Rok w areszcie domowym, siedem lat w ambasadzie Ekwadoru i niemal półtora roku izolacji w więzieniu o zaostrzonym rygorze – dla Juliana Assange’a to może być dopiero początek. Jeśli brytyjski sąd zezwoli na jego ekstradycję do USA, grozi mu 170 lat więzienia.
Na początku zastrzeżenie. W przeciwieństwie do wielu na lewicy nie jestem fanem założyciela WikiLeaks Juliana Assange’a. Jednak moje osobiste odczucia nie mają tutaj żadnego znaczenia. Ekstradycja Assange’a do USA na podstawie oskarżeń o szpiegostwo, proces – który raczej uczciwy nie będzie, ale do tego wrócę – i ewentualne skazanie będą zagrożeniem dla wolności słowa nie tylko w USA, ale też na całym świecie.
Obamy walka z sygnalistami
Niestety, to działania administracji Baracka Obamy wybrukowały ścieżkę dla oskarżeń o szpiegostwo, które wniosła administracja Donalda Trumpa. A to dlatego, że za Obamy państwo amerykańskie bardzo chętnie stosowało to kontrowersyjne prawo wobec sygnalistów.
Ustawę o szpiegostwie (Espionage Act) z 1917 roku przyjęto w USA pod wpływem nacjonalistycznej histerii w czasie I wojny światowej, kiedy Amerykanów szczególnie niemieckiego i irlandzkiego pochodzenia uważano za nielojalnych obywateli i potencjalnych szpiegów. Szybko też się okazało, że zapisy ustawy da się wykorzystać w inny sposób: już w 1918 roku za krytykę tego prawa na 10 lat więzienia skazano socjalistę Eugene’a V. Debsa. Potem wykorzystywano je nie tylko do walki z sabotażem czy szpiegostwem, ale też z anarchistami, socjalistami i pacyfistami. Najbardziej kontrowersyjne zapisy prawa pozwalały bowiem na skazywanie za wypowiedzi i agitację (co za zgodne z konstytucją uznał amerykański Sąd Najwyższy).
czytaj także
Administracja Obamy w bezprecedensowy sposób korzystała z ustawy o szpiegostwie w walce z sygnalistami. Dziennik „The Guardian” określił to mianem współczesnego makkartyzmu, nawiązując do antykomunistycznej paranoi senatora Josepha McCarthy’ego z pierwszej połowy lat 50. ubiegłego wieku. W całej historii USA za ujawnienie tajnych informacji oskarżono na podstawie tego prawa 10 osób, z czego aż siedem w latach 2008–2016. Wśród nich byli kontrahent Agencji Bezpieczeństwa Narodowego Edward Snowden, który ujawnił skalę inwigilacji i obecnie przebywa na wygnaniu, oraz szeregowa Chelsea Manning, która przekazała Assange’owi informacje między innymi na temat amerykańskich zbrodni wojennych w Iraku. Gdyby nie Snowden i Manning, świat najpewniej nie dowiedziałby się o łamaniu prawa przez państwo amerykańskie.
Polowanie na Assange’a
Administracja Obamy nie chciała też odpuścić Assange’owi. Wystosowała wobec Australijczyka akt oskarżenia – choć na tym etapie jego treść była utajniona – i list gończy. (Assange miał też inny problem: szwedzka prokuratura oskarżyła go o gwałt, choć potem się z tego wycofała). Przebywający wtedy w Wielkiej Brytanii Assange postanowił schronić się w ambasadzie Ekwadoru, gdzie przebywał od 2011 roku do kwietnia roku ubiegłego.
Ujawnienie amerykańskich tajnych dokumentów i reakcja rządu USA dla jednych uczyniły z Assange’a bohatera walki z imperium, a dla innych jednego z najgroźniejszych wrogów publicznych. Wśród ostrych krytyków Assange’a znalazł się wiceprezydent w administracji Obamy Joe Biden (nazwał go „terrorystą”). Po stronie założyciela WikiLeaks stanął z kolei były prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew. Jako potencjalnego sojusznika w walce o fotel prezydencki WikiLeaks postrzegał Donald Trump – tak przynajmniej można wnosić po jego publicznych wystąpieniach, na których tylko w ostatnim miesiącu swojej kampanii prezydenckiej aż 164 razy wspominał WikiLeaks, w tym mówiąc: „I love WikiLeaks”.
czytaj także
Nie ma dowodów na współpracę Trumpa i Assange’a, ale obecny prezydent miał powody, by w działaniach WikiLeaks pokładać pewną nadzieję. To w końcu organizacja Assange’a ujawniła wykradzione najpewniej przez rosyjskich hakerów maile i dokumenty Partii Demokratycznej, z których wynikało, że partia wyraźnie faworyzowała Hillary Clinton i starała się utrudnić przedwyborczą kampanię Berniego Sandersa. Wielu odebrało to jako działania skierowane przeciwko Clinton – do spółki z Kremlem na rzecz Trumpa, nawet jeśli takich intencji nie było. Według doniesień „Foreign Policy” w 2016 roku WikiLeaks wolało się też skupić na Clinton niż na dokumentach dotyczących Rosji. Raport specjalnego prokuratora Roberta Muellera czyni z WikiLeaks jedno z narzędzi Kremla przy próbie destabilizacji procesu wyborczego w USA.
