To żadna tajemnica – polscy żołnierze są w Ukrainie.
Wiadomość o kilkunastu polskich komandosach w Donbasie wywołała spore zamieszanie w polskich mediach. Kłopot zaczyna się już na poziomie podstawowych informacji. W nagłówku tego sensacyjnego newsa „Gazeta Wyborcza”, powołując się na tygodnik „Nie”, pisze o dwunastu komandosach, gdy już w pierwszym akapicie tegoż tekstu, okazuje się, że jest ich osiemnastu.
Jacek Żakowski zdaje się brać informację o „polskich komandosach” za dobrą monetę, pisząc, że w odpowiedzi na taki news „w normalnych warunkach polska ziemia by się zatrzęsła”. Natomiast Paweł Wroński w odpowiedzi Żakowskiemu stwierdza, że ma wątpliwości, „czy należy informować o jakichkolwiek akcjach polskich «specjalsów» na Ukrainie”. Wydaje się, że właśnie Wroński – niechcący – trafia w sedno sprawy, wskazując na główne źródło wszelkich możliwych nieporozumień w sprawie obecności polskich żołnierzy w Ukrainie. Dopóki ta obecność – mimo swojego oficjalnego statusu – będzie otoczona, jak sugeruje Wroński, atmosferą tajemnicy, dopóty będą powstawać zamieszania podobne do publikacji w „Nie”.
To żadna tajemnica, że polscy żołnierze w Ukrainie naprawdę są. Miłośnikom tropienia polskiego imperializmu mogę podrzucić informację, że Polacy wcale nie kryją się w Donbasie, tylko otwarcie maszerują przez centrum Kijowa w paradzie wojskowej, jak na tym zdjęciu:
Są uczestnikami Brygady polsko-litewsko-ukraińskiej, która liczy 4500 żołnierzy. W swoim tekście Wroński wylicza też inne przykłady polskiej wojskowej obecności – na przykład, udział w prowadzonej przez Amerykanów Międzynarodowej Grupie Szkoleniowej w Ukrainie.
Na razie chodzi tylko o szkolenie wojska ukraińskiego, chociaż przez lata wojny w Ukrainie nauczyliśmy się, że granica między ćwiczeniami i bezpośrednią walką jest bardzo płynna, a oswojenie się z językiem „wojny hybrydowej” pozwala łatwo ją przekraczać.
Strategia Rosji w tej wojnie opiera się właśnie na ciągłym oscylowaniu między „ćwiczeniami” a działaniem wojennym, tajnymi „komandosami” a personelem wojskowym, ochotnikami a najemnikami itd. Oczywiście, istnieje wielka pokusa, aby w walce z Rosją tę samą strategię przejąć i wykorzystać ją przeciwko agresorowi. Tylko że wtedy w grę wchodzi kolejny chwyt wojny informacyjnej, czyli „ujawnienie prawdy”, na przykład o obecności żołnierzy NATO w Donbasie.
Oczywiście, takie informacje pojawiają się, i będą się pojawiać, niezależnie od tego, co dzieje się w rzeczywistości. Ale to wcale nie znaczy, że skoro Rosja na pewno będzie w tej sprawie kłamać, możemy wreszcie sobie na coś takiego pozwolić. Skoro już są w Ukrainie jakieś „specjalsi”, o których pisze Wroński, jedyną dobrą taktyką byłoby właśnie informowanie o jakichkolwiek prowadzonych przez nich akcjach. W przeciwnym wypadku niedługo usłyszymy doniesienia już nie o 12 czy 18, a co najmniej o 4500 polskich komandosach w Ukrainie. W sytuacji, gdy Polska próbuje – jak zapowiedział w tym tygodniu ambasador w Ukrainie Jan Piekło – wrócić do grona negocjatorów procesu pokojowego w Ukrainie, takie informacje wydają się niezbędne.
**Dziennik Opinii nr 270/2016 (1470)