Trump to wirtuoz propagandy. Po mistrzowsku podsycał gniew i resentyment. Dał milionom białych Amerykanów licencję na działanie pod wpływem najbardziej rasistowskich i ekstremalnych impulsów.
Wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych podają w wątpliwość – a tak naprawdę powinny pogrzebać – popularne przekonanie, że amerykański prezydent Donald Trump jest tylko pachołkiem Władimira Putina. Trump przegrał, ale jego wynik – miliony głosów więcej niż 2016 roku – świadczy o tym, że to on jest mistrzem propagandy, a Putin powinien patrzeć i robić notatki. Przeprowadzona przez Trumpa kampania kłamstw może podyktować nowy wzorzec tego, jak podupadające demokracje (i kraje pod rządami autokratów, które tylko udają demokratyczne) wybierają swoich przywódców w XXI wieku.
Nie można odmówić Trumpowi biegłości w mediach społecznościowych. Tam puszcza w obieg przewidywalny strumień na wpół zrozumiałej, za to przepełnionej emocjami retoryki, za pomocą której dezawuuje ustalone prawdy, obsmarowuje przeciwników i nadyma się jak paw. Ta cyfrowa czarna magia – którą największe platformy społecznościowe oraz telewizja Fox News [jeszcze do niedawna – przyp. tłum.] sumiennie potęgowały, węsząc zysk – stała się zasadniczym elementem stylu „przywództwa” Trumpa. A skoro poparcie dla Putina wciąż spada, rosyjski prezydent może się pokusić o naśladowanie tego stylu.
czytaj także
Obok swoich flagowych metod, takich jak wywyższanie się i podważanie demokracji, Trump stosuje propagandę również po to, by unikać wszelkiego rodzaju odpowiedzialności. Oczywiście, inni autokraci świata nie są bynajmniej nowicjuszami w manipulowaniu opinią publiczną. Turecki prezydent Recep Tayyip Erdoğan wykorzystuje hologramy, by niczym Allah objawiać się jednocześnie na wielu wiecach. Premier Indii Narendra Modi miał już na sobie szyte na miarę marynarki w prążki z rzędów złotych literek składających się na jego imię i nazwisko. A każdy zapewne zna zdjęcia półnagiego Putina na koniu.
Wszystkie te starania jednak bledną przy tym, jak Trump podchodzi do propagandy w jej nowoczesnej, wszechogarniającej formie postprawdy. Z rozwijającej się kultury politycznej, w której wszelka debata, rozmowa czy zdarzenia ujmowane są w odwołania do emocji i tracą jakikolwiek związek z faktami, Trump zarówno korzysta, jak i się do niej przyczynia. Żaden szarlatan nie pociąga za sznurki zza kulis. To iluzjonista Trump stoi na środku sceny, a niecałej połowie amerykańskich wyborców się to podoba – albo przynajmniej wolą taką iluzję od rzeczywistości.
Przyjrzyjmy się na przykład temu, jak Trumpowi udało się obniżyć poparcie wyborców hiszpańskojęzycznych dla Joe Bidena. Na Florydzie Trump uwiódł pewną część Latynosów (tak jak wcześniej uczynił z biednymi białymi) twierdzeniem, że on jest ich jedyną ekonomiczną nadzieją. Doszukawszy się luki w demokratycznej koalicji między lewicą progresywną a centrolewicą, sztab Trumpa targetował liczną populację emigrantów z Kuby i Wenezueli zamieszkującą hrabstwo Dade na Florydzie, przedstawiając jej Bidena jako ponurego konia trojańskiego „socjalizmu”, a tym samym podłączając się pod nienawiść do reżimów Hawany i Caracas.
