Świat

O jeden przyczółek za daleko, czyli wiele hałasu o Wyspy Salomona

Wszystko wskazuje na to, że w Oceanii zaczął się ziszczać nowy porządek świata, a Wyspy Salomona stały się epicentrum geopolitycznej rywalizacji między Chinami i USA. Chociaż ich mieszkańcy wcale tej roli nie pragną.

Wyspy Salomona to kraj obejmujący blisko tysiąc wysp (z czego zaledwie 147 zamieszkanych) i 650 tys. ludności na Pacyfiku Południowym. Od czasu uniezależnienia się w latach 70. ubiegłego wieku od Wielkiej Brytanii raczej trudno go było uznać za globalnego gracza. Według ONZ to „jeden z najuboższych krajów w tym regionie, z niskim poziomem rozwoju społecznego”. O co zatem tyle politycznego hałasu?

Otóż o to, że Chiny właśnie podpisały z Wyspami Salomona nowy pakt o bezpieczeństwie, który podniósł ciśnienie politykom w USA, Australii i Nowej Zelandii. Na mocy umowy chińska marynarka może od teraz cumować swoje jednostki około 2 tys. km na północny wschód od Australii, w regionie, który australijski minister spraw wewnętrznych niedawno nazwał „podwórkiem za naszym domem”.

Teraz to chińska, a nie australijska policja będzie szkolić służby bezpieczeństwa na Wyspach Salomona. To sygnał zwiastujący osłabienie tradycyjnych wpływów Canberry w regionie Pacyfiku Południowego. Reperkusje tych przemian będą ogromne.

Pakt militarny AUKUS: wielka polityka dzieje się dziś na Indo-Pacyfiku

Jeden z wyższych rangą amerykańskich urzędników z regionu Pacyfiku nie wykluczył podjęcia działań zbrojnych przeciwko Wyspom Salomona, jeżeli pozwolą Chinom na założenie na swoim obszarze bazy wojskowej. Z kolei australijski minister obrony Peter Dutton oświadczył, że Australijczycy powinni „szykować się do wojny”, która miałaby powstrzymać chińskie zakusy w tym regionie.

Choć do prawdziwej wojny jeszcze daleko, rozpoczął się już ostrzał retoryczny. Australijski premier Scott Morrison ostrzega, że chińska baza zostanie uznana za „czerwoną linię”. Z kolei rzecznik chińskiego ministerstwa spraw zagranicznych Wang Wenbin oskarżył zachodnie mocarstwa o „celowe wyolbrzymianie napięcia” w związku ze wspomnianym paktem.

W parlamencie Wysp Salomona premier Manasseh Sogavare potępił „tych, którzy nazywają nas swoim podwórkiem. To miejsce, w którym zbiera się i pali śmieci […], gdzie człowiek chodził za potrzebą” – oświadczył, dodając, że Wyspy Salomona domagają się szacunku jako „suwerenny, bezstronny naród, mający jeden równy głos w ONZ”.

Druzgocące dziedzictwo

– Na Wyspach Salomona raczej trudno się dorobić, z wyjątkiem może paru kopalń, które nie mają jednak szczególnego znaczenia – przekonuje profesor Shahr Hameiri z University of Queensland w rozmowie z openDemocracy. – Od czasu uzyskania przez Wyspy Salomona niepodległości Australia utopiła tam znacznie więcej pieniędzy, niż da się stamtąd kiedykolwiek wycisnąć. Na przestrzeni dziejów ten kraj zawsze był i jest od kogoś uzależniony.

Hameiri wie, o czym mówi. Badał Wyspy Salomona w ramach swojego doktoratu poświęconego procesom państwotwórczym oraz podziałowi i wykonywaniu władzy przez państwa. Jednak ogólna wiedza na temat Wysp Salomona, z wyjątkiem naukowców specjalizujących się w regionie Pacyfiku, jest raczej skromna.

Dla większości świata to swoista tablica upamiętniająca historyczny konflikt – miejsce, gdzie marynarka i piechota morska USA i Japonia toczyły jedne z najbardziej zaciętych bitew drugiej wojny światowej. Bitwa o Guadalcanal, wyspę leżącą na zachód od stolicy kraju, Honiary, okazała się dla wojsk alianckich decydująca.

USA, UK i Australia zagrały Europie na nosie. Jak na „zdradę” zareaguje Europa?

Nie wszystko to zostało w przeszłości: druzgocące dziedzictwo wojny nadal trafia na pierwsze strony gazet, bowiem mieszkańcy wysp żyją na obszarze, gdzie tysiące niewybuchów wciąż pochłania kolejne ofiary. Nie dalej jak w maju tego roku jeden z mieszkańców Wysp Salomona zginął wskutek wybuchu pocisku artyleryjskiego z drugiej wojny światowej, co wywołało apele, by USA „posprzątały po sobie ten bałagan”. Co znamienne, na stronach internetowych rządu Wysp Salomona można wystąpić o „pozwolenie na eksport złomu z drugiej wojny światowej”.

Ale Wyspy Salomona to przecież nie tylko pozostałości wojny. Rozgrywająca się na naszych oczach rywalizacja mocarstw na archipelagu Pacyfiku Południowego to w rzeczywistości element znacznie starszej historii o zarozumialstwie i arogancji kolonialistów. Oto trzy najważniejsze punkty, kluczowe dla zrozumienia historii Wysp Salomona i aktualnych zmian politycznych w tym kraju:

Daj się skolonizować albo biada ci… Albo jedno i drugie

– Nawet brytyjska kolonizacja Wysp Salomona w 1893 roku na prośbę Australii była zupełnie niepotrzebna – wyjaśnia Hameiri. – Australijczycy obawiali się aktywnych wówczas w tym regionie Francuzów. I choć Wielka Brytania nie chciała, to jednak musiała, skoro poprosiła o to Australia. I to by było na tyle. Od samego początku właśnie takie było podejście Australii do wysp.

Brytyjczycy ogłosili swój protektorat na Wyspach Salomona i rządzili tam przez 85 lat. Choć państwo uzyskało niepodległość w 1978 roku, jego głową nadal jest brytyjski monarcha lub monarchini. I chociaż na Wyspach Salomona można znaleźć ponad 80 różnych grup językowych i jeszcze więcej rozmaitych klanów, przymuszono je (podobnie jak wiele byłych kolonii) do zjednoczenia i utworzenia państwa narodowego.

– W odróżnieniu od krajów takich jak Samoa czy Fidżi w czasach przedkolonialnych na Wyspach Salomona nigdy nie istniało nic, co choćby trochę przypominało organiczne państwo narodowe – wyjaśnia Terence Wood, pracownik badawczy w australijskim think tanku Development Policy Centre w rozmowie z openDemocracy. – To kraj, który powstał przez zakreślenie granicy na kolonialnej mapie. Na Wyspach Salomona czasy kolonialne nie były tak bezwzględne jak w wielu innych krajach – dodaje – jednak dopuszczono się tu wielu zaniedbań: Brytyjczycy zrobili niewiele, by wesprzeć rozwój instytucji i potencjału niezbędnego do uniezależnienia się przez ten kraj.

Jest to problem wciąż aktualny. Niektóre grupy społeczne narzekają, że podstawowe problemy związane z opieką medyczną, edukacją i bezrobociem pozostają nierozwiązane, a Wyspy Salomona mają jeden z najniższych wskaźników rozwoju społecznego (Human Development Index) na świecie.

W wydanej w 2013 roku monografii antropologa kultury Davida W. Akina, który spędził na Wyspach Salomona kilkadziesiąt lat, tak opisano stan protektoratu w pierwszej połowie stulecia pod brytyjskimi rządami: „Już w latach 30. XX wieku, zwłaszcza po drugiej wojnie światowej, Wyspy Salomona były dla Wielkiej Brytanii powodem do wstydu (jeśli Londyn w ogóle raczył je zauważać), jako zarządzana bezpośrednio kolonia, gdzie brak było jakichkolwiek usług społecznych, a środki wnoszenia postępu już dawno stały się anachroniczne”.

Rola Australii jako zastępcy amerykańskiego szeryfa w regionie Pacyfiku naznaczyła skupione na kwestiach bezpieczeństwa i raczej surowe podejście tego kraju do Wysp Salomona. W latach zimnej wojny obawiano się, że Związek Radziecki znajdzie sobie na Pacyfiku Południowym nowych przyjaciół przez zawieranie traktatów regulujących prawa do połowu ryb, dlatego USA skwapliwie otworzyły na Wyspach Salomona własną ambasadę.

