Fundacje Społeczeństwa Otwartego zabiegają o przestrzeganie praw człowieka, zwłaszcza tych ludzi, których nie chronią żadne władze. Kiedy zaczynaliśmy czterdzieści lat temu, wiele rządów wspierało nasze wysiłki. Od tamtej pory ich szeregi zeszczuplały. Stany Zjednoczone i Europa, dawniej najsilniejsi sojusznicy, teraz zajmują się głównie własnymi problemami.
DAVOS. Chcę ostrzec świat przed bezprecedensowym niebezpieczeństwem, które zagraża istnieniu społeczeństw otwartych.
Maszyny uczące się i sztuczna inteligencja potrafią tworzyć błyskawicznie doskonalone narzędzia kontroli, które stają się źródłem naturalnej przewagi represyjnych reżimów. Dla nich coraz lepsze narzędzia kontroli to instrument wsparcia. Dla społeczeństw otwartych – śmiertelne zagrożenie.
Skupię się przede wszystkim na Chinach, gdzie prezydent Xi Jinping dąży do utrwalenia systemu państwa jednopartyjnego. Xi próbuje zgromadzić w scentralizowanej bazie danych wszelkie dostępne informacje na temat wszystkich obywateli, tworząc „system kredytu społecznego”. Na podstawie zawartych tam danych specjalne algorytmy będą oceniać, czy dany człowiek stanowi zagrożenie dla jednopartyjnego państwa, a zweryfikowani w ten sposób ludzie będą traktowani odpowiednio do przyznanej im oceny.
Big Brother spotyka Big Data. Oto najbardziej totalna technologia władzy w historii ludzkości
czytaj także
System kredytu społecznego nie został jeszcze w pełni uruchomiony, jednak nietrudno się domyślić, w jakim celu powstał. Otóż w niespotykany dotąd sposób podporządkuje on losy jednostki interesom jednopartyjnego państwa.
Uważam, że system kredytu społecznego jest przerażający i haniebny. Niestety niektórym Chińczykom wydaje się stosunkowo atrakcyjny, ponieważ oferuje niedostępne jak dotąd informacje i usługi, a także może chronić praworządnych obywateli przed wrogami państwa.
I chociaż na świecie nie brakuje autorytarnych reżimów, Chiny są wśród nich najbogatsze, najsilniejsze i najbardziej rozwinięte na polu maszyn uczących się i sztucznej inteligencji. Dlatego właśnie Xi jest najgroźniejszym przeciwnikiem wszystkich tych, którzy wierzą w ideę społeczeństwa otwartego. Jednak Xi nie jest tutaj osamotniony. Ustroje autorytarne mnożą się po całym świecie, a jeśli zwyciężą, przerodzą się w totalitaryzm.
Jako założyciel Fundacji Społeczeństwa Otwartego poświęciłem się walce z totalitarnymi, ekstremistycznymi ideologiami, które głoszą fałszywą tezę, jakoby cel uświęcał środki. Jestem przekonany, że ludzkie pragnienie wolności nie może być tłamszone w nieskończoność. Dostrzegam jednak ogromne niebezpieczeństwo, które dziś zagraża społeczeństwom otwartym.
Terminu „społeczeństwo otwarte” używam tu jako pewnego skrótu myślowego dla oznaczenia społeczeństwa, w którym praworządność jest nadrzędna wobec władzy jednostki, gdzie rolą państwa jest ochrona praw człowieka i wolności jednostki. Moim zdaniem społeczeństwo otwarte powinno się pochylać ze szczególną uwagą nad tymi, którzy są dyskryminowani, wyrzucani na margines społeczeństwa, którzy nie potrafią obronić się sami.
czytaj także
Jak zatem można chronić społeczeństwa otwarte, jeżeli dzięki nowym technologiom autorytaryzmy uzyskują naturalną przewagę? Jest to kwestia, która szczególnie zaprząta moje myśli. Jednak powinni zająć się nią również ci, którzy pragną żyć w społeczeństwie otwartym.
