Historia

Sabotaż, uchylanie się od pracy, kpiny z panów, czasem krwawy bunt – bez tego nie zrozumiemy dzisiejszej Polski

Fot. File:Narcyz Witczak-Witaczyński/Wikimedia Commons CC0

Bez historii pańszczyzny, ale też oporu wobec niej, nie zrozumiemy całej tej kultury folwarku, współczesnego rynku pracy, słabości naszych związków zawodowych, nie zrozumiemy ucieczki w prywatne strategie oporu codziennego. Rozmowa z Michałem Rauszerem, autorem książki „Bękarty pańszczyzny. Historia buntów chłopskich”

Michał Sutowski: W Bękartach pańszczyzny opowiadasz o oddolnym chłopskim oporze i sprzeciwie w szlacheckiej I Rzeczpospolitej. Zacznijmy jednak od końca i od góry, trochę na przekór twojej opowieści. Otóż do rozbiorów Polski szlachta uciskała chłopów, a pod zaborami, prędzej czy później, ale w końcu pańszczyznę zniesiono. Czy to znaczy, że utrata niepodległości była dla chłopstwa wybawieniem?

Michał Rauszer: Nie ma tu jednoznacznej odpowiedzi. Konstytucja 3 Maja jako pierwszy akt prawny od XVI wieku nadawała chłopom podmiotowość prawną. Nie obiecywała im uwłaszczenia ani nie znosiła pańszczyzny, ale sugerowała pozytywny dla chłopów kierunek zmian. Katarzyna Wielka odpowiedziała na nią, wydając rozporządzenie gwarantujące szlachcie ochronę interesów ekonomicznych w zamian za dochowanie jej wierności.

Czyli że pańszczyzna zostanie zachowana?

Tak. Istniały obawy, że różne tendencje oświeceniowe doprowadzą w końcu do tego, że ktoś będzie chciał chłopów uwalniać. Część szlachty bała się, że to się skończy nawet uwłaszczeniem, Katarzyna Wielka wyczuła ten strach − stąd ta gwarancja − i stąd też akceptacja nowego porządku przez dużą część szlachty. Wciąż jednak nie zostało dobrze przebadane, jakie dokładnie było znaczenie carskich gwarancji utrzymania poddaństwa chłopów, względnie lęku przed jego zniesieniem, dla rozbiorów Rzeczpospolitej, jak wiele innych spraw związanych z pańszczyzną.

W kwestii elit i ludu [o Marii Dąbrowskiej]

Niedługo po rozbiorach przyszedł Napoleon.

Który w zaborze rosyjskim zniósł przywiązanie chłopów do ziemi, co utrzymano również po 1815 roku. Teoretycznie więc chłopom się polepszyło, tyle że w Kongresówce był to rodzaj martwego prawa. Oni byli osobiście wolni, ale wciąż przywiązani do pana obowiązkiem pańszczyzny, mocą ekonomii. Trochę to przypominało niewolnictwo za długi, kiedy pan wierzyciel nakłada na dłużnika coraz to nowe obowiązki, aby zależność nigdy nie ustała.

A jak w pozostałych zaborach?

W zaborze austriackim zaczęły się tzw. reformy józefińskie, w wyniku których na chłopach nadal ciążył obowiązek pańszczyzny, ale uzyskali oni możliwość odwoływania się w sporach z panami do sądów, także w dobrach prywatnych, a nie, jak dotąd, tylko w dobrach królewskich. To już był jakiś uszczerbek pańskiej władzy nad chłopami, wprawdzie system poddaństwa pozostał, ale można było zaskarżyć różne nadużycia, jak np. zawłaszczanie uprawianych przez chłopów gruntów, egzekwowanie nieuprawnionej pracy czy nazbyt brutalne kary cielesne.

I ten dostęp do sądów faktycznie coś odmienił w ich losie?

Przypadek Galicji pokazuje, że gdy tylko pojawiła się taka możliwość, chłopi wprost zasypywali sądy różnymi prośbami i suplikami. Do tego reformy Józefa II ograniczały wymiar pańszczyzny do określonej liczby dni. Problem polegał na tym, że już w początkach XIX wieku administracja austriacka niejako wyrywała reformom zęby, część zasad przestawała obowiązywać, a i w sądach szala przechylała się na korzyść szlachty.

Zostają jeszcze Prusy.

Tam pańszczyznę zniesiono w 1811 roku, choć cały proces trwał stopniowo aż do roku 1870. Znoszono część zobowiązań, potem jakieś przywracano, niemniej bezpośrednie poddaństwo się skończyło, tam też najwcześniej zorganizowano szkolnictwo ludowe. Jednocześnie w Prusach na kwestie klasowe nakładał się konflikt religijny, tzn. walka protestanckiego państwa z katolicyzmem. Dochodziły też problemy z etnicznością: polski chłop, nawet kiedy się wykształcił, był z założenia uważany za coś gorszego; trochę jak Alois Pokora z ostatniej powieści Szczepana Twardocha, który mimo pokończonych szkół nie może się pozbyć kompleksów.

Rozumiem, jest germanizacja i jest kulturkampf. Niemniej pańszczyznę jednak ograniczono, a w końcu zniesiono.

