Dlaczego łatwiej pomóc w udrożnieniu autostrady niż w skróceniu kolejek do lekarza?
Polska to kraj bardzo bogaty, dlatego premier może pozwolić sobie na zwolnienie kierowców udających się nad morze autostradą A1 z opłat za korzystanie z niej we wszystkie weekendy sierpnia. Może sobie pozwolić na sfinansowanie tego z budżetu państwa, bo nie ma żadnych ważniejszych celów.
Wiele gazet i portali pisało o gehennie polskich kierowców, którzy chcieli skorzystać z płatnych odcinków autostrad. Kolejki przed bramkami do poboru opłat liczone były w kilometrach. Rozpoczęła się narodowa dyskusja nad sposobem uiszczania opłat za autostrady: jedni odgrzewają winiety, inni chcą elektronicznego systemu, wszyscy jednak są zgodni – bramki to zło. To oczywiście przykre i uciążliwe, że gdy już ma się okazję do chwili wypoczynku, trzeba stracić nawet godzinę w upale w zamkniętym samochodzie. Jednak nie uzasadnia to decyzji, którą trudno nazwać inaczej – choć dla wyborców Platformy może być to szok – niż populistyczną.
Budowa autostrad stanowiła symboliczny kamień milowy na swoiście pojmowanej ścieżce modernizacyjnej kraju. Gdy po wielu bólach, upadłościach podwykonawców i mistrzostwach Europy w piłce nożnej udało się oddać do użytku sieć liczącą ponad 1500 km, dla części użytkowników było szokiem, że za autostrady trzeba będzie płacić. Za korzystanie z tego typu dróg płaci się w zdecydowanej większości krajów Unii Europejskiej, przeważnie też w okresie wakacyjnym i tam tworzą się na autostradach korki. W Polsce funkcjonują odcinki zarządzane przez Generalną Dyrekcję Dróg Krajowych i Autostrad (to odcinki tzw. państwowe) i przez koncesjonariuszy. 150-kilometrowy odcinek autostrady A1, który ma być zwolniony z opłat, zarządzany jest przez spółkę Gdańsk Transport Company, a przejazd nim kosztuje 29,90 zł.
I tu dochodzimy do kosztów, jakie niesie za sobą taka decyzja. Jak mówi sam Tusk, by tę obietnicę spełnić, musi przeznaczyć z rezerwy celowej co najmniej 20 milionów złotych. Te pieniądze pójdą na wygodę tych, którzy zdecydowali się pojechać w kierunku – nie jest to chyba przypadek – Gdańska, i na dobre samopoczucie premiera, który nie zapomniał, że już jesienią odbędą się kolejne wybory. Z opłat za autostrady nie zostaną zwolnieni ci, którzy na przykład za 61-kilometrowy odcinek między Katowicami a Krakowem muszą zapłacić prywatnemu koncesjonariuszowi, spółce Stalexport Autostrada Małopolska, aż 18 złotych. Z rezerwy celowej premiera nie zostaną też pokryte wydatki tych, którzy musieli skorzystać z prywatnej porady lekarza-specjalisty, nie mogąc dostać się do lekarza opłacanego z kontraktu z Narodowym Funduszem Zdrowia. Ale domaganie się tego byłoby populizmem.
Dlaczego łatwiej pomóc w udrożnieniu autostrady niż w skróceniu kolejek do lekarza?
Decyzja pozwalająca ułatwić ludziom wyjazd na urlop jest prostsza i dobrze sprzedaje się w mediach. To łatwiejsze niż dyskusja, dlaczego tak dużo Polaków na urlop w ogóle nie pojedzie czy czemu tak wielu młodych w ogóle nie zna kodeksowego płatnego urlopu wypoczynkowego.
I wreszcie dzięki takiemu gestowi łatwiej uniknąć odpowiedzi na pytanie, dlaczego Ministerstwo Zdrowia przywraca skierowania do dermatologa i okulisty w imię uszczelnienia systemu i oszczędności NFZ-u. Dlaczego można uszczelniać dostęp do lekarza, a rozluźniać dostęp do autostrady? Przez ostatnie 25 lat Polacy nauczyli się, że nie ma co liczyć na państwo. W służbie zdrowia świadczy o tym wzrost wydatków na prywatne wizyty. Spora część pacjentów zrozumiała, że na poradę lekarza opłacanego z państwowych funduszy trzeba czekać w najlepszym przypadku miesiącami, sięga więc coraz głębiej do portfela, by ratować swoje zdrowie i życie. Skoro państwo abdykowało ze znacznie istotniejszych, socjalnych ról, powinniśmy się cieszyć z zaoszczędzonych 30 złotych za przejazd autostradą.
Decyzja Tuska jest sprzeczna także z założeniami zrównoważonego rozwoju transportu. Wpisuje się w marginalizowanie zbiorowych środków transportu, głównie kolei, na rzecz promowania podróży samochodem.
Nie od dziś wiadomo, że Polska nie trzyma się unijnego zalecania, by środki na inwestycje w transport były wydawane w stosunku 60 (drogi) do 40 (koleje). Nikt nie zwalnia pasażera kolei z opłat dlatego, że zbyt długo czekał w kolejce po bilet, mało tego, jeśli nie zdąży, płaci dodatkowe 10 zł.
Dziś po raz kolejny zwyciężyła polityka doraźnego efekciarstwa. Polityka zamiatania pod dywan realnych problemów, stwarzająca błędne wrażenie, że brakuje nam w Polsce wyłącznie autostrad wolnych od korków w czasie wakacji.