Początek antropocenu: podboje, kolonizacja, niewolnictwo

czytaj także

Po atakach z 11 września i rok później na Bali Australia przestraszyła się, tłumaczy Hameiri, że Wyspy Salomona staną się pierwszym państwem upadłym, gdzie terroryści znajdą przyczółek, z którego następnie zaatakują Australię.

Teraz Australia obawia się Chin.

– Więc tak naprawdę nikogo w tym wszystkim szczególnie nie interesują mieszkańcy Wysp Salomona – uważa Hameiri. – Nikogo nie interesuje nawet stare, dobre, kolonialne szabrowanie zasobów Wysp. Chodzi tylko o to, by Wyspy Salomona pozostały miejscem, które w żaden sposób nie zagraża Australii.

Pomoc źródłem wpływu

Od lat 70. XX wieku Australia jest największym darczyńcą na rzecz Wysp Salomona. Jest również największym źródłem pomocy w regionie Pacyfiku, pochodzi stąd bowiem blisko połowa 22,7 mld dolarów funduszy pomocowych trafiających do tego regionu od 2009 roku. W ubiegłym roku Australia wydała na programy wsparcia rozwoju w regionie Pacyfiku Południowego rekordowe 1,3 mld dolarów.

Po co?

– Pojawiają się liczne głosy, które twierdzą, że na Wyspach Salomona wciąż obowiązuje „MIRAB” – sugeruje Hameiri, przywołując ukuty na początku lat 80. XX wieku akronim opisujący niegodny pozazdroszczenia model rozwoju krajów wyspiarskich Pacyfiku: migracja (MI), przekazy pieniężne (R), pomoc zagraniczna (A) i biurokracja (B). Dodaje, że większość mieszkańców Wysp nadal utrzymuje się z produkcji rolnej na własne potrzeby i jest podporządkowana tzw. polityce Wielkiego Człowieka, gdzie konieczny jest dostęp do pieniędzy.

Niezrównoważona Australia

czytaj także

Czasami pieniądze pochodzą z rabunkowej wycinki lasów, bo to właśnie drewno stanowi najważniejszy towar eksportowy Wysp Salomona. Z powodu korupcji pozwolenia na wycinkę wydawane są w trybie ciągłym i nikt nie zważa na kurczące się zasoby.

Czasami pieniądze pochodzą z zagranicznego wsparcia. Zanim w 2019 roku Wyspy Salomona zmieniły obiekt swych dyplomatycznych westchnień z Tajwanu na Chiny, mecenat polityczny w formie przekazywanych parlamentarzystom tzw. funduszy na rozwój okręgów wyborczych pochodził z Tajwanu.

– Obecnie taką rolę odgrywają pieniądze z Chin – wyjaśnia Hameiri, przy czym rocznie do każdego okręgu trafia około 2 milionów dolarów Wysp Salomona (SBD, około 250 tys. dolarów amerykańskich). Od czasu zwrotu dyplomatycznego ku Chinom Państwo Środka zaczęło remont jedynej w kraju kopalni złota oraz budowę stadionu na przyszłoroczne Igrzyska Pacyfiku.

Zdaniem ekspertów to błyskotki, dzięki którym współpraca z Chinami wydaje się bardziej atrakcyjna. Pekin proponuje ekscytujące, błyskawiczne i namacalne projekty, będące przeciwieństwem nudnych i ślimaczących się programów australijskich (choć realizowanych w dobrej wierze), dotyczących rozwoju opieki medycznej i sprawowania rządów. W odpowiedzi Australia zastanawia się nad przekierowaniem funduszy pomocowych na infrastrukturę.

Dużym wyzwaniem może być uniknięcie efektu bumeranga, który dało się zaobserwować w przypadku amerykańskiej pomocy w Afganistanie, gdzie większość pieniędzy z funduszy pomocowych powraca od razu do kraju dofinansowującego w postaci opłat za pracę doradców, towary i usługi. Co więcej, australijskie projekty rozwojowe są uważane za niedopasowane do lokalnych priorytetów. – Wyspom Salomona jest potrzebna większa pomoc w zakresie mobilności pracy i zmian klimatycznych – przekonuje Wood z ośrodka Development Policy Centre.

