Świat

Recepta prawicy na „kryzys męskości”: załóż rodzinę, uwierz w Boga i napnij muskuły

W Polsce często słyszymy, że Rosjanie rozumieją tylko siłę. Dokładnie to samo można powiedzieć o współczesnej prawicy w USA. Kult siły i przekonanie, że daje ona prawo do władzy nad innymi, zataczają coraz szersze kręgi.

Odkąd kobiety zaczęły być samodzielnymi uczestniczkami globalnej gospodarki, tak zwany kryzys męskości jest zjawiskiem obserwowalnym na całym świecie. Wszędzie jednak przybiera lokalny koloryt.

Wersja amerykańska jest niebezpieczna z kilku powodów. Po pierwsze, ponieważ – ledwo, bo ledwo, ale nadal – Stany kontrolują globalny układ sił. Mają tysiąc baz wojskowych na całym świecie i jako jedyne państwo przeznaczają na zbrojenia 40 proc. rocznego budżetu. Dla porównania Chiny, numer dwa na tej liście, wydają zaledwie 5 proc. Ameryka niczego nie ceni tak jak siły, którą utożsamia z prawem do panowania nad innymi.

One się emancypują, a oni chcą być jak Zawisza Czarny

Po drugie, jako że największym biznesem eksportowym USA jest przemoc (żołnierze i broń), amerykańskie społeczeństwo ma obecnie wśród obywateli ponad 16 milionów weteranów rozmaitych wojen, głównie sfrustrowanych mężczyzn z zespołem stresu pourazowego. Najpierw kazano im zabijać Koreańczyków, Wietnamczyków czy Irakijczyków, a teraz prosi się ich, żeby tolerowali na swoich ulicach sąsiadów tych narodowości.

Jeszcze dziesięć lat temu kryzys męskości był z humorem opisywany przez amerykańskie feministki. Książka Hanny Rosen z 2011 roku, The End of Men, była popkulturowym hitem; walka o udział kobiet w amerykańskim społeczeństwie wydawała się wygrana. Wszystko zmieniła wyborcza klęska Hillary Clinton, która dla kobiet jej pokolenia była ciosem równie wielkim co dla niej samej, a dla młodszych Amerykanek dowodem, że na równość trzeba będzie jeszcze długo poczekać.

Zamiast Hillary władzę zgarnął podwórkowy łobuz Donald Trump, który w dużym stopniu wyraża postawę przeciętnego amerykańskiego faceta: arogancki, zabawny, bystry, ale antyintelektualny i co najważniejsze, do bólu męski. To on zainspirował politycznych szowinistów do szerszego otwierania dzioba, po raz pierwszy wpuszczając do politycznego mainstreamu grupy takie jak Proud Boys (Dumni Chłopcy, neofaszystowska organizacja założona w 2016 roku).

Od tego czasu pojawiły się książki zachęcające facetów do odnowy i afirmacji męskości, mimo że, jak przekonuje Virginia Heffernan w artykule dla Politico, Amerykanie płakali nad traconą męskością już za Ojców Założycieli. Dystansowanie się od niemęskiej Europy jest stare jak świat – pod koniec XVIII wieku Europa była cipowata, bo chciała znieść niewolnictwo, pod koniec XX wieku była cipowata, bo nie chciała się bić i trzeba jej było zakładać NATO. W Polsce często słyszymy, że Rosjanie rozumieją tylko siłę. Ponieważ Amerykanie żyją jakby na wyspie, a o ludziach żyjących poza USA myślą jako o trochę innym gatunku, wielu z nich uważa, że właśnie Stany muszą nieustannie demonstrować siłę, żeby utrzymać porządek.

Powszechne przeświadczenie jest takie: jeśli Ameryka chce zachować dominację na świecie, amerykańskie społeczeństwo nie może się dalej feminizować i wielokulturyzować. Obecna amerykańska kultura każdy przejaw męskości (polowania, dostęp do broni, agresywny sport) uważa za toksyczny, jakby współczesny mężczyzna, zwłaszcza biały, musiał cały czas przepraszać za swój testosteron. Amerykański mężczyzna widzi w telewizji hordy Państwa Islamskiego (ocean młodych, zdesperowanych mężczyzn), ale jego własna rzeczywistość składa się z transpłciowych nastolatek, synów, którzy nie chcą grać w piłkę, i plastikowego uśmiechu z gatunku have a nice day. To, że amerykański mainstream jest tak przyjemniacki, zmienia Amerykanów w cipy, myśli Amerykański mężczyzna. I zaczyna podejrzanie patrzeć na wszystkie „kobiece wpływy”, ale też i na kulturowe „domieszki” – biali mężczyźni obawiają się na przykład, że Azjaci feminizują społeczeństwo.

