Pod koniec marca armia ukraińska wyzwoliła kilkanaście wsi w obwodzie chersońskim. Mieszkańcy wsi w strefie frontu opowiadają reporterce magazynu Graty o grabieżach i terrorze rosyjskiego wojska.
Na początku marca prawie cztery tysiące mieszkańców wsi hromady Koczubeiwskiej [ukr. hromada to jednostka administracyjna, odpowiednik polskiej gminy – przyp. tłum.] na północy obwodu chersońskiego, znalazło się na drodze wojsk rosyjskich kierujących się do Krzywego Rogu. Ale już 31 marca Siły Zbrojne Ukrainy zepchnęły Rosjan w głąb obwodu chersońskiego, wyzwalając jedenaście wsi. Mieszkańcy wracają, mimo bliskiej odległości frontu. Odbudowują domy i uprawiają ziemię z hukiem artylerii w tle.
Niewiele zostało po rosyjskiej okupacji. Gdzieniegdzie widać zniszczone dachy, uszkodzone transportery opancerzone tuż pod chatami, zdarza się ostrzelane i spalone auto. Stary dom niemieckich kolonistów na obrzeżach wsi Krasnowka stoi rozgrabiony i pusty od czasu, gdy zajęli go rosyjscy wojskowi. W głównym pomieszczeniu, którego okna wychodzą na wiejską drogę, wyrwali ramy okienne – prawdopodobnie był tam punkt obserwacyjny. W innych pokojach okna zasłonili kocami lub szafkami, a na jednym z parapetów postawili stary telewizor i radziecki odkurzacz. Materace położyli na podłodze i tam spali. Wszędzie porozrzucane były puszki po rybach, zielone pudełka po racjach żywnościowych i stare gazety, głównie te ze zdjęciami kobiet na okładce. W budynku zostawili bałagan i brud. Włamali się też do piwnicy na podwórzu – to właśnie tam chowali się przed ostrzałem artyleryjskim.
– My, oczywiście, przeżyliśmy. – Tak mieszkańcy zaczynają rozmowę o okupacji w Swobodnym, małej, 150-osobowej wiosce. I dodają, że nie było tam ani jak w Buczy, ani jak w Charkowie.
– U nas jeszcze żaden dom nie został zbombardowany, bombardowali tu i tam, a z jakiegoś powodu my jesteśmy nadal cali. Czy nas te krzyże ochroniły, czy Bóg wie co nas uratowało – wyjaśnia Kateryna, starsza kobieta w chustce i czyściutkim jasnym fartuchu, który założyła na ciepłe ubrania. Sąsiedzi nazywają ją ciocią Katią.
– To było piekło! Czekaliśmy dwanaście dni, aż ktoś przyjdzie i będzie prosić o pieniądze, jedzenie czy tytoń – mówi Łarysa Onyszczenko, żwawa 62-latka.
Ma na sobie szlafrok zapinany na zamek błyskawiczny, a pod nim sweter i spodnie, bo wciąż jest zimno. Na głowie ciepła chustka zawiązana z tyłu. Trzyma rower, typowy we wsi środek transportu.
– Włosy się zjeżyły na głowie, gdy do wioski wjechało 15 kamazów i 12 transporterów z tymi namalowanymi literami „Z”. Ledwo nastał świt, a oni już tłuką do drzwi. Oj, nie daj Boże! – podtrzymuje rozmowę ciocia Katia.
– Nie wiedzieliśmy, co robić. Rodzice byli już na skraju załamania, kiedy oni weszli. Co tu można mówić… to horror! – wspomina Łarysa.
czytaj także
Łarysa jako jedna z nielicznych pozostała we wsi przez całą okupację. Nie mogła wyjechać, bo opiekuje się starszymi, niepełnosprawnymi rodzicami: 88-letnią matką i 95-letnim ojcem.
Z nią pozostał jej mąż, Lońka, jak czule go nazywa. I tym sposobem zaopiekowali się nie tylko swoim gospodarstwem, ale też sąsiadami. A pracy było dużo – codziennie karmili psy, kury i bydło, doili krowy.
– Dziękujemy, do końca życia będziemy dziękować – zapewnia ciocia Katia.
– Opiekowałam się ośmioma gospodarstwami. Nogi mi spuchły od chodzenia po ogrodach i po wsi. Długo by opowiadać, nawet nie będę zaczynać – uprzedza Łarysa, potem jednak szczegółowo opowiada o okupacji, historię za historią.
Mówiąc o rosyjskich żołnierzach, używa rodzaju nijakiego: – Przyszło to pijane czy upalone, nie wiem, co chciał. Prosił o tytoń. Mąż dał mu słoik tytoniu, ja dałam z domu gazety: masz, pal! Siedział, gadał z mężem przed domem, poszedł do stajni, ja poszłam do domu. I nagle zaczął strzelać. Przykładałam zapałkę, żeby rozpalić w piecu, i nagle usłyszałam „bach-bach”, pięć razy z rzędu. Od razu pomyślałam: do kogo on strzela? Czy nie zabił Lońki?
Łarysa opowiada o najstraszniejszym momencie, gdy rosyjski żołnierz omal nie zastrzelił jej i męża. Wskazuje, gdzie jej przyłożył karabin maszynowy do gardła.
– Wychodzę, a cały taras jest zasypany łuskami. Mówię: „Co zrobiłeś? Przecież dobrze się z tobą obchodziliśmy. Przyniosłam ci tytoń”. Na co on: „I ja z wami się dobrze obchodzę”. I mnie nie zabił.
Kule przebiły zamek w drzwiach, okno i ścianę budynku.
– Jakbym nie schowała się za dwojgiem drzwi, zabiłby mnie! To był po prostu cud! Zobaczyłam, że idzie do drzwi, więc schowałam się głębiej – mówi Łarysa.
Gdy do wsi wkroczyli Rosjanie, zaczęli plądrować opuszczone domy. Zabrali samochody, którymi później „wozili się” po wsi. Swój sprzęt zostawili tuż obok prywatnych posesji – dla osłony. Od ludzi, którzy pozostali w domach, żądali jedzenia i alkoholu.
