Kraj, Weekend

W tabloidach zawsze najmocniej obrywają kobiety. Tak samo dzisiaj, jak i 150 lat temu

Elektryzujące skandale ze świata pięknych i bogatych zawsze przestrzegały przed odmiennością i łamaniem konserwatywnego porządku.

Każdy, kto zanurzył się kiedyś w odmętach portali, by rozwikłać na własną rękę tajemnicę niedawnego skandalicznego rozwodu znanej pary aktorskiej, albo rozrysowywał na kartce zaplątane relacje małżeńskie sławnych sióstr z reality show, wie, że kultura celebrycka jest jak prąd wsteczny na Bałtyku. Człowiek pluska się zrelaksowany i niczego nieświadomy przy brzegu, a w pewnej chwili orientuje się, że nieznana siła wypchnęła go na otwarte wody i nie może wrócić na ląd. Nagle ogląda pięciogodzinny film demaskujący liczne międzynarodowe ekstrawagancje i piętrowe mistyfikacje modelki, o której nigdy wcześniej nie słyszał. A chciał tylko sprawdzić godzinę na telefonie.

Tu należałoby napisać, że portale plotkarskie niszczą nam mózgi, że kultura celebrycka, influencing i social media ogłupiają, powszechny dostęp do informacji ma swoją ciemną (choć skrzącą się od gwiazd i gwiazdek!) stronę, a wszyscy powinniśmy po prostu wylogować się z sieci i wyjść na dwór, żeby podotykać trawy. Nic z tego. Funkcja prasy rozrywkowo-plotkarskiej (papierowej czy cyfrowej) wykracza daleko poza wypełnianie nam głów masą niepotrzebnych informacji o nieznanych nam ludziach. Jej podstawowym celem jest kształtowanie norm zachowania, wskazywanie wrogów oraz promowanie ideałów, szczególnie jeśli chodzi o życie kobiet. Tak samo dzisiaj, jak i 150 lat temu.

Gównokariera w gównoświecie. Janoszek to tylko symptom

Lady Whistledown schodzi pod strzechy

Każdy, kto oglądał lub czytał Bridgertonów, serię współczesnych powieści romantycznych osadzonych w Wielkiej Brytanii czasów Regencji, rozpoznaje pamflet Lady Whistledown – wydawane w małej liczbie egzemplarzy kąśliwe pisemko plotkarskie omawiające skandale finansowe, modowe i pozamałżeńskie brytyjskiej arystokracji. Pamflet jest fikcyjny, jego historycznym pierwowzorem są jednak prawdziwe czasopisma wychodzące na przełomie XVIII i XIX wieku, takie jak „Women’s Almanack” albo „The Lady’s Magazine”.

W gazetkach tych wszyscy występowali pod pseudonimami (choć kto miał wiedzieć, o kogo chodzi, ten wiedział), a skandal gonił skandal. Ktoś przegrał majątek w karty, ktoś zdradzał żonę, ktoś pod wpływem alkoholu i w pełnym stroju balowym wpadł do stawu Serpentine w Hyde Parku. Tego rodzaju wiadomości służyły rozrywce i napędzały dynamikę spotkań towarzyskich, ale także, podobnie jak w serialu, służyły za ostrzeżenie dla młodych kobiet. Jeśli złamiesz normy kulturowe – ubierzesz się wyzywająco lub wbrew obowiązującej modzie, zbyt namiętnie spojrzysz na partnera podczas tańca, przeholujesz z ponczem na balu – czeka cię dotkliwa kara. Dowie się o tym całe twoje otoczenie i staniesz się tematem plotek, co może znacząco zaważyć na twojej pozycji społecznej, a w efekcie pogrążyć twoje szanse na zamążpójście.

Popularność prasy rozrywkowej nie spadała także w drugiej połowie XIX wieku. Plotki, wieści i skandale przestały jednak być kierowane jedynie do wybranych. Wzrost alfabetyzacji społeczeństwa, rozwój miast, klasy robotniczej i prasy codziennej, takiej jak „Kurier Warszawski”, „Goniec Łódzki”, „Kurier Codzienny” czy „Rozwój”, sprawiały, że coraz szersze kręgi społeczeństwa miały dostęp do elektryzujących informacji ze świata pięknych i bogatych oraz do równie ekscytującego świata zbrodni i bezprawia. Plotki i skandale nie omijały także prasy dla najbiedniejszych – wiadomości rozrywkowe publikowały również czasopisma takie jak „Niewiasta Polska”, kierowana do kobiet wiejskich, czy „Przyjaciel Sług” i „Pracownica Katolicka”, gazety dla domowych służących.

