Kraj, Unia Europejska

Do liberalnych mediów: nie szafujcie polexitem

Kaczyński polexitu nie chce. A przynajmniej jeszcze nie teraz. Komentarz Galopującego Majora.

Dawno, dawno temu, gdy byłem jeszcze młody (i miły), codziennie o 19.30 siadałem do słuchowisk w Polskim Radiu. Czasami opowiadali tam bajki. Na przykład tę Stanisława Jachowicza, jak to młody pasterz co chwila nawoływał pomocy, że niby mu zły wilk owieczkę porwał, a gdy się reszta pasterzy zjawiała, to drwił sobie z nich i śmieszkował. Aż w końcu pewnego razu wilk naprawdę owce porwał, tyle że wtedy na kolejne wołania reszta pasterzy już tylko wzruszyła ramionami.

Bajeczka ta przypomina mi się za każdym razem, gdy słyszę o polexicie. A słyszę niemal do początku objęcia rządów przez Kaczyńskiego.

Kaczyński żadnego polexitu nie chce

Kaczyński polexitu nie chce, bo chce unijnych pieniędzy. Model zdobywania i utrwalania władzy przez PiS polega na szerokim wsparciu socjalnym, czy to rodziców (500+), czy przedsiębiorców (tarcze antykryzysowe), czy deweloperów (planowane dopłaty do kredytów hipotecznych). Do tego jednak potrzeba masy pieniędzy. A tych bez członkostwa w UE pan Jarek nie dostanie.

Oczywiście Kaczyńskiemu marzą się przywileje członkowskie bez obowiązków. A więc bycie beneficjentem netto bez przestrzegania unijnego prawa. Stąd przepychanki z TSUE. Ale kluczowe są nadal pieniądze. Zresztą potwierdziła to sama opozycja, która, przypomnijmy, jeszcze kilka miesięcy temu kombinowała, żeby doprowadzić do załamania rządowego i klęski Kaczyńskiego poprzez zablokowanie w Sejmie ratyfikacji 770 mld z budżetu UE dla Polski. I sama się zakiwała.

Olaboga! Lewica poparła PiS, czyli meltdown, jakiego dawno nie było

Najważniejszy więc dla Kaczyńskiego jest unijny budżet, którego po polexicie mieć po prostu nie będzie.

Sentyment do UE jest w Polsce silny, a prawica wie, że wojny kulturowe w końcu przegra

Nawet niechęć Kaczyńskiego i wyborców prawicy do UE jest niechęcią do jej nadbudowy, a nie bazy.

Inaczej było w Wielkiej Brytanii, gdzie niechęć do UE generowana była przez niechęć z powodu wysokości składki członkowskiej oraz biurokracji unijnej, a nie z powodu niemożliwości prześladowania przez brytyjski rząd na przykład osób LGBT.

Tyle że sprawa stopniowej emancypacji osób LGBT i w Polsce – choć w długim okresie – jest przesądzona. Prawica ją przegra. I dobrze to wie – widać to nawet po ujawnionych mailach Dworczyka, gdzie środowisko PiS podczas kampanii wyborczej samo było spanikowane homofobią Czarnka.

Zmiana kulturowa idzie szybko, podobnie jak spadek poparcia dla Kościoła katolickiego. Laicyzacja i uznawanie praw osób LGBT stają się powoli, ale zdecydowanie nowym mainstreamem. Nawet taki konserwatywny beton jak wierchuszka PO nie boi się już publicznie opowiadać za związkami partnerskimi czy liberalizacją tzw. konsensusu aborcyjnego.

Przy okazji harców Kaczyńskiego z TSUE podnoszony jest przez wielu casus referendum brexitowego premiera Camerona, który spowodował, że Wielka Brytania wyszła z UE niejako przypadkiem, wbrew woli samego Camerona. Ale przypadek ten jest tak głośny i znamienny właśnie dlatego, że żaden poważny polityk, który nie chce wyjścia z UE, nie będzie bawił się po cameronowsku antyunijnymi zapałkami. No, żaden to może przesada. Jest jeden taki polski polityk, który chciał referendum w sprawie UE. Może o nim słyszeliście, nazywa się Grzegorz Schetyna.

Pseudotrybunał PiS kontra „zdanie drugie” eurotraktatu

PiS nie chce wyjść z UE, bo gdyby chciał, to podważyłby zgodność całych traktatów z konstytucją. Tymczasem ograniczył się tylko do wyroku pseudotrybunału konstytucyjnego, który orzekł:

„Art. 4 ust. 3 zdanie drugie Traktatu o Unii Europejskiej w związku z art. 279 Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej w zakresie, w jakim Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej nakłada ultra vires zobowiązania na Rzeczpospolitą Polską jako państwo członkowskie Unii Europejskiej, wydając środki tymczasowe odnoszące się do ustroju i właściwości polskich sądów oraz trybu postępowania przed polskimi sądami, jest niezgodny z art. 2, art. 7, art. 8 ust. 1 oraz art. 90 ust. 1 w związku z art. 4 ust. 1 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej i w tym zakresie nie jest objęty zasadami pierwszeństwa oraz bezpośredniego stosowania określonymi w art. 91 ust. 1–3 Konstytucji”.

Słowem, pisowski trybunał wskazał na niewielki zakres, w którym jego zdaniem istnieje niezgodność. To nie jest pierwsze takie orzeczenie krajowych trybunałów, acz, owszem, być może pierwsze orzeczone na telefon przez partyjniaków władzy przebranych za sędziów. Napięcie między dwoma konkurencyjnymi ośrodkami władzy sądowniczej – lokalnym i europejskim – jest spotykane także w innych krajach, zdarza się podważanie jednych przez drugich, wzajemne blokady i paty decyzyjne. Było tak choćby w przypadku Niemiec.

Nie oznacza to jednak nadal automatycznego wyjścia Polski z Unii. Choćby sprawy Turowa i właśnie wygrana przez Polskę sprawa przed TSUE odnośnie do gazociągu Opal (przedłużenia lądowego Nord Stream 2) pokazują, że PiS wcale nie chce podważać wszystkich wyroków TSUE. Dlatego w sprawie Turowa przystąpił do rozmów, nawet jeśli idą one jak po grudzie.

Spisek niemiecko-brukselski, czyli… Czesi zamknęli nam kopalnię

Cała walka PiS z TSUE to tylko i aż boje o obsadzenie sądownictwa własnymi funkcjonariuszami. Znów – walka ta jest z góry przez PiS przegrana. Nie tylko dlatego, że wieloletnie szykanowanie nieposłusznych sędziów wcale nie dało efektu mrożącego, ale także z tego powodu, że jak tylko wiatr polityczny się zmieni, cała zgraja tych karierowiczów od PiS się odwróci. A nowa władza znowu zacznie wykonywać wyroki TSUE. W tym sensie jest to kosztowna próba obrony wysuniętych przyczółków, które z czasem i tak zostaną zajęte przez wroga.

Kaczyński nie ma też w tym wielkiego interesu politycznego. Spory o sąd najwyższy i sędziów społecznie nie grzeją już nikogo z kluczowych grup wyborczych. Wiadomo, że betonowe elektoraty PO i PiS-u będą się dalej okładały retorycznymi pałami. Ale wyborcy niezaangażowani w politykę wiedzą jedno: ani PiS nic w sądach nie poprawił, ani sędziowie nie są jeszcze wtrącani do więzień. Przecież można ich spotkać na Tour de Konstytucja.

Prawdziwy polexit dopiero przed nami

Co więc będzie dalej? PiS może trwać w uporze i pchać swoją reformę sądownictwa dalej. Na horyzoncie majaczy pomysł sądów pokoju. Eskalacja doprowadzi jednak do drugiego Turowa, aż w końcu do potrącania karnych kwot za niewykonanie orzeczenia TSUE.

PiS może całkowicie ustąpić, ale w to nie wierzę, chociaż przypadek ustawy o IPN pokazuje, że i to się zdarza. Obstawiam raczej zgniły kompromis, to jest utrzymanie w jakiejś formie Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, którą TSUE w ramach zastosowanych środków tymczasowych kazał zawiesić do czasu rozstrzygnięcia sprawy. Przepychanki będą trwały, TSUE i PiS będą prężyć muskuły, a na koniec i tak wszystko skończy się na tym, że kluczowe będzie, kto wygra następne wybory parlamentarne i prezydenckie w Polsce.

Tusk wraca i stawia na totalną polaryzację. „Jakby istniały tylko PO i PiS”

A prawdziwa batalia o polexit? Ona zacznie się wtedy, kiedy Polska zacznie być płatnikiem netto do budżetu Unii Europejskiej, co może nastąpić już za kilka lat.

Media liberalne nie powinny zapominać, że krzyczenie o polexicie przy każdej nadarzającej się okazji sprawi, że kiedy wilk się naprawdę pojawi, aby owieczkę porwać, to zmęczone polskie społeczeństwo wzruszy już tylko ramionami.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Galopujący Major
Galopujący Major
Komentator Krytyki Politycznej
Bloger, komentator życia politycznego, współpracownik Krytyki Politycznej. Autor książki „Pancerna brzoza. Słownik prawicowej polszczyzny”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.
Zamknij