Przemysł nagród literackich kreuje mody i gusty, a z pisarzy może zrobić modnych celebrytów. Ale to nie wszystko.
Jakże rozkosznie Thomas Bernhard pokpiwał sobie z literackich nagród (Moje nagrody). Ironizował, ale odbierał – jak twierdził, przede wszystkim ze względu na związane z nimi kwoty, a nie zaszczyty. Jednak kiedy zamiast oczekiwanej Dużej Nagrody Państwowej dostał jedynie Małą, poczuł się upokorzony i wygłosił mowę, po której oburzeni oficjele opuścili salę. Pynchon, rzecz jasna, nie pojawił się osobiście, by dać się uhonorować National Book Award. W jego imieniu odebrał ją zawodowy komik w roli „profesora Irvina Coreya”, który wygłosił bezsensowną mowę złożoną z rozmaitych absurdów i typowych frazesów. Czy pisarze ci zachowali się ekscentrycznie, czy przeciwnie, świetnie zrozumieli, czym jest nagroda literacka? Może od czasów, gdy Sartre pryncypialnie odmówił przyjęcia Nobla, sens nagród uległ takiej zmianie, że nonszalancja jest w tym przypadku właściwym zachowaniem?
James F. English w swojej pracy Ekonomia prestiżu dowodzi, że tak właśnie jest. Nagrody w dziedzinie kultury, których są tysiące, jeśli nie setki tysięcy, to niezwykle poważna praktyka społeczna, której jednak nie należy traktować zbyt poważnie. To jedynie gra i nie musimy ani uznawać jej rezultatów, ani okazywać jej nadmiernego szacunku. Przeciwnie, istotą każdej nagrody jest to, że zostanie skrytykowana, jej jury oskarżone o brak gustu albo koteryjność, a sponsorzy wyśmiani. Żaden szanujący się twórca nie powinien okazywać, jak bardzo mu na niej zależy, a jak już ją przyjmuje, to z dystansem. Toni Morrison, której przyjaciele otwarcie popierali jej kandydaturę do Pulitzera (za Umiłowaną, książkę niewątpliwie wybitną), spotkała się z powszechną dezaprobatą.
Wszystko to jednak służy literaturze. (Ekonomia prestiżu zajmuje się wszystkimi nagrodami w dziedzinie kultury, ja skupię się przede wszystkim na literaturze). Służy, bo podobno promuje czytelnictwo, podnosi nakłady, choć nie tak bardzo jak by się wydawało – między światem nagród i światem bestsellerów związek nie jest zbyt bliski. Za to z pewnością przemysł nagrodowy kreuje mody i gusty, a z pisarzy może zrobić modnych celebrytów. Ale to nie wszystko. To właśnie dzięki nagrodom, a właściwie dzięki ich krytyce, podtrzymywany jest mit wartości artystycznych niezależnych od innych dóbr, tworzonych przez wyjątkowe jednostki. Narzekając, jednocześnie składamy im hołd, bo deklarujemy wiarę w to, że wartości takie istnieją i nie mogą być tak łatwo zamienione na pieniądze, że są z natury swojej nieuchwytne i nie należy nurzać ich w materii.
Nagrody pobudzają też powstawanie kontrnagród a także wyśmiewających je antynagród. Pojawiają się wyróżnienia w kolejnych, coraz węższych dziedzinach – za krótki debiut, za powieść fantasy, fantasy ze słusznym przesłaniem, komiks, komiks pornograficzny…
To, czym zajmuje się English, to jednak nie owe wartości, ale właśnie cała reszta materialnych gier skupiających się w punkcie nazywanym „nagrodą”.
Nagroda, nawet jeśli nie jest pieniężna, a jedynie honorowa, musi mieć sponsora. Sponsor ma swoje cele, które nie muszą być z kulturą związane, na przykład może chcieć „wyprać” swoje pieniądze. Firma Booker Brothers nie dlatego zainwestowała w kulturę, że nazwisko to tak dobrze pasowało do nagrody książkowej. Był to koncern spożywczy działający na rynku trzciny cukrowej na Karaibach, co w okresie postkolonialnym nie było zbyt twarzowe. Poza tym nabyli oni prawa autorskie do książek Agathy Christie i Iana Fleminga. Wydatki nie sprowadzają się do nagrody – trzeba też zapłacić jurorom, obsłudze administracyjnej, urządzić galę… W grę włącza się więc aparat administracyjny i kooperanci, także ze swoimi celami, takim np. jak promocja miasta czy regionu. Potrzebne są jakieś reguły selekcji, zazwyczaj poprzedzonej preselekcją, zanim książki zacznie czytać prawdziwe jury. Jurorzy często sami byli odbiorcami tych samych nagród, są częścią tego samego środowiska, co nagradzani, na ich wybory mogą wpływać rozmaite czynniki. W każdym razie im większe jury, tym bardziej przewidywalny i konwencjonalny werdykt. Promocją nagrody zajmują się organizatorzy i media, które z kolei, żeby zainteresować publiczność, chętnie wynajdują rozmaite skandale, zamieniając wartości w rozrywkę. No i w końcu potrzebne jest jakieś trofeum, które zostanie wręczone twórcy. (Im bardziej prestiżowa i znana nagroda, tym bardziej cena kolekcjonerska przewyższa cenę rynkową takich trofeów.)
English śledzi rozwój przemysłu nagrodowego od początku XX wieku (W roku 1901 po raz pierwszy przyznana została nagroda Nobla.) Przede wszystkim interesują go jednak reguły tej gry i wszyscy jej uczestnicy. Jego zdaniem nagrody służą wymianie rozmaitych form kapitału – finansowego, kulturowego, prestiżu i sławy, społecznego. To miejsce, gdzie nakładają się na siebie różne pola społecznej aktywności: kultura wyższa, rozrywka, ekonomia i marketing, polityka. Nagrody nie tyle uporządkowały, ile podporządkowały sobie świat kultury, a także przyczyniły się do tworzenia kultury globalnej. Tak działa dzisiaj kultura w świecie zdominowanym przez konkurencję i nie warto się na to obrażać – mówi nam autor. A ja pomyślę o tym, kiedy kolejny raz będę niezadowolona z laureatów Nike czy Nagrody Gdyni.
James F. English, Ekonomia prestiżu. Nagrody, wyróżnienia i wymiana kulturowa, Narodowe Centrum Kultury Warszawa 2013