To fakt: ostatecznie to zaborcy znieśli pańszczyznę na ziemiach polskich, a chłopi stawiali za to kapliczki dziękczynne carowi i cesarzowi. To wszystko było oczywiście częścią większego procesu, czyli próby budowy nowoczesnego państwa, a więc sprawnej administracji także na prowincji i jednocześnie wyprowadzenia społeczeństwa z feudalnego systemu zależności lennych.

Znaczy, postęp był?

Zaczęto myśleć o poddanych niemal jak o obywatelach, mieszkańcach tych ziem o równych prawach, a przede wszystkim obowiązkach, dzięki temu mogło powstać wrażenie, że poprawiało się wszystkim. Ale nie robiono tego z dobroci, tylko z chęci objęcia wszystkich podatkami, ujednolicenia stosunków podległości. W Prusach to się wydarzyło najszybciej, w Austrii wolniej, w Rosji tylko szczątkowo, przy czym były też okresy skrajnej reakcji, np. po zabójstwie cara Aleksandra II.

Ale to – znaczy reakcja – już było po zniesieniu pańszczyzny. Czy w przypadku Kongresówki to nie była aby forma represji politycznej wobec szlachty polskiej za powstanie styczniowe?

Tak i nie. W Rosji zniesienie pańszczyzny rozważano od lat 50., powołano nawet urząd, który miał ustalić, czy pańszczyzna się faktycznie państwu opłaca. Zaczęto też wtedy rejestrować chłopskie bunty i strajki, których liczba była gigantyczna – i to był główny powód reform. Car Aleksander miał powiedzieć, że albo my zniesiemy pańszczyznę, albo chłopi zniosą ją sobie sami, a wtedy poleje się bardzo dużo krwi.

Niemniej zniesienie pańszczyzny chyba pomagało w antagonizowaniu chłopów i głównie szlacheckich powstańców?

Inaczej – na pewno było to uderzenie w szlachtę polską, ale już działacze niepodległościowi to przecież szlachta zdeklasowana, głównie inteligenci i klerkowie, którzy ze względu na brak majątku i perspektyw awansu chętnie angażowali się w różne ugrupowania niepodległościowe i rewolucyjne. Zniesienie pańszczyzny uderzało przede wszystkim w wielkie majątki ziemskie, więc jeśli już, to dzieliło samą szlachtę.

Majmurek: Czy ładnie mi w sukmanie?

A jak było w przypadku rabacji, czyli buntu, który wybuchł pokolenie wcześniej? Bo chyba silny jest stereotyp, że w czasie powstania krakowskiego 1846 roku, a potem właśnie rabacji chłopi dostarczali Austriakom zbuntowanych szlachciców i jeszcze im za to płacono. Czy za tym stał jakiś układ chłopstwa z władzą zaborczą?

Nie ma dowodów, żeby to był jakiś spisek Austriaków, by podżegali chłopów do rzezi. Choć rzeczywiście starosta tarnowski Joseph Breinl von Wallerstern wydał – na własną rękę, bez porozumienia z Wiedniem – okólnik z informacją, że w okolicy zaczyna się jakieś poruszenie. A jeśli ktoś widzi podejrzane towarzystwo, czyli powstańców, i dostarczy ich do cyrkułu, to może liczyć na nagrodę. W efekcie wśród chłopów rozeszła się lotem błyskawicy plotka, że Austriacy będą płacić za szlachciców.

Czyli wyszedł z tego, chcąc nie chcąc, sojusz, a przynajmniej zbieżność interesów między władzą austriacką a chłopami?

Nie powiedziałbym, że sojusz. Powstanie narodowe 1846 roku było przecież władzy na rękę, bo dotąd funkcjonowało tam Wolne Miasto Kraków, z autonomią od władzy w Wiedniu, a Austriacy chcieli je włączyć do swojej administracji. Skoro Polacy urządzili powstanie, to znalazła się okazja, by zrobić porządek. Poza tym trudno sobie wyobrazić, żeby konserwatywna w końcu władza wywoływała rewolucję społeczną.

Leszczyński: Uwięzieni w folwarku

Bo nie wiadomo, do czego to doprowadzi?

Zaraz po rabacji krążyły po Galicji plotki, że chłopi zbierają się po targowiskach czy cmentarzach i planują atakować urzędników. A więc nie, to nie był żaden sojusz Austriaków z chłopami, to raczej buntujący się chłopi podpięli się pod konflikt Austriaków z działaczami niepodległościowymi.

Ale cele mieli własne?

Tak, w rabacji Jakuba Szeli chodziło o to, żeby wyrżnąć swoich panów, a na dłuższą metę – znieść pańszczyznę. Nic takiego nie było celem habsburskiej administracji.

Ale do realizacji tego celu w końcu doszło, i to na skalę całego Imperium Habsburgów.

Na pewno bunt Jakuba Szeli był sygnałem, że trzeba pańszczyznę znieść, zwłaszcza że zaraz potem była przecież ogólnoeuropejska Wiosna Ludów. Ale już po samej rabacji mało kto wrócił do jej odrabiania. Kiedy żołnierze austriaccy pacyfikowali po rabacji wsie, to chłopi wracali do pracy, tylko potem z kolei płonęły zabudowania dworskie. Było oczywiste, że pańszczyzna to system coraz bardziej nieopłacalny dla państwa i nieefektywny gospodarczo.

