Kraj, Weekend

„Biegasz jak dziewczyna”. Jak zniechęciliśmy grzeczne dziewczynki do sportu

Na ziemiach polskich dziewczynki miały raczej grzecznie siedzieć niż wzmacniać siłę fizyczną, szczególnie w trakcie zajęć szkolnych. Wychowywano je więc w całkowitym bezruchu i wprawiano do patriarchalnej roli pani domu, która swoją córkę wychowa tak samo.

W 1892 roku Helena Kuczalska, polska sufrażystka i propagatorka zdrowego stylu życia, pojechała na wyjazd badawczy do Szwecji, gdzie miała okazję obserwować obowiązkowe zajęcia gimnastyczne dla dziewcząt w szkole średniej. Nastolatki w wieku od 12 do 16 lat praktykowały „gimnastykę szwedzką”:

„Godzina 11: wybiega rój dziewczynek, jest ich 64, t.j. sześć klas razem zacząwszy od 4 (…) Gimnastyka trwa tylko pół godziny. Wszystkie dziewczątka są w długich ciemnych pończochach, spodenkach po kolana, w bluzach rozmaitej długości i pantofelkach bez obcasów lub z bardzo nieznacznymi. Niektóre, młodsze zwłaszcza można by wziąć za chłopaków, gdyby nie włosy spadające na plecy w kędziorach lub w warkocz splecione”.

Pamiętajmy o Jane Austen, przecież stamtąd przyszliśmy. Wyznania fanki

Kuczalska następnie zachwycała się, że dziewczęta mają silne ręce i plecy, że trzymają się prosto jak świece, nie mają garbów, są giętkie, zręczne i wcale nie muskularne jak mężczyźni, lecz równomiernie rozwinięte fizycznie. „Szwedzi większe do gimnastyki znaczenie przywiązują w wychowaniu kobiet aniżeli mężczyzn, zwłaszcza po skończeniu szkół, bo w tej epoce mężczyzna prowadzi życie czynne, a kobieta siedzące” – kończyła artykuł w „Przeglądzie Pedagogicznym”.

Szwecja to jednak Szwecja. Na ziemiach polskich dziewczynki miały raczej grzecznie siedzieć niż wzmacniać siłę fizyczną, szczególnie w trakcie zajęć szkolnych.

Zosiu, nie biegaj!

Jeszcze pod koniec XIX w. wychowanie dziewczynek w klasie wyższej zakładało bardzo ograniczony ruch. Dziewczynki miały nawet bardziej niż chłopcy wtapiać się w tło podczas spotkań rodzinnych i towarzyskich, być ciche, spokojne i opiekuńcze wobec słabszych – to cechy sprzyjające stacjonarnym i cichym zabawom w pokoju dziecięcym, a nie dzikim gonitwom po parku.

Białe sukienki i buty, które były domyślnym strojem małej dziewczynki, szybko się brudziły, zaś każde podarte pończochy i każda plama na sukience była tak naprawdę plamą na honorze – wychowawczyni, która nie upilnowała małej panienki, i samej panienki, która nie zachowywała się, jak na małą damę przystało. W 1900 roku czytelniczka pisała do krakowskiej gazety:

„Zosia idzie na spacer z boną do publicznego ogrodu, wystrojona, sztywna, pełna godności. Chciałaby pobawić się z sąsiadką, chciałaby pobiegać, poskakać…, ale nie wolno. Zosiu, nie wdawaj się z obcymi dziewczynkami, tamta jakoś gorzej ubrana, kto wie, z jakiego domu. Zosiu, nie biegnij! Zosiu, trzymaj się prosto; Zosiu, popraw sobie włosy!”