– Podjechał traktor. Zabrali go z gospodarstwa Oli Baciury, taki niebieski. Podjechało trzech… Jeden z nich miał odznakę: gwardzista. Okazało się, że pochodzi spod Doniecka, gdzie wcześniej walczył. Rosgwardia. I mówił do drugiego: „Ty sprawdź dokumenty, później ja wejdę”. Wchodzi i mówi do mojego męża: „Masz pół litra?”. Mąż odpowiada: „Tak, znajdzie się. To ty ostrzelałeś dziś dom mojego syna?”.
W Ukrainie trwa kolejny Majdan, tym razem ogólnonarodowy [rozmowa]
czytaj także
Ci sami wojskowi dzień wcześniej weszli do domu syna Łarysy i Lońki. Zniszczyli sprzęty, zamrażarkę, zabrali kolczyki, ukradli dziecięcy rower sportowy i ostrzelali samochód. Gdy zobaczyli ciężarówkę, ją też chcieli zabrać, ale nie zdążyli.
– Podchodzę do niego i mówię: „Dam wam teraz po połówce”. Poszłam po butelki i powiedziałam: „Chcesz wódki? To zrób tak, żeby już nikt nie wchodził na to podwórko. Rozumiesz? Masz to przekazać im wszystkim”.
Wtedy ten żołnierz przedstawił się Łarysie: Tolik, pseudonim „Stary”. Powiedział jej, żeby się na niego powołała, jeśli ktoś ją obrazi. Ale pewnego razu sam do niej przyszedł, z żądaniami.
– Podjeżdża na podwórko i mówi: „Wiesz, po co przyjechałem?”. Zapytałam: „Po co?”. „Chcę się z tobą przespać”. Na co ja: „Tak? A co ja zrobię z Lońką? Przeżyliśmy razem 44 lata. No co ty!”. On: „Nie masz męża!”. Odpowiadam: „A jak przyszedłeś po wódkę, to nie widziałeś, że mam Lońkę? Pokażę ci paszport”. Nie wierzył mi.
W końcu „Stary” sobie poszedł. Łarysa twierdzi, że ktoś w sąsiedniej Krasnowce mu „podpowiedział”, że w Swobodnem są samotne kobiety. Ona z kolei ostrzegła swoją sąsiadkę Tetianę i dzięki temu udało jej się uciec.
– Ten drań, który strzelał do moich drzwi, poszedł do Tetiany. Dwa razy rąbnął jej po drzwiach – mówi Łarysa.
Wojsko zajęło dom jej rodziców, który stał na obrzeżach wsi. Przybyli, gdy zrobiło się ciemno.
– Babcia mówi: „I słyszę, że weszli do domu”. – Łarysa relacjonuje słowa matki. – A dziadek jest zasłużonym pracownikiem sektora rolniczego w Ukrainie. Całe życie pracował jako brygadzista. Tam są nasze zdjęcia, rodzinne albumy, wszystko tam leży. Weszli, rozejrzeli się, wzięli cztery butelki wody mineralnej, butelkę lemoniady, jabłko i trzy mandarynki. W przedpokoju leżał bochenek chleba, bo przyniosłam rodzicom świeże pieczywo. I babci maleńki telefon, z którego wyjęłam kartę… Telefon zabrali. Pewnie myśleli, że gdzieś zadzwonią.
Ta wojna toczy się też na opowieści. Na tym froncie Ukraina wygrywa
czytaj także
W nocy Lońka poszedł zobaczyć, co się dzieje wokół domu. Zobaczył, że wojskowi chodzą i wszystkiemu się przyglądają, zaszli też do stodoły sąsiada Borii. Wrócił i powiedział do Łarysy: „Nie wiem, czy dożyją do rana”. – I siedzimy, każde z osobna: on w fotelu, i ja sama. Czekamy poranka, żeby sprawdzić, czy nie pozabijali staruszków – wspomina.
Rankiem żołnierze znów przyszli prosić o jedzenie. Pytali, kto w nocy wychodził z domu. Lońka się przyznał, że on. Powiedział, żeby mu pokazali, że ze starszymi mieszkańcami wszystko w porządku, dopiero po tym ich nakarmi.
– Dziadek i babcia byli żywi. Rama wyrwana – opowiada Łarysa. – Przychodzę i widzę, że wszystkie przetwory stoją koło piwnicy. Pytam: „kto wyniósł to jedzenie?”. Oni milczą. „Kto wyniósł te zapasy?” Stało tam ze 30 mężczyzn, ale już się ich nie bałam: „Dam butelkę temu, kto wskaże osobę, która wyniosła całe zapasy”. Poszłam do piwnicy, a tam wisi kłódka, zamek – wtedy zrozumiałam, że trzymają tam jeńców. Jeszcze mówili, żeby nie wchodzić do piwnicy. Odpowiedziałam: „Piwnica mi niepotrzebna, wszystko, co potrzebne, wynieśliście”.
Kobieta wspomniała, że piwnicy pilnowało kilka osób. Kiedy poszła gotować, usłyszała, jak ktoś rozkazuje: „raz, dwa!”. Zdała sobie sprawę, że prowadzą pojmanych. – Chciałam zobaczyć, na kogo on tak krzyczy, ale okna były pozasłaniane roletami, od słońca. A jak odjechali, zostały po nich tylko ślady.
Bez schronienia: polityka mieszkaniowa w Ukrainie w czasie wojny
czytaj także
Przez cały okres okupacji Łarysa z mężem poruszali się wyłącznie po ogrodach i podwórkach. Bali się wyjść na ulicę, żeby Rosjanie ich czasem nie rozstrzelali. Rosjanie zmusili wszystkich mieszkańców wioski do noszenia białych opasek.
– Gdyby nie ta wódka, nie przeżylibyśmy – przyznaje kobieta. Mija wieczór, rano pijemy herbatę, przychodzi pora obiadu – nie jemy nic. Wieczorem: „Co zjemy? Chodź, zjemy po jajku wielkanocnym”. Siadasz nad tą pisanką, ale nie masz na nic ochoty. Bo twoich dzieci nie ma w domu. I dwoje inwalidów czeka, żeby ich odwiedzić. Wszystko musieliśmy ogarnąć.
Hałyna Mamedowa, sąsiadka Łarysy, która mieszkała kilka domów dalej, uciekła razem z mężem Adilhanem, ale nie tak od razu.