No właśnie: nieopłacalny i nieefektywny. To jasne, że na świecie rozwija się technika rolna, działa rynek światowy, który dyktuje ceny. Ty jednak pokazujesz w swej książce, jak powszechny przez kilka stuleci był codzienny opór wobec wyzysku niewolnej pracy: powolne i niedokładne wykonywanie czynności na polu, za pomocą zepsutych narzędzi, kombinowanie na miarach. Czy to właśnie te metody oporu zadecydowały, że pańszczyzna przestała się w końcu opłacać?

Na pewno sabotaż to główny środek chłopskiego oporu w czasach pańszczyzny, choć jego skala i efekt ekonomiczny są bardzo trudno uchwytne. Nie tylko ze względu na utratę wielu archiwów, ale też samą materię – trzeba by mieć statystyki poszczególnych folwarków, zbadać wahania ich zysków i strat, a tam często z buchalterią bywało różnie.

Niemniej taka powolna praca w czasach, gdy nie było nowoczesnego nadzoru, musiała sporo kosztować?

Na pewno, bo różne małe oszustwa wydają się śmieszne, ale połączone dawały już widoczny efekt. Wspomniana już rosyjska komisja do spraw pańszczyzny zaczęła odnotowywać, że spora część gospodarstw bankrutuje, bo ludzie strajkują, odmawiają pracy wprost lub wykonują ją tak, że nie przynosi zysku.

Skoro pan nas uciska, to my go zrobimy w trąbę?

I to była taktyka stosunkowo bezpieczna, bo pojedyncze przewinienie było przecież drobne, a stosowane masowo mogło rodzić poważne straty. Antropolog James C. Scott, autor teoretycznej koncepcji „codziennego oporu”, opisywał przypadek, kiedy rząd Malezji wprowadził specjalny podatek zakat, wywiedziony z islamskiej koncepcji jałmużny. Tyle że zamiast dobrowolnej daniny była ona obowiązkowa, w naturze. W reakcji chłopi masowo fałszowali oddawany państwu ryż, dosypywano do niego kamienie i spleśniałe ziarna – na taką skalę, że rząd z czasem wycofał się z tego podatku, bo generował on straty.

Czy chłopom na Zachodzie było gorzej niż w Polsce?

W Polsce było to samo? Tylko przez setki lat?

Właśnie koncepcja „oporu codziennego”, wciąż mało znana w polskiej historiografii, dobrze opisuje sposoby, jakimi chłopi próbowali się bronić w warunkach pańszczyzny. I było to skuteczniejsze niż jawne bunty.

A jednak pańszczyzna przetrwała ponad trzy stulecia.

Tak, bo pamiętajmy, że ten codzienny opór nie był jakąś strategią polityczną, tylko reakcją na ogólną niesprawiedliwość systemu, a przede wszystkim na oszustwa i nadużycia ze strony panów. Nadużycia samych reguł pańszczyzny. Panowie – świeccy i kościelni – nagminnie oszukiwali np. na miarach ziemi, wydłużając tzw. pręt, który przykładano do pola, i na tej podstawie wyliczając większą ilość pracy do odrobienia na pańskim. Egzekwowali też dodatkowe prace i cały szereg nienależnych formalnie danin.

A chłopi na to?

Próbują się bronić, przygotowując np. własne pręty do pomiaru zagonów i porównując efekt z wynikami pańskimi. Przekupują kościelnych, żeby dzwonili rano pół godziny później, bo to właśnie dzwon wyznaczał dniówkę pańszczyźnianą. Dosypują kamieni i plew przy odmierzaniu danin w ziarnach, nawet stosują specjalne techniki sypania zboża do korca, żeby zajmowało więcej miejsca. Pracują powoli i niedokładnie, często uszkodzonymi narzędziami.

Czapliński: Gdyby sarmatyzm nie istniał, Michaśka sama by go wymyśliła

Na zasadzie: pracuj, Polaku, powoli?

Tak, czasem też wprost odmawiają dodatkowej pracy, stawiają się. Jak w przywoływanym przeze mnie pamiętniku chłopskiego dziecka, późniejszego i nauczyciela, Kazimierza Deczyńskiego, którego ojciec nie chciał warzyć piwa, za co go pan Jabłkowski z woźnym i ekonomem ciężko pobili.

Próbują się sądzić?

Taką możliwość mieli tylko w dobrach królewskich, bo w prywatnych spory chłopa z panem rozsądzał… pan. Ale tam, gdzie mieli dostęp do sądów referendarskich, poprzez liczne supliki zgłaszają nadużycia, gdy np. właściciel ziemi wymusza odrobek przekraczający to, co mu się należy. Ale przez cały wiek XVI, XVII i XVIII chłopi nie są podmiotem nie tylko politycznym, ani nawet prawnym.

Co to właściwie znaczy?

Że np. w sytuacji, kiedy chłop z jednych dóbr wyrządził szkodę w dobrach innego pana, ukradł coś albo zbiegł, to nie on był wzywany do sądu, tylko jego właściciel. Dlatego ich opór ma charakter głównie ukryty, sporadycznie dokonuje się w sądzie.

Pokazujesz jednak, że ten opór przechodzi czasem w czynny, zbrojny. Zdarzają się napady i plądrowanie dworu czy folwarku, nawet zabicie zarządcy i jego straży. Takie otwarte bunty zdarzały się często?

