Oto NIK przyjrzał się wyborom kopertowym. Co ustalono? Kto podejmował działania, nie mając żadnych podstaw prawnych? Kto poniesie konsekwencje? I wreszcie, kto za to wszystko zapłaci?
To, że dla Kaczyńskiego życie i zdrowie ludzkie liczą się mniej niż wynik wyborczy, wiadomo od zeszłego roku. Ku przerażeniu, nawet własnych wyborców, parł do wyborów niemalże po covidowych trupach, a potem alertami zwoływano emerytów, najwyżej iluś umrze. W końcu mamy procentowo jeden z najwyższych wyników nadmiarowych zgonów na świecie, a rząd i tak uważa, że świetnie sobie radzi. Ale to, w jaki sposób zorganizowano wybory prezydenckie latem ubiegłego roku, wiele mówi o tym, w czym utknęliśmy i dlaczego każdy rok obecnej władzy to kompletna dewastacja państwa.
czytaj także
Oto NIK przyjrzał się wyborom kopertowym. Co ustalono?
Po pierwsze, premier nie miał żadnych podstaw prawnych do wydania decyzji o organizowaniu wyborów i mimo to decyzję wydał, chociaż ostrzegali go przed tym prawnicy z jego własnego departamentu prawnego.
Po drugie, decyzję mieli wykonać szef MSWiA Michał Kamiński oraz szef Ministerstwa Aktywów Państwowych Jacek Sasin, ale nie zawarli żadnych umów ani odpowiednio z Polską Wytwórnią Papierów Wartościowych, ani z Pocztą Polską co do organizacji wyborów. Kamiński miał przygotowywać draft umowy bez żadnych analiz, a Sasin miał z kolei zwodzić Pocztę, że umowę zawrze.
Po trzecie, mimo braku umowy, a więc zawarcia zobowiązania pokrycia kosztów organizacji wyborów, zarówno Polska Wytwórnia Papierów Wartościowych, jak i Poczta Polska przystąpiły do realizacji zadania, jakim było przeprowadzenie wyborów. Słowem, wykonujemy decyzję, chociaż nikt nam za to nie obiecał zapłacić. Jako że jednak przygotowania kosztują, Poczta i Wytwórnia Papierów Wartościowych, zarządzane, rzecz jasna, przez szefów z pisowskiego nadania, zaczęły płacić za te wyborcze przygotowania z własnej kieszeni i zwierać umowy z podwykonawcami. Mało tego, bez żadnych podstaw prawnych Polska Wytwórnia Papierów Wartościowych konsultowała druki wyborcze, a Poczta Polska bezprawnie pozyskiwała dane osobowe Polaków od Ministerstwa Cyfryzacji. Gdy do wyborów nie doszło, a Poczta i Wytwórnia Papierów Wartościowych chciały zwrotu gigantycznych kosztów, Ministerstwo Finansów odesłało je z kwitkiem, bo to nie do nich ta faktura. Dopiero nowelizacja 117a ust. 1 Ustawy o szczególnych instrumentach wsparcia (hehe) umożliwiła wystąpienie o rekompensatę, która na koniec 2020 wyniosła 56 milionów, ale może jeszcze wzrosnąć.
Słowem, państwo polskie jako takie instytucjonalnie już niemal nie istnieje. Poseł z Żoliborza zleca wybory, bo się uparł, premier zleca dalej bez podstaw prawnych, ministrowie popychają dalej na spółki bez umów, spółki płacą z własnej kasy, a potem błagają o spłatę faktur. Na koniec jedną ustawą za gigantyczną stratę płacą podatnicy. Nie Kaczyński, nie Sasin, Morawicki czy Kamiński, nie szef Poczty i Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych, a podatnicy. Całe 56 milionów (a to nie koniec) wyrzucone w otchłań, bo se kilku oderwanych od rzeczywistości polityków zagrało w głuchy telefon. Jeśli za takie coś nie idzie się, za przeproszeniem, do pierdla, to za co się idzie?
czytaj także
W Polsce raczej za nic. Działanie bez podstaw prawnych i faktyczne okradzenie polskich podatników, bo trudno inaczej nazwać całą tę operację, nie spowoduje żadnych, ale to żadnych konsekwencji dla autorów skoku na wybory.
Po pierwsze dlatego, że NIK jest tylko instytucją kontrolną, a więc jedyne, co może, to złożyć zawiadomienie do prokuratury. A ta jest służbą pohańbioną służalstwem, zaś garstka niepokornych prokuratorów jest pokazowo szykanowana.
Po drugie, wątpliwe jest, żeby potrafiła to zrobić opozycja. Przypomnijmy, w przypadku popełnienia przestępstwa w związku z pełnieniem swoich obowiązków ministrowie odpowiadają jedynie przed Trybunałem Stanu, a do tego potrzeba, bagatela, 276 głosów. Premier i ministrowie mogą więc raczej spać spokojnie, co najwyżej odpowiedzialność poniosą członkowie zarządu spółek, a i to wydaje się wątpliwe. A jeśli nawet opozycja demokratyczna razem z Konfederacją wymaganą większość uzyska, to czemu mamy wierzyć, że ktoś poniesie odpowiedzialność? Poprzednim razem, mimo formalnej większości, nie udało się postawić przed Trybunał Zbigniewa Ziobry, a z kolei PiS, mimo szumnych zapowiedzi, nigdy nikogo z rządu PO-PSL przed Trybunałem postawić nie chciał.
Wybory się więc nie odbyły, ogromne pieniądze wyrzucono w błoto i nikomu z winowajców nic się nie stanie. Poza kolejną erozją instytucji w Polsce, które od dziś nie muszą już nawet zawierać umów na milionowe usługi. Wystarczy kawałek papieru z wymyśloną na kolanie podstawą prawną i kilka telefonów od ministrów.
A potem zdziwienie, także u niektórych na lewicy, że jak to Polacy nie chcą podwyżki podatków. Ano nie chcą, nie dlatego, że pogardzają usługami publicznymi, ale przede wszystkim, że mają oczy i patrzą. I wiedzą, że za taki numer wywinięty u pracodawcy w sektorze prywatnym poszliby siedzieć. A w pisowskim sektorze jest tylko wzruszenie ramion i ogólny rechot. Więc na sasinadę podatków płacić nie chcą, nawet jeśli to tylko promil wydatków, jakie ponosimy, np. na system ochrony zdrowia. Nikt bowiem tak jak PiS nie dewastuje instytucji publicznych, otwiera je przed Balcerowiczami i sprawia, że kojarzą się ze złodziejstwem, nepotyzmem i wszystkim, co najgorsze.
czytaj także
I na koniec, tylko Poczty Polskiej żal. Mogłaby to być perła w koronie z „minipaczkomatem” w formie skrzynki pocztowej w każdym domu, co w dobie e-commerce jest przecież przeogromnym atutem. Ale kto chciałby cokolwiek budować w tym kraju sklejonym z patyka i śliny, w którym możesz spalić 56 milionów PLN, a potem być dalej ministrem. W końcu obywatel na pstryknięcie ręki i tak zapłaci. A potem jeszcze zagłosuje.