– Z początku nie było tak źle – mówi Hałyna. – „My was wyzwalamy”, mówili, chociaż nie wiem, od czego nas wyzwalali. A później zaczęli nawalać w domy. Szczególnie gdy już byli pijani albo upaleni. Nie wiem. Już wtedy było straszne wszystko to, co robili. Później z mężem się zebraliśmy do ucieczki – baliśmy się”.
Rozmawiamy pod jej domem. Podjeżdża mężczyzna na wózku inwalidzkim. Oboje od wielu lat są na emeryturze, chociaż ona ma dopiero 54 lata, a Adilhan 55. Pracowali w zakładzie w Krzywym Rogu w warunkach szkodliwych dla zdrowia. Przenieśli się na wieś, by zaopiekować się matką Hałyny, pochowali ją i tu zostali. Córka pracuje w Ingulcu w firmie Metinvest. Hałyna wyszła w roboczym fartuchu.
– Przyszli i powiedzieli, że będą nas wyzwalać. A ja na to: „Od czego? U nas wszystko w porządku, nas nie trzeba wyzwalać” – opowiada o rosyjskich żołnierzach. – Powiedzieli, żeby siedzieć w domach i nigdzie nie chodzić. Siedzieliśmy, tylko patrzyliśmy przez okno, jak jadą czołgi i samochody.
Mąż poprawia, że to nie były czołgi, tylko bojowe wozy piechoty.
Na obrzeżach wsi Rosjanie ustawili punkty kontrolne, ludziom nie wolno było wychodzić na zewnątrz. Podobnie jak Łarysa, Hałyna opowiada, że wojsko prosiło o jedzenie: jajka i mięso. Jeśli w domu nie było właścicieli, wchodzili i brali, co chcieli.
– Jak myślisz, kim oni byli? – Hałyna pyta męża, skąd przybyli Rosjanie.
– Kacapy. Same młode chłopaki tam były – odpowiada on.
Hałyna opowiada o ucieczce: – Powiedzieli, że zabiorą wszystkich i będą ustanawiać republikę ludową, jak w Doniecku i Ługańsku… Wstałam o czwartej nad ranem, wzięliśmy psa i pojechaliśmy. Mąż pojechał wąską, mniej uczęszczaną ulicą, ja z psem uciekłam przez ogrody. Jakoś się udało.
– A ja mówiłem, że więcej nie będę uciekać. Pójdę do chłopaków, będę walczył – odgraża się Adilhan.
W sąsiedniej wsi Kamjanka miała miejsce inna historia ucieczki, która mogła się zakończyć tragedią.
– Do nas zadzwonili i powiedzieli, że już są w pobliskiej wiosce – opowiada Alona, młoda kobieta. – Mamy mały traktor, taki ręcznie pchany. Załadowaliśmy na niego rzeczy i ukryliśmy się. Myśleliśmy, że może to wszystko szybko minie. Mąż wrócił jeszcze po motorower. I nagle wyjechało pięć wozów rosyjskiej piechoty. Tam stał nasz traktorek, a my z dziećmi naszymi i sąsiadów. Jeden wóz opancerzony przejechał przez pole i zaczął do nas strzelać. Traktor grzązł w ziemi, więc pobiegliśmy przez obsadzone pole. Mieliśmy ze sobą jeszcze psa. Biegliśmy, a oni strzelali do nas z karabinu maszynowego. Jedno dziecko niosłam na ręku, maleńka ma teraz 11 miesięcy. Widzieli nas, jechali przez pole i strzelali.
Dlaczego Zachód nie chce przyznać, że putinowska Rosja jest faszystowska?
czytaj także
Rodzina spędziła okupację u cioci w miejscowości Lisowe. Tamtędy także przeszła rosyjska kolumna, ale nie zatrzymała się. Ich dom w Kamjance splądrowało wojsko. – Mieszkali u nas, wyciągali wszystko, porozrzucali, pozabierali część rzeczy, naczynia, poniszczyli trochę okna – opisuje szkody Alona. Miejscowi mężczyźni, którzy ukrywali się w okolicznych wioskach, w tym mąż Alony, organizowali wypady do Kamjanki.
– Tutaj, pod przystankiem, stał rosyjski wóz opancerzony, nieco go ostrzelali z tyłu, ale stał cały. Więc mój mąż razem z sąsiadem przyszli tu pieszo, wyciągnęli całą broń i wszystko, co się mogło przydać, i dali naszym chłopcom – mówi Alona z nieskrywaną dumą.
Wrócili, gdy tylko Rosjanie zostali wypędzeni ze wsi. Później przyjechała do nich teściowa z wnukiem, którzy uciekli z okupowanej wsi.
Ukraina: Słabe państwo inaczej niż dotąd zdefiniowało źródło siły [rozmowa z Edwinem Bendykiem]
czytaj także
– Czuję się tak, jakby tak wyglądało całe moje życie – wzrusza ramionami Alona i dodaje: – Starsza się boi. Ciągle jest przerażona, nie śpi po nocach. Ciągle dudni, ściany się trzęsą. My już jesteśmy do tego przyzwyczajeni: dudni i dudni, już wiemy, skąd strzelają i gdzie celują.
Jej córka ma sześć lat. Alona opowiada, że jeszcze miesiąc po tym, jak do nich strzelano, dziewczynka pytała: „Mnie nie zastrzelą? Nie będą już do nas strzelać?”. Nadal boi się wychodzić na zewnątrz domu.
Zatrzymujemy się w miejscowości Pryhirja, małej wiosce liczącej 400 mieszkańców. Rozmawiamy z mężczyzną, który zaciąga się papierosem przy drodze. Ma na imię Nikołaj, mówi i zaraz poprawia: – Teraz to już Mykoła. Wszystko przez to, co te zwierzęta tu zrobiły… Całe życie schrzanili. Półtora roku nie paliłem.
Mykoła jest miejscowy, ale urodził się w Krasnowce, do Pryhirji przeprowadził się po ślubie. Najpierw mieszkał z żoną w domu niemieckich „kolonistów”, a później zbudował nowy dom tuż obok. Wszystko sam. Ręce ma duże, szorstkie, spracowane.
– Był pan tu podczas okupacji? – zadajemy standardowe pytanie. – Nie, nie – odpowiada – Zabrałem stąd dzieci, wnuki… Nie wyjechaliśmy – uciekliśmy! Przeszliśmy siedem kilometrów pieszo. Żołnierze przyjechali wieczorem. Synowa powiedziała: „Patrz, samochody jadą”. Wychodzę, jakie samochody? Wozy opancerzone! Od razu otoczyli wieś. U mnie za stodołą stał taki wóz, strzelał 14 razy. Uciekliśmy przez ogrody… Poszedłem tak, jak stałem. Żona wzięła tylko dokumenty. Mam mieszkanie w porcie, w mieście, mój syn też ma mieszkanie. W samą porę się ruszyliśmy.
Domu nie tknęli dzięki sąsiadce, która tam zaglądała. Ale Rosjanie zabrali samochód mojego syna, narysowali to swoje „Z” i tak nim jeździli.
– Bardzo splądrowali wioskę?
– Tu ubili i zjedli kozę, tam świnię. Okradli bar. Wchodzili przez okno, a potem otwierali sobie drzwi.
– Wszyscy mieszkańcy żyją?
– Nie! Jednego zastrzelili. I ostrzelali samochód. Nie wiem, nie widziałem, jak to się stało. Jego zabili od razu, a czy ona i dziecko przeżyli – nie wiem. Młodzi, z sąsiedniej wioski.
– Było bardzo strasznie?
– O siebie się nie bałem! Bardziej o wnuczkę, o to, co dziecko widzi i słyszy. Chodzi do czwartej klasy. Tutaj zniosła wszystko, nie bała się, a jak pojechaliśmy do miasta, przerażała ją każda syrena. „Dziadku, nie będą bombardować?”, pytała.
– Teraz często słychać strzały?
– Tak, w dzień i w nocy, w południe i wieczorem. Nie zwracam na to uwagi. Kto wie, dokąd kula poleci. Wiadomo, że się jakoś trzymamy. Ale to trwa…
W kilkunastu wyzwolonych wsiach w okolicy Chersonia niestety jeszcze nie jest spokojnie. Nieustannie słychać tu odgłosy walk artyleryjskich, nad głowami latają pociski, którymi Rosjanie strzelają w kierunku Krzywego Rogu. Przez te wsie przebiega droga ewakuacyjna z Chersonia i innych okupowanych terytoriów regionu. Regularnie napływają złe wieści: 11 maja Rosjanie ostrzelali pociskami konwój uchodźców, największych obrażeń doznało małe dziecko. Wcześniej przez długi czas nie wypuszczali ludzi, aby zabezpieczyć swój sprzęt wojskowy; 17 maja konwój cywilnych samochodów ostrzelano z „gradów” – trzy osoby zginęły, sześć zostało rannych.
Jedziemy do Zagradowki, żeby porozmawiać z miejscową starościną. Wieś znajduje się blisko linii frontu, ale mimo ostrzałów kobieta nie wyjeżdża, nie opuszcza swoich mieszkańców.
Przy wjeździe do Zagradowki wojsko ostrzega, żebyśmy byli ostrożni, bo dziś „czołg pracuje”.
Obecnie wieś liczy około 180 mieszkańców, a przed wojną było ich pół tysiąca. Wiosna w pełnym rozkwicie, słonecznie, na podwórkach pachną krzaki bzu, irysy i tulipany. A ulice są opustoszałe. Tylko gdzieniegdzie widać kury i bydło za płotami. Centrum wsi zostało zniszczone przez pociski. Szkoła, w której ludzie przygotowali sobie schron, została trafiona dwa razy. Strzelali też w Dom Kultury. Około 30 budynków uległo zniszczeniu.
czytaj także
W centrum, przy słupie linii energetycznych, trzech mężczyzn próbuje naprawić zasilanie po wczorajszym „gradobiciu”. Naprawiają wszystko po raz szósty.
– Jak wy tu dotarliście, dziś jest tak niebezpiecznie – obok swojego domu wita nas starościna. Kobieta prosi, żeby nie podawać jej imienia i nie robić zdjęć – boi się Rosjan. Jej słowa potęgują napięcie. Do tego cisza i dźwięki artylerii – wszystko wydaje się niebezpieczne. – Na przykład wczoraj uderzyło dziesięć pocisków, jeśli nie więcej – opowiada kobieta. – Tyle szkód zrobili i tyle krów zabito… Straszne. Raz wystrzelą pociski i uciekają, żeby ich pozycje nie zostały zauważone”.
Od początku inwazji jedna mieszkanka zginęła od odłamków. Sześciu rannych trafiło do szpitala w Krzywym Rogu. Podczas ostrzałów ginie bydło. Ci, którzy wyjechali, proszą starościnę o zorganizowanie ciężarówek, by ratować zwierzęta.
Czy sądzić też za śmierć koni? Ofiary wojny to nie tylko ludzie
czytaj także
Rosjanom nigdy nie udało się wejść do wsi, choć cała hromada Koczubeiwska, do której należy Zagradowka, była pod okupacją.
– Pewnego razu dotarli na skraj wsi, tam prawie nikogo nie ma – opowiada starościna. – Weszli tylko do jednego domu, w którym ktoś mieszkał. Narobili szkód, wszystko wywrócili do góry nogami. Zabrali tej kobiecie wszystko, co im się podobało. Strzelali do psów, ostrzelali dom. Kobieta uciekła przez szuwary, przez rzekę, przeżyła.
– Nasze siły zbrojne dobrze się nami opiekowały, obserwowały teren, żeby wypatrzyć ich na czas – dodaje.
Starościna jest jedyną przedstawicielką miejscowego samorządu. Wszyscy członkowie rady już wyjechali. Wyjechała też lekarka. Teraz we wsi nie ma pogotowia.
Zostają przeważnie ludzie starsi. Są tacy, którzy nie wstają z łóżek. Starościna dostarcza wszystkim pomoc humanitarną.
– Sama dźwigam te pudła. Przywożę je tutaj, tankuję benzynę, proszę chłopaków, jedziemy, zabieramy, rozładowujemy. Czasem też rozdaję pod ostrzałem. Gdy było trochę więcej benzyny, mogliśmy przejechać każdą ulicą, pod sam dom, żeby nie narażać ludzi. Dziś jest trochę trudniej. Muszą przyjść do budynku wiejskiej rady – opowiada i dodaje: – To straszne. Ale nie mogę ich zostawić. Każdy ma jakieś gospodarstwo. Ludzie mimo wszystko obsadzają ogrody. Mamy taką nadzieję, że do jesieni zwyciężymy. Nie chcemy, żeby po wojnie nastał głód.
Rozmowę przerywa nagły, głośny huk artylerii. Potem znowu i znowu. Starościna nasłuchuje. – I właśnie tak jest ciągle – mówi. Nauczyła się już rozróżniać: kto strzela i kiedy trzeba się ukryć. Teraz nie ma takiej potrzeby.
– Ale wiecie, co jest najstraszniejsze? Że nie ma czasu się schować. Teraz technologia jest taka, że wystarczy ułamek sekundy i już uderza. I tak, jak stoisz, zrywasz się do biegu, żeby chociaż aż tak bardzo nie poraniło. To po prostu straszne… Na razie nigdzie nie wyjeżdżam, jakoś to wytrzymuję. Ale nie jestem pewna, czy tu wytrwamy – przyznaje kobieta. Jest na skraju załamania, zaczyna płakać.
czytaj także
My wyjeżdżamy, a ona zostaje we wsi, pod ostrzałem. Na pożegnanie po prostu się obejmujemy.
– Chciałabym, żeby wszyscy żywi się zebrali. Im szybciej, tym lepiej. Będziemy wierzyć w wygraną, będziemy wierzyć w to, że nam pomogą. Jak tylko kto potrafi – mówi kobieta i błogosławi nas na pożegnanie.
W ostatnich dniach maja nadeszły dobre wieści: wojska ukraińskie kontratakowały w rejonie Chersonia, niedaleko. Udało im się przesunąć o 10 km w głąb obwodu, zadając poważne zniszczenia po stronie wojsk rosyjskich w Dawidowym Brodzie i zmuszając ich do natychmiastowego opuszczenia Mikołajówki.
**
Tetiana Kozak jest dziennikarką ukraińskiego magazynu Graty.
Artykuł ukazał się w magazynie Graty. Z ukraińskiego przełożyła Aleksandra Kosior.
Села Кочубеевской громады на севере Херсонщины, в которых проживает почти четыре тысячи жителей, в начале марта оказались на пути российских войск, наступавших на Кривой Рог. Но уже 31 марта Вооруженные силы Украины потеснили россиян вглубь Херсонской области, освободив одиннадцать сел.
Местные жители в них возвращаются, несмотря на близость фронта. Под звуки артиллерии, которые тут слышно регулярно, они восстанавливают свои дома и уже возделывают земли.
Напоминаний о российской оккупации тут уже не так много. Кое-где разбитые крыши, несколько подбитых БТРов возле хат, расстрелянная и сгоревшая легковушка. И старый дом немецких колонистов на окраине в селе Красновка, который стоит разгромленный и пустой с тех пор, как в нем расположились российские военные. В центральной комнате, которая смотрит на сельскую дорогу, они выбили оконные рамы — вероятно тут, был наблюдательный пункт. В других комнатах окна занавесили одеялами или заставили шкафом, на один из подоконников нагромоздили ламповый телевизор и пылесос советской сборки. Матрасы скинули на пол и там спали. Повсюду валяются бычки и зеленые коробки от сухпайков, старые журналы, в основном с фото женщин на обложках. В доме страшный беспорядок и грязь. Вскрыли погреб во дворе, чтобы прятаться там от артобстрелов.
[fot. 1: Выбитая оконная рама в одном из домов в Красновке, где жили российские военные, 10 мая 2022 года. Фото: Татьяна Козак, Ґрати]
«Мы, конечно, пережили», — так начинают разговор об оккупации в Свободном, маленьком, на сто пятьдесят человек, селе по соседству. Но тут же добавляют, что тут была не Буча и не Харьков.
«У нас еще ни одна хата не разбомблена. Там побомбили, там побомбили, а мы как-то целые. То ли нас эти кресты спасли, или Господь его знает, что нас спасло», — объясняет Екатерина, пожилая женщина в платке и чистеньком светлом фартуке поверх теплой одежды. Соседи зовут ее тетя Катя.
— Вот это ад был! 12 дней мы ждали, когда кто придет, и шо оно будет просить: или денег, или есть, или табака… — говорит Лариса Онищенко, бойкая женщина 62 лет.
На ней халат на молнии, а под ним — кофта и брюки, потому что еще холодно. На голове — теплый платок, подвязанный сзади. Держит рядом велосипед — популярный способ передвижения по селу.
— Как заехало в село 15 камазов! 12 БТРов с этими буквами Z, ото размалеванное. Волос на голове дыбом стоит. И чуть свет оно уже в ворота лупит! Ой, не дай бог! — поддерживает разговор тетя Катя.
— Мы до Юрки уже добрались. Не знали, что нам делать. Родители — с краю, они заходят. Та! Это все рассказать, ой. Это ужас! — вспоминает Лариса о том, как все было.
Она одна немногих, кто оставался в селе все время оккупации. Лариса не могла уехать, потому что на ее попечении старенькие родители с инвалидностью: 88-летняя мама и 95-летний папа.
С ней рядом оставался ее муж Ленька — так она его сама ласково называет. Вот так вместе и присматривали не только за своим хозяйством, но и соседским. А это каждый день — покормить собак, кур и худобу, подоить коров.
— Благодарим, будем всю жизнь благодарить, — заверяет тетя Катя.
— На восемь дворов оставалася! Ноги так набирались водянками — ходила и огородами, и селами. Это надо долго рассказывать, не буду ничего рассказывать, — предупреждает Лариса, но потом подробно рассказывает об оккупации, история за историей. Упрашивать ее не пришлось.
Женщина называет российских военных не иначе как «оно».
— Ну, оно пьяное пришло или накуренное, я ж не знаю, что оно хотело. Оно попросило табака. Муж дал баночку табака, я вынесла ему газеты домашние: на, кури! Сидело балакало с мужем на скамейке, он пошел в конюшню, а я пошла в дом. Оно стреляло в воздух раз двадцать. А то слышу — я спичку в плиту скидываю, слышу только «бах-бах» пять раз. Я думаю: «А куда он стрельнул? Чи не Леньку убил?».
