Szukała osób uciekających z Ukrainy, które doświadczyły na terenie Polski oszustw lub nadużyć i chciałyby o tym opowiedzieć w tekście. Zamiast bohaterek reportażu odezwały się dziesiątki polskich hejterów. Z dziennikarką Oktawią Kromer rozmawia Paulina Januszewska.
„Jak by tu jeszcze dokopać Polsce? Gazeta Wyborcza szuka szmalcowników” – takim tytułem publicysta prawicowego portalu wPolityce opatrzył tekst na temat facebookowego posta Oktawii Kromer. Chodziło o wpis, w którym dziennikarka szukała bohaterów do artykułu o ofiarach nadużyć wśród uchodźców i uchodźczyń. Napisała, że szuka osób uciekających z Ukrainy, które doświadczyły na terenie Polski oszustw lub nadużyć właśnie i chciałyby jej o tym opowiedzieć do tekstu dla „Dużego Formatu”. Mimo, że kilka dni temu media obiegła wiadomość o gwałcicielu, który przyjął pod swój dach Ukrainkę, a w sieci nie brakuje ogłoszeń o matrymonialnym charakterze, to sam temat tworzonego tekstu wywołał poruszenie w sieci.
Paulina Januszewska: Jak się czujesz?
Oktawia Kromer: Właśnie odprowadziłam na dworzec panią z Ukrainy, którą gościłam u siebie, więc nie miałam czasu na analizowanie całej tej afery, którą spowodował mój wpis. Można powiedzieć, że miałam ważniejsze sprawy niż odpisywanie hejterom. Najwyraźniej też ważniejsze niż pisanie nienawistnych komentarzy. Ale nie jest tak, że one mnie nie dotknęły. Stojąc w kolejce do weterynarza z psem odwiedzającej mnie uchodźczyni, czytałam o tym, że jestem „gnidą” i szkaluję Polskę.
Z tym chyba trzeba się liczyć w pracy dziennikarki?
czytaj także
Owszem, nie po raz pierwszy spotykam się z hejtem, ale do tej pory miałam do czynienia z pojedynczymi komentarzami pod moimi tekstami, a z tak zmasowanym atakiem – nie. Nie spodziewałam się jej zupełnie i czuję się przytłoczona. Dlatego skasowałam swój wpis. Temat jednak żyje swoim życiem na innych kontach i portalach. Niektórzy uznali, że to dobry pretekst do tego, by uświadomić mi, że jestem brzydka, na przykład przez umieszczenie w komentarzu zdjęcia mojej twarzy i opatrzenie go memem z człowiekiem wymiotującym do toalety. Na maila dostałam wiadomość z anonimowego konta od kogoś, kto twierdzi, że zna mnie jeszcze z czasów szkolnych i już wtedy byłam „miernotą z ambicjami”, a do tego mam trzydziestkę na karku i jestem sama. Zresztą nie wiem, czy chodziło o to, czy o co innego. „Do trzydziestki się nie udało, teraz też nic z tego” – można to chyba różnie interpretować, pewnie każdy przypisze co innego. W każdym razie miało mnie zaboleć.
Przeważały osobiste wycieczki?
Tak, ale też zarzuty o to, że na siłę chcę dokuczyć Polakom, którzy tak wspaniale pomagają Ukraińcom. Tym – według komentujących – powinnam się zająć jako dziennikarka. Sęk w tym, że takich tekstów napisałam już naprawdę wiele.
Ale zdarzają się też nadużycia, których w czasie kryzysu nie brakuje. Mnie zmroziły doniesienia o zgwałconej uchodźczyni. Czy to sprawiło, że postanowiłaś zająć się tym tematem?
Chodziło o inny przypadek. Moja koleżanka ogłosiła publicznie, że ma we Włoszech znajomego, który szuka pulchnej blondynki około czterdziestki, uciekającej przed wojną. Mężczyzna, bardzo szarmancki, oferuje miejsce do mieszkania w domu i może jakąś romantyczną relację. Wraz z kilkoma innymi dziennikarkami, m.in. Katarzyną Surmiak-Domańską, oburzyłyśmy się wtedy w komentarzach na tę propozycję, uznając ją za co najmniej niestosowną. Osoba uciekająca przed wojną potrzebuje schronienia, a nie wątpliwej jakości „romantyzmu”, opartego na ogromnej dysproporcji sił. A co się okaże, jeśli nie będzie wystarczająco „pulchna” a kolor jej włosów okaże się nie takim blondem, jaki wymyślił sobie pan z Włoch? To był pierwszy impuls do sięgnięcia po nadużycia.
A kolejny?
Konferencja Rafała Trzaskowskiego dotycząca uświadamiania osób uciekających z Ukrainy przed niebezpieczeństwami, na które są również, niestety, oprócz pomocy narażeni. W konferencji wzięła udział przedstawicielka fundacji La Strada, mówiła że często dzwonią do niej osoby z prośbą o pomoc. Nie zaskoczyło mnie to. Sytuacja, jaką mamy obecnie w Polsce, jest niestety dobrą pożywką dla różnych patologii. I ja naprawdę zdaję sobie sprawę z tego, że absolutna większość Polaków działa w dobrych intencjach i udziela faktycznego wsparcia. Mimo to – nie zamykajmy oczu na to, co jest złe. Dlaczego jako dziennikarka nie miałabym pisać o obu tych kwestiach?