Polska Madonna, czyli pochwała lenistwa

Dziewczynki wychowywano więc w całkowitym bezruchu i wprawiano do patriarchalnej roli pani domu, która swoją córkę wychowa tak samo. Stanisław Kelles-Kraus, lekarz i socjalista, narzekał w 1902 roku w feministycznej gazecie „Nowe Słowo”:

„Chłopcu prędzej już pozwala się na dziecinną swawolę, bieganie, krzyki itp. – dziewczynce zaś tego nie wolno „nie wypada!” Zdarzają̨ się dość często tak troskliwi rodzice, co od szóstego roku życia sadzają̨ córeczkę̨ do fortepianu i francuskich rozmówek. I to wszystko robią ludzie, którzy mają duże, pełne światła i powietrza mieszkanie, gdzie dziecko mogłoby do woli się wybiegać i wydokazywać!”.

Dokazywanie nie mieściło się w normie kulturowej dla dziewczynek. Szkoła nie pomagała.

Drabinki gimnastyczne i ogrody Jordana

Pod koniec wieku XIX nauczanie w klasie wyższej szło trybem, który dziś nazwalibyśmy hybrydowym. Do 8-10 roku życia dzieci uczono w domu, dziewczynki i chłopców razem, następnie chłopcy szli do rządowego gimnazjum, a dziewczynki albo zostawały w domu i uczyły się pod okiem guwernantki, albo następne 4-6 lat spędzały na pensji dla panien.

Zorganizowane szkolnictwo, poza kwestią rusyfikacji i dyskryminacji narodowej oraz wyznaniowej, borykało się z podobnymi problemami, co dziś – chaos organizacyjny powiększany ciągłymi reformami wprowadzanymi na chybił trafił, sztywne, przestarzałe podstawy programowe oraz przepełnienie planu, skutkujące nadmiarem nauki i niedomiarem wyników. Wobec tych problemów wielu ówczesnych pedagogów postulowało, by wprowadzić do szkół zajęcia z gimnastyki – modnej wówczas, nowatorskiej metody gimnastyki szwedzkiej, która miała poprawiać morale, zdrowie i możliwości umysłowe zmęczonych uczniów.

Gimnastyka szwedzka została stworzona w połowie wieku XIX przez Szweda Pera Henrika Linga i rozwijana przed Hjalmara Linga, jego syna. Hjalmar opisał zestaw ćwiczeń fizycznych dla chłopców i dziewczynek, które można było wykonywać na lekcjach w szkole. Zaprojektował też sale gimnastyczne, które przetrwały do dziś w stanie niemal niezmienionym – to on jest projektantem dobrze znanych nam z dzieciństwa drewnianych drabinek i niskich, długich ławek.

Hjalmar uważał, że nieforsowne, dokładnie wykonywane ćwiczenia gimnastyczne pomagają rozwijać się fizycznie i moralnie. Gimnastyka miała trenować chłopców do obrony swojego kraju, wzmacniając w nich dyscyplinę, racjonalność i samokontrolę. Co ważne, Ling postulował też, by z dobrodziejstw gimnastyki korzystały dzieci obu płci. Dziewczynki, mimo że według niego słabsze fizycznie, ze względu na swoją dokładność i wytrwałość miały szansę przewyższyć chłopców w niektórych ćwiczeniach.

Gimnastyka szwedzka, mimo że pod koniec wieku zdobywała sobie zwolenników w wielu krajach europejskich (tak jak opracowana w podobnym czasie gimnastyka niemiecka), w polskich szkołach budziła podejrzliwość. Niektórzy uważali, że jej sztuczność, rozumiana jako nienaturalne ruchy zaprojektowane do wykonywania w dusznych salach szkolnych, nie odpowiada dziecięcemu charakterowi i jest dziwacznym wynalazkiem Zachodu, czy też Północy.

„Przegląd Pedagogiczny” postulował w 1898 roku branie przykładu nie ze szwedzkich czy niemieckich „głów uczonych w rodzaju Linga”, ale z Anglików. Doktor Stanisław Kamieński zachęcał w 1898 roku do budowania orlików, jak podobno czynią to Brytyjczycy. „Tam wszędzie, gdzie znajduje się młodzież, urządzano plac gry” – przekonywał – „grano zaś i grają przeważnie w piłkę. Najulubieńsze gry Anglików – cricket, lawn-tennis, foot-ball (piłka wielka, którą się popycha i wyrzuca w górę nogami) – są to gry w piłkę”. Pozwalają dzieciom na naturalne spalanie energii bez skrępowania sztucznymi ćwiczeniami gimnastycznymi.

