Gdyby wszyscy miliarderzy byli tak sympatyczni i zaangażowani w poprawianie świata, być może uwierzyłbym, że to się uda. Niestety, po lekturze książki Gatesa „Jak ocalić świat od katastrofy klimatycznej” ciągle mam wątpliwości, czy damy radę.
Dobry pan z tego Billa. Co prawda trochę nerd, ale całkiem uroczy i zabawny, a do tego fundacja Gatesów, założona przez Billa i jego żonę Melindę, pomaga ubogim na całym świecie. Bardzo to miłe i chyba nawet całkiem skuteczne. Gdyby wszyscy miliarderzy byli tacy sympatyczni i zaangażowani w poprawianie świata, być może uwierzyłbym, że to się uda. Niestety po lekturze książki Gatesa Jak ocalić świat od katastrofy klimatycznej. Rozwiązania, które już mamy, zmiany, jakich potrzebujemy ciągle mam wątpliwości, czy damy radę. No i czy Bill Gates zrobi to lepiej niż Microsoft kolejne wersje Windowsa.
Dla mnie osobiście najciekawsze w książce Gatesa, bądź co bądź utalentowanego inżyniera, były wyliczenia, jak tanie byłoby przestawienie światowej gospodarki na zeroemisyjną.
Pewnie warto za autorem przypomnieć, że emitujemy 51 miliardów ton CO2 rocznie (wliczając w to przeliczony na CO2 metan i inne gazy cieplarniane). Tymczasem musimy zejść do zera w roku 2050, jeśli mamy mieć jakąkolwiek szansę na uniknięcie najgorszego. Co prawda myślę, że to bardzo optymistyczne założenie, bo tragiczne procesy zachodzą już tu i teraz.
(Słyszeliście o tym, że Prąd Zatokowy jest najwolniejszy od tysiąca lat? A to znaczy, że przestaje chłodzić Grenlandię i ogrzewać Europę. Zjawisko to może nie tylko powodować więcej huraganów i szybsze topnienie lądolodów, ale też sprawiać, że w Europie oprócz ocieplenia będziemy mieć też oziębienia).
Wróćmy jednak do Billa, który tłumaczy: „Przekształcenie całego amerykańskiego systemu energetycznego na zerowęglowy podniosłoby średnią cenę prądu dla konsumenta o 1,3 do 1,7 centa za kilowatogodzinę, czyli blisko o 15 proc. w stosunku do tego, ile większość ludzi w Ameryce płaci dziś za prąd”. Nie jest wcale pewne, czy Amerykanie są gotowi na takie podwyżki. Nie bez powodu powiada się, że podwyżka cen benzyny to jedyna rzecz, jaka może w USA doprowadzić do rewolucji. Trudno mi sobie wyobrazić rząd, który się na to zdecyduje, wiedząc, że kolejnego zmasowanego ataku na Kapitol może już nie przeżyć. Taki to kraj wolności i demokracji, któremu łatwiej przychodzi bombardowanie przyjęć weselnych w Afganistanie czy Iraku niż zatrzymanie własnego narodu przed autodestrukcją. Gates dodaje, że dekarbonizacja 90 proc. energetyki w Europie podniosłaby ceny prądu o 20 proc. Czy Europa się na to zdecyduje? Spytajcie mieszkańców Bełchatowa.
Ile kosztowałoby przystosowanie świata do zmian klimatu? Autor twierdzi, że wysokość wydatków w pięciu kluczowych obszarach powinna wynieść 1,8 biliona dolarów rocznie, czyli około 0,2 proc. światowego PKB. Zainwestowanie takiej kwoty przyniosłoby 7 bilionów korzyści, czyli prawie czterokrotny zwrot kosztów inwestycji. Niemalże każdy inwestor powinien zacierać ręce i przebierać nóżkami na takie zyski. Tylko że korzyści te mierzone są nieszczęściami, które się nie wydarzą: „niedoszłe wojny domowe o dostęp do wody, niedoszłe bankructwa z powodu suszy lub powodzi, niedoszłe zniszczenia wielkich miast przez huragany, niedoszłe fale uchodźców klimatycznych”.
