„Dolina Niesamowitości” – tak w psychologii nazywa się nieprzyjemne odczucia, jakie towarzyszą nam w kontakcie z istotą niepokojąco podobną do człowieka, np. robotem. Anna Wiener zatytułowała tak książkę, w której opisuje kilka lat pracy w Dolinie Krzemowej – nie z androidami, tylko z bardzo specyficznymi ludźmi.
Po latach przedstawiania Doliny Krzemowej jako szczęśliwej krainy, gdzie powstają wynalazki mające zbawić świat, przyszedł czas na dekonstrukcję jej mitu. Zaczęło się od śledztwa w sprawie oszustwa, jakiego dopuściła się firma Theranos, opisanego w książce Johna Carreyrou Zła krew. Największy skandal w historii start-upów. Później dowody na dyskryminację kobiet i molestowanie seksualne w amerykańskiej branży tech przedstawiła dziennikarka Bloomberga Emily Chang w reportażu Brotopia.
Dolina Niesamowitości wpisuje się w ten trend. Wiener opisała kilka lat pracy w firmach z Doliny Krzemowej z perspektywy kogoś, kto wcale o takiej ścieżce zawodowej nie marzył. 25-latka bez pomysłu na siebie chciała stabilnego zatrudnienia i dobrych zarobków. I to dostała. Do całej reszty próbowała zachować zdrowy dystans, ale nie do końca jej się udało. Dlaczego? To najciekawszy fragment jej wspomnień.
Diabeł robi w start-upie
Dolinę Niesamowitości nie bez powodu porównuje się do słynnej powieści Lauren Weisberger Diabeł ubiera się u Prady. I tu, i tam główną bohaterką jest ambitna idealistka, która trochę z przypadku dostaje prestiżową pracę i usiłuje w niej dobrze wypaść. Okazuje się jednak, że musi nie tyle wykazać się kwalifikacjami (bo tych jej nie brakuje), ile dopasować się do hermetycznego środowiska. W Diable… poznajemy od kuchni świat mody, gdzie karty rozdaje szefowa narratorki – demoniczna, mobbingująca redaktorka naczelna jednego z branżowych pism.
W Dolinie… o jawnym mobbingu nie ma mowy. W końcu akcja toczy się w technologicznym centrum świata, gdzie wszyscy są wyluzowani, nowocześni i głosują na demokratów. Jednocześnie pracują ponad siły, ale ich wysiłek nie pozostaje niezauważony. Choć rozwijanej przez nich aplikacji jeszcze nie ma na rynku, inwestorzy już są skłonni wpompować w nią setki tysięcy dolarów.
czytaj także
Dla Anny Wiener to największa zmiana w porównaniu z jej wcześniejszymi doświadczeniami w branży wydawniczej. Tam nie tylko nie zarabiało się kokosów, ale przede wszystkim nie miało się perspektyw rozwoju, jak sugeruje autorka. I tego wydaje się najbardziej zazdrościć młodym wilkom z Doliny Krzemowej: widzą cel swoich wysiłków i mogą przeliczyć go na konkretne kwoty.
Wiener chciałaby być jedną z nich. Problem w tym, że do niedawna obracała się w środowisku ludzi, którzy nie uważali pracy za cel życia, a wręcz wychodzili z założenia, że w dobrym tonie jest demonstracyjnie na nią narzekać i nie wykazywać się wybujałymi ambicjami. Dawni znajomi głównej bohaterki to hipsterzy z artystycznym zacięciem, którzy z konieczności byli gdzieś zatrudnieni, a rzeczy naprawdę dla siebie ważne robili po godzinach. I gardzili nowymi technologiami: nie bez powodu Facebook, jedyne istniejące wówczas medium społecznościowe, jest tu nazywany „portalem, którego wszyscy nienawidzą”.
Mowa bowiem o czasach, gdy inwestorzy, przejęci choćby sukcesem Facebooka, a wcześniej Google’a, na wyścigi pakowali pieniądze w start-upy. Wiele z nich zostało „jednorożcami”, a więc osiągnęło wycenę rynkową na poziomie miliarda dolarów, choć nie przynosiły zysków, a nawet nic konkretnego jeszcze nie wyprodukowały. Kilka lat później okazały się wydmuszkami i upadły.
czytaj także
Wiener kpi z wszechobecnej propagandy sukcesu, ale nie pozostaje na nią do końca odporna. Podobnie jak Andrea z Diabła…, nie daje sobie wmówić, że ma najlepszą pracę świata, zaczyna jednak cenić swój nowy styl życia: wysokie zarobki, luksusowe zakupy, kolacje w drogich lokalach, kontakty w „wielkim świecie”. I podobnie jak w Diable…, dokładnie wtedy wszystko zaczyna się sypać.
