Jeszcze 10 lat temu gejom i lesbijkom wolno było służyć w amerykańskim wojsku tylko pod warunkiem, że ukrywają swoją tożsamość. Dziś w całych Stanach Zjednoczonych można zawierać małżeństwa jednopłciowe. Bo nawet silnie konserwatywne społeczeństwo rozumie, że dyskryminacja nie należy do zestawu jego wartości.
W czasach gdy homofobia toczy polski rząd, warto pochylić się nad historią walki z dyskryminacją środowisk LGBTQ+ w Stanach Zjednoczonych. Ta historia właśnie się zakończyła, przynajmniej na poziomie prawnym: 15 czerwca Sąd Najwyższy USA orzekł, że dyskryminacja w pracy ze względu na płeć, zabroniona od 1964 roku, obejmuje także orientację seksualną i gender.
W przypadku wszystkich trojga skarżących (dwoje z nich nie dożyło wyroku) pracodawca nie ukrywał, że orientacja płciowa lub gender pracownika zdecydowały o zwolnieniu. Jeszcze na początku czerwca taka dyskryminacja była prawnie dozwolona w ponad połowie z 50 stanów Ameryki.
czytaj także
Amerykańscy aktywiści od dawna narzekali, że Ameryka pozostaje pod tym względem w tyle za tzw. „zachodnimi demokracjami” – Kanadą, Francją czy Wielką Brytanią. Przyjmuje się, że jest to konsekwencja ogromnej roli, jaką w amerykańskiej polityce odgrywa religia. W tym sensie można więc znaleźć wiele paralel między USA a Polską i porównać, gdzie dziś jesteśmy na drodze do pełnej akceptacji środowiskka LGBTQ+ i ich praw.
Decyzja z 15 czerwca zaskakuje, tym bardziej że jest efektem prac konserwatywnego składu Sądu Najwyższego, już po dwóch nominacjach Trumpa (Neil Gorsuch w 2016 roku i Brett Kavanaugh w 2018 roku). To ogromne rozczarowanie dla administracji Trumpa, która kilka dni później musiała się również pogodzić z decyzją, że nie wolno jej – na razie – rozwiązać programu DACA, pozwalającego ubiegać się o pracę tzw. Marzycielom – osobom, które wyemigrowały nielegalnie do Stanów jako dzieci (jest ich w Stanach około 700 tysięcy).
„Nie macie wrażenia, że Sąd Najwyższy mnie nie lubi?” – napisał Trump na Twitterze tego samego dnia.
Do you get the impression that the Supreme Court doesn’t like me?
— Donald J. Trump (@realDonaldTrump) June 18, 2020
Dla prawdziwych konserwatystów, a nie farbowanych lisów jak Trump, decyzja z 15 czerwca to rzeczywiście wielkie rozczarowanie. Felietoniści „Wall Street Journal” nie mogą się nadziwić, że sędzia John Roberts po raz drugi wyłamuje się z konserwatywnego szeregu (wcześniej to jego głos nie dopuścił do obalenia programu ubezpieczeń Obamacare), a sędzia Gorsuch nie rozumie tradycji swojego wielkiego poprzednika, Antonina Scalii, który wykombinował idiotyczny wytrych tzw. tekstualizmu – ulubionej zabawy amerykańskich konserwatystów. Jej zasady są bardzo proste: trzeba odgadnąć, co Ojcowie Założyciele mieli na myśli, kiedy pisali konstytucję – dokument, który nie powinien zmieniać się w czasie.
Decyzja Sądu Najwyższego ominęła legislacyjny zastój. Pierwsza wersja ustawy przeciwko dyskryminacji osób nieheteroseksualnych została przedstawiona przez demokratów w 1974 roku. Ostatnim razem projekt przyjęty przez demokratyczną Izbę Reprezentantów został zablokowany w republikańskim Senacie – nie dalej jak w 2019 roku.
Proces dekryminalizacji stosunku seksualnego między osobami tej samej płci trwał w Ameryce od 1962 (stan Illinois) do 2003 roku. We Francji taka dekryminalizacja dokonała się już w 1791 roku, a w Brazylii – w 1830.
Do 1973 roku homoseksualizm znajdował się na liście zaburzeń osobowościowych Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego. Prezydent Eisenhower w 1953 roku zakazał gejom pracować dla rządu i wojska. W latach 1993–2010 Stany były jedynym państwem, które pozwalało gejom i lesbijkom służyć w wojsku, pod warunkiem że zachowają swoją orientację seksualną w tajemnicy. Nazywano tę zasadę don’t ask, don’t tell – „nie pytaj, nie mów”.
Zamieszki w 1966 roku w San Francisco doprowadziły do utworzenia pierwszej organizacji osób transpłciowych – National Transsexual Counseling Unit. Trzy lata później doszło do pierwszych ważniejszych starć środowisk homoseksualnych z policją w Stonewall Inn w Nowym Jorku. Pierwsza rocznica tych wydarzeń to data pierwszej parady gejowskiej, obecnie celebrowanej na całym świecie.
czytaj także
W 1974 roku Amerykanie wybrali pierwszego gejowskiego polityka do lokalnego rządu, w Michigan. Trzy lata później polityczny oponent zamordował w San Francisco homoseksualistę i wielkiego politycznego aktywistę walczącego o prawa gejów, Harveya Milka.
Lata 2000. to czas koalicji amerykańskich ewangelików, którzy wkroczyli do polityki, z katolikami i mormonami. Ich kampania doprowadziła do zakazu zawierania małżeństw jednopłciowych w 31 stanach. To czas wielkiego renesansu amerykańskiej prawicy, napędzanego kazaniami w telewizji kablowej. To również ten czas, kiedy pieniądze kontrolujące republikańskie struktury władzy szukają nowego elektoratu – i znajdują, inwestując w religijne oburzenie. Tak właśnie republikanie przyciągnęli do prezydenta Reagana katolików, wcześniej głosujących raczej na demokratów. Za pieniędzmi stoją zaś republikańskie rodziny Kochów oraz Mercerów, które pompują miliony w amerykańską politykę, broniąc swoich pieniędzy (w przypadku braci Kochów) i swojej głęboko prawicowej ideologii (jak Robert i Rebekah Mercer).
czytaj także
Demokraci zaczęli przyjmować do partii i promować homoseksualnych polityków dopiero od 1980 roku. Już dwa lata później stan Wisconsin jako pierwszy prawnie zakazał dyskryminacji ze względu na orientację seksualną.
Od 1996 roku (prezydent Bill Clinton) do 2011 (Barack Obama) w Stanach obowiązywała ustawa o ochronie aktu małżeńskiego, która definiowała małżeństwo jako związek jednego mężczyzny z jedną kobietą. Pierwszym stanem, który zalegalizował małżeństwa homoseksualne, było Massachusetts w 2004 roku; potem zrobiły to New Hampshire, Vermont, Connecticut, Iowa i Dystrykt Kolumbii, czyli miasto Waszyngton.
LGBT to ludzie. To nasi przyjaciele, współpracowniczki, sąsiedzi, współobywatelki
czytaj także
Sąd Najwyższy zalegalizował małżeństwa jednopłciowe w całym kraju w 2015 roku. Dopiero wtedy Amerykanie zdali sobie sprawę z rozmiaru pracy, jaka dokonała się w ich kulturze w ostatnich dziesięcioleciach. Fakt, że nawet konserwatywni sędziowie rozumieją, że płeć i gender to pojęcia równoważne, przynajmniej w aspekcie prawnym, jest niesamowitym krokiem naprzód dla amerykańskiej kultury i dalszej historii amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości.