Świat

Bug tak chciał. Rzeki dostają osobowość prawną

Kanadyjczycy przyznali jednej rzece prawo do przepływu, żeby zapobiec stawianiu na niej kolejnych tam. W Ekwadorze w imieniu rzeki do sądu może iść każdy mieszkaniec. Gdyby osobowość prawną miały Wisła czy Odra, to łatwiej byłoby walczyć z niszczycielskimi zapędami rządu.

Miejsca związane z kanadyjską rzeką Magpie mają istotne znaczenie w kulturze miejscowych Indian, a dzięki bystremu nurtowi jest ona popularna wśród miłośników raftingu i kajaków. Jej wodami nie można jednak dotrzeć do samego morza – niedaleko ujścia przecina ją tama z elektrownią wodną. Publiczny dostawca energii elektrycznej w prowincji Quebec planował pobudować jeszcze sześć takich obiektów na 200 kilometrach tej rzeki. Z planów, co prawda, się wycofał, ale nie wiadomo, na jak długo. Gdyby takie pomysły pojawiły się w przyszłości, to może ostudzić je przyznanie rzece Magpie osobowości prawnej.

Warta w Rogalinie. Fot. Mariusz Cieszewski/MSZ/flickr.com

Nowy status nadano rzece w lutym. Lokalne władze uchwaliły nadanie jej dziewięciu praw, wśród których znajdują się m.in. prawo do przepływu, utrzymania bioróżnorodności oraz podejmowania czynności prawnych. Uchwała wyjaśnia, że Magpie potrzebuje wyjątkowej ochrony ze względu na jej znaczenie dla miejscowej ludności oraz wartość rekreacyjną. Oznacza to, że mianowani przez tamtejszy samorząd przedstawiciele rzeki będą mogli podejmować działania prawne, żeby chronić jej prawa. Mogliby zaskarżyć np. publicznego dostawcę prądu, jeśli ten kolejną tamą zechciałby spowolnić prąd rzeki.

Gdybyście w chaosie wydarzeń zapomnieli: nadal trwa masowe wymieranie życia na Ziemi

To pierwsza taka uchwała w Kanadzie, ale na świecie płynie więcej rzek, które cieszą się prawami dotychczas zarezerwowanymi dla innych podmiotów. W 2017 roku parlament Nowej Zelandii przegłosował przyznanie osobowości prawnej 140-kilometrowej rzece Whanganui, uznając, że należy ją traktować jak żywą istotę. Na mocy tego prawa Whanganui zyskała takie same prawa co osoba prawna. A także dwoje strażników, którzy prawa te będą reprezentować. Jednego mianuje rząd, drugiego maoryskie plemię, w którego wierzeniach rzeka pojawia się jako przodek jego członków i członkiń i ma dla nich istotne znaczenie symboliczne.

Uchwalenie nowego statusu oznaczało zakończenie ponadstuletniego sporu między ludnością maoryską, która postrzegała rzekę jako żyjący element natury, a rządem, który traktował ją w kategoriach przedmiotu posiadanego i eksploatowanego.

W ślady Nowozelandczyków poszedł sąd w indyjskim mieście Nainital i podobny status prawny, jaki przysługuje ludziom, przyznał Gangesowi i Jamunie. Decyzję tę sąd podjął wobec bierności władz stanowych w kwestii ochrony przyrody. Teraz rzeki mają trzech opiekunów prawnych, którzy mogą podejmować czynności prawne w jej imieniu. Zgodnie z ich nowym statusem zanieczyszczanie wód Gangesu i Jamuny może być traktowane na równi z wyrządzaniem krzywdy człowiekowi. Nie wiadomo do końca, jak te prawa egzekwować: do liczącej 2700 km świętej rzeki hindusów i jej krótszego o połowę dopływu rokrocznie wpływają miliony ton ścieków komunalnych i przemysłowych.

Rozlewiska Bugu. Fot. Mariusz Cieszewski/MSZ/flickr.com

Rzeka wygrywa w sądzie

To przykłady konkretnych rzek, którym nadano osobowość prawną. W Ekwadorze natomiast status taki od 2008 roku mają wszystkie rzeki. Na podstawie art. 71 uchwalonej wtedy konstytucji natura ma prawo do poszanowania swojego istnienia oraz utrzymania cyklów życiowych, struktur, funkcji oraz procesów ewolucyjnych. W przeciwieństwie do podobnych ustaleń kanadyjskich, indyjskich czy nowozelandzkich, w imieniu natury wystąpić może każdy mieszkaniec kraju. Z takiej możliwości skorzystała w 2011 roku para Amerykanów mieszkających nad rzeką Vilcabamba. Zaskarżyli oni lokalnych włodarzy, argumentując, że budowa nowej drogi spowoduje szkody środowiskowe dla rzeki i jej otoczenia. Sąd orzekł na korzyść natury. Na podstawie wydanej decyzji lokalne władze musiały uwzględnić wymagania środowiskowe, jak np. odpowiedzialne składowanie odpadów i zapobieganie wyciekom paliwa ze zbiorników i maszyn używanych na budowie.

W Ekwadorze nie nastąpił jednakże wysyp pozwów o poszanowanie środowiska, które ciągle jest niszczone m.in. przez koncerny naftowe wydobywające ropę na terenie lasów równikowych. Nie umniejsza to jednak doniosłości wprowadzonych zmian – pionierski pozew, który skończył się wygraną natury, pokazał, jak działać w imieniu rzeki. Szlak został przetarty, ale dla wielu osób, czy to włodarzy różnych szczebli, czy obywateli, sama idea przyznania osobowości prawnej rzece pozostaje niejasna.

Sprawę wyjaśnia Małgorzata Smolak, prawniczka specjalizująca się w ochronie środowiska. – Osobowość prawna jest koncepcją, zgodnie z którą cechy podmiotowe nadajemy firmom lub jednostkom samorządu terytorialnego, np. gminom. Nie ma przeciwwskazań, żeby ustawodawca nadał ją innym tworom, np. rzekom czy naturze – tłumaczy prawniczka.

Realizacja tego założenia zmienia sposób postrzegania tego, czym jest rzeka. – Uznajemy podmiotowość wynikającą z samej wartości natury, a nie znaczenia gospodarczego polegającego na kalkulowaniu, ile prądu taka rzeka może dostarczyć albo ile statków wypełnionych towarami może spławić – wyjaśnia Smolak.

Biebrza. Fot. Mariusz Cieszewski/MSZ/flickr.com

Zły klimat dla natury

Rzeki w Polsce są chronione licznymi mechanizmami krajowymi i unijnymi. – Ale żaden z nich nie chroni ich naturalnego stanu jako całości, łącznie z ich najbliższym otoczeniem. Chronione są wycinki natury, ale rzeka jako taka nie ma wystarczającej ochrony prawnej – tłumaczy Smolak. I dodaje, że trend nadawania rzekom osobowości prawnej jest odpowiedzią na to, że zawiodły dotychczasowe metody ochrony.

Gdańsk jak Wenecja, a Hel będzie wyspą. Co cieplejszy klimat robi z Bałtykiem?

Obecnie w obronie środowiska przyrodniczego związanego z rzekami występują najczęściej organizacje pozarządowe. Smolak: – Natomiast rzeka z podmiotowością prawną, tak jak to jest w nowozelandzkim przypadku, z założenia ma swoich przedstawicieli, którzy mogliby wystąpić w jej imieniu przeciwko rządowi, gdyby ten zechciał wybudować na niej elektrownię wodną – mówi ekspertka.

Albo sieć rozsianych po całym kraju tam. – Obecnie największym zagrożeniem dla polskich rzek jest rządowy plan, żeby zamienić je w drogi wodne dla wielkich barek. Dotyczy to m.in. Wisły, Odry, Warty, Noteci i Bugu. Trwają już opracowania planistyczne do realizacji tego pomysłu, który jest na wskroś absurdalny – mówi Jacek Engel z Fundacji Greenmind, przedstawiciel Koalicji Ratujmy Rzeki. I wyjaśnia, dlaczego pomysł zamienienia setek kilometrów rzek w kanały żeglugowe jest fatalnym rozwiązaniem.

– Rząd argumentuje, że transport żeglugą śródlądową jest najbardziej ekologiczny. A to nieprawda, takim środkiem jest kolej, która emituje trzy razy mniej dwutlenku węgla niż żegluga. Ponadto transport rzekami rodzi dodatkowe utrudnienia, bo wymaga większej liczby przeładunków, żeby pokonać drogę od adresata do nadawcy – mówi Engel.

Realizacja megalomańskich planów rządu oznaczałaby także szkody społeczne poprzez zniszczenie potencjału rekreacyjnego i turystycznego. – W końcu wiele odcinków polskich rzek to cenne przyrodniczo półnaturalne obszary. Ich zamiana w kanały żeglowne oznaczałaby ogromne szkody dla dwóch parków narodowych, kilkunastu parków krajobrazowych oraz kilkudziesięciu rezerwatów i obszarów Natura 2000. To także stworzenie trwałych barier dla migracji ryb. No i w polskich rzekach jest mało wody, a zimą często zamarzają. W Bugu latem kajakiem szoruje się po dnie, a zimową drożność Wisły mogliśmy obserwować w lutowych relacjach spod Płocka. Osiągnięcie przez większą część roku głębokości prawie trzech metrów, wymaganej dla wielkich barek, jest nierealne.

Tyle słońca w całym mieście i tak mało wody. Nierówna walka samorządów z suszą

W idealnej sytuacji to państwo dba o środowisko, ale rzeczywistość często pokazuje, że dzieje się inaczej.

– W Polsce dominuje wzorzec ujarzmiania i podporządkowywania przyrody człowiekowi. To przywara nie tylko tego rządu, także poprzednich, ale obecnie klimat jest dla natury wyjątkowo zły – mówi Engel. Tłumaczy, że w Polsce dyskusje o prawach rzek nie są nowością, ale jeszcze nikt nie podjął działań w celu nadania którejś z nich osobowości prawnej. A taki ruch mógłby nie tylko zapewnić dodatkową ochronę rzek i ich dolin, ale też uwypuklić ich znaczenie dla społeczeństwa.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Mateusz Kowalik
Mateusz Kowalik
Dziennikarz Krytyki Politycznej
Dziennikarz, stały współpracownik Krytyki Politycznej. Absolwent Polskiej Szkoły Reportażu i europeistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Wcześniej dziennikarz „Gazety Wyborczej”.
Zamknij