Czy można rżnąć się dalej, jakby nigdy nic, skoro Ziemia pogrąża się w klimatycznym kryzysie? Dlatego porno to debilenie gatunku ludzkiego. Postporno to jego przyszłość.
Dlaczego nie chcę zostać gwiazdą porno? Nie dlatego, że nie chciałabym mieć takiego fanklubu jak Jenna Jameson, Sasha Grey, Tera Patrick czy platynowa elficzka Eva Elfie. Nie dlatego, że nie chciałabym zarabiać tyle co one. Wręcz przeciwnie, chciałabym.
Pracuję ciężej od nich, sypiam po cztery, maksymalnie 5 godzin na dobę, bo nocami także pracuję, co prawda inną częścią ciała niż one, ale czy to ma znaczenie? Nie przeszkadzałoby mi również mieć figurę taką jak one i móc opieprzać nocami, po czterogodzinnym gangbangu, pringlesy z bieluchem bez troski o kilogram więcej rano na wadze. Spalałabym bowiem tyle kalorii, ile przeciętny maratończyk, i to tylko leżąc i klęcząc, bez biegania.
Uważam, że moje nazwisko jest superpornograficzne i wcale nie mniej wystrzałowe niż Lust (Erica) czy Star (Alyx). Śmiem antycypować, że w porno biznesie na samo nazwisko pobiłabym wszystkie te laski na głowę, bo… zaraz, zaraz… jak by ono brzmiało w języku międzynarodowym? „Lady Pin”. „Queen-Pin”, „Pinhole”. To ostatnie – „Dziurka Szpili” – klękajcie, narody!
Nie chciałabym zostać gwiazdą porno tylko z jednego powodu: chciałabym zostać gwiazdą postporno i robić postporno. Nazwałabym je Księgą Gynesis, bo punktem wyjścia byłaby cipka. Cipka jako organ stwarzający świat i wchodzący z nim w rozmaite interakcje, rozbudzający go seksualnie i nim się podniecający.
Byłaby to cipka peryferyjna, nie antropocentryczna, fragmentaryczna, cipka, która traci swe anatomiczne kontury i swą rozrodczą funkcję, a staje się tylko fraktalem rzeczywistości, organizmem czy morfem odbierającym bodźce na miliony sposobów i na tyle samo sposobów je dla innych organizmów generującym. Chciałabym mieć cipkę kameleona, która pocierając się o skamielinę, stawałaby się jak ona. Cipkę rafę koralową czy cipko-grzybnię, której doznania płynęłyby pod ziemią jak informacje i użyźniały ziemię, transportując do niej życie.
Głosiłabym w moich postpornograficznych filmach zmierzch antropocenu, upatrując w niej wreszcie nadejścia Nowego – nowych podniet. Nie tych czysto hedonistycznych. Tylko wpisanych w większy kosmiczny plan. Także ten apokaliptyczny, bo przecież życie ludzkie na naszej planecie jest zagrożone. Może i dobrze, bo ciało ludzkie mnie ostatnio w ogóle nie interesuje. Chyba że jako hybryda. Albo jako twór przekraczający własne granice. Interesuje mnie tylko ciało poszukujące nowych form wyrazu, ciało od siebie w pewien sposób uciekające. Bo po co w XXI wieku być ciałem dosłownym? Ciałem jeden do jednego?
Tylko takie ciała mogłyby wejść do mojego postporno: ciała śmiało poszukujące nowej formy i nowego ruchu, a nie uwikłanego w ruch znany z płodzenia dzieci czy ze wszystkich pornoli. Ruch, który mimo intensywności, z jaką jest przez niektórych wykonywany, należy do najbardziej nudnych, a zarazem żmudnych ruchów na świecie.
Nie przyszliśmy tu na Ziemię, by się rozmnażać. Przyszliśmy, by przekraczać. I właśnie to przekraczanie chciałabym w moim postporno pokazać inaczej. Nie w oparciu o przekraczanie granic, o dominację człowieka nad drugim człowiekiem, tylko o przekraczanie wyobraźni oraz jej kulturowych, ekonomicznych, politycznych ograniczeń.
