Jeszcze trochę i frazeologizmu „po ptakach” będziemy mogli używać dosłownie. Taki wniosek płynie z opublikowanego niedawno opracowania, w którym naukowcy z Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków oszacowali ryzyko wymarcia awifauny w naszym kraju. Dlaczego zagrożone są nawet gawrony? Czy da się z tym coś zrobić? Rozmawiamy na ten temat z ornitologiem i pracownikiem Parku Narodowego Gór Stołowych Romualdem Mikuskiem.
Z najnowszej edycji Czerwonej listy ptaków Polski dowiadujemy się, że aż 47 gatunków zagrożonych jest wymarciem. To o 30 proc. więcej niż w 2002 roku, kiedy światło dzienne ujrzało poprzednie wydanie analizy. „Aż 12 spośród nich zakwalifikowano jako krytycznie zagrożone – ich przetrwanie w naszym kraju wisi na przysłowiowym włosku” – piszą autorzy zaktualizowanej wersji: Tomasz Wilk, Tomasz Chodkiewicz, Arkadiusz Sikora, Przemysław Chylarecki i Lechosław Kuczyński.
Naukowcy z ubolewaniem odnotowują, że swój debiut w tym niepokojącym zestawieniu zaliczyły m.in. płaskonosy, mewy siwe, zauszniki i błotniaki łąkowe, w trudnej sytuacji znalazły się też np. dziesiątkowane przez myśliwych kaczki głowienki, wszędobylskie gawrony czy popularne we wschodniej Polsce słowiki szare, których wyjątkowy śpiew będziemy zapewne słyszeć coraz rzadziej.
Badacze uwzględnili też w swojej pracy populacje wymarłe. Jak czytamy w raporcie, w ciągu ostatnich 200 lat w Polsce wyginęło 16 gatunków ptaków, a liczba ta niemal podwoiła się od czasu publikacji poprzedniej Czerwonej listy. Czy ten fatalny trend uda się zatrzymać?
„Czerwone listy wskazują najbardziej krytyczne elementy świata przyrody, które wkrótce mogą zniknąć, jeśli nie zadziałamy w porę” – głoszą eksperci, którzy nie mają żadnych wątpliwości, że winę za dewastację środowiska ponosi człowiek i to on może je jeszcze uratować.
Czy nie jest jednak zbyt późno na zmiany? Między innymi o to spytaliśmy dra Romualda Mikuska, ornitologa, przyrodnika i członka zarządu OTOP.
Paulina Januszewska: Czy lektura raportu czymś pana zaskoczyła?
Romuald Mikusek: Podejrzewam, że sytuacja ptaków wymienionych w Czerwonej liście jest znana większości ornitologów. W moim przypadku zdarzyło się jednak kilka wyjątków, bo o ile dość szczegółowo śledziłem losy gatunków wymarłych, o tyle w kategorii krytycznie zagrożonych wyginięciem smutną niespodzianką okazała się dla mnie obecność rycyka. Jego liczebność – jak wskazują autorzy opracowania – w ciągu ostatnich 23 lat, a więc trzech pokoleń, zmniejszyła się bardzo gwałtownie, bo aż o 84 proc. Podobnie zareagowałem na złe wieści o żyjących w Tatrach pomurnikach, których populacja również wykazuje ostrą tendencję spadkową.
Dlaczego jest ich coraz mniej?
W przypadku rycyka jeden z powodów to osuszanie łąk zalewowych na potrzeby ludzkie. To uniemożliwia mu żerowanie i wiąże się z niszczeniem lęgów. Tempo znikania rycyka i innych ptaków mających swoje siedliska na terenach podmokłych pokazuje dobitnie, na jak wielką skalę pozbywamy się w Polsce mokradeł na rzecz całkowicie nieprzyjaznych przyrodzie i de facto pozbawiających nas zasobów wody inwestycji hydrotechnicznych.
A pomurniki?