Bo – jak argumentuje publicysta wPolityce.pl: „na obrazie bezprecedensowej skali wsparcia pojawi się rysa i zostanie ona skrzętnie wykorzystana przez tych, którzy nie chcieliby, aby Polska cieszyła się dobrą opinią w świecie”.
Tak, wiem, zieję nienawiścią do narodu polskiego. O tym też już mnie dobitnie uświadomił facebookowy komentariat. Myślę jednak, że osoby, które piszą te rzeczy, w rzeczywistości nie pomagają Ukrainie wcale albo robią to w bardzo niewielkim stopniu.
Uchodźcy mogą stać się częścią naszego społeczeństwa [rozmowa]
czytaj także
Więc to wylew frustracji?
Mam wrażenie, że to próba upustu nadmiaru emocji i niepewności dotyczących nie tylko tego, że trwa wojna, ale ceny idą do góry, niedługo będzie mniej miejsc pracy. Trudno mi uwierzyć, by osoby, które piszą tak nienawistne i obrzydliwe rzeczy w sieci, miały na tyle dobre serce, by pomagać uchodźcom.
Niektórzy zarzucają ci, że piszesz tekst pod z góry postawioną tezę i do tego w polskojęzycznym medium, którego objęci ryzykiem nadużyć uchodźcy i uchodźczynie raczej nie czytają.
Zanim przystąpiłam do pracy nad moim tekstem też o tym pomyślałam. Ale mogą to przeczytać na przykład nasze służby. Presja medialna ma sens, bo nagłaśniając jakiś temat zwiększamy uważność wszystkich. A Polki i Polacy też mogą przeciwdziałać nadużyciom i być bardziej czujni wobec chętnych do „pomocy” oszustów.
Będziesz brała pod uwagę aspekt genederowy w swoim tekście?
Tak naprawdę w kontekście nadużyć myślę głównie o kobietach, bo to one stanowią większość uciekających przed wojną i są bardziej niż mężczyźni narażone na przykład na przemoc seksualną. Teoretycznie mężczyźni w wieku 18–60 lat mają zakaz opuszczania kraju, jeśli są zdolni do walki. Sama jestem wolontariuszką i już trzykrotnie miałam gości z Ukrainy w swojej kawalerce. Za każdym razem widzę, że stuprocentowa kontrola tego, z kim uchodźczyni czy uchodźca opuszcza dworzec i dokąd trafia, nie zawsze jest możliwa. W nadzorowanym przez władze systemie pomocy figurują tylko ci, którzy mają mieszkania własnościowe lub pisemną zgodę od wynajmującego na przyjęcie uchodźców.
czytaj także
Co twoim zdaniem możemy zrobić, by uchodźczynie i uchodźcy czuli się bezpieczniej?
Ta sytuacja jest bardzo skomplikowana. Zdaję sobie sprawę, że nadmierne ostrzeganie przed zagrożeniami może skończyć się tym, że ludzie przestaną ufać komukolwiek i nie przyjmą żadnej pomocy. Sama miałam sytuację, w której jedna z przyjmowanych przeze mnie dziewczyn jeszcze w drodze do mojego mieszkania uznała, że chce wracać na dworzec, a matka z córką, które pojawiły się u mnie wcześniej, spytały: czy nie boję się w pojedynkę przyjmować obcych osób. Myślę więc, że potrzebujemy uważności i empatii, ale też znajomości zasad, na jakie zwracają uwagę chociażby takie fundacje, jak La Strada. Warto zadbać o takie formalności, jak prośba o pokazywanie dowodu osobistego kogoś, kto chce udzielić uchodźczyni pomocy.
Myślisz, że ten zryw solidarnościowy, który obserwujemy, ma jakąś datę przydatności i czy to, co cię spotkało, może być zwiastunem jej nadejścia?
Nie łączyłabym tych faktów. Tak, zryw solidarnościowy pewnie powoli się w nas wypali, niestety, bo ludziom, którzy pomagają, zwyczajnie zaczyna brakować sił, dostają już zadyszki. Potrzebujemy systemowej pomocy, bo mimo najwspanialszych chęci oddolnie nie damy sobie z tym wszystkim na dłuższą metę rady. Ale to jest inny temat. Jestem przekonana, że osoby piszące mi teraz nienawistne komentarze i ludzie faktycznie pomagający uchodźcom to dwie odrębne grupy. A nawet więcej. Ktoś, komu przeszkadza fakt, że mogłabym pisać o patologiach, sam musi coś mieć za uszami. Wolontariusze są teraz urobieni po łokcie, nie mają czasu na internetowe pyskówki.
**
Oktawia Kromer – dziennikarka, reporterka. Publikuje na łamach „Gazety Wyborczej” („Gazeta Stołeczna”, „Duży Format”).