Kraj

Trzech kandydatów niezależnych

Niezależność Rafała Trzaskowskiego to srebrne nitki na skroniach Donalda Tuska. Niezależność Karola Nawrockiego wynika z niechęci Morawieckiego do Czarnka. Niezależność Szymona Hołowni to niezależność przyczyny od skutku.

W weekend odbyły się dwie konwencje partyjne, na których swoje credo obwieścili Rafał Trzaskowski i Szymon Hołownia, oraz spotkanie kandydata Nawrockiego w Lublinie. Najbardziej okazale wyglądała gala Rafała Trzaskowskiego. W ogromnej hali w Gliwicach, pośród granatowych dekoracji i wijącej się podświetlanej szarfy został zaprezentowany przez Donalda Tuska jako kandydat niezależny.

To hasło trzeba trochę przybliżyć, bo określenie „kandydat niezależny” jest ostatnio bardzo popularne, ale w kontekście każdego z kandydatów oznacza coś innego.

Niezależność Trzaskowskiego nie oznacza, że partia za nim nie stoi – bo stoi i będzie na niego pracować. Niezależny w tym przypadku znaczy, że od teraz prezydent Warszawy będzie mówił do wszystkich Polaków, nie tylko do wyborców swojej partii. Że wyswabadza się z dotychczasowego kontekstu, wielkomiejskiego, stołecznego i rusza w Polskę – bo „Cała Polska naprzód” to aktualne hasło kampanii. Brzmi to trochę jak „En Marche!” Emmanuela Macrona, a trochę jak okrzyk entuzjazmu dla cywilizacji, niczym z początku epoki pary i elektryczności.

Co z resztą zupełnie pasuje, bo Trzaskowski opowiadał z optymizmem o czekającej nas transformacji energetycznej. W haśle zawarta jest obietnica, że w Polsce nie będzie regionów różnych prędkości, bo rozwój całego kraju jest celem, ale i środkiem co celu, czyli lepszej przyszłości. Dobra edukacja, autobusy dowożące dzieci do szkół, szkoły zawodowe połączone z przemysłem, dobrze płatna praca. 139 miast, które na transformacji straciły, bo PiS nie dotrzymał obietnicy pomocy.

Lewica mówi dziś to, co za trzy lata zrealizuje Koalicja Obywatelska [rozmowa]

Gospodarka nie leży akurat w kompetencjach prezydenta, nie ma on wpływu na ceny masła, choć minister Szłapka w poniedziałek przekonywał, że jest inaczej. Jednak za Rafałem Trzaskowskim stoi rząd, a jeśli utrzyma dobre relacje z samorządowcami, jego wpływ rzeczywiście może być nie tylko symboliczny. Czy Polska stanie się potęgą gospodarczą, nie wiem. Ale jeśli Trzaskowskiemu uda się rozbudować powiatową sieć komunikacji publicznej, by była choć w jednej trzeciej tak sprawna jak w Warszawie, to będzie to ogromna cywilizacyjna zmiana.

W komitecie poparcia dla Trzaskowskiego znaleźli się drobni przedsiębiorcy: piekarz, pani Ewa, kosmetolożka, pani Kasia z koła gospodyń wiejskich z Żywca, pan Mirek, policjant z Wyszkowa, pan Michał, strażak, czy pan Arek, dentysta, których Trzaskowski witał na scenie z otwartymi ramionami.

W przemówieniu udało mu się pożenić sny o potędze z aspiracjami do dobrego życia, co było znakiem rozpoznawczym PiS-u, podobnie jak rozpoczynanie spotkania od hymnu. KO udało się przejąć te chwyty, pogodzić się z patriotyzmem i z wizjami. Choć Trzaskowski punktował kradzieże PiS-owskich polityków, nie było w nim zbytniej złośliwości czy jadu. To dobrze, bo prezydent nie powinien być mściwy ani małoduszny. Trzaskowski dał też sobie radę z przestrzenią ogromnej sali, stojąc pośrodku jak na wyspie, no i z paternalizmem Donalda Tuska, który niezależność kandydata KO przeliczał na siwe włosy na swoich skroniach.

Proxy war

Od hymnu rozpoczęła się też konwencja Polski 2050 Szymona Hołowni w Teatrze Szekspirowskim w Gdańsku. Skromniejsza, mniej liczna, brakowało przede wszystkim niedawnych przyjaciół z Trzeciej Drogi, zwłaszcza Władysława Kosiniaka-Kamysza. Miłym gestem było to, że tym razem Szymon Hołownia nie odcinał się od własnej partii, której kolory rozświetlały scenę.

Michał Kobosko zapowiedział kandydata – a jakże – niezależnego, a ten pojawił się pomiędzy wyświetlonymi wizerunkami Donalda Tuska i Jarosława Kaczyńskiego, podważając niezależność Trzaskowskiego i Nawrockiego i pokazując ich starcie jako wojną zastępczą, której podglebiem jest toczący się od 30 lat konflikt między przywódcami PO i PiS.

Wciśnięty pomiędzy te wizerunki kandydat na prezydenta Hołownia deklarował się jako niezależny i przekonywał, że tylko on może być prezydentem całej Polski, a pozostali zaledwie jej połowy. Obraz, który widzieliśmy na scenie, mówił jednak sam za siebie: przestrzeni między dwoma wielkimi obozami jest bardzo niewiele.

Lewica i Polska 2050 w strefie zgniotu

Szymon Hołownia też chciał rozmawiać o gospodarce. „Gospodarka, głupcze!” – zawołał, zarzucając innym kandydatom, że gospodarka wcale ich nie zajmuje, choć konwencja Rafała Trzaskowskiego odbyła się dwie godziny wcześniej i o gospodarce mówiono tam wiele.