Kiedy słucham reżyserki Eriki Lust perorującej na temat potrzeby zmiany w porno biznesie polegającej na wprowadzeniu do niego kobiet w roli reżyserek, scenarzystek czy producentek, chcę widzieć konsekwencje tej „rewolucji” w jej filmach. Ale nie widzę. Uważam to za ściemę. Dalej realizuje te same, debilne fantazje: on Wiking, ona Squaw, ruchają się razem na sofie za tysiąc dolarów bez pamięci. Także tej historycznej. Kolonialnej. Czy chcecie mi wmówić, że kobiety, do których Lust kieruje swe porno, nakręca taki obraz? Jeśli tak, to tym gorzej.
Postuluję wysłanie tego filmu w kapsule czasu. Razem z Wariacjami Goldbergowskimi granymi przez Goulda. Te już tam są. Wtedy to kupuję. Nie dlatego, że Bacha cenię bardziej, tylko dlatego, że ruchanie Squaw przez Wikinga pod Wariacje Goldbergowskie przesuwa znaczenie tej kretyńskiej opowieści. Dzięki kontrapunktowi. Taki film, choć wciąż nie za dobry, bo posługujący się utartymi tropami, mógłby się nazywać „Bach-Bach” i jakoś by się może w kosmosie obronił. Bach wprowadziłby w ten beznadziejny koncept pewną dozę harmonii. „Kunst der Fuge” właściwie również można by wziąć na tapetę w porno, ale nie jako interpretację gangbangu (gangbang jako ruchanie polifoniczne), ale jako sztukę ucieczki od schematów. Tych seksualnych, rzecz jasna.
Gdybym była gwiazdą porno i miała już te swoje pornopieniądze, kręciłabym filmy postporno, bo tylko te mogą mnie czymś zaskoczyć. Dowodem na to jest Koniec Antropocenu, który obejrzałam przed dwoma godzinami w ramach PostPorn Film Festiwal – set krótkich filmów, który sprawił, że siedziałam jednocześnie podniecona i poruszona.
Znacie to uczucie, kiedy wasza cipka jest wilgotna albo macie penisa w erekcji, a jednocześnie chce wam się płakać ze wzruszenia, bo to, czego doświadczacie, jest tak nowe i przerażająco piękne, że wasz rozum tego nie obejmuje, wasz aparat pojęciowy nie jest w stanie nazwać tego, co widzi, a wy pierwszy raz w życiu w sytuacji seksualnej nie czujecie się bardziej samotni niż sami ze sobą? Ja właśnie to przeżyłam.
Siedziałam w Muranowie mokra i wzruszona jednocześnie i naprawdę czułam, że nie jestem w swoim seksualnym popierdoleniu odosobniona. Moja wyobraźnia i moje ciało poprzez nią były stymulowane w taki sposób, o jakim od dłuższego czasu marzyłam, wykraczając poza męski, żeński czy transpłciowy podmiot. Pierwszy raz w życiu zobaczyłam filmy porno, na których wypowiedziano wojnę starym schematom, a jeśli nawet użyto jakiegoś elementu kulturowego, zrobiono to w taki sposób, że i tak mogłam go ujrzeć „fenomenologicznie” – zobaczyć w jego istocie, ale poza rozpoznaniem tego, co o nim wiem.
Miałam w Muranowie potężne wspólnotowe przeżycie. Po drugiej stronie ekranu były zjeby takie jak ja, którym seks w ujęciu znanym z pornoli i – co tu kryć – w dużej mierze także z przygodnych relacji „aplikacjowych” po prostu się znudził i postanowili zacząć robić go (także „projektować”) w zupełnie nowy sposób.
Nie chcę być protekcjonalna, ale powiem wam jedno: zasymulujcie w pracy chorobę, żeby dostać zwolnienie, a jeśli nie macie etatu (kto go dziś ma?), olejcie tę kasę, którą możecie zarobić dzisiaj, jutro, pojutrze, bo zaprawdę powiadam wam, lepiej wpieprzać przez cały kolejny tydzień gryczaną z twarogiem albo ziemniaki z maślanką, niż przegapić to, co się tutaj wyprawia.
