Istnieje ryzyko, że od „Przestańcie straszyć katastrofą klimatyczną!” błyskawicznie przejdziemy do „Byłoby miło uratować miliard ludzi w Afryce, ale to już niemożliwe, pogódźcie się z tym!”. W raporcie przygotowanym dla ONZ mówi się już o „apartheidzie klimatycznym”.
Ludzie bagatelizujący nadchodzącą katastrofę klimatyczną lubią oskarżać naukowców o szerzenie paniki. W takim tonie wypowiadał się ostatnio Witold Gadomski, dziennikarz „Gazety Wyborczej”, który postanowił uwodnić, że w 2019 roku można na łamach liberalnej gazety negować zagrożenie klimatyczne. Znany publicysta utyskuje na „dziwną skłonność części naukowców do przedstawiania katastroficznych scenariuszy”.
W rzeczywistości jest na odwrót. Klimatolodzy są ostrożni, bo taka jest natura ich fachu. Gdy wypowiadają się na temat katastrofy klimatycznej, mówią tylko o rzeczach, których są pewni, nawet jeśli podejrzewają, że wypadki mogą potoczyć się o wiele gorzej.
To dlatego od czasu do czasu pojawiają się informacje o tym, że globalne ocieplenie będzie przebiegało szybciej, niż sądziliśmy. Powodem nie jest to, że naukowcy nie potrafili czegoś przewidzieć, lecz to, że starali się zachować ostrożność w swoich wnioskach. Z tego samego powodu klimatolodzy zazwyczaj unikają wypowiadania się szerzej na temat dramatycznych skutków politycznych globalnego ocieplenia. Po prostu nie czują się w tej kwestii kompetentni.
czytaj także
Ta postawa jest godna pochwały, poniekąd tego właśnie oczekujemy od naukowców – wstrzemięźliwości w wydawaniu sądów. Warto jednak od czasu do czasu przypominać, jak źle mogą potoczyć się wypadki, mimo braku pewności, że najgorszy scenariusz się spełni. Bo jeżeli ten scenariusz zacznie się sprawdzać, to nie będzie już czasu na jakiekolwiek działania. Istnieje ryzyko, że błyskawicznie przejdziemy od „Przestańcie straszyć tą katastrofą!” do „Byłoby miło uratować miliard ludzi w Afryce, ale to już niemożliwe, pogódźcie się z tym!”.
Ostatnio głośno jest o raporcie ONZ (pdf), który pokazuje, jak fatalnie mogą się potoczyć sprawy. Philip Alston, autor raportu, użył w nim sformułowania „klimatyczny apartheid”, aby uzmysłowić nam potencjalne skutki naszych zaniedbań w sprawie globalnego ocieplenia. To określenie jest ze wszech miar trafne.
Eksterminizm
Osoby chcące nas przekonać o dobrodziejstwach obecnej wersji kapitalizmu chętnie odwołują się do statystyk dotyczących skrajnego ubóstwa. Jeśli sięgniecie po książkę lub artykuł z przesłaniem „Świat jest lepszy, niż wam się wydaje”, to macie dużą szansę, że natkniecie się tam na dane Banku Światowego pokazujące, jak bardzo zredukowaliśmy biedę w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat.
Warto pamiętać, że wśród części badaczy te optymistyczne statystyki budzą wątpliwości. Jason Hickel opisuje je w książce The Divide. Przede wszystkim sceptycyzm budzi granica skrajnego ubóstwa, którą posługuje się Bank Światowy. Wynosi ona obecnie 1,90 dolara dziennie. Zdaniem Hickela to zdecydowanie za mało. W niektórych krajach ta kwota wystarcza do utrzymania, w innych nie. Mówiąc najprościej, są takie państwa, gdzie możesz zarabiać więcej, a i tak będziesz ubogi.
czytaj także
Wątpliwości budzi także to, w jaki sposób Bank Światowy zmieniał tę wartość. Od czasu do czasu trzeba ją aktualizować ze względu na spadek siły nabywczej dolara – dziś za tę samą kwotę można kupić mniej niż 20 lat temu. Hickel twierdzi, że Bank Światowy nie doszacowuje tego spadku wartości, więc tak naprawdę regularnie obniża próg ubóstwa. To trochę tak, jakbyśmy mierzyli wzrost ludzi na całym świecie i stwierdzali, że z roku na rok przybywa wysokich osób, pomijając milczeniem, że systematycznie zmieniamy kryterium „bycia wysokim” – zaczęliśmy od 1,85 metra, a zeszliśmy już do 1,79.
