Wkurzeni już byli.
Krzysztof Lepczyński: W polityce nadchodzi przełom?
Sławomir Sierakowski: Chyba każdy już czuje, że model PO-PiS-owski przestał Polakom odpowiadać i jest coraz silniej kontestowany. Może nawet nigdy nie odpowiadał, ale na tyle dobrze osadził się w rzeczywistości, że mógł trwać przez lata. Teraz jednak wyraźnie widać, że zaczyna się sypać.
Dlaczego?
Pozostawiając z boku jakość sporu politycznego między PO i PiS oraz fakt, że głosuje się bardziej przeciw partii Kaczyńskiego czy przeciw PO niż za tymi partiami, to znaczenie mają frustracje socjalne. W ostatnich latach mamy najwyższy skumulowany wzrost gospodarczy wśród wszystkich państw regionu. I widać, że z tym wzrostem coś jest nie tak. Polacy widzą, że jest wzrost, poprawa w infrastrukturze, słyszą o płynących z Brukseli miliardach. Niektórzy są z tego zadowoleni, to część elektoratu PO i Petru. Ale ogromna część widzi, że nic z tego nie ma. A kwestie samozatrudnienia i umów śmieciowych przekroczyły masę krytyczną. To wszystko stworzyło rozwarstwienie, którego wielu Polaków nie akceptuje. Ludzie już nie wierzą, że istniejące partie to zmienią, stracili wiarę w PiS i PO. Nie wszyscy i nie od razu, ale być może wystarczająco wielu, by posypała się cała struktura.
Platformie wysiadł bojler i nie leci ciepła woda?
To nie tak. Polską politykę od dawna robi Jarosław Kaczyński. On inicjuje, a wszyscy na to reagują. Rzuca hasło IV RP, lustracji, układu, zamachu i na to reagują media i inne partie. W tym sensie PO była konstrukcją bez pozytywnej tożsamości, bez własnego planu. Miała przede wszystkim zatrzymać Jarosława Kaczyńskiego i jego ludzi, to był kordon sanitarny przeciwko PiS. W tym celu brała na pokład kolejnych polityków, od SLD przez PiS po ZChN, tworząc konstelację bez ładu i składu. Nie dało się podjąć jakiejś decyzji, bo zawsze ktoś był przeciw.
PO miała więc wyłącznie negatywną tożsamość. A ciepła woda była właśnie tą programową bezprogramowością. Ale do końca świata tak nie można.
Kiedy wyjechał Donald Tusk, okazało się, że po wyjęciu mocnego kręgosłupa całe to ciało polityczne przestało chodzić.
Ale PiS trzyma się mocno.
To jest partia quasi-religijna, jak niektóre zachodnie populistyczne formacje. Kaczyński robi tam za totem albo za przywódcę sekty.
W ostatnich dekadach to, co nazywano wojną klasową, czyli konflikt ekonomiczny, przemieniło się w wojnę kulturową. Wojnę, w której ludzie nie mogli się pokłócić o ekonomię, bo w zglobalizowanym świecie decyzje gospodarcze są politykom w dużej mierze narzucane z zewnątrz. Jednak politycy muszą się przecież o coś spierać, więc pokłócili się o kwestie mniej lub bardziej wydumane. Bo jakiego problemu społecznego dotyka lustracja, układ albo zamach? To zagospodarowywanie frustracji, których nie da się wyartykułować bezpośrednio, więc ubiera się je w kostium.
[…]
Jedni idą za Kaczyńskim, ale drudzy się wkurzyli.
Wkurzeni byli nieraz. Dla ogromnej części społeczeństwa dalej jest tak, że kto się boi PiS, idzie za PO, a kto się boi PO, idzie za PiS. Ale jest wystarczająca grupa ludzi, którzy mówią: nie będę się wdawał w tę pasożytniczą symbiozę między partiami, poprę tego, który najgłośniej protestuje. Czyli Kukiza. Bo nie sądzę, żeby ludzi przyciągały do niego JOW-y.
On jest tylko kolejnym w poczcie polskich antysystemowców?
Kukiz jest tylko symptomem. Nie ma substancji, treści, to nie jest ktoś, na kim się zbuduje formację polityczną, kto wyrazi coś więcej niż frustracja. Kukiz to krzyk. Nic więcej.
A Razem i NowoczesnaPL mają tę substancję? Trochę im pan schlebia.
Oczywiście, o to mi chodzi. A ponieważ nie ma polityki poza podziałem, siłą rzeczy sprzyjam także NowoczesnaPL, choć jej nie popieram.
Wiem, że obecny duopol zastąpi nie jedna partia, tylko inny duopol. Wolałbym, żeby to był Petru jako prawica i Razem jako lewica.
Gdyby doszło w sferze publicznej do takiej konfrontacji, Razem ma większe szanse. Media będą interesowały te partie, które są w sporze. Ludzie oglądają programy publicystyczne nie po to, żeby poznać program, ale żeby zobaczyć spór. I nie ma w tym nic złego, gwarancją dla pluralizmu i wyboru demokratycznego jest jakiś konflikt, a nie konsensus. Konsens może być potem, po wyartykułowaniu różnic.
Czytaj całą rozmowę na stronach Tok.fm
**Dziennik Opinii nr 177/2015 (961)