I zastanówcie się, proszę, jako i ja się zastanawiam, czy można rżnąć się dalej, jakby nigdy nic, skoro Ziemia pogrąża się w klimatycznym kryzysie? Czy nadal, kręcąc debilne porno, możemy udawać, że od lat 80. nic się w świecie nie zmieniło?! Czy temat katastrofy ekologicznej nie powinien przeniknąć do porno, skoro przenika do wszystkich dziedzin sztuki, zmieniając narracje i formując nowe treści?
W filmach prezentowanych na PostPorn Film Festiwal kochankiem człowieka nieujmowanego już często jako podmiot staje się Ziemia – jej wszystkie żywioły, faktury, odsłony. Pozwala to na całkowicie nowe kodowanie mózgu w aspekcie sensorycznym. Kochanie się z wodą, powietrzem, gorącym piaskiem, skałą, błotem – to tylko kilka przykładów tego nowego podejścia. Najważniejsze jest jednak to, że w owych filmach istota ludzka przestaje istnieć. Jest podważona od pierwszych sekund. I te filmy uważam za najlepsze.
Kiedy obejrzycie kilka dobrych setów albo fabuł, pewnie sami uznacie, że oglądanie porno w formie, w jakiej występuje ono w mainstreamowych serwisach, jest rachityczne i przestarzałe. To jakiś XIX wiek. „Janko Muzykant, Rozalka, Anielka”… Naprawdę chcecie takiego seksu? Seksopozytywizmu? Podnieca was jeszcze koronkowa bielizna, pejczyk i klapsy w małżeńskiej sypialni? Jeśli tak, zazdroszczę.
Bo dla mnie za wiele się zmieniło… Pandemia zmiotła ponad 6 milionów istnień ludzkich. Wskutek zanieczyszczenia środowiska codziennie umiera 20 gatunków zwierząt, roślin i grzybów. Do tego wojna w Ukrainie, a ty, człowieku, odpalasz pornosy, w których kobiety i mężczyźni oraz osoby transpłciowe robią to samo i dokładnie tak samo jak wtedy, kiedy miałeś 16 lat? Ten sam sposób filmowania – te same i tyle samo trwające zbliżenia na genitalia. I do tego ten sam monotonny ruch, przerywany od czasu do czasu szarpnięciem za włosy, klapsem na gołą pupę, ssaniem piersi. Dziecięce igraszki i zabawy niemowlęce przeniesione na dorosły ekran. Porno to debilenie gatunku ludzkiego. Postporno to jego przyszłość.
czytaj także
Róbmy sobie nowe fetysze, stawiajmy zadania własnej wyobraźni, nie tkwijmy dalej w tym cholernym mind-fucku. Bierzmy na tapetę, czy w realu, czy własnym imaginarium, rozmaite przedmioty, wychylmy się wreszcie poza śmiertelnie nudną, mieszczańską lożę antropocenu, albowiem człowiek jest skończony. I nie ma sensu nad nim płakać, trzeba się tylko rozejrzeć. Są obok nas istoty roślinne, zwierzęce, grzyby. Do wyruchania i do najczulszego kochania jest cały kosmos! Szukajmy z nim nowych punktów styku, nowej światoczułej relacji!
Nauczmy się dochodzić bez dominowania. Bez drążenia. Bez przenicowywania. Bez uprzedmiotowienia i upodmiotowienia. Żeby nie było wiadomo, kto lub co jest podmiotem. Żeby nie było podmiotu.
Kochajmy się ze sobą, jakbyśmy kochali się z całym światem. Kochajmy się nie z poziomu homo sapiens. Nie musimy dłużej doświadczać seksu w starym porządku świata. Ruch penisa w drążeniu waginy czy wylizywanie cipki znamy już przecież na pamięć. Potrzebujemy nowych bodźców… A w zasięgu jest cały kosmos! I żaden Anthropos już tego ni chuja nie zatrzyma.