W poszukiwaniu społeczeństwa otwartego
Moje głębokie obawy na tym tle wynikają z mojej biografii. Urodziłem się w 1930 roku na Węgrzech i jestem Żydem. Miałem 13 lat, kiedy Niemcy wkroczyli na Węgry jako okupanci i zaczęli wywozić Żydów do obozów zagłady. Miałem dużo szczęścia, ponieważ mój ojciec, który rozumiał naturę reżimu nazistowskiego, zdobył fałszywe dowody tożsamości i zorganizował kryjówki dla wszystkich członków naszej rodziny oraz kilku innych Żydów. Większości z nas udało się przeżyć.
Rok 1944 przyniósł wydarzenia, które uformowały mnie na resztę życia. We wczesnym wieku zrozumiałem, że to, jaki ustrój polityczny dominuje, ma ogromne znaczenie. Kiedy reżim nazistowski zastąpiła sowiecka okupacja, przy pierwszej nadarzającej się okazji wyjechałem z Węgier i schroniłem się w Anglii.
Na świecie nie brakuje autorytarnych reżimów, ale to Chiny są najbogatsze, najsilniejsze i najbardziej rozwinięte na polu sztucznej inteligencji.
W London School of Economics pod wpływem mojego mentora, Karla Poppera, ukształtowały się ramy pojęciowe mojego sposobu myślenia. Stały się one szczególnie przydatne, kiedy podjąłem później pracę w finansach. Koncepcje te same w sobie nie miały nic wspólnego z finansami, jednak opierały się na krytycznym myśleniu. Dzięki temu potrafiłem analizować braki dominujących teorii, którymi kierowali się inwestorzy instytucjonalni. Zostałem skutecznym menadżerem funduszu hedgingowego; szczyciłem się tym, że jestem najlepiej opłacanym krytykiem na świecie.
Prowadzenie funduszu hedgingowego było niezmiernie stresujące. Kiedy zarobiłem więcej pieniędzy, niż potrzebowałem ja i moja rodzina, dopadł mnie swoisty kryzys wieku średniego. Czy naprawdę mam dalej harować, by zarobić jeszcze więcej? Długo i poważnie zastanawiałem się nad tym, co jest dla mnie naprawdę istotne, aż w 1979 roku założyłem Fundusz Społeczeństwa Otwartego. Określiłem dla niego następujące cele: wspomaganie tworzenia społeczeństw otwartych, niwelowanie braków tych społeczeństw oraz promowanie krytycznego myślenia.
Swoje pierwsze wysiłki skierowałem przeciwko systemowi apartheidu w Republice Południowej Afryki. Później zająłem się próbami otwierania systemu sowieckiego. Stworzyłem wspólne przedsięwzięcie z Węgierską Akademią Nauk, którą co prawda kontrolowali komuniści, jednak niektórzy jej przedstawiciele po cichu sympatyzowali z tym, co robię. Sukces naszego projektu przerósł najśmielsze oczekiwania. Całkowicie pochłonęło mnie to, co sam nazywam „polityczną filantropią”. Był rok 1984.
Jak belgijsko-kanadyjski student został wrogiem państwa Orbána
czytaj także
W następnych latach próbowałem powtórzyć mój węgierski sukces w innych krajach komunistycznych. Stosunkowo dobrze poszło mi w imperium sowieckim, nawet w samym ZSRR, jednak nie w Chinach.
Dyktatura w pięciu smakach
Moje pierwsze inicjatywy w Chinach zdawały się obiecujące. Były to np. wzajemne wizyty węgierskich ekonomistów, niezmiernie podziwianych w komunistycznym świecie, oraz zespołu świeżo upieczonego chińskiego think tanku, którego członkowie chcieli uczyć się od Węgrów.
Zachęcony tymi pierwszymi sukcesami zaproponowałem Chen Yizi, liderowi wspomnianego think tanku, by skopiował węgierski model w Chinach. Chen uzyskał wsparcie premiera Zhao Ziyanga i jego reformatorsko nastawionego sekretarza politycznego, Bao Tonga. Powstał Fundusz Chin – wspólne przedsięwzięcie, zainaugurowane w październiku 1986 roku. Nie było w Chinach drugiej takiej instytucji. Na papierze miała pełną autonomię.