Badacze buntów ludowych dowodzą, że jawny opór i przemoc zdarzały się właściwie tylko wtedy, gdy chłopi z jakiegoś powodu uznali, że mogą takie nieposłuszeństwo okazać. W przypadku dóbr królewskich wówczas, gdy uda im się uzyskać jakiś papier z sądu referendarskiego: że spotkali się z nadmiernymi obciążeniami, a zanim zapadnie wyrok czy do pojawienia się odpowiedniej komisji, nie powinni wykonywać pracy ponad określony limit.

Czyli bunt musiał być zalegalizowany?!

Nie do końca. Wypowiedzenie posłuszeństwa musiało mieć przynajmniej iluzoryczną podstawę prawną, bo bunt jawny w sytuacji, gdy się nie ma podmiotowości prawnej, to działalność samobójcza. Przecież do XVIII wieku szlachta mogła zabijać chłopów w swoich dobrach praktycznie bezkarnie – pana ograniczało sumienie, obyczaj i najbardziej interes ekonomiczny.

I taka podkładka prawna rzeczywiście działała?

Uczestnicy największego chyba w XVII wieku powstania chłopskiego na Podhalu powoływali się na odpowiedni papier z sądu referendarskiego. Półtora wieku później chłopi z ponad 170 wsi z okolic Pszczyny i Raciborza w ramach tzw. zmowy tworkowskiej powoływali się na rzekomą ustawę znoszącą poddaństwo w Prusach, która miała uwalniać chłopów od przywiązania do ziemi i zapowiadać zniesienie pańszczyzny.

Bartecka: Jestem dumną wieśniaczką

Ale co im to dało?

Buntowali się, twierdząc – a może i naprawdę myśląc – że ten papier znosi pańszczyznę. A kiedy doszło do pacyfikacji, to odgrywali głupiego, na zasadzie, że myśmy myśleli… Podobnie w czasie rabacji, kiedy powoływali się albo na okólnik Breinla, albo na jakiś rozkaz, którego nikt na oczy nie widział, który rzekomo pozwalał wyłapywać panów. Zawsze kryli się za wyższą instancją, która miała im ten bunt uzasadnić.

Czyli to nie tak, że głupi chłopi wierzą w dobrego cara i złych bojarów, względnie dobrego cysorza i złych urzędników? Tylko celowo takie opowieści wymyślali?

Istniało oczywiście coś takiego jak naiwny monarchizm, bodaj Lew Trocki używał tego pojęcia. Bo też chłopi odwoływali się do wyższej instancji z kilku powodów. Wielu naprawdę wierzyło, że ten żyjący gdzieś za górami pan pochyli się nad ich krzywdą i jej ulży. Często jednak grali figurą dobrego pana, czy w Rosji – dobrego cara, w okresach walki o władzę.

Ale jak ta gra wyglądała w praktyce?

Kiedy np. po śmierci Katarzyny Wielkiej pojawił się problem z sukcesją, to chłopi powoływali się na autorytet jakiegoś cara wygnańca, odpowiednio traktując tych panów, którzy go nie uznawali. A kiedy ich bunt był pacyfikowany…

Majmurek: Potomek chłopów pańszczyźnianych patrzy na Wilanów

„Myśmy tylko bronili cara, myśmy chcieli dobrze”?

Tak. Odwołanie się do wyższej instancji, do wyższego autorytetu nad lokalnym panem miało za cel legalizację buntu lub ograniczenie jego konsekwencji. Czasem też dosłownie odwoływali się do tego autorytetu, bo kiedy car Rosji wizytował Królestwo Polskie, to spotykał się z niesłychaną czołobitnością. I faktycznie zaczął się zastanawiać, czy dałoby się polepszyć jakoś ten chłopski los.

Czyli ten naiwny monarchizm mógł realnie zadziałać?

Na pewno był jakoś racjonalny. Chłopi nie mają innej możliwości wpływu na politykę jako grupa w całości podporządkowana, wykluczona z procesów decyzyjnych. Nie mogli zagłosować, nie mogli snuć dworskich intryg, nie byli urzędnikami… Dlatego sygnał polityczny mogli wysłać albo poprzez ten naiwny monarchizm, a więc okazując autorytetowi nadmierne oddanie w nadziei na rewanż – albo poprzez bunt. Działała tu jakaś zbiorowa mądrość, bo niekoniecznie zimne kalkulacje. Rozumieli, że muszą z władzą grać bardzo ostrożnie.

Zdarzało się jednak i nieostrożnie. Skąd się brali liderzy jawnych buntów? To mogli być jacyś ludzie z zewnątrz? Czy raczej swoi, jak Jakub Szela?

Zewnętrzni liderzy buntów i wystąpień chłopskich zdarzają się dopiero pod koniec XIX wieku. Spisek geometry Gorzkowskiego, polskiego jakobina, pod koniec wieku XVIII na Podlasiu byłby tu wyjątkiem. Może jeszcze spisek księdza Ściegiennego, ale on był przecież z pochodzenia chłopem. To wszystko dlatego, że grupy podporządkowane wytwarzają zaufanie oparte na folklorze, dowcipach, specyficznym języku i silnych, wsobnych więziach. I to w ramach tej ludowej kultury podporządkowanych kształtują swoje cele, wyznaczają lidera, precyzują oczekiwania i uzgadniają środki.

