Sztuki wizualne

Jest rok 2137. Przybywamy, by wam o tym opowiedzieć

Nie potrzebujemy kolejnej Zachęty. Jest żal, że trzeba się było stamtąd wynieść, ale to, czego chcemy, to uruchamiać kolejne obszary rzeczywistości, nieograniczonej murami instytucji – mówią Przybyszki, kolektyw stojący za performansem przenoszącym nas do roku 2137.

Uchronia Nowego Początku to projekt kolektywu Przybyszki, który powstał w geście oporu wobec nowego dyrektora Zachęty Janusza Janowskiego, przychodzącego do instytucji z politycznego nadania. W Zachęcie nie będzie już miejsca dla młodych artystek, dla sztuki mierzącej się ze współczesnością, prowokującej, zadającej pytania. Młodzi muszą znaleźć sobie inne miejsca na artystyczne eksperymenty, penetrowanie lęków i poszukiwanie nadziei. Jednym z takich miejsc jest Świetlica Krytyki Politycznej na Jasnej 10 w Warszawie, gdzie zapraszają do podróży w czasie, do roku 2137.

Katarzyna Przyborska: Skąd przybywacie?

Przybyszki: Z przyszłości. Z roku 2137.

Każdy nastolatek odczyta tę liczbę bezbłędnie. 

− W tym roku Wadowice znalazły się pięć metrów pod powierzchnią morza.

Gdyby pan Janowski stanął do konkursu, mógłby przejąć władzę w Zachęcie w bardziej pokojowo-transparentny sposób

Kim jesteście?

− Moja postać pojawiła się w czasie warsztatów z kostiumografką. Nie miałem ani szkiców, ani założonej z góry koncepcji. Kostium kojarzy się z grzybem, istota powstała albo w wyniku eksperymentów, albo promieniowania radioaktywnego.

− Ja się nazywam Wpierdol Yeti. Mieszkam w jamie, boję się słońca, jestem zielona i owłosiona.

− X669, jestem szczurem, który uciekł z laboratorium po eksperymentach nad przedłużaniem życia, nieśmiertelnością, długowiecznością. Ale ten akurat szczur zmutował tak, że wyrosło mu bardzo dużo włosów.

− Jest też O-dry, z zatrutej, wyschniętej rzeki Odry. Reprezentuje ostatnie krople wody, które zresztą rozlały się w trakcie performansu.

− Jest też w kolektywie Yola, psia uchodźczyni z Charkowa. To dla mnie bardzo ważne, żeby zwierzęta mogły partycypować, być częścią stada. Żeby ich nie wykluczać, nie napinać się, że ktoś szczeknie czy szurnie.

− Kinkpig, osoba z ryjkiem. Wszczepiono jej udoskonalony ryjek, aby stała się poszukiwaczką resztek kobaltu w ziemi. Coś nie wyszło i stała się radioodbiornikiem i skomunikowała z kosmosem.

− Farbowany porost wyemancypowany. Nieustannie próbują go zachlapać nową warstwą farby, ale powraca, karmiąc i oczyszczając ciężkie czasy, nawet na murach najczystszych gmachów.

Przybyszki w Narodowej Galerii Sztuki Zachęta. Fot. Jakub Szafrański

− Ezo Reef, wydrukowana w 3D rafa koralowa, której polipy w drugiej połowie XXI wieku z pomocą magii i szamanizmu nauczyły warunkujące ich życie zooxantelle do zamieszkiwania połaci plastiku, dzięki czemu mogą fotosyntezować całym obszarem swojego organizmu. Ocean dziś rozżarza się tak intensywną fluorescencją, że produkuje większość niezbędnej do życia innych organizmów energii.

Przybyszki są podobne do ludzi tylko trochę. Natomiast psia część kolektywu, też całkiem liczna, pozostaje psami. Czy w roku 2137 ludzie są już całkiem skompromitowani? Czym jest wtedy tożsamość?