Bao był jej wielkim orędownikiem. Jednak przeciwnicy radykalnych reform, a było ich wielu, zwarli szyki i zaatakowali go. Twierdzili, że jest agentem CIA, i zażądali przeprowadzenia śledztwa przez agencję bezpieczeństwa wewnętrznego. Aby chronić własną skórę, Zhao zastąpił Chena wysoko postawionym urzędnikiem z zewnętrznych służb bezpieczeństwa. Ponieważ obie organizacje miały równą pozycję, nie mogły ingerować w swoje sprawy.
Zgodziłem się na tę zmianę. Nie podobało mi się, że Chen przyznawał zbyt dużo grantów członkom własnego instytutu, a o zakulisowych przepychankach politycznych nie miałem pojęcia. Jednak ci, którzy zgłaszali się do Funduszu Chin po wsparcie, szybko się zorientowali, że organizacja została opanowana przez policję polityczną, i zaczęli trzymać się od niej z daleka. Nikt nie znalazł w sobie odwagi, by wyjaśnić mi przyczyny tego stanu rzeczy.
Ostatecznie jeden z Chińczyków, którzy otrzymali grant, odwiedził mnie w Nowym Jorku i opowiedział mi, co się stało, sporo przy tym ryzykując. Wkrótce Zhao został odsunięty od władzy, co wykorzystałem jako wymówkę do zamknięcia fundacji. Wszystko to wydarzyło się tuż przed masakrą na placu Tiananmen w 1989 roku i położyło się cieniem na życiorysie ludzi związanych z fundacją. Musieli podjąć wiele wysiłku, by oczyścić swoje imię. W końcu im się to udało.
Patrząc wstecz, widzę wyraźnie, że błędem z mojej strony była próba stworzenia fundacji, która działała w sposób zupełnie obcy ludziom w Chinach. W tamtych czasach przyznawanie grantów tworzyło poczucie pewnego zobowiązania między dającym i otrzymującym, zobowiązania do dochowania sobie lojalności – na zawsze.
Zdrada reformy
Tyle historii. Wróćmy do ubiegłorocznych wydarzeń, które poniekąd mnie zaskoczyły.
Kiedy zacząłem odwiedzać Chiny, poznałem wiele osób na wysokich szczeblach władzy głęboko przekonanych o słuszności zasad społeczeństwa otwartego. W czasach młodości wywożono ich na prowincję, poddawano reedukacji. Przechodzili ciężkie próby, znacznie trudniejsze niż to, co ja sam przeżyłem na Węgrzech. Jednak dużo nas łączyło. Wszyscy zaznaliśmy ucisku dyktatury.
Chętnie słuchali o refleksjach Poppera na temat społeczeństwa otwartego. Choć sama idea do nich przemawiała, interpretowali ją inaczej niż ja. Znali tradycję konfucjańską, ale tradycja wyborów i głosowania była im, w Chinach, obca. Ich sposób myślenia pozostawał hierarchiczny, nieegalitarny, obarczony wrodzonym szacunkiem dla władzy. Mnie z kolei zależało na tym, by wszyscy mieli głos.
Nie zdziwiło mnie, kiedy Xi napotkał poważny opór w swoim kraju. Zaskoczyła mnie jednak forma tego oporu. Podczas ubiegłorocznego zgromadzenia liderów w nadmorskim kurorcie Beidaihe najwyraźniej Xi nieco utarto nosa. Nie wydano żadnego oficjalnego oświadczenia, jednak jak wieść niesie, zgromadzenie odniosło się negatywnie do zniesienia limitu kadencji i do kultu jednostki, który Xi zbudował wokół własnej osoby.
czytaj także
Zagorzali obrońcy społeczeństwa otwartego w Chinach, moi rówieśnicy, w większości przeszli na emeryturę, a młodsi, których awans zależy od Xi, nie wychylają się z szeregu. Zresztą to właśnie emerytowani liderzy, tacy jak Zhu Rongji, rzekomo dopuścili się krytyki Xi podczas spotkania w Beidaihe.
Należy pamiętać, że tego rodzaju krytyka była jedynie ostrzeżeniem dla Xi w związku z jego ekscesami, jednak nie doprowadziła ona do przywrócenia zniesionego limitu dwóch kadencji. Co więcej, Myśli Xi Jinpinga, które propagował jako swoją interpretację istoty komunizmu, zostały wyniesione do poziomu Myśli Mao Zedonga. I tak, Xi nadal jest i prawdopodobnie do końca życia pozostanie najwyższym przywódcą. Ostateczny wynik obecnych przepychanek politycznych pozostaje nierozstrzygnięty.
Społeczeństwo otwarte i jego adwokaci
Skupiam się tu na Chinach, jednak społeczeństwa otwarte mają znacznie więcej wrogów, wśród których prym wiedzie Rosja Putina. Najbardziej niebezpieczny scenariusz to ten, że wrogowie ci zaczną łączyć siły i uczyć się od siebie nawzajem tego, jak coraz skuteczniej ciemiężyć swój lud.
Jak ich powstrzymać?
Po pierwsze, musimy dostrzec w tym realne zagrożenie. Dlatego właśnie zabrałem głos. Jednak prawdziwe schody zaczynają się później. Ci z nas, którym zależy na zachowaniu społeczeństwa otwartego, muszą pracować wspólnie i stworzyć skuteczny sojusz. Stoi przed nami zadanie, którego nie możemy zostawić w rękach rządów. Jak uczy historia, nawet władze, które chcą chronić wolności jednostki, mogą mieć wiele innych interesów, a także przedkładają swobody własnych obywateli nad swobody abstrakcyjnie pojmowanej „jednostki”.
Fundacje Społeczeństwa Otwartego zabiegają o przestrzeganie praw człowieka, zwłaszcza tych ludzi, których nie chronią żadne władze. Kiedy zaczynaliśmy czterdzieści lat temu, wiele rządów wspierało nasze wysiłki. Niestety, ich szeregi zeszczuplały. Stany Zjednoczone i Europa, dawniej najsilniejsi sojusznicy, teraz zajmują się głównie własnymi problemami.
czytaj także
Dlatego chcę poruszyć najważniejszą moim zdaniem kwestię związaną z społeczeństwami otwartymi: jak rysuje się przyszłość Chin?
Tylko Chińczycy mogą odpowiedzieć na to pytanie. My możemy jedynie nie wrzucać chińskiego społeczeństwa do tego samego worka z jego przywódcą. Ponieważ Xi zadeklarował wrogość do społeczeństwa otwartego, teraz nadzieja na zmianę leży w samych Chińczykach.
I rzeczywiście, są pewne podstawy, by tę nadzieję żywić. Jak usłyszałem od chińskich ekspertów, istnieje pewna konfucjańska tradycja, w myśl której doradcy cesarza mają przemówić, jeżeli zasadniczo nie zgadzają się z jakimś jego działaniem czy dekretem, nawet gdyby mogło to skutkować wygnaniem czy egzekucją. Te słowa przyniosły mi pewną ulgę. Oznaczają bowiem, że wyłania się nowa elita polityczna gotowa odwoływać się do konfucjańskiej tradycji oraz że Xi nadal będzie mieć w Chinach oponentów.
Jedwabny Szlak: reaktywacja
Xi prezentuje Chiny jako wzór do naśladowania dla innych państw, jednak również za granicą spotyka się z krytyką. Jego inicjatywa „jeden pas i jedna droga” trwa już wystarczająco długo, by wyszły na jaw jej mankamenty. Przede wszystkim inicjatywa powstała z myślą o promowaniu chińskich interesów, nie zaś ‒ interesów państw przyjmujących inwestycje. Co więcej, ambitne projekty infrastrukturalne finansowano głównie z kredytów, nie z grantów, a zagranicznych urzędników częstokroć przekupywano, by zapalili zielone światło dla projektu. Wiele z tych projektów okazało się ryzykownych z gospodarczego punktu widzenia.
czytaj także
Sztandarowym przykładem jest tu Sri Lanka. Chiny pożyczyły Lankijczykom pieniądze na opłacenie Chińczyków, którzy wybudowali port mający służyć strategicznym interesom Chin. Jednak komercyjny ruch w porcie nie rozkręcił się na tyle, by Lankijczycy zdołali spłacić długi, co umożliwiło Chinom przejęcie portu. Podobne przypadki odnotowano w kilku innych miejscach, co wywołuje zrozumiałą niechęć.
