Wygranymi niedzielnych wyborów do parlamentów lokalnych we wschodnioniemieckich Saksonii i Turyngii są partie antysystemowe – skrajnie prawicowa Alternatywa dla Niemiec (AfD) oraz alt-leftowy Sojusz Sahry Wagenknecht (BSW).
„To punkt zwrotny w historii Niemiec po drugiej wojnie światowej” – grzmią nagłówki niemieckich gazet, chociaż tych wyników spodziewali się wszyscy. Wybory w Turyngii wygrała skrajnie prawicowa AfD, zdobywając rekordowe 32,8 proc. głosów. W Saksonii pierwsze miejsce zajęła chadecka CDU (31,9 proc.), ale AfD znalazła się tuż za nią (30,6 proc.). Nowy Sojusz Sahry Wagenknecht w obu landach zdobył trzecie miejsce (z wynikiem 15,8 i 11,8 proc.)
Biedni i źli Niemcy. Kryzys gospodarczy znów karmi prawicowy populizm
czytaj także
W powyborczych komentarzach mainstreamu dominuje smutek i strach. Medialno-polityczne elity boją się powrotu faszyzmu i mają ku temu silne podstawy. W ostatnich latach AfD coraz śmielej flirtuje z neonazistowskim dyskursem, a niemiecki kontrwywiad uznał tę partię za organizację ekstremistyczną. I choć w skali całych Niemiec nie jest ona aż tak silna (jej poparcie oscyluje w granicach 15–17 proc.), bezapelacyjne zwycięstwo w Turyngii nie pozwala mainstreamowi dłużej ignorować znaczenia tej partii.
Tak wysokie poparcie dla AfD to wschodnioniemiecki fenomen – w NRD nie było denazyfikacji na modłę zachodnioniemiecką, a więc radykalne punkty widzenia, np. na migrację, nie są tam tabu. A że po zjednoczeniu Niemiec „Ossis” poczuli się skolonizowani przez Zachód – coraz chętniej głosują na partie antysystemowe, nie identyfikując się z niemieckim mainstreamem. Ten z kolei reaguje na „Ossis” z coraz większą rezerwą. „Ależ wybrał ten zbuntowany wschód! Zwycięstwo radykałów, upadek zasad, kryzys demokracji – […] 35 lat po zjednoczeniu obserwujemy odwrót [od zachodnich wartości – przyp. aut.]” – wścieka się komentator monachijskiej gazety „Müncher Merkur”.
Ale „Ossis” też działają pod wpływem strachu – tak przynajmniej wynika z sondaży powyborczych. Jak deklarują, głosują na AfD w obawie o swoje bezpieczeństwo. Lęk ten zapewne pogłębiło okrutne zabójstwo, którego dokonał syryjski uchodźca podczas festynu w miejscowości Solingen tydzień przed wyborami.
Strach przed przestępczością i migracją to jedno – deklarowane w sondażach obawy dotyczą również bezpieczeństwa ekonomicznego. We wschodnioniemieckim języku łączy się to zazwyczaj ze sprzeciwem wobec zbrojenia Ukrainy i poparciem dla wznowienia relacji handlowych z Rosją. Po wybuchu pełnoskalowej wojny w Ukrainie i odcięciu Niemiec od taniego rosyjskiego gazu poziom życia przeciętnego Niemca spadł, co szczególnie odczuła wschodnioniemiecka prowincja.
Ze strachu na AfD głosuje też wschodnioniemiecka młodzież – w Turyngii skrajna prawica zdobyła aż 36 proc. w grupie wiekowej 18–24. Młodzi boją się z kolei zmian społecznych wywołanych globalizacją i cyfryzacją, a AfD nie postrzegają jako partii radykalnej. To kolejny znak, że niemiecka młodzież skręca w prawo – nawet jeśli sama by tak tego nie nazwała.
A co wyniki wyborów oznaczają w praktyce? W Saksonii władzę utrzyma najprawdopodobniej CDU, ale będzie to od niej wymagało utworzenia karkołomnej koalicji z partiami lewicowymi, którym jest tradycyjne niechętna. Turyngia to wielka zagadka. Nie można wykluczyć, że premierem zostanie Björn Höcke, jeden z radykalniejszych działaczy AfD, skazywany w przeszłości za wykrzykiwanie nazistowskich haseł. A nawet jeśli uda się tego uniknąć, AfD uzyska w tym landzie większość pozwalającą na blokowanie ustaw związanych np. z sądownictwem.
Wybory w Turyngii i Saksonii to również policzek dla tzw. koalicji świateł ulicznych, która powszechnie postrzegana jest jako nieudolna i skonfliktowana. Tworzące ją partie uzyskały w nich zaledwie połowę głosów oddanych na AfD. Socjaldemokratyczna SPD ledwo weszła do lokalnych parlamentów, Zielonym udało się tylko w Saksonii, a liberalnej FDP wcale. Mandat niemieckiego rządu słabnie. I niestety dotyczy to również jego wsparcia dla Ukrainy.