Oszalałe śpiewaczki i porwania do Ameryki

Jednym z typów historii publikowanych w prasie plotkarskiej XIX wieku były niezwykłe przypadki zwykłych ludzi. „Dziennik Łódzki” publikował na przykład opowieści o bójkach, wypadkach i kobietach w opałach. W jednej z takich historii mąż uznany za zmarłego powrócił do żony, gdy ta miała już nowego męża – i pojedynkował się o jej rękę. W innej po postoju w zajeździe woźnica niespodziewanie znalazł w swoim wozie noworodka, którego zawiózł swojej uradowanej, choć bezpłodnej żonie.

Historie te pisane były kodem – czytelnik zdawał sobie sprawę, że żona z pierwszej opowieści uciekła prawdopodobnie od gwałtownego męża, który w końcu ją znalazł, a woźnica z drugiej opowieści, zamiast znaleźć niemowlę podłożone mu niespodziewanie do bagażu, przywiózł raczej żonie swoje nieślubne dziecko. Czytelnik mógł poznać historię i odetchnąć z ulgą, że to nie jego problem – choćby opisana kara była zdecydowanie nieadekwatna do występku.

W 1891 roku „Dziennik” publikował tekst pod tytułem „Nie chciała być piękną”. Opisywał młodą śpiewaczkę operową, „piękność prawdziwą, która w przypływie szaleństwa oblała się witryolejem, aby twarz swoją zeszpecić”. Dziewczynie wróżono wielką karierę sceniczną, jednak ze względu na niezwykłą urodę nie mogła opędzić się o adoratorów, wliczając w to własnego nauczyciela śpiewu. Aby uniknąć „dalszych napaści” postanowiła więc oblać twarz kwasem. „Na szczęście”, jak donosił „Dziennik”, obrażenia były nieznaczne. Rozpaczliwą reakcję na molestowanie i nękanie sprowadzono więc do „przypływu szaleństwa” dziewczyny, która chciała odebrać sobie to, co według społeczeństwa miała najcenniejszego – urodę.

Pan i służąca. Od pracy na służbie do pracy seksualnej

Swoiste uniwersum tworzył „Przyjaciel Sług”, czasopismo wydawane na przełomie wieków w Krakowie i kierowane do służących domowych. „Przyjaciel nie będzie się bawił nic a nic w politykę, zwyczajnie polityka spadła z chlewika. Co je cesarz chiński na obiad – też nas nie obchodzi, ale, co ty sługo jesz, co twój pan lub pani ma na obiad, czy to dobrze, czy na czas akuratnie zrobione, oto co nas obchodzi” – tak deklarowała redakcja we wstępniaku.

W każdym numerze, w dziale Co tam słychać w świecie? gazeta opisywała historie, z których służące miały wyciągnąć wnioski na temat otaczającego je świata. Ta kronika, bez mała kryminalna, pełna była wiadomości w rodzaju „Kot zagryzł dziecko” albo „Kobieta podająca się za pątniczkę do Kalwarii” bezwstydnie kradła damskie zegarki i biżuterię. Takie sensacje stanowiły jednak tylko dodatkowe atrakcje, obok doniesień o otruciu jodoformem i sprzedaży fałszywych napojów miłosnych. Prawdziwym tematem każdej rubryki były opisywane z lubością porwania i wykorzystywanie młodych służących. W numerze z 1899 roku:

„We Lwowie na dworcu przytrzymano 2 dziewczęta, które jechały ze Śniatynia do Buenos Aires. Jakiś Żyd dał im zaliczkę na jazdę do Wiednia i tam w hotelu miał na nie czekać. Policja dała znać do Wiednia z rozkazem ujęcia tego handlarza”.