Giną m.in. ze względu na wzmożoną aktywność wysokogórskich wspinaczy, zwłaszcza tych, którzy docierają do rejonów do tego nieprzeznaczonych. Pomurniki podlegają w Polsce ścisłej ochronie gatunkowej, dlatego w miejscach ich występowania obowiązują – niestety nagminnie łamane – zakazy wspinania się. Wbrew pozorom nie jest to marginalny problem, bo nielegalna wspinaczka zyskuje na popularności i szkodzi innym górskim ptakom.
Na przykład jakim?
Pracuję w Parku Narodowym Gór Stołowych, gdzie podobny problem dotyczy przepłaszanych przez wspinaczy sokołów wędrownych. Raptem kilka dni temu musiałem usunąć kilka ringów wbitych w skałę w ramach poprowadzonej ścieżki wspinaczkowej, która pięła się w odległości 1,5 metra od gniazda. Trzeba dodać, że jest to gatunek strefowy, co oznacza w jego przypadku, że lęgi chroni prawnie okrąg o promieniu aż 500 metrów.
Na spadki populacyjne wszystkich gatunków należy więc patrzeć jak na reakcję ptaków na czynnik ludzki. Również pod tym kątem Czerwona lista jest nam bardzo przydatna, bo pokazuje, jakie środowiska ulegają największym przekształceniom i w jaki sposób są eksplorowane, a raczej należałoby powiedzieć – niszczone. Natura sama z siebie gwałtownie się nie zmienia. Dlatego także o ociepleniu klimatu, które jest kolejną przyczyną kurczenia się ptasiej różnorodności, nie można mówić w oderwaniu od działań człowieka.
Słowem: sami sobie na to zapracowaliśmy?
Niestety tak. Ta tendencja wynika również z faktu, że ludzie stali się bardziej aktywni w tych obszarach, które uchodziły za przyrodnicze enklawy, a także wykazują się bardzo roszczeniową w stosunku do natury postawą. Mówiąc brzydko, wchodzimy z buciorami i wjeżdżamy koparkami coraz dalej i głębiej w środowisko, nie bacząc na krzywdy, które możemy mu wyrządzić. Chcemy się wspinać, odwadniać bagna, ścinać kolejne połacie lasów i drzewa na stromych stokach, bo uważamy, że nam się to należy. Społeczeństwo bogaci się i rozwija, w związku z czym dysponuje coraz większą ilością pieniędzy i coraz lepszą technologią, które pozwalają nam niemal całkowicie zawładnąć przyrodą. Właśnie to leży u podstaw zagrożeń, które opisuje Czerwona lista.
Nie spodziewałam się, że znajdę tam gawrona. Co sprawiło, że jeden z najpopularniejszych ptaków w Polsce jest zagrożony?
Ornitolog nie będzie zdziwiony, bo wpływają na to dość łatwo definiowalne działania ludzkie. Ale pani zaskoczenie jest uzasadnione, ponieważ gawrony zwykle spotykamy w koloniach i blisko siedzib ludzkich, co każe myśleć o nich jako o wszędobylskich i na potęgę rozmnażających się ptakach. Zimą z kolei licznie odwiedzają miasta. Tu jednak tak naprawdę obserwujemy gawrony przylatujące do Polski ze wschodu. Te lęgowe obok człowieka żerują głównie w krajobrazie rolniczym, ale tam coraz częściej głodują. Są skazane na zbieranie pojedynczych pędraków, bo owady przegrywają w starciu ze stosowanymi przez rolników środkami chemicznymi. Te środki odstraszają również same gawrony.
Ponadto ptaki te są w Polsce traktowane jak szkodniki. W efekcie zwalcza się je masowo, głównie w okresie lęgowym. To możliwe, ponieważ bez trudu można uzyskać pozwolenie na zrzucanie ich gniazd oraz płoszenie. Tymczasem gawron wysiadujący jaja i przepędzony z gniazda nie tylko porzuca rozwijające się młode, ale także w kolejnym roku nie przystąpi do lęgu w tym miejscu. To bardzo inteligentne ptaki, które poważnie traktują zagrożenie. Nie jest im lekko również ze względu na wycinki drzew, w których nie mogą zbudować gniazd i które w tym kraju również uważa się nierzadko za zbędny element.