Bill Gates: Robot zabiera człowiekowi pracę? Niech płaci podatki
czytaj także
Nie sposób nie zauważyć, że większość osób, która miałaby na takich inwestycjach skorzystać, nie ma zasobów do inwestowania. Czy inwestorzy, którzy te pieniądze mają, będą gotowi je wydać, skoro nie oni na tym zarobią? O ile się orientuję: nie tak działa wolny rynek. Ale może zmieni to dobra rada Gatesa: „Musimy sprawić, żeby adaptacja była atrakcyjną formą inwestycji”.
Jasne, tylko trochę późno się nasz przedsiębiorca zorientował. Międzynarodowy Panel ds. Zmian Klimatu powstał w 1988. Bill Gates zdekarbonizował swój portfel inwestycyjny w 2019. Jest oczywiste, że gospodarczo wygrają ci, którzy pierwsi zainwestują w zeroemisyjne technologie przyszłości. Wiedzą to nawet posiadacze kopalni, jak Zygmunt Solorz-Żak, który buduje wielką farmę fotowoltaiczną i ociepla swój wizerunek za pomocą stowarzyszenia Program Czysta Polska. Oczywiście Bill Gates sam też inwestuje w zeroemisyjną energetykę i zachęca rząd, żeby inwestował w (nie tylko) jego projekty i w redukowanie nierówności. Tylko jakoś nie wspomina, że aby rząd miał co inwestować, powinien srogo opodatkować bogaczy takich jak on sam. Trochę dziwne.
czytaj także
Ale nie aż tak bardzo. Gates wspomina, jak zrozumiał konieczność rządowych interwencji, gdy Microsoft dostał pozew antymonopolowy. Może w ten sam sposób musi zrozumieć konieczność podwyższenia podatków? Pozwami ich!
Choć twórca Microsoftu jest pełen optymizmu i wiary w to, że ludzkości uda się ocalić świat, to w trakcie lektury okazuje się, że potrzebujemy do tego opracować jeszcze wiele przełomowych i innowacyjnych wynalazków. Niestety nie wiadomo, czy uda się wymyślić reaktory na fuzję jądrową, super wydajne baterie zdolne przechowywać prąd miesiącami albo opłacalną technologię wychwytującą dwutlenek węgla z powietrza.
Oczywiście super byłoby znacząco zwiększyć środki na innowacje mogące uczynić świat neutralnym klimatycznie. Tym bardziej że obecnie są śmiesznie niskie. Jak podaje Gates: „firmy z branży energetycznej wydają przeciętnie jedynie 0,3 proc. swoich przychodów na B+R”. Tymczasem w innych branżach wydatki na badania i rozwój są wielokrotnie większe i potrafią wynosić 10 czy 13 proc.
Nic dziwnego, że jednym z głównych postulatów Gatesa jest zwiększenie dotacji i wydatków rządowych. Trudno się z tym nie zgodzić. Pomyślcie tylko, co moglibyśmy osiągnąć, wydając 50 miliardów rocznie na innowacje zamiast na naszą żałosną armię. Prawdopodobnie stworzylibyśmy coś lepszego niż rdzewiejący, rozpadający się, zacinający i pękający karabinek Grot. Aby pokazać skalę geniuszu polskiej wojskowości, dodajmy, że nad jego stworzeniem polska armia pracowała od dziesięciu lat i wydała na to 500 milionów złotych.
Trudno nie mieć sympatii do wielu pomysłów Gatesa, który zauważa też, że kluczowe są wyrównywanie szans, pomoc najuboższym czy ochrona środowiska. Na co zresztą też ma solidne dowody. Autor słusznie wskazuje, że hodowla zwierząt jest jednym z głównych źródeł emisji. Jeszcze chyba nie czytałem, żeby ktoś z taką pasją rozprawiał o pierdzących i bekających metanem krowach, których pierdy i beknięcia odpowiadają za 4 proc. światowych emisji. Rozwiązaniem mogłoby oczywiście być przejście całego świata na weganizm, ale w to Gates nie wierzy, co tłumaczy tym, jak ważną rolę w naszej kulturze odgrywa mięso. Mimo wszystko zachęca do jedzenia roślinnych burgerów i przekonuje, że są one równie pyszne jak te z martwych krów. Potwierdzam.
Z ciekawością przyjąłem też wyniki ONZ-owskich badań, wskazujące, że „gdyby kobiety miały taki sam dostęp do zasobów jak mężczyźni, byłyby w stanie wyhodować o 20 do 30 proc. więcej żywności w swoich gospodarstwach i zmniejszyć liczbę głodujących ludzi na świecie o 12 do 17 proc.”. Nie żeby mnie to zdziwiło. Nigdy nie miałem dobrej opinii o płci męskiej. Historia i moje osobiste doświadczenie wskazują, że facetom zawsze lepiej wychodziło niszczenie niż sadzenie.
Gates zachęca też do sadzenia lasów namorzynowych, które co roku chronią nas przed stratami powodziowymi o wartości 80 miliardów dolarów. Polki i Polaków zresztą też mogłyby chronić przed suszami i powodziami, gdyby nasi decydenci nie widzieli w nich głównie materiału na deski. Myślicie, że ktoś w Lasach Państwowych przeczyta Billa Gatesa? Albo ktoś z tysięcy innych Polaków, którzy od czasu Lex Szyszko rzucili się z piłami do wycinania wszystkiego, co im stoi na drodze?
Z wielką sympatią przyjąłem też decyzję, że niemalże cała książka pisana jest w formie żeńskiej. Jest to oczywiście słuszna decyzja w książce, która wskazuje na wielką rolę kobiet w ratowaniu klimatu. Tym bardziej że kobiety czytają więcej książek niż mężczyźni, więc tradycyjne zwracanie się do czytelników zamiast do czytelniczek mija się z rzeczywistością. Teraz pozostaje czekać na ból dupy męskich czytelników.
Niewątpliwym atutem książki są optymizm i wiara w ludzkość – jak pisze jeden z recenzentów na lubimyczytac.pl: „wniosek z tego mam taki, że jak już Bill Gates na serio weźmie się do czipowania ludzi, to powiedzcie mi tylko, gdzie stanąć w kolejce”.
Sam, co prawda, nie wierzę, że ludzką cywilizację uda się uratować w jej obecnym kształcie, ale i tak zamierzam zginąć w walce o zachowanie klimatu dla ludzi, którym może uda się jeszcze skorzystać z dobrodziejstw jakiegoś sympatyczniejszego systemu społeczno-ekonomicznego. Bill Gates również jest świadom, że katastrofa klimatyczna może nas zaskoczyć niczym zima drogowców, i pisze, że „musimy przygotować się na najgorsze”, gdyż naukowcy zidentyfikowali wiele punktów krytycznych, które mogą dramatycznie zwiększyć skalę, w jakiej zachodzą zmiany klimatu. A metan uwolniony z dna morskiego czy wiecznej zmarzliny może doprowadzić do wielu „katastrof przekraczających nasze możliwości przygotowania się i reagowania na zmiany klimatu”.
czytaj także
Niestety szybko wyjaśnia, jak musimy się przygotować. Pewnie podejrzewacie, że nie chodzi mu o stworzenie światowego rządu wegańsko-queerowo-komunistycznego. Nie proponuje nam też brania psychodelików, abyśmy mogły pogodzić się ze śmiercią. Zamiast tego inżynier twórca Microsoftu proponuje geoinżynierię. Na argument, że gwałtowne i niepewne w skutkach wpływanie na klimat może nie być najlepszym rozwiązaniem problemu katastrofy klimatycznej, ma gotową odpowiedź: zmieniliśmy klimat już tak bardzo, że możemy teraz już tylko zmieniać go dalej. Wyobrażam sobie to jakoś tak:
– Halo, Windows, rozpocznij terraformowanie!
– O nie, coś się zacięło, czy możemy to zrestartować?
– O nie, nie działa. Kurwa, ja pierdolę.
An error has occurred. Press any key to continue.