Nauka płynąca z Co tam słychać w świecie? była jasna. Większość czytelniczek z klasy robotniczej stanowiły emigrantki ze wsi – młode dziewczyny, które wyrwały się na niezależność do industrialnego miasta. Świat zewnętrzny miał się im jawić jako straszny i nieprzyjazny, a wiadomości zniechęcać je do emigracji oraz podejmowania zatrudnienia. Ważny był też wątek antysemicki. To Żydzi porywali młode panny do Ameryki, kradli, oszukiwali na pieniądze, a jako pracodawcy bili służące i nie wypłacali pensji. Czasopisma tabloidowe zachęcały do utrzymania status quo także poprzez wrogie, prześmiewcze komentarze na temat wszelkiej odmienności – narodowej, religijnej, rasowej. W „Przyjacielu Sług” w 1898 roku pojawiła się na przykład informacja:

„W Warszawie odbył się ślub niezwykły. Panna służąca Józefa M. pojęła za męża Jakóba Untarak murzyna, lokaja hrabiego Potockiego. Ciekawość, czy pani murzynowa będzie miała dziatki białe czy czarne”.

Podobnie pisała sensacyjna „Fortuna” w 1885 roku, ogłaszając, że żony szuka czarny bileter z warszawskiego ZOO: „Niejednej wprawdzie uśmiecha się myśl posiadania potomstwa koloru kawy ze śmietanką, od zrobienia jednak stanowczego kroku wstrzymuje je ta okoliczność, że trudno teraz w Warszawie o dobrą śmietankę, a co zatem idzie, trudno o porównanie, czy maleńkie bobo będzie rzeczywiście koloru kawy ze śmietanką”. Służące, szwaczki, szewcy i lokaje po lekturze tych pism wiedzieli już, że odmienność w dowolnej sferze jest albo niebezpieczna, albo godna wyśmiania i niewybrednych komentarzy. Skandaliczne historyjki z czasopism plotkarskich służyły podtrzymaniu konserwatywnego porządku świata.

Demoniczna hrabina i krwawe zbrodnie

W 1910 roku prasa austriacka, niemiecka, rosyjska i polska żyły skandalem młodego jeszcze stulecia, czyli procesem hrabiny Marii Tarnowskiej. Według prasy hrabina Tarnowska odznaczała się niezwykłą urodą i nienasyconym apetytem erotycznym, co spowodowało, że w wieku lat trzydziestu miała już na koncie licznych kochanków, dwóch mężów i dwa zabójstwa. Pierwszego miał dokonać z zazdrości jej pierwszy mąż, hrabia Wasyli Tarnowski, gdy wyjechała z kochankiem do sanatorium. Drugiego dopuścił się młody guwerner jej dzieci, student Nikołaj Naumow. Naumow był zakochany w Tarnowskiej i z miłości do niej zastrzelił jej drugiego męża, hrabiego Pawła Komarowskiego. Winę prawdopodobnie zrzucono by tylko na guwernera, gdyby nie fakt, że wcześniej Tarnowska wymogła na Komarowskim założenie polisy ubezpieczeniowej na milion rubli, które miały być jej wypłacone w przypadku jego śmierci.

Gazety prześcigały się w opisywaniu toczącego się w Wenecji procesu. „Gazeta Lwowska” opisywała, że Naumow jest masochistą, którego Tarnowska przypalała pogrzebaczem, że „nie może odróżnić rzeczy moralnej od niemoralnej, sprawia mu przyjemność, gdy czuje się być niewolnikiem kobiety”. W „Naprzód” podawano zeznania Tarnowskiej o tym, że Naumow nauczył ją masochistycznych praktyk seksualnych: „Zażądałam od niego dowodu miłości. Na to on zaproponował mi, żebym zgasiła papieros na jego ramieniu, uczyniłam to, a potem scyzorykiem wykułam mu różne znaki na ręce”.

Plaga gównodziennikarstwa. O kondycji autorów pogardzanych

Hrabina zaprzeczała, by zleciła kochankowi zabójstwo. Gazety jednak z lubością rozpisywały się o jej urodzie, o licznych kochankach, oraz o tym, że z więzienia w Wenecji próbował wydostać ją zakochany sędzia przysięgły uczestniczący w procesie.

Rola prasy plotkarskiej była jasna – przyciągnąć czytelników opowieścią o zbrodni w najwyższych kręgach arystokracji, a następnie uczynić z sensacyjnej historii ostrzegawczą opowieść o demonicznej kobiecie opętanej żądzą krwi. Tarnowska funkcjonowała jako wzór kobiety fatalnej, która swym magnetyzmem nie tylko uwodzi młodych mężczyzn, upokarza ich w łóżku, ale także popycha do morderstwa. Sąd był jednak w stanie przejrzeć jej podstępy i skazać ją na siedem lat więzienia – a czytelnik pozostał z jasną lekcją moralności i przestrogą, by nie ufać bogatym, pięknym kobietom, ponieważ mogą okazać się krwiożerczymi sadystkami.