Liderem oporu stała się Malezja. Poprzednie władze, pod wodzą Najiba Razaka, zaprzedały się Chinom. Jednak w maju 2018 roku Najib został usunięty z urzędu głosami koalicji prowadzonej przez Mahathira Mohameda. Rząd Mahathira natychmiast wstrzymał kilka dużych projektów infrastrukturalnych realizowanych przez chińskie firmy, a obecnie negocjuje kwotę, którą Malezja będzie musiała Chinom jeszcze zapłacić.
Istnieje konfucjańska tradycja, która każe doradcom cesarza przemówić, jeżeli zasadniczo nie zgadzają się z jakimś jego dekretem, nawet gdyby mogło to skutkować wygnaniem czy egzekucją.
Sytuacja w Pakistanie, największym odbiorcy chińskich inwestycji, jest niejasna. Pakistańska armia jest co prawda zakładnikiem Chin, jednak stanowisko Imrana Khana, od ubiegłego sierpnia premiera kraju, jest bardziej ambiwalentne. Na początku 2018 roku Chiny i Pakistan ogłosiły ambitne plany współpracy wojskowej. Pod koniec roku w Pakistanie zapanował głęboki kryzys finansowy, jednak jedna rzecz była już jasna: Chiny chcą wykorzystać „jeden pas i jedną drogę” również w celach wojskowych.
Wszystkie te komplikacje zmusiły Xi do zmiany podejścia. We wrześniu ogłosił, że zamiast popisowych projektów, które mają podbijać Chinom bębenek, będą realizowane bardziej rozważne inicjatywy. Chiński „Dziennik Ludowy” ostrzegł w październiku, że projekty te powinny służyć państwom ‒ odbiorcom inwestycji.
Klienci zostali tym samym ostrzeżeni. Kilku z nich, od Sierra Leone po Ekwador, kwestionuje lub renegocjuje warunki projektów. Xi przestał też mówić o planie „Made in China 2025”, który jeszcze rok wcześniej był gwoździem jego programu autopromocji.
Doktryna powstrzymywania 2.0?
Najważniejsze jest jednak to, że amerykańskie władze uznały Chiny za „strategicznego rywala”. Prezydent Donald Trump słynie ze swej nieprzewidywalności, jednak akurat ta jego decyzja wynikała ze starannie przygotowanego planu strategicznego. Od tamtej pory osobliwe posunięcia Trumpa straciły na znaczeniu wobec polityki, którą prowadzą w stosunku do Chin organy rządowe pod nadzorem m.in. doradcy ds. azjatyckich z ramienia amerykańskiej Rady Bezpieczeństwa Narodowego, Matthew Pottingera. Zarys strategii politycznej przedstawił wiceprezydent Mike Pence w przemówieniu z 4 października 2018 roku.
czytaj także
Mimo to nazwanie Chin strategicznym rywalem jest dużym uproszczeniem. Chiny to ważny globalny gracz. Efektywnej polityki względem Chin nie można streścić w jednym uogólnieniu. Taka polityka musi być finezyjna, szczegółowa i praktyczna. Wreszcie: musi obejmować amerykańską reakcję ekonomiczną na „jeden pas i jedną drogę”. Plan Pottingera nie mówi wyraźnie, czy jego ostatecznym celem jest wyrównanie zasad konkurencji, czy też ‒ całkowite odcięcie się od Chin.