Sienkiewicz: Rozkręcenie spirali roszczeń oznacza otwarcie wrót piekieł

Czyli żaden oświecony, postępowy inteligent nie wkupi się w ich łaski?

Mamy niemal wyłącznie liderów wewnętrznych, bo podporządkowani nie są w stanie zaufać nikomu spoza ich grupy. Dobrym przykładem jest XVII-wieczne powstanie Aleksandra Kostki-Napierskiego na Podhalu, oficera wojsk koronnych, obiecującego chłopom zwolnienie z pańszczyzny za przyłączenie się do buntu przeciw szlachcie. Przekonał zaledwie kilku chłopów. Za to i wcześniej, i później na tym samym Podhalu rozegrały się wielkie bunty, w tym największy – z wielką bitwą pod Nowym Targiem, gdzie chłopi zmajstrowali własnym sumptem armaty. I te wystąpienia wykuwały się wewnątrz ich społeczności.

A czemu polskie bunty chłopskie były tylko lokalne, na niewielką skalę? Dlaczego nie było wojen chłopskich, znanych z Niemiec czy Francji?

Według mnie były dwa główne powody. Po pierwsze, Rzeczpospolita była tak naprawdę zlepkiem poszczególnych dóbr szlacheckich, gdzie każdy pan stanowił prawo według uznania. To były osobne systemy prawne, ale przede wszystkim różne były relacje poszczególnych panów z chłopami, nie było natomiast ramy spajającej, żadnej władzy centralnej, wokół której można by zbudować porozumienie. Dla chłopów punktem odniesienia i problemem był lokalny pan, nad którym nie stał przecież król – na tym polegała demokracja szlachecka.

Stąd trudno było o jakąś koalicję czy choćby wspólnotę interesów?

Tak, a jednocześnie racjonalną strategią indywidualną było zbiegostwo, czyli samowolne opuszczanie dóbr pana – ukrywanie zbiegów i pomoc w ucieczce były zresztą jednym z ciekawszych przejawów chłopskiej solidarności. Uciekano na wschód, na tereny obecnej Ukrainy, gdzie można było liczyć na wieloletnie zwolnienie z pańszczyzny w zamian za zasiedlanie ziem, albo bliżej, do innych dóbr, gdzie pańszczyzna była lżejsza, a pan bardziej opiekuńczy… Ten partykularyzm interesów i możliwość „głosowania nogami” zarazem utrudniały przygotowanie jakiegoś dużego buntu.

Tokarczuk: Wszystko boli [rozmowa]

I to mimo wspólnoty losu, czyli ogólnie uciążliwej pańszczyzny?

Tu dochodzi drugi czynnik, czyli ideologia, a raczej jej brak. Takie ruchy, które mają nowoczesną, uniwersalistyczną ideologię, anarchistyczną, socjalistyczną czy narodową, w Europie szerzą się dopiero w XIX wieku. Z kolei wojny chłopskie w Niemczech czy czescy taboryci, za którymi stały emancypacyjne idee protestantyzmu, wydarzyły się wówczas, gdy w Rzeczpospolitej pańszczyzna nie miała jeszcze takiego wymiaru, który skłaniałby do buntu.

A jak już miała?

Wtedy, czyli w XVII wieku, mieliśmy do czynienia z reakcyjną kontrreformacją na całego, a ideologie protestanckie chłopi traktowali jako obce.

Dlaczego?

Prawdopodobnie ze względu na różnice językowe, mogło też wchodzić w grę jakieś kulturowe konstruowanie obcego i oczywiście wspomniana reakcja kontrreformacyjna, uwidaczniająca się w kazaniach do ludu, jakie wtedy krążyły. Krótko mówiąc, rozdrobnienie ziem, brak silnej, unifikującej władzy centralnej i wreszcie brak ideologii pozwalającej pomyśleć o świecie innym niż zastany system ekonomiczny i społeczny – to wszystko sprawiło, że wielkich, ogólnokrajowych wystąpień chłopskich nie było.

Kolejny element oporu chłopów, o którym piszesz, to zbójnictwo – na Podhalu, a więc na pograniczu Węgier i Rzeczpospolitej, ale też na wschodzie, przy granicy z Siczą Zaporoską. To była walka polityczna, bunt społeczny czy po prostu działalność przestępcza? I czemu akurat w tych miejscach?

Wątpię, czy naprawdę istniał jakiś Janosik, który byłby Robin Hoodem, w tym sensie, że rabował bogatych tylko po to, by rozdawać biednym. Zbójnictwo wynikało z pragmatyki, bogatego okrada się, bo jest go z czego okraść. A z drugiej strony taki herszt potrzebował lokalnej informacji, zaufanego wsparcia, musiał mieć gdzie przezimować…

Dunin: Jak kraść, to społecznie

Siłą rzeczy nie atakował wspólnoty, w której funkcjonował?