− Na pewno tożsamość nie jest tak sztywna jak dzisiaj. Człowiek gdzieś sobie jest, ujawnia się w relacjach z innymi istotami. Każda Przybyszka ma inny genotyp i historię. W tym przyszłym świecie nie tylko istoty ludzkie mają prawo głosu i bytu, inne stworzenia także mogą być podmiotami tworzącymi sztukę.

Kluczową kategorią młodej polskiej sztuki jest wrażliwość – to pierwsze pokolenie, które tak otwarcie nazywa emocje

− Jestem daleka od myślenia posthumanistycznego, zakładającego, że w przyszłości człowiek dokona samozagłady i to właśnie rozwiąże wszystkie problemy – po prostu znikniemy. Ta narracja ucieka od odpowiedzialności, odrywa ku odległej przyszłości, mimo że na razie jest nas całkiem sporo, a nasz byt ma ogromny wpływ na życie wszystkich istot. Między dziś a zniknięciem człowieka dużo jeszcze się wydarzy, i w tym tkwi nasza sprawczość. Chcemy raczej myśleć o innych formach współbycia, a nie prostym usunięciu człowieka.

Wybierając tak odległą datę, przeskakujecie nad tym wszystkim, czego teraz się obawiamy – nad katastrofą klimatyczną, wojnami. W 2137 to wszystko już było.

− Te 115 lat jest przestrzenią dużych spekulacji, którym też są dedykowane oprowadzania po wystawie. Spekulacje były motywem przewodnim jednej z naszych wcześniejszych akcji w Zachęcie.

− To były hasła à la Wikipedia: 2030, Polski Ład – dewzrost i dobrostan wszystkich istot; 2031 – obowiązkowe edukacja klimatyczna i antydyskryminacyjna w całej UE; 2038 – odkrycie grzyba umożliwiającego komunikację między wszystkimi organizmami w biosferze; 2042 – bobry, łosie i wilki zyskują status obywatelek; 2050 – galerie i muzea wystawiają wyłącznie prace żyjących artystek i artystów. 2068 – koniec kultury gwałtu.

Prawa dla istot innych niż tylko ludzkie sugerują utopię. Ale przestrzeń, którą stworzyłyście na Jasnej 10, obrazy, w których można rozpoznać skrawki dzisiejszego świata, zdekomponowanego, pozbawionego spoiw, są dystopijne i przepełnione smutkiem…

− Dystopijność to jest to słowo. Może nawet jakiegoś rodzaju żałoba. Przepełnia nas smutek, kiedy myślimy o przyszłości, tym, co dzieje się z państwem, sztuką, kiedy patrzymy na wojnę w Ukrainie, na katastrofę klimatyczną. I to pokazujemy. Jednocześnie zbliżamy oprowadzane osoby ku sobie, ku doświadczaniu kolektywności.

Z czym się żegnacie?

− Z nowym dyrektorem Zachęty. (śmiech)

– Nie uciekamy przed reakcyjnością, która właśnie dotyka Zachętę, ale odkrywamy ją i jej trochę przaśne zabarwienie.

− Nasze obrazy zostały wygenerowane przez AI na podstawie haseł dotyczących Narodowej Galerii Sztuki Zachęta. Wiemy, jaki jest program obecnego dyrektora Zachęty, wiemy też, co się dzieje w CSW. Żałoba jest odpowiedzią na te zmiany. Ale jest też pewnym etapem, wcale nie ostatecznym.

Przybyszki w Narodowej Galerii Sztuki Zachęta. Fot. Jakub Szafrański

To właśnie wobec tych politycznych nadań został zawiązany kolektyw. 

− Spotkaliśmy się jeszcze w styczniu przy okazji organizowania pierwszego protestu pod Zachętą.

− Ten moment nadania dyrektora wzbudził tak duży sprzeciw, że na Facebooku zawiązała się grupa Occupy Zachęta, która wkrótce przestała być bezpieczną platformą do rozmów i działań. Ostatecznie związałyśmy kolektyw na podstawie starej i dobrej metody siatki „znajomi znajomych”. Pierwszy performans był dość prosty: na kawałkach materiału zostały wypisane hasła: „Po co edukacja?”, „Po co różnorodność?”, „Po co żywe artystki?”. Do trzymania tych haseł zaangażowały się różne, niezrzeszone osoby. Przybyszki ujawniły się później.