Xi doskonale zdaje sobie sprawę z zagrożenia, jakie nowa amerykańska strategia polityczna stwarza dla niego jako przywódcy. Zaryzykował osobiste spotkanie z Trumpem 1 grudnia na szczycie G20 w Buenos Aires. Tymczasem ryzyko globalnej wojny handlowej urosło i zaczęła się gwałtowna wyprzedaż na giełdzie, co stworzyło problemy dla administracji Trumpa, skupionej w pełni na odbywających się miesiąc wcześniej wyborach do Kongresu i Senatu. Podczas spotkania Trumpa z Xi obu stronom zależało na porozumieniu. I udało się, choć jego efekt, czyli 90-dniowy rozejm, trudno uznać za konstruktywne rozstrzygnięcie sprawy.
Pojawiają się jednak wyraźne sygnały, że w Chinach szykuje się ogólny spadek koniunktury, co wpływa na cały świat. Globalne spowolnienie to ostatnia rzecz, której życzyłby sobie rynek.
Niepisana umowa społeczna w Chinach opiera się na miarowym wzroście stopy życiowej. Poważne zachwianie chińskiej gospodarki i giełdy może nadszarpnąć tę umowę, a nawet sprawić, że świat biznesu wystąpi przeciwko Xi. Wspomniane załamanie mogłoby okazać się gwoździem do trumny projektu „jeden pas jedna droga”, ponieważ Xi mogą skończyć się fundusze na finansowanie tylu nieopłacalnych inwestycji.
Jeżeli zaś chodzi o kwestię globalnego zarządzania internetem, między Chinami i Zachodem toczy się niewypowiedziana wojna. Chiny pragną dyktować zasady i procedury, którymi rządzi się gospodarka cyfrowa, przez zdominowanie rozwijającego się świata z użyciem nowych platform i technologii. Stanowi to zagrożenie dla swobody internetu i samego społeczeństwa otwartego.
Umowa społeczna w Chinach opiera się na miarowym wzroście stopy życiowej. Zachwianie chińskiej gospodarki może nadszarpnąć tę umowę.
W ubiegłym roku byłem jeszcze przekonany, że Chiny powinny być głębiej zakorzenione w instytucjach globalnego zarządzania, jednak zachowanie Xi od tamtej pory kazało mi zmienić zdanie. Uważam, że zamiast prowadzić wojnę handlową praktycznie z całym światem, USA powinny skupić się na Chinach. Nie powinny odpuszczać ZTE i Huawei, ale wytoczyć przeciwko nim najcięższe działa. Jeżeli firmy te zdominowałyby rynek 5G, oznaczałoby to niedopuszczalne zagrożenie dla bezpieczeństwa całego świata.
Niestety, prezydent Trump najwyraźniej postanowił obrać inny kurs: ustąpić Chinom, ogłosić zwycięstwo i wznowić ataki na amerykańskich sojuszników. Z pewnością nie pomoże to w realizacji celów amerykańskiej polityki zmierzającej do okiełznania chińskich nadużyć i ekscesów.
Światełko w tunelu
Ponieważ Xi jest dziś najgroźniejszym wrogiem społeczeństw otwartych, musimy pokładać nadzieję w Chińczykach, zwłaszcza w elitach politycznych działających w duchu Konfucjusza.
czytaj także
Nie oznacza to, że ci z nas, którzy wierzą w ideę społeczeństwa otwartego, mają pozostać bierni. Faktem jest, że toczy się zimna wojna, która może się przerodzić w otwarty konflikt. Z drugiej strony, jeżeli Xi i Trump przestaną sprawować władzę, być może pojawi szansa na nawiązanie bliższej współpracy przez te dwa cyber-supermocarstwa.
Można by pomarzyć o czymś na miarę Karty Narodów Zjednoczonych, podpisanej pod koniec drugiej wojny światowej. Byłoby to odpowiednie zakończenie obecnego cyklu konfliktów między USA i Chinami. Pozwoliłoby wznowić współpracę międzynarodową i otworzyłoby drogę do rozwoju społeczeństw otwartych.
**
George Soros jest prezesem Soros Fund Management i Open Society Foundations.
Copyright: Project Syndicate, 2019. www.project-syndicate.org. Z angielskiego przełożyła Dorota Blabolil-Obrębska.