[fot. 2: Екатерина (по центру), Лариса Онищенко (вторая справа) и другие жители села Свободное на Херсонщине, 10 мая 2022 года. Фото: Татьяна Козак, Ґрати]
Лариса рассказывает в первую очередь о самом страшном случае, когда их с мужем чуть не застрелил российский военный. Он приставлял ей к горлу автомат — она показывает пальцами на шее, куда.
— Выхожу, опилками вся терраска устелена. Я говорю: «Что ты это сделал? Мы ж с тобой по-хорошему. Я ж тебе табак принесла, все». Он: «И я с вами по-хорошему». Что он меня не убил.
По ее словам, пули пробили замок, окно, и стену в доме.
— Если бы я не зашла за двое дверей, он бы меня убил! Это просто чудо! Я увидела, что он идет в дверь, и стала за дверь, — говорит Лариса.
Зайдя в село, россияне начали грабить дома, где не было хозяев. Забирали машины, на которых потом «галясали» по селу. Свою технику оставляли возле частных домов — для прикрытия. У тех селян, кто остался, требовали еду и алкоголь.
— Подъехал трактор — у Оли Бацюры трактора взяли, такой синенький. Подъехало трое… У одного значок, гвардеец. Он, оказывается, из-под Донецка, там он воевал. Росгвардия. И говорит другому: «Ты проверишь документы, потом я зайду». Заходит и говорит мужу: «По 50 грамм есть?». Он говорит: «По 50 будет. Ты сыну хату сегодня бомбанул?».
Оказались что эти же военные, залезли накануне в дом к сыну Ларисы и Леньки. Побили технику, морозилку, взяли серьги, украли детский спортивный велосипед и машину постреляли. Увидели грузовик — хотели забрать, но не успели.
— Я подхожу к нему и говорю: «Щас я вынесу тебе по 50 грамм». Пошла, вылила в бутылку водки и говорю: «На тебе водки. Только сделай так, чтоб уже в тот двор не заходил… Ты понял меня? И все отам передашь». А он говорит: «Понял. Там будет порядок».
Этот военный тогда Ларисе представился: зовут Толиком, позывной «Старый». Сказал ей, чтобы обращалась, если будет кто обижать. Но однажды сам пришел к ней — домогаться.
«23 числа ему рождение, — рассказывает женщина. — Заезжает во двор и говорит: «Знаешь, чего я приехал?». Я говорю: «Чего?». «Я переспать с тобой хочу». Я говорю: «Так, а Леньку куда я дену? 44 года почти с Ленькой прожили. Ти что!». Он: «Так ты ж незамужняя!». Говорю: «Так, а ты ж водку как брал, выносила, ты что, не видел, что у меня Ленька есть? Давай я паспорта вынесу». «Нет, я тебе верю».
После этого «Старый» ушел. Лариса считает, что кто-то в соседней Красновке «навел», что в Свободном есть холостые женщины. Она предупредила свою соседку Татьяну, и та успела убежать.
«Оте падло, шо стреляло у двери мне, пошло к Татьяне… И оно два раза бахнуло ей по дверям», — говорит Лариса.
Военные заняли дом ее стареньких родителей, который стоит ближе к окраине села. Пришли, когда уже стемнело.
«Баба говорит: «А я слышу, зашли в большую хату», — пересказывает слова матери Лариса. — А дед у меня заслуженный работник сельского хозяйства Украины, уважаемый. Бригадиром всю жизнь работал… И там наши фотографии, дети, все альбомы, все лежит. Оно, видно, зашли, посмотрели, взяли четыре бутылки минералки — стояло под вешалкой, взяли бутылочку лимонада, яблочко и три мандаринки. Буханочка хлеба в прихожей лежала. Я принесла свеженькую. И бабин телефончик стоял — я карточку вытянула… Телефончик забрали. Думают, щас баба наберет».
Ночью муж Ленька пошел посмотреть, что возле дома происходит. Увидел, как военные ходят и осматривают все, в ангар залезли, к соседу Боре. Вернулся и говорит Ларисе: «Не знаю, доживут ли до утра».
«И мы сидим: он в кресле, а я себе. Ждем утра, не поубивали ли стариков», — вспоминает она.
На утро эти военные пришли к ним домой просить еды. Спросили, кто ночью ходил возле дома. Ленька признался, что он. Сказал, чтобы ему показали, что со стариками все в порядке, — только после покормит.
«Пришел — дед и баба живы. Рама вытянута, — рассказывает Лариса. — Я прихожу — закатка возле погреба. Я говорю: «Кто выносил закатку?». А они молчат. Человек 30 там стоит вот так вот, а я не испугалась: «Я тому бутылку дам! Покажите того, кто выносил закатку!», Подхожу к погребу, там стоит отакая колодка, замок — я поняла, что там прятали пленных. Потому что говорит: «В подвал не заходите». Я говорю: «Та он мне не нужен, вы уже, что надо, вынесли».
Женщина вспомнила, что погреб охраняли несколько человек. Когда она пошла варить еду, услышала, как один сказал: «Шире шаг». Она поняла, что подгоняли пленных.
«Я ж так хотела подсмотреть с веранды, кому ж он сказал «Шире шах», — рассказывает. — А он отак за мной идет, чтобы я не оборачивалась. А я ж хотела так заглянуть, а там обоями так закрыто у нас от солнца было. И он проследил, ну, заслонили короче. А тогда как они уже поехали, эти стяжки валялися».
Все время оккупации Лариса с мужем передвигались по селу только огородами и дворами, боялись выходить на улицу, чтобы не расстреляли. Всех селян россияне заставили носить белые повязки.
«Если бы не 50 грамм, не выжили б, — признается женщина. — Вот так вечер подходит, с утра как пили чай, обед настает — мы ничего не едим. Вечером: «Что будем есть? Та давай вжарим по крашанке». Ту крашанку ты туда — а оно тебе не лезет. Потому что твои дети не дома. И там двое инвалидов, три раза за ночь надо наведаться. Та, всего пришлось…»
Соседка Ларисы через несколько домов — Галина Мамедова — с мужем Адильханом убежали, но не сразу.