16 października przeniosłyście energię z wystawy Niepokój przychodzi o zmierzchu w Zachęcie do Uchronii Nowego Początku w świetlicy Krytyki Politycznej. Niepokój przychodzi o zmierzchu to jedna z ostatnich wystaw w Zachęcie przed zmianą programu. Bardzo aktualna, wyciągająca nerwy na wierzch. 

− Nie ma tam prac Przybyszek, ale są prace osób, które wchodzą w ich skład. To wystawa bardzo znacząca dla Zachęty, bo prezentuje twórczość artystek i artystów, które są młode (w sensie artystycznym) i których prace po raz pierwszy zostały pokazane w tej przestrzeni. To też bardzo osobista narracja, sama w sobie będąca wyraźnym postulatem.

− Wiele osób przyszło do Zachęty pierwszy raz właśnie na tę wystawę. Właśnie tego szukając.

Niepokój zobaczyły bardzo różne osoby, również o poglądach prawicowych, ale wystawa operowała na poziomie osobistych odczuć. Opowiada o byciu w świecie teraz, o zdrowiu psychicznym, o byciu queerowym, ekologii, ale z tak bliskiej perspektywy, że wiele osób mogło zupełnie nie zauważyć, jak wiele z jej wątków zasila aktualne politycznie narracje.

Co najbardziej przeszkadza wam w pomyśle Janusza Janowskiego na nową Zachętę?

− Nowy dyrektor zamierza prezentować malarstwo, rysunek i rzeźbę. W jego programie jest tylko jedna kobieta, Magdalena Abakanowicz. Nie ma też chyba żadnej żyjącej artystki.

− Nowy program Zachęty jest bardzo zachowawczy, nie z tego porządku, w jakim żyjemy. Widać, że jego autor nie zadał sobie pytania, co nowego ma z nich wynieść odbiorca. Wręcz przeciwnie – to propozycje, które należy uznać, przełknąć, najlepiej bez zastanawiania się. A przez wiele lat instytucje pracowały nad tym, by zadawać pytania, a nie rzucać łatwe odpowiedzi. Do Zachęty przychodzą osoby, nie tylko po to, by skorzystać z jej autorytetu, ale by wewnętrznie zważyć, zastanowić się, co dla nich jest ważne.

− Myślę, że znajdą się chętni, by oglądać sztukę bardziej klasyczną, uznaną, tak jak wiele osób chodzi do Muzeum Narodowego. CSW też ma nową publiczność, ale rolą instytucji jest pokazywanie nowych ścieżek, otwieranie głów, a nie mówienie wspólnym językiem z partią rządzącą.

Przybyszki w Narodowej Galerii Sztuki Zachęta. Fot. Jakub Szafrański

Czyli wasz ruch − przeniesienie się do przyszłości − jest odpowiedzią na ruch dyrektora Zachęty, który od przyszłości, a nawet od teraźniejszości, się odwraca?

− Wydaje mi się, że z ich strony też jest lęk, ale reagują na niego, chowając się w tym, co już jest znane, sprawdzone, przyklepane. A my tęsknimy za możliwością myślenia o przyszłości w ogóle. Ta przyszłość gdzieś zanika, kończy się. Nadzieję umieszczamy już w pomyśle, że przybywamy z przyszłości, bo to oznacza, że jakaś przyszłość w ogóle może się zdarzyć.

− Ta nasza nadzieja i poszukiwanie przyszłości, podejmowanie ryzyka jest też w kontraście do establishmentu na gruncie patriarchalnym. Ten 2137 jest też o tym, jak się w Polsce buduje wspólnoty – zazwyczaj wokół smutnej historii czy tragicznej śmierci znanej osoby.

Taka osoba-figura na ogół zbiera nadzieje. Jest jakiś dobry papież albo dobry król, ostoja wartości, instytucja, która może dać schronienie. Zachęta też wam je dawała.

