„Wypierdalaj z mojej kliniki” – mówi geniusz chirurgii Polsce Ludowej. Ale ktoś go wykształcił, ktoś mu dał lecznicę, ktoś pozwolił łamać tabu i wszelkie reguły.
Biografia Religi nie stałaby się tak wielkim przebojem, gdyby jej bohater był po prostu wybitnym wizjonerem. Do tego, żeby jego kult mógł zaistnieć, trzeba było czegoś więcej.
Oto nasz rodak zrobił coś jako pierwszy na świecie (no, prawie pierwszy). I to w dziedzinie tak sympatycznej jak serce, a zarazem tak dramatycznej jak serca transplantacja.
Nasz bohater. Mądry, choć szalony, szorstki, ale sympatyczny. Co prawda na Zachodzie przeszczepiano serca wcześniej, ale on prześcignął świat, doskonaląc metodę w błyskotliwy sposób. Stworzył najnowocześniejszą klinikę kardiochirurgiczną w tej części Europy. I przeszedł do historii.
Sam przeciw wszystkim
Kłopot w tym, że to epokowe przejście nastąpiło w latach 80. A więc – w PRL-u, uważanym obecnie za potwornie zacofany. Pojawia się dysonans: jak w niemrawej „komunie” była możliwa innowacja na skalę światową? Taki sukces jak Religi wymagał przecież chyba solidnego zaplecza instytucjonalnego? Odpowiedniego poziomu edukacji, nauki i techniki, administracji, przekroczenia kulturowego tabu? Słowem: gotowości całego systemu?
Gdyby pokazać coś takiego, można by niebezpiecznie zbliżyć się do wniosku, że Polska Ludowa była projektem modernizacyjnym. Odmiennym od aktualnego, a niekiedy nawet lepszym. Bo czy dziś byłoby możliwe osiągnięcie podobnej rangi?
Tego twórcy popkultury przyznać nie mogą. Obecny stan Polski jest usprawiedliwiany mantrą: „Za komuny jednak było gorzej”. Tej mantry zakłócić nie wolno, bo można dostać po nosie od autorytetów i rynku. Dlatego w filmie Łukasza Palkowskiego PRL przedstawiono etnograficznie, jako – jak zwykle – skansen. Archaiczne marki papierosów i samochodów, szklanki w koszyczkach oraz paskudne – nawet jeśli całkiem dostatnie – wnętrza. A z Religi zrobiono samotnego partyzanta, który w pojedynkę rewolucjonizuje medycynę i mówi PRL-owi: „Wypierdalaj z mojej kliniki!”.
Z Bogów nie wynika, skąd się taki geniusz wziął. Uczyli go przecież zachowawczy profesorowie, spod władzy których musiał się wyzwalać. Był dwa lata w Ameryce, ale nawet nie widział przeszczepu. Śledzi poczynania zachodnich kolegów, czytając fachową literaturę. Czy to wystarczy, żeby wykonać wielki naukowy skok?
Raczej nie, ale takie ograniczanie wiedzy widza jest konieczne, żeby przedstawić poczynania Religi jako „zachodnie, a nawet jeszcze lepsze” i antysystemowe wobec Polski Ludowej. Tak, doktor dostał swoją klinikę – ale była komunistyczną ruderą, którą musiał odgruzować swoimi białymi, wrażliwymi rękami inteligenta. A kiedy już to zrobił, PRL chciał mu ją odebrać. […]
Jedyny kreatywny
W filmie uciekającym od niewygodnego tła i skrojonym według zasad popkultury specjalnie nie zaskakuje, że bohater zupełnie nie przystaje do PRL. Religa działa według współczesnych wzorców. To energiczny, kreatywny, łamiący zasady menedżer: „Brejka rule”, ale imponuje wynikami. […]
Nasz menedżer jest rzutki i skuteczny w bezwładnej rzeczywistości, w której nikt nawet nie udaje, że pracuje. Łamie opór państwowych instytucji molochów, załatwiając interes z pojedynczymi ludźmi, półoficjalnie. Szef nie pozwala rozwinąć skrzydeł? Od czego ma się kolegę, który da nam klinikę na Śląsku. Brak pieniędzy? Trzeba znaleźć sponsora i uruchomić indywidualne zobowiązania. Lokalny aparatczyk finansuje Relidze klinikę, bo chce, niczym dzisiejszy piarowiec, promować Zabrze. Tajemniczy dygnitarz pomaga mu wyciągnąć środki z ministerstwa, bo jest wdzięczny za uratowanie życia syna.
Te „współczesne” mechanizmy – dla dzisiejszej widowni zrozumiałe i sympatyczne – są niezbędne. Bo inaczej komuś mogłoby przyjść do głowy, że po prostu dobry kardiochirurg miał, o zgrozo!, poparcie partii.
Kobieta Religą by nie została
Filmowy Religa w ogóle jest fajnym kolesiem – to impetyczny nonkonformista, fachura, który dużo przeklina, jeszcze więcej pali i pije kawy i alkoholu. Śmiga samochodem. Mówi zabawnymi grepsami. Obcesowość, wulgarność, abnegacja biorą się stąd, że nie ma czasu na ceregiele. Bez reszty oddaje się ratowaniu życia pacjentów. Nie ma czasu wolnego, życia rodzinnego czy choćby seksualnego ani żadnego innego – na przykład politycznego – poza zawodowym. Na ryby jeździ, by myśleć i mówić o pracy. Jako czuły brutal odczuwa silną więź z pacjentami, więc każda porażka przysparza mu osobistych cierpień. Ratowanie życia, bezwzględne poświęcenie i wystawianie się na ciosy sprawia, że wolno mu znacznie więcej niż innym. […]
Kobieta nie mogłaby zostać Religą. Kobietom w transplantologii wolno być tylko chichoczącymi pielęgniarkami. Co tu kryć, trochę tak było w PRL-u, czy więc nie wypadałoby za to skrytykować systemu? Palkowski jednak nie widzi problemu maskulinizacji prestiżowego zawodu chirurga. Żona Religi mówi coś o swojej pracy naukowej, ale nie wiemy jakiej. Na pewno błahej w porównaniu z pracą męża, zwłaszcza widzianą ex post.
Przede wszystkim jednak Relidze wolno pić. Jego alkoholizm jest pokazany z pobłażaniem. Nie koliduje z pracą ani z niczym innym: pijany Religa nie pcha się na salę operacyjną, co najwyżej za kierownicę. Ale auta po pijanemu też nie prowadzi, bo pielęgniarka zabiera mu kluczyki. Nałóg nie jest chorobą, lecz zrozumiałym sposobem na żal po utraconych pacjentach, na stres i porażki, na ciężar geniuszu.
Religa pije tragicznie. Inaczej niż wyrzucani przez niego za drzwi robotnicy, którzy są figurami komicznymi. Bo jakie taki robotnik może mieć emocje czy ambicje? Tymczasem wystarczy znać klasykę polskiego kina (Pętlę Wojciecha Hasa, Tylko strach Barbary Sass), by wiedzieć, że przyczyną picia jest picie. Wbrew mitom alkoholizm inteligentów jest taki sam. […]
Żadnych trudnych pytań, panowie
Religa to kapitalny temat. Filmowcy triumfalnie go zaprzepaścili. Bogowie mogliby być popową analizą PRL-owskiej nowoczesności. Mogliby zawierać pytanie o aktualne wnioski płynące z jej sukcesów i porażek. Albo przynajmniej, mniej odważnie, zapytać o indywidualną, ludzką cenę geniuszu, przełomu, poświęcenia i sukcesu.
A stali się wiernym odbiciem wszystkich mankamentów naszego współczesnego projektu modernizacyjnego: nadmiernego kultu indywidualizmu i przedsiębiorczości oraz słabego, powierzchownego albo wręcz żadnego przyswojenia perspektywy laickiej i feministycznej.
Bogowie to dumna i radosna prezentacja światopoglądowych płycizn.
Cały tekst czytaj w „Gazecie Wyborczej” z dn. 14 lutego 2015.
Czytaj także:
Agnieszka Wiśniewska, Bogowie z kardiochirurgii