Kamieński dowodził, że dzięki grom na świeżym powietrzu młodzi Anglicy mają lepszy wzrok niż Niemcy, a studenci w Cambridge czy Oxfordzie nie uprawiają „życia knajpiarskiego”, bo zajęci są sportem. Pomijając te kontrowersyjne (i wyssane z palca) przykłady, Kamieński polecał po prostu zabawy na świeżym powietrzu, wspierane wówczas przez powstające ogródki jordanowskie, znane nam i dziś.

Doktor Henryk Jordan, krakowski lekarz ginekolog i pionier wychowania fizycznego, użyczył swojego nazwiska „parkom Jordana”, czyli specjalnie zaprojektowanym placom zabaw na świeżym powietrzu. Pierwszy w Europie publiczny ogród zabaw i gier ruchowych powstał na krakowskich Błoniach w 1887 roku i szybko doczekał się następców w innych miastach. Ogródki jordanowskie miały wspierać ogólny rozwój fizyczny przebywających tam dzieci. Dzieci mogły korzystać z basenu, ślizgawki, boisk do różnych gier (w piłkę i tenisa), ścieżek zdrowia, a także huśtawek, piaskownicy, toru saneczkowego i trawnika dla niemowląt.

Gimnastyka szwedzka, niemiecka czy jordanowskie ogrody zabaw na świeżym powietrzu – wszystkie te nowe formy aktywności fizycznej powoli przenikały do programu dnia codziennego chłopców w wieku szkolnym. Włączenie ich w wychowanie dziewcząt napotykało jednak opór.

Boi się burzy, grzmotów, ciemności i rozmaitych podobnych rzeczy

Brak rozwiniętej kultury fizycznej wśród dziewcząt brał się z patriarchalnych oczekiwań względem roli kobiet. Słabość, którą utożsamiano z urodą i subtelnością, usprawiedliwiała kobiecą podległość nie tylko w sferze fizycznej, ale także społecznej, kulturalnej i politycznej. Kobiety były słabe, ponieważ były delikatne, a były delikatne, ponieważ miały słabe nerwy i umysły, których nie wolno było zaprzątać żadnym poważnym tematem.

Dlatego też kwestia umożliwienia dziewczynom uprawiania sportu była ściśle związana z ruchem emancypacyjnym. W zdrowym ciele zdrowy duch – ale także aktywna, silna, mądra obywatelka.

Czy każdy powinien walczyć o wszystko? Intersekcjonalne rozważania z okazji 1 Maja

Na ziemiach polskich pionierką była Helena Kuczalska. Jeszcze w latach 90 XIX w. notowała o polskich dziewczynach, że „podobnie jak kobiety francuskie znają̨ tylko spacer krokiem miarowym, w strojnej sukience, obok matki lub nauczycielki i prócz zmęczenia, nudy, a co gorsza zadatków próżności i pustoty – żadnej korzyści z kultury fizycznej nie odnoszą̨”.  W 1892 roku założyła w Warszawie Zakład Gimnastyki Szwedzkiej, Zdrowotnej i Leczniczej i Masażu Dla Kobiet. W 1908 roku – pierwszą sportową organizację dla kobiet w Królestwie Polskim o nazwie „Grażyna”, na cześć mickiewiczowskiej rycerki.

Nie tylko Kuczalska postulowała ruch i zajęcia gimnastyczne dla dziewczynek. Iza Moszczeńska, sufrażystka i założycielka Ligi Kobiet Polskich Pogotowia Wojennego, w swoim poradniku dla nastolatek z 1904 roku długo rozwodziła się nad szkodliwą tendencją powstrzymania dziewcząt od ruchu fizycznego. Zwracała się do swoich czytelniczek:

„Ludzie, którzy wdzięk kobiety upatrują w jej słabości i cielesnym niedołęstwie, którzy uznając wielkie znaczenie ćwiczeń fizycznych, gimnastyki, swobody i żywości ruchów dla chłopców, poczytują je dla dziewcząt za rzecz niewłaściwą i nieprzyzwoitą, którzy wątłe, drobne kształty i bladą cerę uważają za nieodłączne cechy kobiecości i zamykając swe córki w domu, zmuszają je do siedzącego życia, a chronią od najmniejszego mięśniowego wysiłku – przez nieświadomość, a częściej jeszcze przez lekkomyślność popełniają zamach na szczęście i zdrowie, a nawet na życie swych dzieci.

Dlatego też, o ile możności, używaj dużo ćwiczeń fizycznych. Dalekie przechadzki, ślizgawka, wiosłowanie, gry w piłkę, gonitwy, wszystkie takie zabawy, które ciało twe w równomierny ruch wprawiają, niechaj się zawsze cieszą twą sympatią. Żywość, ruchliwość, młodość nikogo nie szpecą i nikomu wdzięku nie ujmują, a uwagi »nie wypada« są takim streszczeniem zbiorowej głupoty ludzkiej, że powinnaś się raz na zawsze pozbyć bezmyślnej uległości względem nich”.

Polskie emancypantki starały się przedstawiać ruch i ćwiczenia fizyczne, w tym obowiązkowe zajęcia sportowe w szkołach dziewcząt, podobnie jak prawo do edukacji i głosowania w wyborach – jako element wzmacniający społeczeństwo. Paulina Kuczalska-Reinchmitt, Maria Turzyma, Kazimiera Bujwidowa, Iza Moszczeńska i inne argumentowały, że wykształcenie kobiety i wpuszczenie jej na rynek pracy sprawią, że społeczeństwo polskie urośnie w siłę, ponieważ otrzyma dodatkowy zastrzyk talentu, kompetencji i rąk do pracy. Wychowanie fizyczne kobiet, wprowadzenie zajęć z higieny oraz gimnastyki do szkoły wzmocnią zaś organizmy kobiet i pozwolą im na zostanie płodnymi matkami oraz energicznymi obywatelkami, z siłą i zdrowiem do działania w wolnej Polsce.

Sprawa „trupów żydowskich” jako preludium getta ławkowego

Justyna Budzińska-Tylicka, jedna z pierwszych lekarek praktykujących na ziemiach polskich, upatrywała w dostępie do sportu dla dziewczynek prawdziwego równouprawnienia. W 1910 pisała, że w wychowaniu, odżywianiu i zabawach dziewczynek popełnia się wciąż „ogromne błędy higieniczne”, wynikające z przesądów i „zastarzałych przezwyczajeń”. W ten sposób, zabraniając dziewczynkom dostępu do „gimnastyki, sportów, gier i zabaw na świeżym powietrzu” pogłębia się sztuczną różnicę obyczajową i moralną między kobietą i mężczyzną.

Dziewczynki wychowane w sztywnych zasadach, dusznych pomieszczaniach, i, jak pisała Orzeszkowa, uczone od dzieciństwa, że istotą kobiecości jest banie się „zwierząt, owadów, burzy, grzmotów, ciemności, umarłych, przechylania się powozu z boku na bok w czasie podróży i rozmaitych podobnych rzeczy” wyrastają na dziwaczne, bezczynne lalki. To zaś daje argument do ręki mężczyzn, którzy blokują im dostęp do pełni praw – bo słabe kobiety nie dadzą rady unieść na swoich wątłych barkach tej odpowiedzialności. Wprowadzenie powszechnych zajęć wychowania fizycznego do szkół pozwoliłoby, argumentowała Budzińska-Tylicka, na zduszenie tego toksycznego procesu jeszcze w dzieciństwie.