Autorzy Czerwonej listy przedłożyli rekomendacje działań dla instytucji państwowych. Jak te pańskim zdaniem radzą sobie z ochroną ptaków?
To punkt, na który wcześniej nie zwracano należytej uwagi. Bez dwóch zdań lista zagrożonych gatunków powinna obok wskazywania problemów formułować priorytety związane z ratowaniem ptaków w taki sposób, by organy za to odpowiedzialne, zwłaszcza ministerialne, wiedziały, czym się kierować podczas przyznawania funduszy czy organizacji akcji ochronnych. Jeśli zaś chodzi o ocenę dotychczasowych działań, to tworzenie obszarów chronionych zdaje egzamin, ale nie otrzymuje najwyższych i pożądanych not chociażby z powodu wycinek i łamania rozlicznych zakazów. Objęte ochroną siedliska nie są też obojętne na zmiany klimatyczne, którym nie zawsze da się przeciwdziałać lokalnie. Coraz częściej bywają również naruszane i dewastowane przez różnego rodzaju inwestycje, na które przecież ktoś wydaje pozwolenia.
W tej chwili waży się los bagien Poleskiego Parku Narodowego, gdzie żyje chroniona wodniczka. Ma tam powstać kolejna kopalnia węgla.
Oby nikomu nie przyszło do głowy ruszać bagien biebrzańskich, bo tam mieszka aż 20 proc. światowej populacji tych ptaków, szczęśliwie utrzymywanej na stałym poziomie dzięki zabiegom ochronnym, w tym zachowaniu reżimu wodnego. To – jak się okazuje – wystarcza, by zapewnić im minimum potrzebne do życia. I tak też dzieje się w przypadku większości terenów ochronnych. Spadek różnorodności biologicznej jest tam znacznie mniejszy niż gdziekolwiek indziej, jeśli tylko pozwolimy naturze robić swoje. Poza rezerwatami prymat nad zdrowym rozsądkiem, szacunkiem do przyrody i nauki bierze pieniądz oraz osiąganie doraźnych korzyści. Pomysł budowy kopalni na Polesiu jest tego najlepszym przykładem.
Ale po coś powstają takie publikacje jak Czerwona lista.
To znaczy?
Tego typu opracowania mają motywować decydentów politycznych, ale też resztę społeczeństwa, do porzucania niszczycielskich planów, przeformułowania naszego całościowego myślenia o cywilizacji, gospodarce, zasobach i prawie, a także przyjmowania nowych dogmatów w rozumieniu odpowiedzialności społecznej i przyrodniczej. Nie może się to jednak odbywać bez pomocy naukowców i obrońców przyrody, których status jest niestety wciąż publicznie marginalizowany. Traktuje się ich jak osoby niespełna rozumu, zainteresowane wyłącznie dobrem ptaszków, żabek i muszek, tylko nie człowieka. To jednak nieprawda, bo w dłuższej perspektywie chodzi właśnie o kondycję naszego gatunku.
Drugą, równie ważną funkcją czerwonych list – jak piszą autorzy ptasiego opracowania – „jest możliwość powiedzenia sprawdzam w zakresie wywiązywania się z różnorakich – krajowych, unijnych i globalnych – zobowiązań dotyczących ochrony różnorodności biologicznej”. Co tutaj nie działa?
Raport o ptakach pokazuje, że oczekiwań nie spełnił m.in. europejski system ochrony terenów rolniczych, powiązany z dopłatami rolnośrodowiskowymi. Gatunki, które występują na tych obszarach, wykazują ogromny spadek populacyjny zaraz po wszystkich gatunkach związanych z terenami podmokłymi. Intensyfikacja rolnictwa wbrew założeniom dotacyjnym odbywa się kosztem dewastacji środowiska i z pominięciem wymogów dotyczących ochrony fauny i flory czy stosowania różnych środków chemicznych. Odbiło się to m.in. na krasce.