[fot. 3: Галина Мамедова, жительница села Свободное, Херсонщина, 10 мая 2022 года. Фото: Татьяна Козак, Ґрати]
«Сначала они по-хорошему вроде бы, ничего, — говорит Галина. — «Мы вас вызволяем», хотя не известно, от чего они вызволяют нас. А потом же ж начали «бомбить» хаты. Когда уже понапивались или там обкуривались. Не знаю. Ну, уже тогда страшное, что делали. Тогда мы с мужем взяли и убежали — побоялись».
Мы разговариваем с ней возле ее дома. Подъезжает муж — на инвалидной коляске. Они оба пенсионеры уже много лет, хотя ей только 54, а Адильхану 55: работали на комбинате в Кривом Роге, «по первому списку», то есть особо тяжелая работа. Переехали в село ухаживать за мамой Галины, похоронили ее, и так тут и остались. Дочка работает в Ингульце на «Метинвесте». Галина вышла в ее рабочем халате.
«Они заходили и сказали, что мы вас будем вызволять. Я говорю: «От чего? У нас все хорошо, нас необязательно вызволять», — рассказывает Галина о российских военных. — Сказали по хатам посидите, и никуда не выходите. Мы сидели только через окно смотрели, что и танки идут, и какие-то машины ездят».
Муж поправляет, что это были не танки, а БМП.
В разных концах села россияне поставили свои блокпосты, а местным жителям не давали выходить на улицу. Как и Лариса, женщина рассказывает, что военные спрашивали у местных еду: яйца, мясо. Если не было дома хозяев, сами заходили и брали, что хотели.
— Кто они были, как думаешь? — спрашивает Галина у мужа, откуда были россияне.
— Кацапы. Та молодые пацаны, кто там был, — отвечает тот.
Галина рассказывает о побеге: «Они сказали, что будут забирать всех и будут вводить «ДНР» и «ЛНР»… В четыре часа ночи встала. Потому что не хотела, чтобы это они вводили… Вот это мы собаку забрали и поехали вместе с ним. Муж поехал по селу через проулок, а я шла с собакой через огороды. Там встретились, и уже толкала его под гору. Как-то выехали».
«Та я говорил, больше никуда не буду текать. Пойду к хлопцам, буду воевать», — храбрится Адильхан.
В соседнем селе Камянка была другая история о побеге, которая могла закончиться трагедией.
«Нам позвонили и сказали, что они уже в соседнем селе находятся, — рассказывает о произошедшем с ее семьей Алена, молодая женщина. — У нас есть мотоблок. Мы загрузили всякие вещи. Пошли, думали, пересидим там дальше, в посадке. Думали, может, пройдут и все. Мы сидели там — муж вернулся мопед забрать. И ехали оттуда пять БМП эти российских. И там мотоблок стоял — мы ж с детьми, двое детей и соседские дети были со мной. Один БМП по полю проехал, начал по нам стрелять. Мы по посадке начали бежать, осколками мотоблок зацепило. И собаку еще с собой тянули, здоровую. Мы бежали, потом из пулемета по нам стреляли. Дети — одна на руках маленькая, сейчас ей 11 месяцев. Они ж видели, мы стояли под посадкой — поле вот так, они ехали по полю. Повернулись — дети, коляска. По нам стреляли».
Семья пересидела оккупацию у тетки в Лесном. Там тоже проходила российская колонна, но они не задержались, а пошли дальше. Их дом в Камянке военные разграбили.
«Они у нас жили, повытягивали все, пораскидывали, позабирали некоторые вещи, посуду позабирали, сбоку немного окна повылетали», — описывает ущерб Алена.
Местные мужики, которые прятались по соседним селам, в том числе Аленин муж, делали вылазки в Камянку.
«Тут когда стояла возле остановки российская БМПшка, ее немного в задок подстрелили, она целая стояла. Так у меня муж с соседом сюда пешком приходили, все оружие повытягивали оттуда, разобрали и нашим хлопцам пораздавали», — говорит она с нескрываемой гордостью.
Вернулись, как только россиян выбили из села. Потом к ним приехала свекровь с внуком, после того как бежали из села, которое до сих пор оккупировано.
«Словно всю жизнь так было, — пожимает плечами Алена и добавляет. — Старшая боится. Она страшится, ночью не спит. Оно ж гупает, стены дрожат. Мы привыкли — гупает и гупает, уже знаем, где вылет и прилет. Куда прилетело, откуда стрельнули».
Дочке шесть лет. Алена говорит, что еще месяц, после того как по ним стреляли в посадке, девочка спрашивала: «Меня не застрелят? По нам не будут больше стрелять?». Выходить гулять на двор ей до сих пор страшно.
[fot. 4: Сгоревшая российская военная техника в Пригорье, Херсонщина, 10 мая 2022 года. Фото: Татьяна Козак, Ґрати]
По дороге проезжаем в Пригорье, небольшое село на 400 человек. Останавливаемся поговорить с мужиком, который курит возле дороги.
— Как вас звать, — спрашиваем.
— Николай, — отвечает, затягиваясь папиросой, а потом поправляется. — Мыкола уже. Уже Мыкола. Я сказал нее… За то, что твари, что они начудили тут… Всю жизнь перепаскудили. Не курил полтора года.
Мыкола местный — но родился в Красновке, а в Пригорье переехал, когда женился. Жили сначала в немецкой хате «колонистов», а потом рядом построили уже новый дом. Все сам. Руки у него большие, грубые — рабочие.
— Вы здесь были во время оккупации? — стандартный уже вопрос.
— Не-не, — отвечает, — Я детей отсюда, внуков… Мы не выезжали — мы бежали! Пешком шли 7 километров. Они тут вечером. Мне невестка говорит: «Па, машины ездят». Я выхожу — та какие машины, БТРы! Они сразу окружили Пригорье. У меня за сеновалом стал БТР, 14 раз стрелял. И тогда мы огородами… Я как был, так и ушел. Жена документы взяла и все… У меня у дочки квартира в городе, у сына квартира в городе. Успел как раз вовремя.
Дом не тронули благодаря соседке, которая за ним присматривала. А вот машину сына россияне забрали — нарисовали «Z» и ездили на ней.
— Сильно мародерили в селе?
— То там козу съели, зарезали, то там кабана зарезали. Бар обокрали. Они сразу, через окно, а потом двери вырвали — и через двери залезли.