Tak, jednocześnie zbójnictwo na masową skalę pojawiło się w Rzeczpospolitej w XVI wieku, a zanikło w wieku XIX, było więc ewidentnym rewersem pańszczyzny. Co do pograniczy, to sprawa jest o tyle prosta, że rejony między dwoma krajami zawsze mają trochę niejasny status. Do tego Podhale to przecież góry, które dają możliwość ukrycia się i ucieczki, podobnie jest w trawiastych stepach niedaleko Siczy Zaporoskiej. Gdyby większy oddział chciał działać gdzieś na Równinie Mazowieckiej, to szybko by go wyłapano.

No i z Podhala można się zwinąć za granicę.

Tak, a państwom po obu stronach opłaca się nieraz utrzymywać stan napięcia, dziś powiedzielibyśmy konfliktu hybrydowego. Trochę się zatem tym zbójnikom pomaga, żeby łobuzowali u sąsiadów, a oni przy okazji pokazują nam, jaką siłę ma przeciwnik na granicy. Te grupy nie miały oczywiście wyraźnej przynależności etnicznej, łączyły ludzi z różnych miejsc.

A skąd legendy, że to byli wyzwoliciele ludu?

W rzeczywistości byli pospolitymi przestępcami, często okradali co bogatszych chłopów, nie tylko szlachtę. Ale każda społeczność podporządkowana zaczyna sobie projektować superbohaterów – przecież te same wzorce znajdziemy wśród Czarnych, Latynosów w Kalifornii czy Irlandczyków. Takie mity miały zawsze dwie funkcje. Po pierwsze, dokonywały wyobrażeniowego zadośćuczynienia za wiekowe krzywdy.

Bo zbójnicy to mściciele?

Tak, mają nadprzyrodzone moce i potrafią każdego pana zgnieść. Jeden z hersztów z podhalańskich legend jak równy mierzy się z samym władcą Wiednia. Choć wywodzi się z chłopów, pokonuje cesarza i ten musi się z nim układać. Zbójnik żyje też w stylu, który jest wyimaginowanym spełnieniem snu podporządkowanych o dobrym życiu.

Znaczy, na bogato?

Ten motyw widać np. w filmie Django – Czarni nie mogą nosić określonych kolorów stroju, więc wyzwolony bohater ubiera się w bardzo kolorowy, jaskrawy strój, aż wszyscy się z niego śmieją. Stąd też zbójnik w legendach dzięki zrabowanym skarbom był ostentacyjnie bogaty, nosił ozdobne stroje, na które zwykły chłop nie mógł sobie pozwolić, a czas spędzał, pijąc i ucztując, śpiewając piosenki o wolności…

Majmurek: Wolę „Django”

A skąd ci prawdziwi zbójnicy się brali? To byli „indywidualnie zbuntowani” chłopi pańszczyźniani?

To byli często ludzie, którzy popadli w jakiś konflikt z prawem, o co nie było trudno. Wystarczyło np. nie upilnować pańskich owiec i już, jedyną opcją było odnaleźć się w oddziale zbójników, gdzie życie było intensywne, acz zazwyczaj dość krótkie. Wiemy, że np. w trakcie powstania nowotarskiego lokalni zbójnicy dostarczali zrewoltowanym chłopom broń, rekrutów i amunicję, ale też często występowali w roli przeciwnej…

To znaczy?

Panowie wynajmowali ich do tłumienia buntów chłopskich, badacze wskazują, że np. mafia kalabryjska powstała właśnie jako zaciężny oddział do tłumienia ludowych wystąpień.

Jest jeszcze jeden wątek w historii chłopskiego oporu, z pozoru tylko odległy od dotychczasowych. Myślę o czarach. Piszesz w Bękartach…, że wśród chłopów mamy do czynienia z rozproszoną wiedzą ludową, z myśleniem magicznym. Ono może być odpowiedzią na złożoność świata przy braku narzędzi naukowych, do tego niektóre praktyki mogą działać faktycznie, na podstawie obserwacji, jak leczenie różnych chorób czy ran ziołami. Ale co wydało mi się najciekawsze, to że ta ich wiedza była traktowana jako niebezpieczna. Czy to znaczy, że panowie szlachta naprawdę się bali, że chłopka rzuci na nich urok?

Myślimy czasem o tej epoce, jakby szlachta i chłopi żyli w zupełnie innym świecie. I oczywiście bariera między nimi była potężna, niemniej szlachta też nie posyłała dzieci do nowoczesnych szkół i nie czytała opiniotwórczych periodyków, które by kształtowały jej racjonalistyczny styl myślenia – choć faktycznie nieco częściej umiała czytać.

A jednak wiedza ludowa była szlachcie obca.

Tak, bo była elementem folkloru, sprawą społeczności. Świat chłopskich wierzeń był dla szlachty jakoś tajemniczy, ale same przekonania, np. o możliwości rzucania uroku, były wspólne. Dobrze to ilustruje historia z Andaluzji, gdzie w jednej z wsi chłopi „złymi spojrzeniami”, obgadywaniem i wytykaniem palcami mieli sprawić, że lokalni panowie się wyprowadzili, nie mogąc znieść presji psychologicznej.

Czyli jedni i drudzy wierzą w możliwość praktykowania czarów. I to może być użyte w konflikcie?

W tym sensie, że wspólne przekonanie o istnieniu świata magii umożliwiało, jeśli nie zrównanie, to czasem zmniejszenie asymetrii sił obydwu stron. W jednym ze źródeł znalazłem historię chłopki, która jedyny raz w życiu była w sytuacji, gdy pan negocjował z nią cokolwiek. Otóż był przekonany, że ona go zaczarowała, i w efekcie rozmawiał z nią jak równy z równą, żeby zgodziła się odczynić ten urok.