Choć Biden jednak otrzymał większość głosów w tym segmencie wyborców na Florydzie, Trumpowi udało się przekonać wielu głosujących, że on i tylko on będzie orędował za wolnością Kubańczyków i Wenezuelczyków. Powołując się na politykę zbliżenia do Kuby, prowadzoną przez administrację Obamy, sztab Trumpa sugerował, że Biden zdradzi Amerykanów kubańskiego pochodzenia.
czytaj także
Patrząc szerzej: Trump po mistrzowsku podsycał gniew i resentyment w populacji białych – zwłaszcza tych bez wyższego wykształcenia. Często tweetował stwierdzenia, które wyglądają całkiem jak nakłanianie do przemocy przeciwko czarnym Amerykanom, politykom Partii Demokratycznej i urzędnikom komisji wyborczej. Przez to, że ciągle „to, co ma powiedzieć cicho, mówi głośno”, dał milionom białych Amerykanów licencję na działanie pod wpływem najbardziej rasistowskich i ekstremalnych impulsów.
Trump uwolnił też swoich zwolenników od brzemienia naukowych faktów, a nawet racjonalnego myślenia. To za jego przykładem wielu Amerykanów wątpi w potrzebę noszenia maseczek i utrzymywania dystansu podczas pandemii. Szczególnie w Ameryce niezbędne środki ostrożności dla ochrony siebie i bliźnich uznaje się za oznakę słabości, czy też „socjalizmu”. Wirus jest zarówno „bujdą”, jak i prawdziwym zagrożeniem, za które w całości odpowiadają Chiny. Nieważne, że administracja Trumpa radzi sobie z pandemią gorzej niż którykolwiek inny rząd na tej planecie, co doprowadziło już do 240 tysięcy zgonów, a liczba ta wciąż rośnie.
czytaj także
Oczywiście, wszystkich polityków kusi obwinianie innych za swoje porażki. Związek Radziecki przypisywał swój widoczny gołym okiem upadek zepsuciu obywateli pragnących amerykańskich dżinsów i jazzu. Zamiast zająć się własnymi niedociągnięciami po wyborach w 2016 roku, demokraci postanowili całością winy za przegraną Hillary Clinton obarczyć Putina i rosyjską ingerencję w wybory. Ale to nie USA zniszczyły Związek Radziecki – on zniszczył się sam. I to nie Kreml wybrał Trumpa, tylko amerykańscy wyborcy.
Wyniki wyborów uwidoczniają ten podstawowy fakt najwyraźniej. Pomimo wszystkich przewidywań na temat „błękitnej fali”, która uderzy w rządy korupcji, łgarstwa i niekompetencji Trumpa, marginesy zwycięstwa w spornych stanach są wąskie jak ostrze brzytwy. Jego republikańscy poplecznicy uchowali się w Kongresie, a nawet zyskali miejsca w Izbie Reprezentantów. Okazuje się, że prawie połowa Amerykanów woli dzielący, antydemokratyczny styl Trumpa od kompetencji, doświadczenia i przyzwoitości, na które powołuje się Biden.
Kiedy w 1986 roku francuski filozof języka Jean Baudrillard pisał o Ameryce, posłużył się pojęciem „hiperrzeczywistości”, w której mit, performans i symulacja stają się nieodróżnialne od prawdziwego świata. Proponowana przez Trumpa urojona, nostalgiczna wizja „znów wielkiej” Ameryki polega właśnie na takim załamaniu poznawczym. Trump jest królem hiperrzeczywistości postprawdy. Wyczarowuje świat, w którym jego zwolennicy padają ofiarą rozmaitych spisków i diabelskich planów przeciwko ich stylowi życia, a tylko Trump może ich uratować.
czytaj także
Wszyscy mamy jakieś ciemne pragnienia, ale większość z nas nigdy nie ważyłaby się ich realizować. Można powiedzieć, że taka wstrzemięźliwość definiuje każdego kulturalnego człowieka. Dziś Trump przekonał jednak dziesiątki milionów Amerykanów, że warto się bratać ze swoimi wewnętrznymi demonami. A prawda, przyzwoitość i demokracja niech będą przeklęte. Na republikę spadł nihilizm, ale Amerykanie mogą za to winić tylko siebie.
**
Nina L. Khrushcheva – wykładowczyni stosunków międzynarodowych na nowojorskiej New School. Jest współautorką książki In Putin’s Footsteps: Searching for the Soul of an Empire Across Russia’s Eleven Time Zones napisanej z Jeffreyem Taylerem.
Copyright: Project Syndicate, 2020. www.project-syndicate.org. Z angielskiego przełożyła Aleksandra Paszkowska.