− Naiwna jest wiara w to, że jakiś król jest dobry tylko dlatego, że jest królem. Symboliczne przeniesienie Zachęty na Jasną jest sygnałem, że potrzebna nam teraz Uchronia, przestrzeń, w której wyobrażenia stają się zasadami. Stwarzamy świat, który nie jest alternatywny wobec tego, co jest teraz, albo co jest możliwe w przyszłości, ale właśnie Uchronię rozmaitych perspektyw, nowych zasad. W spekulacjach o alternatywnej przyszłości ulegamy przyzwyczajeniu, stosujemy te same utarte schematy do nowych problemów. A potrzebujemy nowego spojrzenia, innych punktów widzenia, nowych rozwiązań – potrzebujemy Uchronii.

Przybyszki w Narodowej Galerii Sztuki Zachęta. Fot. Jakub Szafrański

− Skoro Zachęta nie może już być tym parasolem nad młodymi artystami, nie szukamy innej instytucji, z podobną do tej obecnej w Zachęcie hierarchią, zależnościami, ale szukamy innych rozwiązań, by ludzie mogli się angażować, tworzyć sztukę, która odpowiada na współczesne wyzwania. Szukamy hybryd, ale nie wyrzekamy się publicznych modeli. Nie chcemy po prostu czekać aż grant, czy struktura publiczna wytworzy nam przestrzenie do eksperymentów. W ramach oddolnego systemu kładziemy swoje potrzeby i fantazje na stół, a później projektujemy przestrzeń Krytyki Politycznej, traktując ją i testując jak prototyp.

Czy ta przestrzeń, którą zbudowaliście na Jasnej 10, jest miejscem, gdzie można poeksperymentować z przekraczaniem? Do czego jesteśmy najmocniej przyzwyczajeni?

− Do obrazów. Zapraszamy widzów do zasłonięcia oczu, do uruchomienia innych zmysłów. Choć na ogół ze sztuką obcujemy przez wzrok, nie jest to przecież jedyny możliwy sposób jej doświadczania. Nawet w naszej bardzo wąskiej bańce, kiedy mówimy o katastrofie klimatycznej, jest w tym głównie wymiar matematyczny. Oczywiście bardzo ważne jest ufać słowom naukowców, ale ulegamy też temu językowi, zamykamy problemy w antropocentrycznych wymiarach.

− To, że przyjmujemy tu inne postaci, jest też ćwiczeniem z empatii, z wyobraźni, porzuceniem własnej perspektywy. Zwiększamy swoją wiedzę o świecie, używając narzędzi sztuki. Odsuwanie się w czasie, by zyskać dystans, pozwala porzucić i siebie, odkryć inne konteksty, na przykład cielesne i komunikacyjne. Jako Przybyszki niewiele mówimy, porozumiewamy się przez gesty, przez ciała. W ten sposób nawiązujemy też relację z odbiorcami.

Przybyszki w Narodowej Galerii Sztuki Zachęta. Fot. Jakub Szafrański

Co jeszcze uważacie za blokadę?

− Mnie najbardziej porusza perspektywa pozbycia się elementu autorytetu. Chcemy rozbudzić w osobach, które prowadzimy, zaufanie do siebie, do własnej oceny, do tego, co kolektywnie wytworzą, w ramach oprowadzania, wspólnego wyobrażenia jakiejś rzeczywistości. By nie musiały upewniać się, szukać zewnętrznego autorytetu, który im powie, jak oceniać to, co widziały lub stworzyły.

− Całe pole sztuki działa na zasadzie ciągłej oceny.

− Mamy też mamy różne doświadczenia i funkcje w życiu zawodowym. Część z nas ubiega się o akceptację swoich projektów, część tę akceptację ze swojej pozycji może wyrazić. Tu udało nam się wytworzyć przestrzeń, w której tego wobec siebie nie robimy.