W jaki sposób?
Jej liczebność spada ze względu na ograniczenie bazy pokarmowej. Ptak ten żywi się większymi owadami, które giną z uwagi na przekształcanie terenu, zmiany w uprawach, chemizację rolnictwa i używanie pestycydów. Niestety polskie władze ani myślą o dalekowzrocznych zmianach w tym sektorze. Na domiar złego ignorują zmiany klimatyczne i zalecenia unijne w tej kwestii. Tymczasem nie możemy dłużej działać na swoim podwórku tak, jak chcemy, lecz powinniśmy to robić zgodnie z najważniejszą doktryną przyświecającą przyrodnikom, czyli „myśl globalnie, działaj lokalnie”. Nie możemy też zapominać, że z powodu klimatycznej bierności Polski i całego świata utraciliśmy lub naraziliśmy na wymarcie takie gatunki, jak mewa mała, szlachar, dzierzba rudogłowa czy krzyżodziób sosnowy. Ale jednocześnie musimy zdać sobie sprawę, że nawet najbardziej wzmożone wysiłki nad Wisłą nie będą w stanie uratować wszystkich.
Dlaczego?
Wyobraźmy sobie sąsiada, który pali np. kiepskiej jakości miałem węglowym czy innym materiałem emitującym szkodliwe substancje do atmosfery. Takich gospodarstw w danej miejscowości może być – powiedzmy – 5 proc. Ale dopiero w większej skali, jak województwo, ten fakt może okazać się ważnym czynnikiem wywołującym zjawisko smogu. Każdy kraj – mały czy wielki – musi poczynić kroki, które wymagają nierzadko dużych wyrzeczeń. Świetnym rozwiązaniem jest tzw. podatek ekologiczny, który można wdrożyć w skali globalnej, gdzie poszczególne kraje traktowane byłyby jak małe przedsiębiorstwa. Trujesz – płacisz. Pieniądze te z kolei zasilałyby najbardziej „zielone” kraje.
Tę koncepcję, pod którą ekolodzy podpisują się obiema rękoma, promują naukowcy skupieni wokół portalu Nauka o klimacie. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że wiemy, co robić, ale tego nie robimy. Nie powinniśmy przyjmować biernej postawy i przypatrywać się aktywności innych, tylko od razu wdrożyć mechanizmy, które z dnia na dzień ukrócą egoistyczną postawę naszego sąsiada.
Autorzy Czerwonej listy winą za ptasie wymieranie obarczają również myśliwych. To znak, że czas zakazać polowań?
Ze skutkiem natychmiastowym powinniśmy zrezygnować z polowania na większość spośród trzynastki łownych nieszczęśników. Pominąłbym tutaj jedynie bażanta, który jest gatunkiem obcym i utrzymywanym sztucznie, ale na szczęście bez cech gatunku inwazyjnego. Cała reszta, czyli gęsi, silnie spadkowe kuropatwy i kaczki, jak zagrożona wyginięciem głowienka, muszą być wykluczone z możliwości ich zabijania. Jesteśmy na takim etapie zagrożenia, z którym nie można dłużej dyskutować i uginać się pod naciskiem myśliwych. Ich argumenty mają się nijak do dramatycznej sytuacji ptaków, zwłaszcza że Polski Związek Łowiecki nie bada liczebności poszczególnych gatunków i działa w oderwaniu od tych danych.
Tu potrzebna jest ingerencja państwa, które z jednej strony daje fundusze na publikację Czerwonej listy, a z drugiej – zezwala na eksterminację znajdujących się na niej ptaków. To absurd, z którym trzeba skończyć. Ostatnio przyglądałem się dawnym listom łowieckim i zauważyłem, jak wiele – wydawałoby się – drastycznych zmian w nich dokonano. W przeszłości zezwalano np. na polowania do końca maja na cietrzewie, a także dopuszczano całoroczny odstrzał słonki.