Te sprawy trafiały do sądów?

Procesy na ziemiach polskich mogły wynikać z oskarżenia kogoś o czary lub też oskarżenia o fałszywe pomówienie o czary, rzecz jasna chłop nie mógł w nich pozwać pana, bo – jak już mówiliśmy – nie miał osobowości prawnej. Poza procesami miało jednak miejsce wiele samosądów, zwłaszcza w środowisku wiejskim, kiedy padało podejrzenie – najczęściej jego ofiarą była kobieta – że ktoś szkodzi innym czarami. Przy czym warto zaznaczyć, że stosunkowo dużo było spraw, kiedy pomówienia oddalano.

(Nie)pamięć pańszczyzny: Bartecka / Leder / Lubomirski / Sutowski

W swojej książce pokazujesz jednak, że magiczny sposób myślenia wiązał się również z turbulencjami ekonomicznymi. Na czym ten związek polegał?

Przez lata w etnografii czary traktowano jako elementy wiary przeszłości, ciekawy folklor, jakieś wierzenia przednowoczesne itp. Jeśli jednak przyjrzeć się ich funkcji, okazuje się, że w kulturach ludowych niezrozumiałe, zwłaszcza nowe zjawiska ludzie tłumaczyli sobie przyczyną magiczną.

Chodzi o to, że jak jest susza, gradobicie albo pomór bydła, to zaraz w okolicy będą procesy o czary?

Ale też, kiedy widać, że ktoś się nagle wzbogacił. A niby jak to możliwe? W demonologii ludowej naturalnym wyjaśnieniem był pakt z diabłem, który podarował komuś garnuszek ze złotem. Albo duszki domowe, które za odpowiednią opłatę wykonywały prace gospodarskie. Dawano nawet na msze za domowe demony, odmawiano też zaklęcia parafrazujące oficjalne modlitwy, by przywołać takie istoty na pomoc.

Tyle że takie nierówności występowały od zawsze.

Ale fluktuacje cen np. zbóż z rynku światowego już niekoniecznie. Rodzący się kapitalizm na Zachodzie, gdzie szlachta eksportowała plony z folwarków, bardzo przyspieszał procesy bogacenia się. A jednocześnie postępowało uzależnienie chłopów i zwiększał się wyzysk. Istnieją świetne badania Michaela Taussiga, prowadzone w środowisku sproletaryzowanych chłopów z Ameryki Łacińskiej, którzy zostali wywłaszczeni ze swych własnych ziem i skierowani do pracy najemnej.

I takie kapitalistyczne procesy tłumaczyli działaniem mocy diabelskich?

Tak, a czyjeś bezpodstawne wzbogacenie się – zaprzedaniem duszy diabłu.

A jak się to ma do chłopskiego oporu?

Demonologia nie tylko dostarcza wytłumaczenia różnych niezrozumiałych procesów, ale też pozwala uzyskać poczucie wpływu na nie. Jeżeli szlachcic miał absolutną władzę nad chłopem, to on tylko przez jakąś nadprzyrodzoną interwencję mógł przeciw niemu stanąć do walki, np. rzucić na niego urok.

Klekot: Jakub Szela podoba się miastowym

Mówiliśmy o tym, że ofiarami oskarżeń o czary najczęściej były kobiety. Dlaczego to ich najbardziej się obawiano?

Polskie historyczki procesów o czary wskazują, że i tu ekonomia miała znaczenie. To bowiem kobiety zajmowały się kontaktami z rynkiem, bo zarządzały pieniędzmi w gospodarstwie, ale też np. negocjowały ceny towarów na targu.

I przez to miały kontakt z ciemnymi mocami?

Z tego bierze się ten szczególnie silny związek między kobiecością, myśleniem magicznym a fluktuacjami na rynku i wschodzącym kapitalizmem. Oczywiście, zdarzało się, że ofiarą oskarżenia o czary bywał mężczyzna, ale jednak dużo rzadziej, tym bardziej przy samosądach. W ludowym folklorze był również obecny element męskiej magii, zwłaszcza magii miłosnej, związanej np. z potencją, ale jednak połączenie: magia, kobiecość i kapitalizm jest wyjątkowo silne.

Mówiliśmy o tym, jak silne w praktykach chłopskiego oporu były więzi lokalne, jak bardzo osobna i samotna była ich walka o byt wobec konkretnego pana. A czy z tej tradycji można wyprowadzić jakąś szerszą świadomość klasową, poczucie wspólnego interesu chłopów jako wielkiej grupy społecznej?

Nie wiem, czy to się kiedykolwiek udało. Tu decydowało silne rozdrobnienie, powiązanie oporu i chłopskiej polityczności z lokalną kulturą ludową opartą na wzajemnym zaufaniu, ale zamkniętą wobec obcych, niepodatną na zewnętrzne wpływy. Przez dziesiątki i setki lat pańszczyzny chłopi byli zmuszeni do działania tylko w takich społecznościach i dlatego prawie nigdy nie działali jako klasa świadoma swej podmiotowości.

Prawie?