Nie chodzi o to, że Bank Światowy oszukuje i nie ma żadnych dobrych wiadomości na temat walki ze skrajnym ubóstwem. Hickel i podobni mu badacze wskazują jedynie na to, że nie powinniśmy popadać w nadmierne samozadowolenie. Tym bardziej, że teraz mamy przed sobą nie jeden, a dwa globalne problemy: ubóstwo i zmianę klimatu.
czytaj także
Zyski ze światowego wzrostu gospodarczego są dzielone bardzo nierówno, a większość zgarniają najbogatsi. W latach 1988–2011 dochody jednego procenta najzamożniejszych mieszkańców świata zwiększyły się 182 razy więcej niż dochody dziesięciu procent najbiedniejszych (pdf). Dlatego ten wzrost musi być bardzo wysoki, aby cokolwiek skapnęło ubogim. Kłopot w tym, że zbliżająca się katastrofa klimatyczna stawia pod znakiem zapytania możliwość opierania rozwoju na wzroście gospodarczym. Może się okazać, że zanim zlikwidujemy biedę, zdążymy zniszczyć planetę. Jeśli zaś zdecydujemy się ją ratować, ale bez drastycznej zmiany modelu gospodarczego opartego na ogromnych nierównościach, pozostawimy ludzi ubogich w fatalnym położeniu.
Może się okazać, że zanim zlikwidujemy biedę, zdążymy zniszczyć planetę.
Tak czy inaczej, konsekwencje katastrofy klimatycznej mogą się okazać tragiczne dla najbiedniejszej części ludzkości. Właśnie o tym pisze Philip Alston w raporcie dla ONZ: połączenie ubóstwa z kryzysem klimatycznym grozi nam apartheidem.
„Ironia polega na tym, że najbogatsi, którzy mają największe możliwości przystosowania się do nowej sytuacji i najbardziej skorzystali na emisji gazów cieplarnianych, będą dotknięci zmianami klimatycznymi w najmniejszym stopniu, podczas gdy najbiedniejsi, których emisje były najniższe, ucierpią najbardziej” – czytamy w raporcie.
Alston obawia się sytuacji, w której bogaci wykorzystają swój majątek, aby uchronić się przed najgorszymi skutkami zmiany klimatu, a najbiedniejsi będą pozostawieni sami sobie. Oznacza to, że pierwsi na zagładę zostaną skazani mieszkańcy Afryki i Azji. Czy będziemy potrafili im pomóc? Czy będziemy w ogóle chcieli?
Przy okazji ostatniego kryzysu uchodźczego widzieliśmy na polskim przykładzie, że ludzkie zdolności do racjonalizowania braku solidarności są nieskończone. Oni nie pasują do naszej kultury. Powinni zostać na miejscu i walczyć o swój dom. To tak naprawdę nie są uchodźcy. Skoro mają komórki, to chyba wcale nie są tacy biedni? Nie ma powodu przypuszczać, że z kryzysem klimatycznym będzie inaczej.
Zresztą wystarczy popatrzeć na komentarze w „Gazecie Wyborczej” pod artykułem omawiającym raport ONZ. Najczęściej lajkowany wpis oskarża kraje afrykańskie i azjatyckie o niekontrolowany przyrost ludności. Ktoś inny doradza mieszkańcom Afryki, by wzięli się do roboty, zamiast produkować dzieci.