Biegasz jak dziewczyna

Prawdziwa rewolucja w ćwiczeniach fizycznych w szkołach odbyła się dopiero po pierwszej wojnie światowej. W 1918 roku Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego wprowadziło obowiązek szkolny, a wraz z nim codzienne półgodzinne ćwiczenia podczas nauki i dwa popołudnia przeznaczone na zabawy i gry ruchowe według systemu szwedzkiego. Dla chłopców i dziewczynek.

Tak jak wiele ustaw międzywojennych, i ta napotkała duże trudności w zastosowaniu. Chaos organizacyjny przy sklejaniu państwa z trzech systemów prawnych, brak środków finansowych i inne, ważniejsze reformy nie pozwoliły na wprowadzenie ich w życie z sukcesem. Wuef stał się jednak ważnym tematem – i tak jak przewidywały emancypantki, nowa, wolna Polska wraz z prawem do głosowania i studiów wyższych dała młodym dziewczynom prawo do edukacji fizycznej.

Ta historia nie ma jednak całkiem szczęśliwego zakończenia. Prawo zmienia się szybciej niż wzorce kulturowe. Mimo że od debaty na temat konieczności wychowania fizycznego dziewcząt minęło już całe stulecie, dziewiętnastowieczne oczekiwania dalej mieszkają w społecznej świadomości, nawet jeśli są dziś znacząco słabsze i napotykają wiele głosów przeciwnych.

Dziewczynki dalej padają ofiarą stereotypowej edukacji, które zakłada, jak to ujmowała Justyna Budzińska-Tylicka w 1910 roku „coraz większy program naukowy, który coraz bardziej przemęcza umysły dziewcząt, a nie idzie z nim w parze reforma fizycznego ich wychowania”. Dziewczynki mogą być dobre z polskiego, języków, historii albo nawet matematyki, ale „ci sami rodzice milcząco aprobują uczelnie żeńskie mieszczące się na górnych piętrach kamienic, gdzie już nie o boisku, ale nawet o widnej, dużej sali rekreacyjnej niema mowy”. To dalej Budzińska-Tylicka.

Chajka Bełchatowska, bojowniczka z getta warszawskiego

czytaj także

W tłumaczeniu na język sto dziesięć lat później – ci sami rodzice i nauczyciele milcząco aprobują zwalnianie się z wuefu, liczne „niedysponowania” i dzieci mówiące do siebie i o sobie: „rzucasz, biegasz, uderzasz jak dziewczyna”. Choć kobiece gwiazdy sportu zawodowego codziennie udowadniają, że powinna to być raczej pochwała niż obelga.

Dzisiejsze dziewczynki nie muszą już grzecznie chodzić z boną do parku w lakierowanych trzewikach. Może pora więc uwolnić je ostatecznie od nauk przekazywanych przez te niegdysiejsze bony i zachęcać do sportu? Przecież wiemy, że hasło „nie wypada” to „streszczenie zbiorowej głupoty ludzkiej”. Iza Moszczeńska mówiła to swoim córkom już w 1904 roku.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Alicja Urbanik-Kopeć
Alicja Urbanik-Kopeć
Doktorka historii kultury
Alicja Urbanik-Kopeć (1990) – badaczka historii literatury i kultury polskiej XIX wieku, obroniła doktorat w Zakładzie Historii Kultury Instytutu Kultury Polskiej UW. Oprócz kulturoznawstwa ukończyła też filologię angielską w ramach Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych UW. Interesuje ją, co dla ówczesnych znaczyła nowoczesność. Pisze o spirytyzmie, wynalazkach, emancypacji i klasie robotniczej. Autorka książek „Anioł w domu, mrówka w fabryce” (Wydawnictwo Krytyki politycznej 2018) „Instrukcja nadużycia. Historia kobiet służących w dziewiętnastowiecznych domach” (Post Factum 2019) i „Chodzić i uśmiechać się wolno każdemu. Praca seksualna w XIX wieku na ziemiach polskich” (Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2021).
Zamknij