Co ważne, sama Australia musi w końcu wcielić słowa w czyn, jeżeli chodzi o kryzys klimatyczny – źródło poważnych obaw dla wysp na Pacyfiku, zagrożonych przez rosnący poziom wód w oceanach. W Deklaracji Forum Wysp Pacyfiku z Boe w 2018 r. Australia przyznała, że zmiana klimatu stanowi „największe zagrożenie dla pracy, bezpieczeństwa i dobrostanu ludzi żyjących w regionie Pacyfiku”. Jednak patrząc na cele ograniczania emisji dwutlenku węgla wyznaczone przez Canberrę, raczej trudno mówić o jej realnym zaangażowaniu w walkę z tym zagrożeniem.

Cena życia w znikającym państwie

czytaj także

Jest to ważne, na co wyraźnie wskazuje post znanej dziennikarki z Wysp Salomona, Dorothy Wickham, opublikowany w samym środku wielkiej burzy wywołanej przez chińsko-amerykańską rywalizację. Dziennikarka pisze w nim: „Mówiąc o wielkich rzeczach, pochylmy się również [sic!] nad tymi mniejszymi […]. Dla mieszkańców Wysp Salomona problem właściwego zarządzania naszymi zasobami morskimi stanowi źródło poważnych obaw. Bezpieczeństwo żywnościowe to ważna kwestia na Wyspach Pacyfiku, gdzie rośnie liczba ludności i podnoszą się morza. Jak mamy zadbać o swoich? Czy nasze dzieci będą miały jutro taki sam dostęp do żywności jak my dziś?”.

Co się tak naprawdę dzieje? Pełny obraz

Premier Sogavare stwierdził, że gwałtowne reakcje na pakt zawarty przez jego kraj z Chinami „to wielka obraza”. I zapewnił, że „pakt bezpieczeństwa z Australią pozostaje nadal ważny i nienaruszony”. „Musimy przecież dywersyfikować relacje panujące między naszym krajem i innymi partnerami. Cóż w tym złego? Obrażają nas słowa tych, którzy nazywają nas niezdolnymi do kierowania naszymi suwerennymi sprawami, którzy twierdzą, że interesy krajowe nie są naszą jedyną motywacją do działania” – dodał.

Według ekspertów Wyspom Salomona nie chodzi po prostu o zmianę kierunku, z którego płyną pieniądze. Nie szukają również konfliktu, nie chcą przedmiotem sporu największych mocarstw świata. Domagają się traktowania z godnością.

Zdaniem Geoffreya White’a, emerytowanego profesora University of Hawaii, ostatnie wydarzenia pokazują „z natury autonomiczną i pragmatyczną perspektywę rdzennych narodów, mających za sobą lata kontaktów z globalnymi mocarstwami, wykazującymi mało zrozumienia dla lokalnych perspektyw”.

Co roku przyjeżdża tu 2 mln turystów, a oni czują, że świat o nich zapomniał

White, którego kariera badawcza rozpoczęła się na Wyspach Salomona, w rozmowie z openDemocracy przyznał, że jego badania poświęcone historii tego kraju w okresie drugiej wojny światowej pokazały ogromną przepaść między zachodnią kategoryzacją i lokalną rzeczywistością:

– Siły alianckie ochoczo opowiadały o lojalnych wyspiarzach rwących się do pomocy w wojnie z Japonią, podczas gdy w rzeczywistości, na miejscu, ludzie na całym archipelagu podejmowali rozmaite, złożone decyzje, a po wojnie wielu doszło do wniosku, że „to nie była nasza wojna”. A jednak podczas wszystkich uroczystości upamiętniających wojnę na Wyspach Salomona słychać peany na cześć niezachwianej lojalności i solidarności panującej między wyspiarzami i aliantami. Ale to tylko jedna strona medalu. Tej drugiej woli się nie pamiętać.

Hameiri zgadza się, że wszystko rozbija się o szacunek: – Mieszkańcy Wysp Salomona pewnie myślą sobie tak: „od tak dawna żyjemy z Australijczykami, dali nam mnóstwo pieniędzy, ale tak naprawdę niezbyt nas szanują. A my chcielibyśmy trochę więcej autonomii”.

**
Rashmee Roshan Lall – dziennikarka i komentatorka pisząca o sprawach międzynarodowych. W ciągu ostatniej dekady mieszkała i pracowała w ośmiu krajach, w tym w Afganistanie, na Haiti i w Tunezji. Autorka bloga www.rashmee.com. Na Twitterze: @rashmeerl

Artykuł opublikowany w magazynie openDemocracy na licencji Creative Commons. Z angielskiego przełożyła Dorota Blabolil-Obrębska.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij