Normalność, o której tak marzę, odnajduję w miejscach, do których dostęp mają wyłącznie osoby uprzywilejowane. W wegańskich knajpach, gdzie w toaletach stoją pojemniki z podpaskami. Albo oglądając pierwszą w Polsce wystawę menstruacyjną.
Niebieska krew, kobieta w białych spodniach i z szerokim uśmiechem na twarzy – taki obraz osoby menstruującej forsowano, gdy sama doświadczałam okresu po raz pierwszy. Dopiero 20 lat później, w niewielkiej galerii, poczułam ulgę. Ktoś potraktował krwawienie (na czerwono i brązowo) jako coś naturalnego.
Pamiętam uczucie wstydu, które towarzyszyło mojej pierwszej miesiączce. Byłam w szkole podstawowej i bałam się, że przecieknie mi podpaska. Pytanie szeptem koleżanki, czy ma tampony, ukradkowe wyciąganie podpaski z plecaka czy torebki, tak aby nikt jej nie zobaczył. Ten wstyd został ze mną na długo.
Miałam być tą kobietą z reklamy podpasek, uśmiechniętą mimo bólu, w idealnie czystych ubraniach, która nie daje po sobie poznać, że ma „te dni”. Miałam krwawić z godnością, czyli dbając o komfort. Ale nie mój, tylko otoczenia.
Połowa tego świata krwawi, ale ma to robić po kryjomu, bo krew menstruacyjna obrzydza drugą połowę? Bo mężczyźni uważają, że menstruacja jest nieestetyczna, brudna, nieatrakcyjna? Czemu mamy się tym przejmować?
Pewnego razu zaczęłam krwawić w trakcie wywiadu i powiedziałam o tym koledze z pracy. Nie zareagował, ale natychmiast poczułam, że strzeliłam gafę. Tak dobrze zadomowił się we mnie wstyd związany z tym, że dzieje się ze mną coś zupełnie naturalnego.
Po trzydziestce wzięłam udział w warsztatach menstruacyjnych, na których zebrało się kilka dorosłych kobiet. Miałyśmy napisać, z czym kojarzy nam się miesiączka. Wymieniłyśmy: stres, tabu, dyskomfort, rozchwianie, wycofanie, ból. Tylko jedna z nas się wyłamała.
Powiedziała, że to dla niej wyjątkowy czas, gdy może się sobą zaopiekować i celebrować swoją kobiecość.
Postanowiłam wziąć z niej przykład. Z czasem jednak zrozumiałam, że przedstawiła coś, co dla wielu kobiet jest nieosiągalne. Przecież świat nie zwalnia ani na chwilę. Krwawiąc, musimy wypełniać wszystkie swoje obowiązki. Dzień jak co dzień.
Musimy być uczennicami, pracowniczkami, matkami. Zarabiać na środki do higieny intymnej. Wszelkie propozycje ulg w tym zakresie mężczyźni wyśmiewają. Urlopy menstruacyjne? Fanaberie! Darmowe podpaski i tampony? Jak to, przecież mężczyźni sami muszą kupować golarki, aby ogarniać zarost!
Co z tego, że – jak przyznają naukowcy – ból miesiączkowy może być równie intensywny co ten towarzyszący zawałowi serca. Chyba każda osoba, która go doświadcza, niejednokrotnie usłyszała, że przesadza. Zazwyczaj od tych, którzy nie miesiączkują.
Gdyby to mężczyźni mieli okres, „te dni” byłyby ustawowo wolne, a morfina – refundowana
czytaj także
Jest 2023 rok i nadal wymaga się od nas krwawienia z godnością. Niektóre osoby próbują odpowiedzieć na to ideą celebrowania kobiecości.
Chciałabym, byśmy zaczęli mówić o tym, że okres jest. Po prostu. Pokazywać, jak naprawdę wygląda krew menstruacyjna. Tymczasem TVP i TVN odmówiły niedawno wyemitowania spotu będącego częścią pierwszej w Polsce telewizyjnej kampanii społecznej o menstruacji. Dlaczego? Na jednym z ujęć widoczna była krew. O zgrozo, nie była niebieska!
Normalność, o której tak marzę, odnajduję tylko w miejscach, do których dostęp mają wyłącznie osoby uprzywilejowane. W wegańskich knajpach, gdzie w toaletach stoją pojemniki z podpaskami lub tamponami. Albo oglądając pierwszą w Polsce wystawę menstruacyjną – w warszawskiej Galerii Karowej, zatytułowaną Kap, kap, przeciekły majtki, parkiety i ulice.
czytaj także
Na ścianie wisi obraz Martyny Baranowicz, przedstawiający kobietę i mężczyznę siedzących przy stoliku na placu Zbawiciela. Ona wkłada tampon do cipki, on patrzy w dal z lekkim uśmiechem.
Jest też obraz Małgorzaty Mycek z hasłem, które rozpala prawicę do czerwoności: „Nie tylko kobiety miesiączkują”. Kolejny argument za tym, aby nie wciskać wszystkim celebracji kobiecości, gdy mowa o krwawieniu.
Nie brakuje też odniesienia do standardowych reklam podpasek. Na autoportrecie Liliany Zeic autorka siedzi w koronie w fotelu przypominającym tron, krwawiąc na niebiesko. Drwi z naszej rzekomo szlachetnej krwi.
Są również utopijne manifesty Anny Zajdel, kraftywistki. Płatne urlopy menstruacyjne, nauka szacunku do miesiączki na lekcjach religii, pokoje dla osób miesiączkujących w każdej szkole, ośrodki edukacji menstruacyjnej. Piękne postulaty, których spełnienie zdaje się nierealne.
Realne jest za to pragnienie możliwie najbardziej komfortowego miesiączkowania. Bezwstydne mówienie: „Dziś nie mogę, mam okres”. Okres, a nie „te dni”. Na razie mamy godność: zaciskamy zęby, bierzemy leki przeciwbólowe, uśmiechamy się i mówimy, że to tylko migrena.
Każda osoba, która się z tego wyłamuje, pomaga w budowaniu lepszej przyszłości dla osób menstruujących. Może panowie na górze w końcu przyzwyczają się do widoku krwi? Osłuchają ze słowem „okres”? Może uda im się wspiąć na wyżyny swojej empatii i wyobrazić, że miesiączkowanie może boleć jak zawał? Przyjmuję zakłady, ile im to jeszcze zajmie: 10, 100 czy 1000 lat.
*
Wystawa Kap, kap, przeciekły majtki, parkiety i ulice potrwa do 28 maja. Finisaż połączony jest z benefitem na Fundację Różowa Skrzyneczka.
**
Marta Glanc – niezależna dziennikarka, analityczka Stowarzyszenia Demagog, wcześniej związana z Onetem. Obecnie publikuje na portalu tygodnika „Polityka”. Pisze o wszelkich formach dyskryminacji. W 2023 roku nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej ukaże się jej pierwsza książka.