Przez wiele, wiele lat Platforma wystrzegała się konkretnego programu, czując podskórnie, że społeczeństwu niekoniecznie mogą się spodobać poglądy rodem z lat 90. Teraz w kilka dni wyborcy usłyszeli, że Tusk jest nadal przeciwko małżeństwom jednopłciowym, Balcerowicz szanuje negacjonistów klimatycznych, a nierówności majątkowe nie są dla niego żadnym problemem.
Mimo wszystko trudno za trafne traktować zarzuty, jakoby gigantyczne wsparcie medialne dla odbywającego się właśnie Campusu Polska Przyszłości było jedynym powodem, dlaczego o podobnych imprezach Lewicy jest cicho. A taki właśnie argument głoszony jest w sieci od kilku dni w związku z olbrzymim medialnym zainteresowaniem Campusem Polska i całkowitą ciszą nad Szkołą Letnią Lewicy.
Problem w tym, że Szkoła Letnia Lewicy jest imprezą dużo bardziej kameralną i robioną z mniejszym rozmachem, podczas gdy Campus ma oprawę iście kampanijną, a media newsami o Campusie były bombardowane na wiele dni przed jego rozpoczęciem. Ba, jeśli spytać osoby kibicujące politycznie Lewicy, to o jej szkole letniej, jeśli się w ogóle dowiedzieli, to dopiero niedawno, przypadkiem i to głównie przy okazji oburzenia na fakt, że TVN znowu interesuje się tylko wybraną partią i podbija medialne zainteresowanie nią.
czytaj także
Po raz kolejny na lewicy zawiodły nie tylko fundusze, ale przede wszystkim pomysł na to, jak zainteresować swoimi działaniami swoje wyborczynie i sympatyków. Okazało się, że z informacjami o szkole Lewicy nie udało się dotrzeć do osób spoza własnej banieczki, ba, nie udało się nawet zainteresować nią własną banieczkę.
O ile nie można więc porównywać skromnej Szkoły Letniej Lewicy do Campusu Polska, o tyle można jednak porównać ten drugi na przykład do Igrzysk Wolności, które właśnie zaczynają się w Łodzi. Impreza o dość komicznej nazwie, bardzo bliska neoliberalnym poglądom PO, na której też są goście z zagranicy, i to chyba nawet większego formatu (Peter Singer, Niall Ferguson, Noah Harari, Frans De Waal), a mimo to jest o niej cisza. Wcale nie takie zamożne miasto Łódź wyłożyło na tę imprezę 120 tysięcy złotych. Nie ma jednak medialnego zgiełku i nie będzie pewnie transmisji na TVN24. Więc nie udawajmy, że Platforma nie ma wsparcia od TVN, bo to trochę obraża inteligencję czytelników.
Pompowanie zainteresowania Campusem Polska jako wyjątkową, niespotykaną imprezą, mającą odświeżyć Platformę Obywatelską, okazało się przyczyną jej politycznego fiaska.
I nie, nie chodzi o to, że impreza ta była za mało lewicowa, bo przecież nikt nie wymaga od PO, aby realizowała i głosiła poglądy partii Razem. Chodzi o to, że Campus okazał się kolejnym strzałem w stopę, i to z dwóch powodów.
czytaj także
Po pierwsze, im większe zainteresowanie zwolenników, tym większa uwaga przeciwników. Gdy trafisz pod soczewkę opinii publicznej, ta starannie obserwuje, co robisz i mówisz. Zwolennicy pochwalą i powzdychają, ale przeciwnicy się na ciebie rzucą. Na każde słowo, gest, przejęzyczenie, a nawet metaforę.
Dobrze to obrazują słowa posła Nitrasa, który powiedział na Campusie o tym, że jak katolicy zostaną mniejszością, to będzie „opiłowanie ich z przywilejów”. Słowa dość oczywiste, pod którymi pewnie podpisałby się każdy lewicowiec, ale ta metafora budząca skojarzenia z katolicką propagandą prześladowania księży już zaczyna żyć własnym, przekłamanym życiem. I nagle robi się skandal.
Do tego Balcerowicz, który zachęcał do organizowania „internetowego pręgierza”, a więc po prostu do mowy nienawiści w sieci. Organizacja medialnego Campusu bez świadomości, że przeciwnicy polityczni będą łapać za każde słowo i robić z tego sklejki, a nawet po prostu kłamać, jest dość dużą naiwnością. Każde potknięcie zostanie wyszydzone i nagłośnione, dlatego PiS takich eventów z publicznością nie robi. A PO robi, do tego nie do końca mając świadomość, że zostanie wyśmiana nie tylko przez prawicę, ale także przez lewicę.
Po drugie, ważniejsze, nawet jeśli politycy PO unikną wpadek, to największym problemem tego Campusu jest to, że mówią, co myślą. Oczywiście problemem dla PO.
Przez wiele, wiele lat Platforma wystrzegała się konkretnego programu, czując podskórnie, że społeczeństwu niekoniecznie mogą się spodobać poglądy rodem z lat 90. Teraz w kilka dni wyborcy usłyszeli, że Tusk jest nadal przeciwko małżeństwom jednopłciowym, Balcerowicz szanuje negacjonistów klimatycznych, a nierówności majątkowe nie są dla niego żadnym problemem. Marszałek Grodzki chce w czasach pandemii likwidować 90 proc. szpitali i zrobić referendum o wejściu do strefy euro. A Elżbieta Bieńkowska popiera kary finansowe nakładane na Polskę.
PO organizuje więc najgłośniejszy od wielu miesięcy event polityczny i wprost opowiada na nim, że kibicuje, aby Polki i Polaków pozbawić szpitali, pieniędzy unijnych i własnej waluty, a więc de facto polityki monetarnej.
Dla twardego elektoratu PO może to i miód na ich neoliberalne serca, ale ten elektorat nie wygrał wyborów dla PO już sześć razy z rzędu. I sam nie wygra też następnych. PiS nieprzypadkowo zyskał ostatnio kilka punktów procentowych w sondażach, a kryzys uchodźczy będzie mu niestety tylko pomagał.