− Staramy się też przekraczać hierarchię. Sztuka wizualna często jest kolektywna, choć udaje, że nie jest. Tak jak jeszcze w teatrze czy w filmie, mimo wyraźnej hierarchii wymienia się (a przynajmniej coraz bardziej próbuje się to robić) osoby zaangażowane, tak często w przestrzeni sztuk wizualnych, choć za rzeźbami może stać wiele osób, które gdzieś je tam w garażach spawały, to nazwisko jest jedno.

− Horyzontalna współpraca prowadzi za to często do autowyzysku. Nie jesteśmy za wersją poziomą czy pionową, chcemy rozwiązania, które jeszcze nie istnieje. W ramach Przybyszek możemy układać współpracę zgodnie z kompetencjami, jakie mamy.

Jedne instytucje kultury potrzebują publiczności, a inne społeczności

Postaci, które personalizujecie, pomagają w tym przekroczeniu?

− Oczywiście. Część z nas dokonała całkiem niezłych przekroczeń, wobec tego, do czego była przyzwyczajona. Anonimowość pozwala też na inną relację z odbiorcami, poza codziennym kontekstem.

− W przestrzeni, którą stworzyłyśmy, odbiorca też ma zadanie, jest potrzebny. Zapraszamy ludzi do uruchomienia wyobraźni, staramy się zaaranżować sytuację, ale potrzebny jest skok w wyobraźni odbiorcy, który zarazem staje się współtwórcą. A każda osoba, która tu przyjdzie, prawdopodobnie wyniesie coś innego.

Przybyszki w Narodowej Galerii Sztuki Zachęta. Fot. Jakub Szafrański

Co dalej z Przybyszkami, po projekcie w świetlicy Krytyki Politycznej, skoro Zachęta wspiera tylko zmarłe artystki? 

− Nie potrzebujemy kolejnej Zachęty. Jest żal, że trzeba się było stamtąd wynieść, ale to, czego chcemy, to uruchamiać kolejne obszary rzeczywistości, nieograniczonej murami instytucji.

− Wydaje mi się, że im więcej akcji będziemy robić, tym mniejsza w nas będzie postawa bycia na kontrze, po prostu zaczniemy iść własną drogą, nie oglądając się. Zaczniemy tworzyć ogniska w różnych miejscach, takie jak to w Krytyce Politycznej. Wytwarzać coraz większy krąg, z którego skorzysta więcej osób.

− Może przez ten kryzys wytworzą się małe, lokalne, posieciowane przestrzenie, gdzie przeniesie się sztuka i zmiesza się z życiem. Może stanie się bardziej sprawcza?

− A ja będę tęsknić. W moim przekonaniu instytucja powinna wspierać to, czego nie wspiera na przykład rynek. Czasem, kiedy akurat jest ok, zapominamy, że instytucje są zależne od polityki. Może będzie powrót do Zachęty, ale chodzi też o to, by nie pozostać bezradną, kiedy instytucja przestaje być dla nas gościnna.

Będziemy się teraz sami cenzurować?

To może potrzebna jest jakaś forma spółdzielczości? Instytucji kultury, w której artyści mają więcej do powiedzenia?

− Do takiej społeczności należałoby włączyć nie tylko twórców, ale i odbiorców.

− Może inna dystrybucja władzy? Może to nie jest najlepszy pomysł, by przez pół roku była wystawa jednej artystki? Może więcej zaangażowania powinno zostać włożone w tworzenie dłuższych relacji między sztuką i aktywizmem, między różnymi polami sztuki. 

**
Wystawę można oglądać jeszcze do 28 października, codziennie od godz. 12. Oprowadzanie odbywa się o godz. 18.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Katarzyna Przyborska
Katarzyna Przyborska
Dziennikarka KrytykaPolityczna.pl
Dziennikarka KrytykaPolityczna.pl, antropolożka kultury, absolwentka The Graduate School for Social Research IFiS PAN; mama. Była redaktorką w Ośrodku KARTA i w „Newsweeku Historia”. Współredaktorka książki „Salon. Niezależni w »świetlicy« Anny Erdman i Tadeusza Walendowskiego 1976-79”. Autorka książki „Żaba”, wydanej przez Krytykę Polityczną.
Zamknij