Byle naubliżać kobietom

Przełom wieków to pojawienie się pradziadków dzisiejszych tabloidów. W 1896 roku powstaje brytyjski „Daily Mail”, a w 1910 roku w Krakowie wychodzi pierwszy numer „IKC”, czyli „Ilustrowanego Kuriera Codziennego” pod redakcją Mariana Dąbrowskiego. Pismo polityczno-społeczne, choć tak naprawdę oparte na sensacji, skandalu i wielu ilustracjach. „IKC” pisał o sobie w 1935 roku, że jest „głosem milionów”, a także, że jego celem jest publikować „coś żywego, bezpośredniego, przystępnego dla wszystkich, zwracającego się do wszystkich, troszkę nawet sensacyjnego, przemawiającego głośno – bo trzeba krzyczeć, aby być słyszanym przez wielki tłum”. Strategia ta okazała się bardzo opłacalna, a w ślady „Ikaca” poszły w okresie międzywojennym między innymi „Express Poranny” i „Express Wieczorny”.

W XX wieku w prasie plotkarskiej pojawiać się zaczęły sylwetki aktorek, tancerek, kobiet znanych z urody i niczego więcej, pochodzących już nie, jak dziewiętnastowieczne celebrytki, ze świata arystokracji czy opery, ale uznawanych za poślednie filmu, kabaretu i sceny klubowej.

Niezależnie od tego, kto zabił, zaszczuwana będzie kobieta i mniejszości

Zawartość tych ogromnie popularnych gazet wyśmiewał w 1934 roku Julian Tuwim:

„Urocza Bebi Pipi
W yachcie na Missisipi.
Zmysłowa Dudu Papa,
Jej uśmiech, pies i kanapa.
Fertyczna Elli Belli,
Pije kawę w kąpieli”.

Podsumowanie celne, choć przy bliższym spojrzeniu robi się już mniej zabawnie.

Wiersz Tuwima nosi tytuł Na zbytnie a niepowściągliwe dziwkochwalstwo naszego wieku, co wiele mówi na temat rozdysponowania odpowiedzialności za produkowanie szkodliwej tabloidowej treści, występowanie w niej i jej konsumowanie. Choć Tuwim intensywnie wyszydzał czytelników tabloidów („Sam lepiej idź do łaźni/ I już się więcej nie błaźnij”), więcej winy przypisywał twórcom czasopism takich jak „IKC”, gdzie dziennikarz „dla paru od wiersza groszy/ Płaszczy się mdleje z rozkoszy”. O ile jednak goniących za tanią sensacją dziennikarzy wyzywa od bałwanów i chamów reklamy, o tyle pozujące do sesji zdjęciowych z psem i kanapą starletki to już „dziwki w rolls-roysie”, „kretynki w aucie” i „kapryśne idiotki”.

Koniec końców tak wtedy, jak i dziś najgorsze obelgi znosić musieli nie twórcy i nie czytelnicy prasy plotkarskiej, ale opisywane przez nią kobiety.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Alicja Urbanik-Kopeć
Alicja Urbanik-Kopeć
Doktorka historii kultury
Alicja Urbanik-Kopeć (1990) – badaczka historii literatury i kultury polskiej XIX wieku, obroniła doktorat w Zakładzie Historii Kultury Instytutu Kultury Polskiej UW. Oprócz kulturoznawstwa ukończyła też filologię angielską w ramach Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych UW. Interesuje ją, co dla ówczesnych znaczyła nowoczesność. Pisze o spirytyzmie, wynalazkach, emancypacji i klasie robotniczej. Autorka książek „Anioł w domu, mrówka w fabryce” (Wydawnictwo Krytyki politycznej 2018) „Instrukcja nadużycia. Historia kobiet służących w dziewiętnastowiecznych domach” (Post Factum 2019) i „Chodzić i uśmiechać się wolno każdemu. Praca seksualna w XIX wieku na ziemiach polskich” (Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2021).
Zamknij