O zużywaniu się polityka nie decyduje sam upływający czas. Staje się on stary, kiedy ludzie w jego działaniu nie rozpoznają już żadnej obietnicy.
Dobry polityk wytrzymuje próby. Donald Tusk może za takiego uchodzić, bo wytrzymał ich już wiele. Przetrwał rozpad planowanej koalicji PO-PiS, przegrane wybory prezydenckie, aferę hazardową, katastrofę smoleńską, kryzys finansowy. Spośród wszystkich prób, jakie czekają na polityka najważniejsza jest jednak próba czasu. Z nią Tusk przestał sobie radzić.
Są trzy etapy kariery zawodowej przywódcy. Najpierw nikt nie wierzy, że dany polityk nadaje się do tej roli. Jest za młody lub zmęczony życiem, za bardzo frywolny lub spięty, zbyt zasadniczy albo interesowny. Gdy już staje się przywódcą zdecydowana większość uważa, że będzie rządził wiecznie. Pamiętam to z czasów tryumfu Millera, pamiętam z czasów Kaczyńskiego. Na trzecim etapie nikt nie może z kolei uwierzyć, ze „ktoś taki” nami rządził.
Od pewnego czasu ludzie bardziej niż na zwolenników Tuska i Kaczyńskiego dzielą się na tych, którzy czekają na upadek Tuska i na tych, którzy chcieliby jego odejście jeszcze trochę odwlec. Premier wkracza w trzeci etap. Na jego korzyść działa to, że większość liderów na naszej scenie politycznej to politycy zużyci, zbyt silni, żeby odejść i zbyt słabi, żeby zawalczyć o władzę. Dlatego opinia publiczna rozczarowana już Tuskiem nie bardzo ma na kogo przerzucić swoje poparcie. Tak rozumieć trzeba odpływ zwolenników PO i rosnącą liczbę niezdecydowanych.
O zużywaniu się polityka nie decyduje sam upływający czas. Staje się on stary, kiedy ludzie w jego działaniu nie rozpoznają już żadnej obietnicy, dla której warto powierzać mu przyszłość. Tusk w pierwszej kadencji nie tylko potrafił sformułować obietnicę, ale też wpisywać w swoje działanie oczekiwania zgłaszane przez ruchy społeczne, jak stało się choćby z parytetami. Tę zdolność szybko stracił, gdy tylko udało mu się utrzymać na fotelu premiera. Kiedy butnie zapowiadał, że nie ugnie się przed protestami w sprawie ACTA, postarzał się o kilka lat. Gdy w imię sprostania wyzwaniom współczesności przeprowadził reformę emerytalną, zaprezentował się jak polityk, który nagle teleportował się z lat 90. Nic dziwnego, że ludzie rozglądają się za kimś na jego miejsce.
Trzeci etap kariery nie jest jednak ostateczną próbą czasu, jakiej poddany zostaje polityk. Zostaje jeszcze test pamięci, który nie jest w pełni zależny od trajektorii kariery politycznej. Jerzego Buzka jako fatalnego premiera wspominamy nie ze względu na rozkład AWS-u z końca jego kadencji, ale za katastrofalne cztery reformy realizowane jeszcze w atmosferze zwycięstwa powyborczego wspólnie z Unią Wolności. Na pamięć o prezydenturze Aleksandra Kwaśniewskiego bardziej niż to, że odszedł niepokonany, rzutuje „przepraszam” w Jedwabnem, zablokowanie podatku liniowego proponowanego przez Balcerowicza i więzienia CIA (niestety).
Jak Donald Tusk przejdzie test pamięci? Oczywiście potrzeba więcej czasu, żeby odsiać ważne decyzje od błahych i zrozumieć sens działań przesłoniętych przez banalność politycznego życia codziennego. Wydaje mi się jednak, że Tusk będzie mógł ścigać się z Buzkiem. W zasadzie doprowadził do destrukcji publiczne media, przyczyniając się tym do obniżenia standardów w całej sferze publicznej. Wydłużając wiek emerytalny, otworzył nowe pole do przerzucania kosztów akumulacji kapitału na pracowników i społeczeństwo. Za jego rządów prywatyzacja usług publicznych przekroczyła kolejny ważny próg związany z prywatyzacją szpitali, a prekaryzacja w sektorze publicznym nabrała rozpędu. Reforma nauki wieńczy proces destrukcji zapoczątkowany przez wprowadzenie gimnazjów. W zasadzie Tuska mogłyby trochę bronić orliki, gdyby nie to, że po Euro 2012 z piłką kojarzyć nam się będą przede wszystkim cięcia na kulturę i przedszkola oraz deficyt w miejskich kasach.
Mogło być lepiej, ale nie było (niestety).