Tylko w tym roku w Rotterdamie miało miejsce ponad 50 ataków bombowych. Wybuchały mieszkania, biura i sklepy. Stoi za tym głównie przestępczość zorganizowana.
W ostatnich miesiącach Holandią wstrząsają nie tylko protesty farmerów. Ataki bombowe w kilku największych miastach są już niemal codziennością. W niechlubnej statystyce przoduje Rotterdam, gdzie w 2023 roku średnio co trzeci dzień słychać eksplozje.
Wciąż nikt nie zginął, a liczba rannych jest znikoma. Sprawcy raczej nie celują w przypadkowe osoby. Nie znaczy to, że wybuchy nie są uciążliwe i niebezpieczne. Bilans szkód materialnych rośnie. Jeśli Holandia nie poradzi sobie ze źródłami problemu, prędzej czy później ktoś straci życie.
Mieszkania i biura na celowniku
Eksplozje dotykają różnych miejsc – od herbaciarni i salonów fryzjerskich po kantory należące do sieci, która jest obecnie oskarżona o pranie brudnych pieniędzy. Najczęściej wybuchają mieszkania. Nierzadko kilka domów jednocześnie, należących do spokrewnionych ze sobą osób. Wskazuje to na prywatne porachunki.
Powszechnie podejrzewa się, że za atakami stoją rywalizujące ze sobą gangi. Zdaniem władz czynnikiem zapalnym była skuteczność policji w walce z przemytem narkotyków. Tylko w zeszłym roku w rotterdamskim porcie przechwycono 47 ton kokainy. Większość przypłynęła z Ameryki Południowej, wraz z owocami. Handel narkotykami stanowi główne źródło dochodów gangów, więc problemy z zaopatrzeniem mogły zaostrzyć konflikty między poszczególnymi grupami lub wewnątrz nich.
Do produkcji ładunków wybuchowych używa się zazwyczaj mocnych fajerwerków – nielegalnych w Holandii, ale dostępnych w innych krajach. Dlatego sprawców tak trudno namierzyć. Tym bardziej że do ich podkładania często wykorzystują przypadkowych nastolatków, liczących na szybki zarobek. Policja co prawda aresztowała kilkadziesiąt osób, ale prawdopodobnie nie ma wśród nich wielu zleceniodawców.
Więcej kamer nie powstrzyma wybuchów
Policja zapowiada dokładniejsze monitorowanie dzielnic, w których najczęściej dochodzi do ataków. Służby nie zdradzają, na czym konkretnie ma to polegać, aby nie ostrzec przestępców, ale można przypuszczać, że na ulicach Rotterdamu pojawi się więcej policyjnych kamer, a do tego dołączy skanowanie sieci w poszukiwaniu tropów. Czy to wystarczy?
UE zbadała ścieki na obecność narkotyków. Które europejskie miasto bierze ich najwięcej?
czytaj także
Specjalizujący się w cyfrowym nadzorze profesor uniwersytetu w Rotterdamie uważa, że nie. Jego zdaniem rosnąca liczba kamer nie zwiększa bezpieczeństwa, a jedynie obniża poziom zaufania społecznego. Co z tego, że na ulicach miast jest ich więcej, jeśli mieszkańcy nie chcą współpracować z policją i nie ufają instytucjom, które w każdym widzą podejrzanego? Problemem jest również „rasizm algorytmów” – policja stosuje nowe narzędzia do wykrywania potencjalnych przestępców, ale są one wadliwe i mają tendencję do profilowania na podstawie koloru skóry lub innych cech fizycznych.
Nastolatkowie z biednych dzielnic przyjmują zlecenia od anonimowych gangsterów za pośrednictwem WhatsAppa lub Telegrama, co dodatkowo utrudnia pracę służbom. Potrzebne jest wsparcie lokalnych społeczności, a te niekoniecznie widzą w funkcjonariuszach sojuszników. Mimo niechęci do gangów wolą nie angażować się w walkę z nimi.
Nie tylko Rotterdam i nie tylko Holandia
Rotterdam nie jest jedynym miastem, a Holandia jedynym państwem, które mierzą się z problemem ataków bombowych. W Szwecji schemat wygląda podobnie. Wybuchy są powiązane z zorganizowaną przestępczością, zarabiającą na handlu narkotykami i mającą oparcie w biednych dzielnicach imigranckich.
Także we Francji z tego rodzaju przestępczością kojarzone są wieloetniczne przedmieścia, co daje pożywkę nacjonalistom wzywającym do zaostrzenia nadzoru państwowego. A młodym mieszkańcom banlieues państwo i tak kojarzy się wyłącznie z policyjnymi represjami. To nie pomaga w integracji i budowaniu zaufania społecznego.
Zorganizowana przestępczość żeruje na niechęci części obywateli wobec państwa, przez które czują się ignorowani lub szykanowani. Holenderscy dziennikarze robiący materiały o kolejnych eksplozjach spotykają się z niechęcią ze strony mieszkańców, przeświadczonych, że i tak napiszą o nich źle. Niczego więcej nie spodziewają się po ludziach, których kojarzą z politycznymi elitami.
Prawdziwym wyzwaniem jest zintegrowanie takich osób z resztą społeczeństwa (poprzez zapewnienie im pracy czy edukacji). Sukces na tym polu jest kluczowy dla rozwiązania problemów ataków bombowych.