Kraj

Nowa nadzieja. Czy rozłam przyniesie scalenie?

Mam politycznego doła. Nie jestem odosobniona: zmęczeni po ośmiu latach panowania PiS i rozczarowani rokiem rządów Tuska wyborcy mogą znajdować się w lekkiej katatonii. Nie jestem przy tym w stanie wyobrazić sobie powrotu do tego, co było – ze względu na podejście poprzedniej władzy do przyrody, edukacji, kultury i ludzkiej godności. Wolę żyć, krytykując obecną. Ale widząc, że nawet dekryminalizacja aborcji czy ustawa o związkach partnerskich nie jest możliwa, tracę siły.

Pozycja recenzentki, która ma słuszne poglądy i zawsze rację, jest bardzo wygodna. Wiem, co mówię, bo właśnie z niej korzystam. Pieklę się i oburzam na niedowiezienie rządowych postulatów, które wydawały się oczywiste: dekryminalizacja aborcji, związki partnerskie, zaprzestanie wycinki lasów. Decyzje i narracje Tuska wokół kryzysu humanitarnego na granicy – wszystko to sprawia, że nie tylko jestem rozczarowana, ale też nie widzę wielkiej nadziei. Martwi mnie nawet sytuacja w ugrupowaniu, które poparłam. Z jednej strony mamy tam typowe przepychanki i postpolityczne piekiełko, można odnieść wrażenie, że Nowej Lewicy, niezdolnej do przeciwstawienia się Tuskowi, chodzi już tylko o dobre samopoczucie Krzysztofa Gawkowskiego. Z drugiej: czystość ideową osób z Razem, które pozostaje partią głównie z nazwy, działając raczej w sferze aktywizmu i recenzenctwa, w tym ocenach swoich kolegów i koleżanek. Pozostają nieliczne przyczółki: Agnieszka Dziemianowicz-Bąk czy Katarzyna Kotula, jednak ich heroiczne działania przypominają wiosłowanie w łódce na wzburzonym morzu.

Związki partnerskie czy „osoba najbliższa”? Dla PSL wartości i interesy to jedno i to samo

Wczoraj otrzymaliśmy jednak informację, która jest przynajmniej czymś nowym i naprawdę zaskakującym. Posłanki Biejat, Olko i Gosek Popiołek, wraz ze sporą liczbą członkiń i członków Razem, zdecydowały się opuścić partię tuż przed kongresem, na którym miała ona zdecydować o wyjściu z Lewicy. Polityczki decydują się na własną drogę, deklarując w oświadczeniu: „Uważamy, że naszą odpowiedzialnością jest ten [lewicowy] głos wzmacniać. Im silniejszy klub parlamentarny Lewicy, tym silniejsza lewica w rządzie. Nasz cel jest jasny – realizacja jak największej części naszych postulatów jeszcze w tej kadencji”. Odejście jest zatem szansą na scalenie i wzmocnienie mocno osłabionej Lewicy, którą razemici chcą opuścić, nie widząc tam pola do współpracy.

Internetowa bańka słuszności od doby trzęsie się od oburzenia. Emocje są bardzo silne, czemu staram się nie dziwić. Ale też nie pierwszy raz bańka myli kwestie światopoglądowe i polityczną strategię, krzycząc o odchodzeniu od ideałów, gdy tylko ktoś pragnie być przede wszystkim politykiem i działać w świecie prawdziwym, zastanym, a nie wymarzonym, co jest dobre dla poetów i think tanków. Myślę też, że nawet krytykanci tej decyzji zapewne wiedzą, że ani Dorota Olko nie zmieni zdania na temat edukacji publicznej czy ubezpieczeń dla artystów, ani Magda Biejat nie będzie nagle głosiła, że zbawi nas wolny rynek, ale wyrażenie oburzenia jest uwodzącą siłą, piekielnie kuszącym tornado.