Owszem, mieliśmy przed II wojną światową Wincentego Witosa jako premiera i ruch ludowy, był też wielki strajk chłopski z 1937 roku, kiedy udało się zmobilizować bardzo szerokie masy. Ówczesne radykalizowanie się nastrojów wynikało z dotkliwości kryzysu, ale też tego, jak Piłsudski potraktował po zamachu majowym ruch ludowy. Chłopi po raz kolejny zostali wykluczeni. Potem, jeszcze krótko po II wojnie światowej, w początkach Polski Ludowej był taki moment, gdy w niesfałszowanych wyborach wygrałby chłopski PSL Mikołajczyka. Ale to w zasadzie wszystko.

Nie będzie prawdziwej, wielkiej partii chłopskiej?

Podstawowa przeszkoda to właśnie pamięć pańszczyzny i przywiązanie do tych ukrytych, codziennych form oporu zamiast nowoczesnych narzędzi politycznych: budowania partii czy działania w ramach społeczeństwa obywatelskiego. To jeden z najsilniejszych czynników wpływu pańszczyzny na współczesność – wśród chłopów utrwaliło się przekonanie, że sfera publiczna, jaka kształtowała się u nas od XIX wieku, była i jest dla nich czymś obcym. Chłop cały czas funkcjonował w sferze wspólnoty zamkniętej, nieufny wobec domeny stworzonej przez panów i dla nich zarezerwowanej.

A gdzie w tej całej historii widzisz inspiracje dla polityki współczesnej? Bo znamy ten negatywny schemat wynikający z pamięci folwarku, kiedy szef mobbuje ludzi i ich nadzoruje, a pracownicy kombinują, jak go tu jakoś wyminąć i się nie narobić.

Pierwsza rzecz, którą bardzo chciałem pokazać, to że nasze obecne możliwości sprzeciwu, np. strajkowania w pracy, nie spadły nam z nieba. To efekt lat zorganizowanego oporu i nie został nam dany przez łaskawych panów, tylko wywalczony przez naszych przodków. Druga sprawa dotyczy pracy, trochę już o tym mówiliśmy: bez historii pańszczyzny, ale też oporu wobec niej nie zrozumiemy całej tej kultury folwarku.

Leder: Relacja folwarczna

Jak rozumiem, nie tylko tej historycznej.

Nie zrozumiemy współczesnego rynku pracy, słabości naszych związków zawodowych, braku zaufania do nich, nie zrozumiemy ucieczki w prywatne strategie oporu codziennego. Nawet folklor pozostał, bo przy kawie śmiejemy się z szefa, ale nie zażądamy prawa do instytucjonalnej reprezentacji.

Ale to raczej negatywny przykład, trochę deterministyczny. Nic się nie da zrobić, zawsze tak było…

Ciekawym wątkiem pozytywnym tej historii na pewno jest wymuszona solidarność. Chłopi bardzo przecież różnili się pod względem majątku, mieliśmy i bogatych kmieci, i komorników, i nawet tzw. ludzi luźnych, którzy nawet nie byli poddani obowiązkowi pańszczyźnianemu. I teraz, na tych różnych ludziach pańszczyzna wymuszała solidarne działanie, bo gdyby np. jakiś chłop wyłamał się ze strajku chłopskiego, to konsekwencje poniosłaby cała wieś. Również system represji wymuszał współpracę i wspólny opór, nawet jeśli zdarzały się przypadki nielojalności czy wzajemnych donosów.

OK, solidarność i spójność. A co z samą demokracją? Skoro dla kogoś cała sfera publiczna jest z założenia obca…

W czasie powstań na Podhalu w XVII wieku poszczególne wsie wybierały swoich delegatów, którzy udawali się na spotkanie ogólne. W trakcie tego spotkania wybierano przedstawicieli gromad w sądach i generalnie w oporze wobec działań władzy. Uchwalano też specjalny dobrowolny podatek na „bunt”. Z tego funduszu przedstawiciele gromad mogli korzystać w trakcie podróży do Warszawy na procesy, ale także kiedy ukrywali się przed starostą, chcącym wywrzeć na nich zemstę za to stawianie się chłopów.

Polski folwark zabija. Nie tylko Ukraińców

Czyli spore mamy chłopskie tradycje demokracji oddolnej?

W ogóle kiedy w XIX wieku postępowa inteligencja dyskutowała o jakichś formach monarchii konstytucyjnych, chłopi zakładali organizacje demokratyczne o wiele bardziej zaawansowane. Czerpali właśnie z doświadczenia organizacji władzy w gromadach, które opierały się na wybieranych delegatach. Gwoli ścisłości należy jednak dodać, że chłopi też przejawiali skłonności autorytarne. Wybierani przez chłopów przywódcy odznaczali się tendencjami do traktowania gromady jak swojej własności. Bardzo często odwołując się do władzy „twardej ręki”. I to kolejny dowód na to, że cierpienie, społeczne wykluczenie, bieda nie produkują świętych.

**
Dr Michał Rauszer
jest antropologiem kultury, kulturoznawcą, badaczem tożsamości kulturowych. Jego książka Bękarty pańszczyzny. Historia buntów chłopskich ukazała się w październiku nakładem Wydawnictwa RM.

 

Czytaj więcej o pańszczyźnie i ludowej historii Polski:

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij