Być może dzięki FTX świat obudził się w przygnębiającej rzeczywistości, w której kryptowaluty to nic, tylko mrzonka rychłego bogactwa kołysząca się na morzu libertariańskiego technobełkotu. Może pora coś z tym zrobić?
LONDYN – Można zrozumieć wołające o pomstę do nieba zarządzanie środkami pieniężnymi (a może to już oszustwo?), które doprowadziło do tego, że obciążone zobowiązaniami krótkoterminowymi na poziomie 9 miliardów dolarów FTX dysponowało niecałym miliardem. Nie takie rzeczy zdarzały się już bankom.
Można zrozumieć nie do końca przejrzystą księgowość, lipne kredyty z fikcyjnym zabezpieczeniem i 8 miliardów dolarów, które komuś się gdzieś „przypadkiem” zapodziały. Bo i rosyjskiej bratwie, włoskiej camorze czy japońskiej jakuzie przytrafiają się podobne potknięcia.
czytaj także
Można zrozumieć też mocno przereklamowaną technologię baz danych, która w wielu przypadkach jest powolniejsza, droższa i bardziej nieporęczna niż sprawdzone 30-letnie metody działania. Ktoś kiedyś może znajdzie jakieś zastosowanie dla tych wszystkich blockchainów.
Można wreszcie zrozumieć hiperboliczną retorykę prezentującą kryptowaluty jako cudowny środek na wzrost gospodarczy i „mniej wojen, korupcji, a więcej powszechnej szczęśliwości”. W końcu nie tylko kryptonerdzi bajerują.
Ale jest rzeczą nie do wybaczenia to, że odkąd 14 lat temu światło dzienne ujrzały pierwsze bitcoiny, kryptobranża nie stworzyła nic, co miałoby jakąkolwiek wartość. Bo jakie fabryki zbudowano za kryptowalutę? Jakie nowe towary czy usługi trafiły na rynek? Który rząd zebrał środki z użyciem kryptowalut? Na pewno nie ten w Salwadorze, który wprowadził bitcoiny jako legalny środek płatniczy i kraj ten znajduje się obecnie na krawędzi bankructwa.
Co gorsza, slogan reklamujący kryptowaluty jako lepsze pieniądze okazał się całkowitą bujdą.
Brian Armstrong, współzałożyciel i CEO platformy kryptowalutowej Coinbase, niedawno stanął w obronie kryptowalut jako pieniędzy, przekonując na łamach „Financial Times”, że pozwalają one opierać się, „powiedzmy, na prawach, którymi rządzi się matematyka, a nie – prawach, którymi rządzą się ludzie”. I „zamiast wzywać po google’owsku do nieczynienia zła, kryptowaluty czynienie tego zła zwyczajnie uniemożliwiają”.
„Ludzie”, o których mówi Armstrong, pracują dla rządów będących emitentami przestarzałego pieniądza fiducjarnego. Kiedy owi „ludzie” wydrukują za dużo pieniędzy, powiedzmy, na sfinansowanie dużego deficytu budżetowego, wartość tych pieniędzy spada, władze nakładają drakońskie podatki na obywateli, którym zostają w kieszeni zdewaluowane środki. Libertariańska podejrzliwość wobec polityków i rządów to siła napędowa kryptosfery.
W przeciwieństwie do rzekomo śliskiego pieniądza fiducjarnego kryptowaluty rządzą się wyłącznie „prawami matematyki”. To algorytm określa, ile kryptowaluty i jakim kosztem można „wykopać”. Im więcej jednostek ktoś wygeneruje, tym droższe jest wykopanie kolejnej. Żadni ludzie działający z pobudek politycznych nie są w stanie zdewaluować kryptowaluty. Matematyczna dyscyplina przybywa nam z odsieczą przed zakusami złego rządu.
czytaj także
Czyż to nie wspaniałe? Szkoda tylko, że nieprawda.
Ludzie na całym świecie (i to nie tylko w USA czy UE) lubią takie waluty jak dolar czy euro z dwóch powodów. Pierwszy z nich wskazał John Maynard Keynes, który w swojej Ogólnej teorii stwierdził, że „to, że umowy są stałe, a pensje zazwyczaj mniej lub bardziej stabilne pod względem wartości pieniężnej, niewątpliwie przyczynia się w znacznym stopniu do większej atrakcyjności pieniądza z tak dużą premią z tytułu płynności”. Guillermo Calvo z Columbia University nazwał to „cenową teorią pieniądza”.