Obecnie tego nie ma?
Dziś taki zapis byłby absurdalny, z czym zapewne zgodzą się też co bardziej światli myśliwi. Strzelający do ptaków nie są szkoleni pod kątem rozpoznawania gatunków. Ba, my, ornitolodzy, czasami mamy trudności z identyfikacją szybko lecącego i oddalającego się ptaka, szczególnie w trudnych warunkach pogodowych. Człowiek z bronią niewyposażony w lornetkę i nastawiony wyłącznie na to, żeby coś ustrzelić, tym bardziej nie wie więc, do czego celuje. Przez to giną gatunki silnie chronione, jak podgorzałka czy hełmiatka.
Myśliwi chętnie mówią, że polowanie to najwyższa forma kontaktu z naturą
czytaj także
A co się stanie, jeśli ptaki wyginą? Do czego właściwie są nam potrzebne?
Ptaki oprócz dostarczania wrażeń estetycznych i emocji świadczą liczne usługi ekosystemowe, z których cały czas korzystamy, ale ich nie doceniamy. Są ważnym ogniwem łańcucha pokarmowego, a także pozwalają utrzymać bioróżnorodność i równowagę ekologiczną, odpowiedzialną za jakość naszego życia, która w dobie zmian klimatycznych ulega pogorszeniu i destabilizacji. Jaskółki i jerzyki zjadają muchy i komary, sikory i wróble żywią się bezkręgowcami zagrażającymi uprawom, dzięcioły dziesiątkują gąsienice, które co jakiś czas pojawiają się masowo w lasach. Korzyści możemy tu wymieniać bez końca, dlatego tak ważne jest, by człowiek zrozumiał wreszcie, że nie żyje w izolacji.
Skoro raport OTOP nie napawa optymizmem, to czy możemy mieć jakiekolwiek nadzieje, że wymieranie ptaków da się zatrzymać?
Owszem. W wielu przypadkach jesteśmy w stanie temu zaradzić. Czasami wymaga to nietypowych działań, jak u kulika wielkiego. W celu ochrony przed drapieżnikami z gniazd tych ptaków wybiera się jaja, podmieniając je na sztuczne. Następnie te pierwsze wkłada się do specjalnego inkubatora i dopiero w momencie, gdy młode wyklują się i nieco podrosną, są podkładane do gniazd rodziców. W ten sposób udało się zatrzymać trend spadkowy populacji kulika, co daje duże nadzieje na jego przetrwanie. Każdy gatunek musi być jednak rozpatrywany indywidualnie, a jego ochrona – spełniać odpowiednie warunki.
Jakie?
Przede wszystkim powinna opierać się na strategii eliminacji czynników negatywnie wpływających na ich populację albo poprawie tych, które są ważne dla jego bytowania i zachowania siedliska. W przypadku ptaków żyjących na mokradłach, których ochrona ma priorytetowe znaczenie, konieczne będzie wprowadzenie zakazu kopania czy pogłębiania rowów melioracyjnych, np. w okolicach łąk, na których żyją choćby znajdujące się w gronie gatunków zagrożonych wyginięciem czajki. Wydawałoby się, że w Polsce jest ich dużo, ale okazuje się, że choć częściowo przeniosły się na grunty rolne, to nie można ich spotkać w tak dużym zagęszczeniu, jak ma to miejsce właśnie na podmokłych łąkach zalewowych. A te cały czas się osusza w wyniku przekształcania w użytki rolne i w związku z wytyczaniem nowych dróg wodnych oraz regulacją koryt rzek. Albo przeciwnie – broni się przed wysychaniem, budując sztuczne zbiorniki, zamiast przywracać naturalną retencję wody. Tak jak gdyby ludzie nie potrafili pochylić się nad tym, co mają, lecz próbowali na siłę ulepszać dobrze działającą i samodzielną przyrodę.
czytaj także
Czy w ostatnich latach poprawialiśmy ją dużo intensywniej niż kiedykolwiek wcześniej? Porównując najnowszą edycję Czerwonej listy z poprzednią, wydaje się, że tak właśnie jest.