Rozumiem jednak, że kampanię trzeba wykorzystać, by przypomnieć postulaty własnej partii, swoją wizję Polski i przyszłości. Wizja Hołowni w niczym nie odbiegała od tej Trzaskowskiego, ma być pięknie, bogato i ma być wolność, którą zwolennicy Hołowni rozumieją po swojemu, bo dla edukatorki to możliwość wybrania dobrej edukacji dla swojego dziecka, a dla przedsiębiorcy wolność od płacenia składek.

Jak bez składek chce Hołownia dać Polakom porządną ochronę zdrowia, co przecież też obiecał – pozostaje tajemnicą. Więcej było w tej wizji liberalizmu niż solidarności, co stanowiło logiczny zgrzyt wobec obietnicy Polski równych szans, dla każdego. „Marzeno! Te wybory są o tobie, Wojciechu, i o tobie, Grażyno” – zwracał się do publiczności, idąc przez tłum i czytając z tabliczek imiona zebranych.

Mocniej wypadł pomysł otwartego Belwederu, na wzór otwartego Sejmu. Hołownia przypomniał zmiany, jakie zaszły, odkąd PiS przestał być hegemonem w Sejmie i zdjęto metalowe ogrodzenie. Szef Polski 2050 obiecał, że „na ostatnim okrążeniu” przed złożeniem prezydenckiego podpisu pod ustawą, przeprowadzi jeszcze społeczne konsultacje. Przypomniał, że prezydent ma inicjatywę referendalną, z której on będzie chciał korzystać.

„Pałac prezydencki to nie jest żaden zabytek” – mówił i obiecywał, że będzie szeroko go udostępniał. Ale kiedy mówił o tym, że prezydent powinien być jak sołtys, powinien nie bać się ubrudzić, Karol Nawrocki właśnie się brudził, na Dolnym Śląsku nosząc pomoc powodzianom, co oczywiście całkowicie przypadkiem zarejestrowały kamery telewizji wPolsce24.

Człowiek z żelaza

Do Lublina Nawrocki dotarł po bezsennej nocy i chyba bez śniadania, ale już zdążył wykonać swoje ćwiczenia, a chociaż nie biega za często, umówił się z zainteresowanymi na wspólny bieg przez miasto. Ceny masła go nie interesują, bo nigdy nie nauczył się smarować nim chleba. Opowiedział, ile, i brakowało tylko, by wjechał na scenę, siedząc okrakiem na niedźwiedziu i świecąc nagim torsem.

Zamiast tego Nawrocki wszedł na scenę przy podkładzie muzycznym pasującym do gali bokserskiej, wprawdzie w koszuli, ale też w bluzie z kapturem. Zdobył się na kilka złośliwości, opowiadając o wrażeniach z obejrzanej po drodze w autobusie konwencji „Rafała z ratusza” – którego słuchając, „łapał się za różaniec”. I konsekwentnie przedstawiał się w opozycji do niego.

Trzaskowski kontra Nawrocki. Czy selfie w tramwaju zadecyduje o wyborze prezydenta?

Oczywiście i w tym przypadku najważniejszą kategorią jest niezależność. Nawrocki jest zatem spoza partii, w sumie zwykłym facetem łapiącym się za różaniec i czytającym przed snem Pismo Święte, który gdyby mógł spotkać się z kimś z przeszłości, to oczywiście najchętniej ze świętym polskim papieżem Janem Pawłem II oraz z Witoldem Pileckim.

Potrafi też zrobić remont, polecał się razem z kolegą i synami. A jednocześnie podkreślał, że chociaż regularnie ćwiczy na siłowni, to przecież studiował, zrobił doktorat, prowadził Muzeum II Wojny Światowej i szefuje IPN-owi, a także napisał książkę o środowiskach przestępczych, wydaną przez IPN. Podobnie jak konkurenci widzi Polskę wielką, ale wytrwale opisuje ją językiem pierwszej połowy XX w., Romana Dmowskiego i megaprojektów.

Nawrocki wypadł pośród zgromadzonej, głównie męskiej publiczności rzeczywiście dość swojsko, całkiem prawdziwie, ale też straszliwie nudno. Prowadzący uparcie próbował zachęcić go do serii szybkich odpowiedzi na krótkie pytania – i okazało się to niemożliwe. Każdą odpowiedź zaczynał od dygresji, wspomnień, nauk i porad dla młodszych. Ewidentnie lubi nauczać, pouczać i dzielić się swoim doświadczeniem. Jeśli chce zawojować Konfederatów, powinien jednak spróbować krótszych odpowiedzi, które zmieszczą się w jednym poście.

W Polskę powiatową rusza trzech kandydatów, którzy w dużych miastach łowią w zupełnie innych elektoratach. Czy rzeczywiście hasło niezależności zagra? Czy okaże się, że Polacy potrzebują nie prezydenta, ale sołtysa? Jedno jest pewne, Polskę powiatową czeka w najbliższych miesiącach wiele atrakcji.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Katarzyna Przyborska
Katarzyna Przyborska
Dziennikarka KrytykaPolityczna.pl
Dziennikarka KrytykaPolityczna.pl, antropolożka kultury, absolwentka The Graduate School for Social Research IFiS PAN; mama. Była redaktorką w Ośrodku KARTA i w „Newsweeku Historia”. Współredaktorka książki „Salon. Niezależni w »świetlicy« Anny Erdman i Tadeusza Walendowskiego 1976-79”. Autorka książki „Żaba”, wydanej przez Krytykę Polityczną.
Zamknij