Lewica nie musi się martwić końcem Zandberga. Lepszy ferment niż dogorywanie

Ruch dziewczyn dał mi poczucie, że być może jest jeszcze w tej polityce ktoś, kto myśli słusznie, ale też rozumie, w jakiej rzeczywistości funkcjonuje, i będzie przynajmniej próbował naprawdę się z nią zmierzyć. Zarzuty wobec posłanek, że idą „po stołki”, uważam za absurdalne z punktu widzenia kogoś, kto z polityki kilka lat temu świadomie zrezygnował. Część z nas najwyraźniej zapomina, że żyjemy w kraju nad Wisłą i trudno o poparcie dla tezy, że bycie tu prawdziwie lewicowym politykiem daje jakieś wielkie korzyści, w tym materialne. No chyba że faktycznie machniemy ręką, zaczniemy głosić rzeczy, które się Polakom podobają (jak niskie podatki czy niechęć do imigrantów) i zostaniemy prominentnymi działaczami jednej z dwóch wiodących prym prawicowych partii. Kultura polityczna, która polaryzuje się wciąż bardziej i bardziej, naprawdę odstręcza. Tym bardziej podziwiam tych, którzy biorą odpowiedzialność i są gotowi na zderzenie się ze ścianą.

Studiując przez ubiegły rok stare numery pisma ekologicznego „Zielone Brygady” z lat 90., zatęskniłam za platformą, która wszystkim dawałaby poczucie, że walczą we wspólnej sprawie. Za poczuciem, że tego, kto w tym trudnym kraju popiera cywilizacyjne minimum – równości, wolności i odpowiedzialności za przyrodę – nie chcemy uważać za wroga, chociaż czasem bardzo się on od nas różni. To trudne, wychowaliśmy się na polaryzacji, którą nieustannie pogłębiają algorytmy. Marzę o mocnej sile, która jednak będzie trzymała w sobie bogactwo nurtów i odcieni i w chwili próby zdoła się scalić, stanąć za sobą murem, przeciwstawiając się prawicy. Ale też za sposobem na działanie w wyjątkowo trudnych warunkach, w których cała Europa ulega skrajnym siłom. W czasach, w których siły mianujące się progresywnymi niemądrze grają nastrojami lęków i podejrzliwości, potrzebujemy osób nie tylko po słusznej stronie mocy, ale też i takich, które będą miały siłę się z tym zmierzyć – realnie, nie tylko na papierze.

Ukryty kryzys władzy [nowy raport Sierakowskiego i Sadury]

Jest też inna nadzieja: że to przegrupowanie daje szanse obu stronom. Adrianowi Zandbergowi na poczucie, że pozostałe w partii osoby nie pójdą na kompromisy. Olko, Smełce-Leszczyńskiej czy Biejat – szansę na pójście swoją drogą, odblokowanie swojego potencjału i decyzyjności. Czy będą faktycznie w stanie coś dowieźć? Czy zdołają skutecznie współpracować i funkcjonować w obrębie instytucji? A może to długi, rozpoczęty dekadę temu marsz partii Razem okaże się bardziej skuteczny? Czas pokaże, która strona miała rację.

A mamy tego czasu naprawdę niewiele. Zegar tyka, nikt sam nie zatrzyma kryzysu klimatycznego, pozostającego wciąż w roli niewygodnego słonia w pokoju. Czy wyjście kilku osób z niewielkiej partii ma na tle tego hiperobiektu jakieś znaczenie? Może niewielkie, może nie ma żadnego. Ja wolę jednak zaliczać nawet takie mikroruchy do mikrokorzyści, a wszystkie, które próbują w dzisiejszych warunkach politycznych naprawdę działać, pozostaje mi tylko podziwiać i wspierać.

Majmurek: Czy w tym kraju jest elektorat dla lewicy Zandberga?

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Justyna Drath
Justyna Drath
Absolwentka polonistyki i filmoznawstwa na UJ
Absolwentka polonistyki i filmoznawstwa na UJ. Nauczycielka, działaczka społeczna, członkini ZNP i uczestniczka Kongresu Ruchów Miejskich. Była członkinią partii Razem. Broniła Krakowa przed likwidacją szkół i Młodzieżowych Domów Kultury. Współtworzyła kampanię referendalną komitetu Kraków Przeciw Igrzyskom. Organizowała działania na rzecz demokracji lokalnej, kierowała klubem Krytyki Politycznej, pomagała w organizacji Manify.
Zamknij