Pomimo tej wspólnoty interesów administracja Trumpa nie zrezygnowała ze ścigania Assange’a. Według tego samego raportu Muellera ludzie Trumpa spotkali się w Quito z przedstawicielami rządu Ekwadoru, żeby przedyskutować pozbawienie Assange’a azylu, wydalenie go z ambasady w Londynie i ekstradycję do USA. Prawda jest też taka, że retoryka administracji Obamy była dużo ostrzejsza niż jej faktyczne działania. Gdy podczas aresztowania ujawniono zarzuty wobec Assange’a, okazało się, że chodzi o… oszustwo komputerowe zagrożone karą do pięciu lat więzienia. Dopiero administracja Trumpa dodała 17 zarzutów na podstawie ustawy o szpiegostwie, za które Assange’owi grozi aż 170 lat więzienia.
czytaj także
Fakt, że za Assange’em wstawiły się nie tylko media znane z krytyki amerykańskiego establishmentu takie jak „Democracy Now”, ale również „New York Times”, oznacza, że została przekroczona istotna granica. Oskarżenie założyciela WikiLeaks o szpiegostwo za publikację dokumentów, które zostały mu przekazane przez sygnalistkę, jest bezpośrednim uderzeniem w pracę dziennikarzy śledczych, których praca właśnie na tym polega. Dodatkową kwestią jest to, że to rząd amerykański rości sobie prawo do decydowania o tym, kto jest dziennikarzem, a kto nie, i w związku z tym – komu przysługuje ochrona wynikająca z pierwszej poprawki do amerykańskiej konstytucji, gwarantującej między innymi wolność słowa.
Rola sygnalistów na przykładzie „Washington Post”
Jak istotna jest ochrona wynikająca z pierwszej poprawki, pokazuje historia dziennika „Washington Post”, który uparcie odmawia udzielenia wsparcia Assange’owi. W komentarzu od redakcji opublikowanym już po aresztowaniu – ale jeszcze przed dołożeniem zarzutów o szpiegostwo – waszyngtoński dziennik stwierdził, że w przeciwieństwie do prawdziwych dziennikarzy WikiLeaks nie weryfikuje otrzymanych dokumentów, a jedynie umieszcza je w domenie publicznej. Jak dotąd redakcja zdania nie zmieniła.
Jest to zresztą linia, którą waszyngtoński dziennik trzyma dość konsekwentnie. We wrześniu 2016 roku w komentarzu redakcja wezwała do osądzenia Snowdena. Należy tutaj wspomnieć, że amerykański sąd federalny uznał, że programy inwigilacji ujawnione przez Snowdena były nielegalne, a urzędnicy, którzy ich bronili, zwyczajnie kłamali. Wyjątkowa ironia polega na tym, że „Washington Post” wiele zyskał nie tylko dzięki sygnalistom, ale też dzięki branżowej solidarności. W 2014 roku dziennik zdobył nagrodę Pulitzera za teksty publikowane na podstawie informacji ujawnionych przez Snowdena.
czytaj także
Dodatkowo to dzięki sygnaliście o pseudonimie Głębokie Gardło Bob Woodward i Carl Bernstein rozpracowali Watergate, największą aferę polityczną w historii USA, i doprowadzili do ustąpienia prezydenta Richarda Nixona (choć trzeba odnotować, że Głębokie Gardło nie przekazywał dziennikarzom żadnych dokumentów). I to dzięki publikacji w 1971 roku dokumentów demaskujących kulisy wojny w Wietnamie, tak zwanych Pentagon Papers, „Washington Post” z lokalnej gazety stał się ogólnokrajową marką na miarę „New York Timesa”. Dziennik zdecydował się wtedy opublikować informacje z dokumentów nielegalnie wyniesionych przez sygnalistę Daniela Ellsberga, których wcześniej sąd federalny zabronił publikować „Timesowi”, za co groziły redakcji bardzo poważne problemy prawne. Waszyngtońska redakcja uniknęła tych problemów głównie dlatego, że w geście solidarności inne redakcje również opublikowały te informacje. Teraz podobnej solidarności gazeta odmawia Assange’owi.
Polowanie na dziennikarzy
Za Assange’em wstawił się również sam Ellsberg – ten sam, dzięki któremu amerykańska prasa otrzymała tajne akta Pentagonu – i podkreślił, że osoby ujawniające łamanie prawa zawsze spotykają się z oporem władzy, która te przestępstwa popełnia. Wcześniej takie zagrożenie dotyczyło sygnalistów. Teraz dotyczyć będzie również dziennikarzy.
Jednak, jak zwracają uwagę prawnicy Assange’a, wydanie i postawienie Assange’a w stan oskarżenia stworzyłoby precedens zagrażający wolności słowa nie tylko w USA, ale i na całym świecie. Assange jest Australijczykiem, a WikiLeaks nie jest amerykańską stroną. Oznaczałoby to sezon polowań na każdego, kto opublikuje cokolwiek na podstawie informacji niejawnych, otrzymanych z przecieków.
czytaj także
Zwłaszcza że według europejskich standardów Assange ma niewielkie szanse na uczciwy proces w USA. Charakter stawianych mu zarzutów spowoduje, że przed procesem będzie trzymany w izolacji, co utrudni mu kontakt z prawnikami i wypracowanie linii obrony. Niewykluczone, że część wyroku również spędzi w podobnych warunkach. Według ONZ izolacja dłuższa niż 15 dni podpada pod definicję tortur.
Od 2012 roku do utracenia statusu azylanta w 2019 roku Assange przebywał w ambasadzie Ekwadoru, której nie opuszczał. Od ponad roku przebywa w niemal całkowitej izolacji w niesławnym więzieniu o zaostrzonym rygorze Belmarsh, gdzie przetrzymuje się sprawców zamachów terrorystycznych. Sprawozdawca ONZ do spraw tortur Nils Melzer stwierdził w ubiegłym roku, że traktowanie Assange’a ma znamiona tortur psychologicznych. Stan zdrowia założyciela WikiLeaks jest na tyle zły, że 60 lekarzy w liście otwartym zaapelowało o przeniesienie go z więzienia do szpitala.