Jeżeli moja miesięczna pensja jest określona w dolarach, podobnie jak ceny w supermarkecie, jestem w stanie z całkiem dużą pewnością stwierdzić, ile kilogramów ryżu czy butelek piwa mogę sobie za swoje dolary kupić. Dlatego lubię te dolary, bo pozwalają mi realizować transakcje i gromadzić bogactwo. Tutaj kryptowaluty nie bardzo się sprawdzają: nie ma sklepu, w którym ceny byłyby podawane w bitcoinach lub ich ekwiwalencie, i nikt (z wyjątkiem kilku fanatyków z Doliny Krzemowej) nie dostaje wypłaty w kryptowalucie.
Mieszkańcy USA chętnie trzymają w portfelu dolary (a mieszkańcy strefy euro – euro) również dlatego, że władze określają minimalną cenę tej waluty, dopuszczając płacenie nią podatków. To znaczy, że wartość dolara na rynkach finansowych nigdy nie będzie niższa niż wartość, za jaką Wujek Sam wykupuje tego dolara co roku 15 kwietnia przy okazji poboru podatków.
Tutaj kryptowaluty też nie bardzo sobie radzą. Brakuje bowiem owych złych „ludzi” w rządzie, którzy zagwarantowaliby minimalną cenę kryptowaluty. Jej jedyna wartość wynika z oczekiwania tego, że inni będą chcieli tę walutę mieć. Jeśli tak, wówczas i ja chętnie ją sobie zostawię. W przeciwnym razie się jej pozbędę. I to właśnie przytrafiło się ubiegłego lata kryptowalucie Luna, która po gwałtownym załamaniu zniknęła w ciągu kilku zaledwie dni. Taki los może spotkać także każdą inną kryptowalutę – nie znamy dnia ani godziny.
Kryptowaluty i NFT dogorywają, ale Web 3.0 nie odpuszcza rynku muzycznego
czytaj także
Jako pierwszy w środowisku ekonomistów zrozumiał tę zagwozdkę Frank Hahn. W 1965 roku wyjaśnił, że bezwartościowe ze swej natury aktywa finansowe, takie jak kryptowaluta, nie przypominają żadnych innych dóbr. Jeżeli bagietka kosztuje zero, popyt na nią będzie ogromny, bo każdy będzie chciał napchać sobie brzuch darmowym pieczywem. Ale jeżeli cena aktywów takich jak bitcoin wynosi zero, popyt na nią również będzie zerowy, bo ani się takim bitcoinem nie najesz, ani nie zrobisz z niego pierścionka, nie załatasz nim dziury w zębie ani nie zapłacisz podatków.
Zatem twierdzenie, że ludzkie kaprysy w żaden sposób nie zagrażają wartości kryptowaluty, to zwykły stek bzdur. Kryptowaluty bowiem w całości uzależnione są od kaprysów, i to w najgorszy możliwy sposób: jedyne, co napędza ich wartość, to samospełniające się oczekiwania (nazywane przez grzeczność „nastrojami rynkowymi”). „Szaleństwo, panika, krach”, o których pisał wielki ekonomista z MIT, Charles Kindleberger, to w przypadku kryptowalut chleb powszedni, a nie – stan wyjątkowy.
Przyobleczeni w ciemne garnitury technokraci, zarządzający takimi instytucjami jak amerykańska Rezerwa Federalna, Bank Anglii czy Europejski Bank Centralny w tak koszmarnym roku, jakim jest niewątpliwie 2022, zdołali doprowadzić do utraty siły nabywczej ich walut na poziomie nieco powyżej 10 proc. To poziom deprecjacji odnotowywany przez kryptowaluty często w ciągu jednego dnia, a w przypadku krachów, których jesteśmy ostatnio świadkami – w ciągu zaledwie kilku minut.
Bitcoin na wojnie. Kogo w czasie inwazji wspiera kryptobiznes?
czytaj także
Dlatego obserwujemy tutaj starcie nie między „ludźmi” a „matematyką”, tylko między „ludźmi” w ciemnych garniturach a „ludźmi” w rozciągniętych podkoszulkach i krótkich bojówkach. W tym konkursie garnitury są zawsze górą.
Być może dzięki FTX świat obudził się w przygnębiającej rzeczywistości, w której kryptowaluty to nic, tylko mrzonka rychłego bogactwa kołysząca się na morzu libertariańskiego technobełkotu. To może ktoś coś z tym zrobi?
**
Andrés Velasco – były kandydat na prezydenta i minister finansów Chile, dziekan School of Public Policy na London School of Economics and Political Science.
Copyright: Project Syndicate, 2022. www.project-syndicate.org. Z angielskiego przełożyła Dorota Blabolil-Obrębska.