To nic, że ślad klimatyczny najbiedniejszych krajów jest znikomy, więc zmniejszenie ich liczebności niewiele zmieni. To nic, że ich bieda jest powiązana z kolonizatorskim wyzyskiem ze strony krajów zachodnich, a nie mitycznym lenistwem Afrykanów. To nic, że nawet w przypadku Chin, kraju emitującego ogromne ilości gazów cieplarnianych, jest to powodowane częściowo produkcją towarów, które trafiają do nas, ludzi z krajów rozwiniętych.
Pierwsi na zagładę zostaną skazani mieszkańcy Afryki i Azji. Czy będziemy potrafili im pomóc? Czy będziemy w ogóle chcieli?
Fakty nie mają znaczenia. Część czytelników „Wyborczej” już znalazła sobie wymówkę, aby osłabić poczucie solidarności z ludźmi, którzy jako pierwsi zapłacą za nasze zaniedbania. I tak to może wyglądać. Najbogatsi odseparują się od całej reszty, mają już nawet przygotowane specjalne schrony. Klasa średnia z krajów rozwiniętych będzie skupiona na próbie utrzymania dotychczasowego poziomu życia tak długo, jak to będzie możliwe, reszta natomiast… cóż, znajdzie się jakiś powód, aby o nich nie myśleć.
W eseju Cztery przyszłości i wydanej po polsku książce pod tym samym tytułem Peter Frase zarysował cztery możliwe scenariusze nadchodzących czasów. Jednym z nich jest „eksterminizm” – świat, w którym ludzie biedni stają się zbędni i nikt nie próbuje nawet udawać, że jest inaczej. Mogą się buntować, ale to bogaci będą mieli w ręku cały aparat przymusu. Katastrofa klimatyczna, jeśli nie zaczniemy brać jej na serio, może nas zbliżyć do tej ponurej wizji.
Koniec świata, jaki znamy, czyli cztery przyszłości po kapitalizmie
czytaj także
Nie uciekniemy od polityki
Alston w swoim raporcie przypomina o rzeczy podstawowej: katastrofa klimatyczna jest osadzona w konkretnym kontekście politycznym. Często słyszymy, że globalne ocieplenie wywołała ludzkość i ludzkość za nie zapłaci. Ale to nie do końca prawda. Nie każdy dołożył się do nadciągającej katastrofy tak samo i nie każdego dotknie ona w równym stopniu. Rozkład win i konsekwencji zależy od bieżącej sytuacji politycznej, ale także od tego, która część ludzkości jest bogatsza, a która biedniejsza.
Zielona transformacja dla bogatych, katastrofa ekologiczna dla biednych
czytaj także
W Polsce zwracała na to uwagę między innymi Ewa Bińczyk w książce Epoka człowieka. Filozofka podkreśla ten sam paradoks, o którym pisze Alston. Ci, których odpowiedzialność za kryzys klimatyczny jest najmniejsza, najciężej odczują jego konsekwencje. Na przykład przeciętny obywatel USA emituje tyle gazów cieplarnianych co pięciuset mieszkańców Etiopii. Widać w tym kontekście, jak absurdalne jest oskarżanie krajów afrykańskich o nadmierny przyrost naturalny. To raczej oni mogą oskarżać nas, mieszkańców krajów rozwiniętych, o nadmierną emisję.
Bińczyk: Ludzkość jest dziś jednocześnie supersprawcza i bezradna!
czytaj także
Żyjemy w świecie ogromnych nierówności społecznych. W świecie, gdzie nawet wedle optymistycznych obliczeń ponad miliard osób żyje poniżej progu ubóstwa. W świecie, w którym bogatsza połowa krajów odpowiada za 86% emisji dwutlenku węgla. W świecie, gdzie jednym z najpotężniejszych państw rządzi miliarder negujący naukowe ustalenia dotyczące katastrofy klimatycznej. To wszystko ma znaczenie, to wszystko jest konsekwencją polityki. I tylko polityka może to zmienić.