Roboty w ludzkiej skórze
Wiener dostrzega coraz więcej sygnałów, że rzekomy raj na Ziemi w Dolinie Krzemowej jest tylko dla wybranych. Powraca wątek dyskryminacji ze względu na płeć: w start-upach pracuje niewiele kobiet (firma, w której na sześćdziesiąt zatrudnionych osób jest ich osiem, uchodzi za postępową), a ich koledzy pozwalają sobie w stosunku do nich na koszarowe żarty, wypytują je o życie seksualne czy oceniają ich wygląd.
Z pobłażaniem traktuje się również osoby, które pracują w firmach technologicznych, ale na nietechnicznych stanowiskach. Ten, kto nie zgłębił tajemnej sztuki programowania, jest uważany za uzurpatora i powinien być wdzięczny, że w ogóle dostąpił zaszczytu uczestnictwa w misji czynienia świata lepszym.
Za to ci, którzy rzeczywiście są królami Doliny Krzemowej, wydają się Wiener przerażająco jednakowi. Intensywnie pracują, żeby potem bezkompromisowo imprezować. Są takimi fanatykami postępu, że również własne ciała traktują jak projekt, stąd powszechna w ich środowisku fiksacja na punkcie suplementów i ćwiczeń. Uważają się za geniuszy i erudytów (i tak też opisują ich media), a w rzeczywistości umiejętnie stwarzają pozory.
Przykład? Wiener sądziła, że pierwszą pracę w start-upie dostała ze względu na swoje oczytanie i orientację w świecie literatury. Z czasem okazało się jednak, że apka do czytania e-booków, nad którą pracuje jej firma, to nie produkt dla autentycznych moli książkowych, tylko ludzi, którzy chcą za nich uchodzić.
Autorka oddaje jednak sprawiedliwość otaczającym ją „robotom”: to nie oni mają problem. Oni są syci, spełnieni i przekonani o własnej niezbędności. To ona ma problem z nimi i kulturą pracy, którą stworzyli.
Uduchowieni cynicy
Dolina Niesamowitości to sprawnie napisana powieść, która dobitnie pokazuje to, co wielu z nas podejrzewało od dawna: w Dolinie Krzemowej nie dzieją się cuda, a założyciele tamtejszych firm nie są nadludźmi. W Dolinie Krzemowej robi się biznes, a ci, którzy osiągnęli tam sukces, może i popychają świat do przodu, ale przede wszystkim zależy im na własnym zysku.
Pracuj ciężko, wstawaj wcześnie, kupisz chatę jak Dominika Kulczyk. Za 7100 lat
czytaj także
Mimo to przywykliśmy uważać ich za natchnionych proroków, którzy biorą na swoje barki odpowiedzialność za przyszłość świata i ludzkości (Elon Musk, który ma nadzieję wysłać nas na Marsa, kiedy życie na Ziemi stanie się niemożliwe), a przy tym gardzą dobrami materialnymi (czego symbolem był ascetyczny „mundur” Steve’a Jobsa: czarny golf i okulary w drucianych oprawkach).
Wiener dekonstruuje ten mit, pokazując mniejsze i większe grzechy tych, którzy bezskutecznie usiłują zostać drugim Muskiem czy Jobsem. Nie sposób się z nią nie zgodzić, że z seksizmem czy ewidentnymi przekrętami w Dolinie Krzemowej należy walczyć – tak jak w każdym innym środowisku. I to już się dzieje, choć powoli: na fali akcji #metoo pracę stracili prezes Ubera Travis Kalanick czy inwestor z funduszu 500 Startups, Dave McClure. Teraz gorącym tematem jest ochrona danych użytkowników mediów społecznościowych, po serii skandali związanych z ich nielegalnym udostępnianiem i wykorzystywaniem, m.in. w czasie kampanii prezydenckiej Donalda Trumpa w 2015 roku.
Co do propagandy sukcesu i dętej „duchowości” w Dolinie Krzemowej, możemy się z nich podśmiewać, ale trzeba im oddać jedno: to po prostu działa. Wszyscy korzystamy z powstałych tam technologii, które być może nie ujrzałyby światła dziennego, gdyby nie wiara ich twórców i inwestorów, że to dzięki nim świat idzie do przodu. Podobnie jak Anna Wiener, ja też nie chciałabym z nimi pracować. Ale już nie wyobrażam sobie życia bez tego, co wymyślili.
A wymyślanie rzeczy przełomowych wymaga pewności siebie, momentami nawet brawury i niezachwianej wiary w sukces. Pozostaje wierzyć w to, że nie musi za nimi iść „kompleks Boga”, który napędza poczucie bezkarności i pogardę dla innych.
Anna Wiener, Dolina niesamowitości, przeł. Adriana Celińska, Prószyński i S-ka 2020.