Rzeczywiście, piszą o tym autorzy raportu, wskazując, że „jednym z efektów przemian antropogenicznych jest masowe wymieranie na skalę spotykaną wcześniej jedynie podczas epizodów tzw. »wielkich wymierań« w dawnych epokach geologicznych”. To powinno dać nam do myślenia. Ale nie można pominąć też faktu, że obecnie mamy znacznie lepiej niż dwie dekady wcześniej rozpoznaną przyrodę.
To znaczy?
Czerwona lista bazuje na coraz prężniej rozwijającej się tzw. nauce obywatelskiej (citizen science) i monitoringu środowiska prowadzonym od 2007 roku. Powiększa się też rzesza sprzymierzeńców przyrody, dobrze rozpoznających, z czym mają do czynienia. Dzięki tym narzędziom zbieranie danych na temat liczebności ptaków jest łatwiejsze i dokładniejsze. Wprawdzie w przypadku niektórych gatunków szczegółowe badania nie są konieczne, bo ludzie nie widują ich od lat. Mam na myśli np. bataliona i świstuna, których ostatnie lęgi datuje się na 2010 rok. Ale już wspomnianego wcześniej rycyka nikt nie wpisałby na listę, gdyby nie dostęp do skrupulatnych pomiarów.
A czy są jakieś wyjątki, które z biegiem lat mają się w Polsce lepiej?
Owszem, choć zawsze przy takiej okazji obawiam się o tym mówić. Gdy jest dobrze, przestajemy bowiem myśleć o tym, że powinniśmy działać, bo np. cieszymy się ze wzrostu liczebności łabędzia niemego. I to, rzecz jasna, jest powód do optymizmu. Znany badacz Włodzimierz Puchalski szukał ich po kraju i poświęcił im cały album, obawiając się, że będzie to jedyny ślad, jaki Polakom pozostanie po tych zjawiskowych ptakach. Tymczasem dziś nie możemy się od nich opędzić. Co ciekawe, zwiększenie ich populacji to pokłosie ocieplenia klimatu. Z podobnych przyczyn rośnie też liczebność żołny, która jest gatunkiem południowym, a także rybitwy białowąsej oraz pliszki cytrynowej.
Sceptycy klimatyczni nie posiadają się pewnie z radości.
Oczywiście można się cieszyć, że Polska zmienia się w południową Europę, a jej mieszkańcy nie będą musieli jechać na wakacje aż nad Morze Śródziemne. Niestety ten kij ma dwa końce. Północ naszego kontynentu też ma swoją pojemność. Co stanie się z gatunkami, które wymagają zimniejszego klimatu? Z dużym smutkiem myślę o nie najlepiej rysującej się przyszłości, a z drugiej strony – uśmiecham się na wieść o tym, że np. czapla biała, która w czasach mojej młodości była przyrodniczym rarytasem, dziś występuje liczniej niż do niedawna najpopularniejsza w tej rodzinie czapla siwa. Można więc stwierdzić, że są gatunki, które wygrywają na globalnym ociepleniu, ale z całą pewnością nie wygrywają one w bezpośrednim konflikcie z człowiekiem. Dlatego tak bardzo potrzebują naszej uwagi i ochrony.
Dr Romuald Mikusek – jest ornitologiem, doktorem nauk przyrodniczych, specjalistą ds. ochrony przyrody w zakresie badań naukowych i obszarów Natura 2000 w Parku Narodowym Gór Stołowych. Jego zainteresowania naukowe dotyczą głównie biologii i ekologii lęgowej ptaków oraz ich zachowań. Bada różne gatunki ptaków, a w szczególności sowy, w tym sóweczki, puchacze, włochatki i uszatki błotne. Od 1995 roku należy do Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków, w którym pełni obecnie funkcję członka zarządu (w kadencji 2020–2023).