— Все живы?
— Не, одного застрелили. И машину расстреляли. Не знаю, не видел почему. Как мы уже с сыном вышли, видим, дверка открыта — расстреляли. Его сразу убили, а выжила ли она и ребенок, не знаю. Молодые, из соседнего села.
— Страшно было?
— Да за себя нет! За внучку, что она это слышала и видела, четвертый класс. Тут выдержала все, не боялась, а в город поехали — сирена, все. «Дед, бомбить не будут?»…
— Сейчас часто слышно обстрелы?
— Ну, да, и днем, и ночью, и в обед, и вечером. Та это еще ничего. Оно не воспринимается. Кто его знает, куда оно полетит. Понятно, шо держимся. Но оно ж отражается — уже седьмой десяток.
Десяток освобожденных сел Херсонщины — это еще все-таки не мирная жизнь. Здесь постоянно слышны звуки артиллерийских боев, над головами пролетают ракеты, которыми россияне стреляют по Кривому Рогу. Через эти села проходит эвакуационный маршрут из Херсона и других оккупированных территорий области. Регулярно поступают плохие новости: 11 мая из артиллерии россияне обстреляли колонну машин переселенцев, ранения получил, в том числе, маленький ребенок, а перед этим долго не выпускали людей, чтобы обеспечить прикрытие собственной военной техники; 17 мая накрыли колонну гражданских машин из «Градов» — трое людей погибли и шестеро получили ранения.
В Заградовку едем, чтобы поговорить с местной старостой. Село находится близко к линии фронта, но несмотря на обстрелы, она не уезжает, не бросает своих людей.
[fot. 5: Школа в Заградовке, Херсонщина, разрушенная после попаданий снарядов, 10 мая 2022 года. Фото: Татьяна Козак, Ґрати]
На въезде в Заградовку военные предупреждают, чтобы мы были осторожны, потому что сегодня «по нам танчик работает».
Сейчас в селе где-то 180 человек, а до войны было полтысячи жителей. Весна в самом разгаре, солнечно, кусты сирени пахнут, ирисы и тюльпаны во дворах. А улицы безлюдные. Только птиц и домашний скот кое-где видно за забором. Центр села побит артиллерией. В школу, где люди приготовили себе укрытие, дважды было прямое попадание. Били по Дому культуры. Около 30 домов стоят с разрушениями.
В центре возле столба линий электропередач возятся трое мужиков, пытаются починить электричество после вчерашних «Градов». Восстанавливают уже в шестой раз.
«Как вы вот это проехали, так сегодня небезопасно», — встречает нас возле своего дома староста. Женщина просит не называть ее имени и не делать фото — боится россиян.
Из-за ее слов еще сильнее чувствуется напряжение. И тишина, и звуки артиллерии — все кажется небезопасным.
«Вчера, например, десять штук, если не больше, прилетело сразу, — рассказывает женщина. — И сколько вчера разрушений по селу пошло, и коров поподбивало… Страшно. Они раз выкинули его — и текают, чтобы их позиции не заметили».
За время вторжения погибла местная жительница от осколков. Шестеро раненых — их отвезли в больницу в Кривой Рог. В обстрелах гибнет скот. Те, кто выехал, просят старосту организовать скотовозы, чтобы спасти своих животных.
Россияне так и не смогли зайти в село, хотя вся Кочубеевская громада, к которой относится и Заградовка, была оккупирована.
«Один раз они попали на крайнюю улицу в селе, там почти нет людей, — рассказывает староста, — Они только в один дом зашли, где человек жил. Они там вреда наделали, перевернули все. Что у женщины было, все позабирали там, что им понравилось. Постреляли собак, обстреляли дом. Слава богу, той женщины дома не было. Бежали камышами через речку, как-то так обошлось».
«Ну, наши вооруженные силы хорошо смотрели за ними, наблюдали их, вовремя заметили и немного…», — добавляет она.
Староста — единственная представительница местной власти. Все депутаты уже выехали. Выехала и фельдшер. Теперь некому оказывать срочную медпомощь.
[fot. 6: Коммунальные работники чинят электричество в Заградовке, Херсонщина, 10 мая 2022 года. Фото: Татьяна Козак, Ґрати]
Не выезжают, в основном, пожилые люди. Есть такие, что не встают с кроватей. Всем им староста развозит гуманитарку.
«Сама тягаю эти ящики. Везу сюда, добываю этот бензин, прошу хлопцев, едем забираем, сгружаем. Тогда тоже под обстрелами раздаю. Когда немного больше бензина было, прямо по селу каждую хату объезжали, под самую хату, чтобы не подвергать опасности людей. А на сегодняшний день немного тяжелее, то уже приходиться к сельсовету», — говорит она.
«Очень страшно, — добавляет. — Но не могу я бросить. Каждый немножко держит какое-то хозяйство. И люди садят огороды все-таки. Мы ж хотим на осень, как сказать, мы надеемся, что будет победа до осени. Не хотим, чтобы за войной был голод».
Разговор прерывает внезапный объемный звук артиллерии. Потом еще и еще. Староста прислушивается.
«Вот это постоянно так», — говорит.
За это время она научилась различать, кто стреляет и когда нужно прятаться. Сейчас не нужно.
«Но знаете, что страшнее всего? Что не успеваешь прятаться. Сейчас такая техника, что мгновенно, буквально доля секунды — и уже рвется. И там где стоишь, падаешь бегом на землю, чтобы хоть не поранило так. Просто конечно страшно… Никуда не еду пока что, выдерживаю. Но не уверена, выдержим ли мы», — признается женщина.
Нервы на пределе — она начинает плакать. Мы-то уезжаем, а ей оставаться тут, под обстрелами. Это невозможно тяжело, потому обнимаемся напоследок.
«Хочется, чтобы все живые остались, собрались. Как можно скорее. Очень сильно хотелось бы. Будем верить в победу, в то, что нам помогут. Кто как, кто чем может», — говорит она на прощание и благословляет в дорогу.
В последних числах мая пришли хорошие новости: украинские войска контратаковали на Херсонщине как раз в этом Южно-Бугском направлении. Они продвинулись вглубь области на 10 километров, нанеся серьезный урон технике и личному составу российских войск в Давидовом Броде и заставив их панически уйти из Николаевки.