Cłek niepojęty [o serialu „Śleboda”]
Serial w reżyserii Michała Gazdy i Bartosza Blaschke kusi odniesieniami do jednego z największych tabu w polskim dyskursie wojennym i stroi się w szaty „jakościowej” narracji.
„Kino jest najbardziej perwersyjną ze sztuk – nie daje ci tego, czego pożądasz, ale mówi, jak pożądać” – Slavoj Žižek.
Serial w reżyserii Michała Gazdy i Bartosza Blaschke kusi odniesieniami do jednego z największych tabu w polskim dyskursie wojennym i stroi się w szaty „jakościowej” narracji.
W filmowej historii Boba Dylana „kompletnie nieznany” pozostaje kontekst. Jak gdyby Dylan pisał swoje piosenki w kulturowej i politycznej próżni.
Wajda nie sięga po motywy winy niezawinionej, wynikającej z nieszczęśliwego zbiegu okoliczności, winy nieświadomej bądź polegającej na zaniechaniu, które tak często pojawiają się w polskich narracjach o Zagładzie i zakrywają sedno problemu, czyli polską przemoc.
Gregory Maguire zainspirował twórców filmu, zastanawiając się, czy zła Czarownica z Zachodu faktycznie zasłużyła na swój los, i pokazując, jak łatwo stworzyć katów i ofiary wyłącznie na podstawie stereotypów i pozorów.
Czereśniak, powtarzając czyn Skrzetuskiego, unicestwia w sobie chłopa i przechodzi na stronę szlachectwa. Dopiero wtedy zyskuje pełnoprawne miejsce w narodzie.
Opiekunom takim jak ja czy serialowe matki Pingwinów odmawia się prawa do własnego życia, bo zamiast żyć, pracować i realizować się w tym, w czym potrafią, mają wyręczyć państwo w zajęciu się Pingwinem.
Od czasu „Nieoszlifowanych diamentów” braci Safdie nie mieliśmy w kinie tak fascynującego, pulsującego brudną energią, nieturystycznego Nowego Jorku.
Wszystkie reżyserskie chwyty działają, jak powinny, watykańskie wnętrza tworzą wspaniałą scenografię, aktorzy potwierdzają swoją renomę. […] Jednocześnie cała ta świetnie prowadzona filmowa maszyna trochę rozkracza się na końcu.
„Megalopolis” najlepiej można porównać do złej adaptacji książki, która po obejrzeniu samego filmu wydaje się dla osób nieznających oryginału warta uwagi. Problem w tym, że tu żadnego oryginału nie ma.
Lublin to miasto aspiracji i trudno nie ulec, choćby na chwilę, naiwnemu podnieceniu tym, że przyjedzie znany aktor z Ameryki i rozsławi naszą małą ojczyznę na cały świat.