Zdaniem eseisty „Guardiana” Pankaja Mishry Amerykanie gorączkowo poszukują męskości od czasu ataków z 11 września 2001 roku. Muzułmanie, postrzegani przez Amerykanów jako cywilizacyjnie, religijnie, jeśli nie wręcz biologiczne gorsi, zburzyli, razem z dwiema wieżami, ich falliczną męskość, która spadła podwójnie, z ogłuszającym łomotem. Od tego czasu każdy facet w Ameryce jest trochę żołnierzem. W tym samym artykule Mishra pisze o fenomenie Jordana Petersona, Kanadyjczyka, pop-psychologa, który też broni męskości przed rzekomym cywilizacyjnym atakiem. Peterson nie wierzy w lewackie idee takie jak równość. Nie wierzy również w transpłciowość. Wierzy natomiast, że mężczyzna, który się nie rozmnożył, poniósł życiową klęskę.

Jordan Peterson. Wielki coach alt-rightu

Petersonowi próbuje dorównać młody amerykański polityk, Senator Josh Hawley ze stanu Missouri, który sprzeciwił się w Kongresie zatwierdzeniu głosów w wyborach prezydenckich 2020 i tego samego dnia zagrzewał wzniesioną pięścią prawicę atakującą Kapitol.

Hawley jest też oczywiście mężem i ojcem, a także autorem paru książek, z których ostatnia zatytułowana jest: Manhood: The Masculine Virtues America Needs. Hawley próbuje dać młodym amerykańskim mężczyznom przykład, twierdząc, że założenie rodziny i wiara w Boga są receptą na nihilizm, feminizm i pornografię. Co więcej, jeśli amerykańscy mężczyźni nie odzyskają swojej męskości, Ameryka przegra cywilizacyjny wyścig. Za ten opłakany stan rzeczy młody senator wini Hollywood, Dolinę Krzemową i liberalne uniwersytety, gdzie elity piorą młodym ludziom mózgi i odciągają od rodziny i kościoła. Trochę też chodzi o to, że Amerykanie boją się, że jak Chińczycy zaatakują, amerykańscy mężczyźni nie będą umieli się bić. Hawley znajduje posłuch wśród różnych zdesperowanych grup i konferencji typu Stronger Men’s Conference, która odbyła się dwa lata z rzędu w jego rodzinnym stanie.

Chińczycy? Mają składać ajfony, a nie szwendać się po Ameryce

Innym przykładem takiej nostalgii jest ulubiony dziennikarz altprawicy Tucker Carlson, który w 2022 roku wypuścił dokument The End of Men, gdzie wzdycha się do muskułów i opłakuje spadający poziom testosteronu w społeczeństwie. Zachęcam do obejrzenia 15-sekundowego zwiastuna z ociekającym siłą rockiem w tle.

Analizą toksycznej męskości zajęła się ostatnio również wyżej wspomniana była kandydatka na prezydentkę i była sekretarz stanu Hillary Clinton, która niedawno opublikowała w The Atlantic artykuł zatytułowany The Weaponization of Loneliness. Zdaniem Hillary epidemia samotności jest spowodowana rozprzestrzenianiem się teorii spiskowych i radykalnej myśli prawicowej w mediach. Te zjawiska zrodziły armię inceli, którzy nienawidzą kobiet.

Z kolei to, że chrześcijanie w Ameryce stawiają na brutalnego, bezwzględnego mężczyznę (bez różnicy – Trumpa czy DeSantisa), nie jest niczym nowym, jak pisze Kristin Kobes Du Mez w książce Jesus and John Wayne. Autorka przypomina, że chrześcijaństwo nie od dziś ciągnie do patriarchatu – Trump biorący kobiety siłą (słynne grab them by the pussy) jest paradoksalnie postrzegany jako silny i zdolny do obrony rodziny i kraju. To myślenie feudalne, przepuszczone przez średniowieczne chrześcijaństwo. Obecne, niestety, w niemal każdym i każdej z nas.

Straszak prawicy groźniejszy od faszyzmu: woke-totalitaryzm

Możemy sobie gratulować – na lewicy – że nas takie postrzeganie świata nie dotyczy. Lecz wojennych „jastrzębi” nigdy w USA nie brakowało także i po demokratycznej stronie, np. Teddy Roosevelt (anioł w domu, miecz ognisty nad światem).

Nikt z nas nie jest w pełni odporny na czar „męstwa” – dlatego kibicujemy Ukraińcom, wysyłamy do Ukrainy bomby kasetowe i dlatego Zełenski nosi koszulkę w kolorze khaki. Każdy z nas robi wyjątek dla czyjejś przemocy, zwykle postrzeganej jako absolutnie konieczna.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agata Popęda
Agata Popęda
Korespondentka Krytyki Politycznej w USA
Dziennikarka i kulturoznawczyni, korespondentka Krytyki Politycznej w USA.
Zamknij