Wyborcy z Georgii po dogrywce wysłali do Senatu dwóch demokratów. Oznacza to, że demokraci – niekoniecznie progresywni – będą mieć przewagę w obu izbach amerykańskiego Kongresu.
„Witajcie w nowej Georgii” – powiedział wielebny Raphael Warnock w środę 6 stycznia, ogłaszając zwycięstwo. Warnock i Jon Ossoff to dwóch demokratów, którzy zastąpią republikańskich senatorów, oddając demokratom kontrolę nad obiema izbami Kongresu i tym samym zmieniając charakter rozpoczynającej się prezydentury Joe Bidena.
Dotychczas Senat był podzielony między 50 republikanów i 48 demokratów. W izbie niższej, Izbie Reprezentantów, demokraci mają większość od 2018 roku. Teraz dwóch nowych senatorów z Georgii da partiom po 50 głosów w Senacie. To oznacza, że w przypadku „remisu” decydujący głos będzie miała demokratyczna wiceprezydentka Kamala Harris.
czytaj także
Najważniejsze, że zmniejsza się zakres władzy Mitcha McConnella, dotychczas lidera większości, a od teraz już mniejszości republikańskiej w Senacie. To demokraci będą decydować, nad czym Senat będzie głosować i o pracy poszczególnych komitetów. Jednak zanim zaczniemy się ekscytować, należy podkreślić, że to oznacza wzmocnienie centrum – najwięcej do powiedzenia w następnych dwóch latach będą mieli umiarkowani demokraci. Warnock i Ossoff nie należą do progresywnej lewicy. Senat z tak silnym udziałem republikanów (50 senatorów) pozwoli być może na przepchnięcie takich ustaw jak np. fundusze na infrastrukturę, ale nie ma w nim miejsca na budowę Zielonego Nowego Ładu ani na powszechny system ochrony zdrowia dla wszystkich Amerykanów.
Raphael Warnock to czarny pastor Kościoła baptystów w Atlancie. Pochodzi z Savannah na Wybrzeżu, obiecuje przeciwdziałać kryzysowi klimatycznemu i rozszerzać Medicaid, system opieki zdrowotnej dla najuboższych, ale generalnie wierzy w american dream. Zaledwie 33-letni Jon Ossoff kręci filmy dokumentalne i od wielu lat angażuje się w demokratyczną politykę. Podobnie jak Warnock, nie popiera Zielonego Nowego Ładu. Jest za prawem do aborcji, reformą imigracyjną, płacą minimalną w wysokości 15 dolarów za godzinę, legalną marihuaną.
Przegrani – Kelly Loeffler i David Perdue – mieli zasadniczo ten sam problem. Byli wcieleniem tego, czego ciżba Trumpa nie toleruje: elitaryzmu. Perdue zarobił miliony na wysyłaniu amerykańskich miejsc pracy za granicę i był najbardziej aktywnym senatorem spekulującym na giełdzie. Oboje byli krytykowani za sprzedaż akcji firm, które szły w dół po wybuchu pandemii. Loeffler to bogata paniusia, która do spółki z mężem kupiła amerykańską drużynę koszykarek. Próbowali wspierać Trumpa, jak mogli, jednak otoczenie odchodzącego prezydenta ich nie znosi, bo są zbyt poprawni politycznie, zbyt dobrze ubrani i nie wierzą w spisek iluminatów.
Koniec końców osoby tego dramatu w południowym, konserwatywnym stanie, który nieoczekiwanie zagłosował na demokratycznego prezydenta, są mniej istotne, trochę jak pionki na szachownicy. Prawdziwa wygrana należy do Stacey Abrams, jednej z najważniejszych twarzy wśród demokratów. Abrams ubiegała się o gubernaturę Georgii w 2018 roku. Przegrała o włos z klakierem Trumpa Brianem Kempem i od tamtego czasu zajęła się rejestrowaniem wyborców w Georgii. To dzięki jej wysiłkom demokraci w w tym stanie poszli do urn w takiej liczbie, jakby chodziło o wybory prezydenckie. Republikanie też nie zostali w domach, jednak demokraci stawili się liczniej i często głosowali pocztą (te głosy liczono w Georgii już po zamknięciu lokali wyborczych).
Według organizacji Center for Responsive Politics na wybory w Georgii wydano ponad 800 milionów dolarów. Ta nowa Georgia jest może demokratyczna, ale niekoniecznie już progresywna. Na progresywną trzeba będzie jeszcze poczekać.
Mimo wszystko należy przyznać, że stan zdominował newsy tygodnia. To właśnie sekretarz Georgii Brad Raffensperger i wspomniany wyżej gubernator Kemp popadli w niełaskę prezydenta, po tym jak odmówili „znalezienia mu” brakujących głosów wyborczych. Rozmowa została nagrana przez asystenta gubernatora i trafiła do mediów. Gdyby nie fakt, że Trump kończy urzędowanie i że jedna próba impeachmentu już się odbyła, z pewnością byłby to dobry powód, żeby zacząć próbę usunięcia prezydenta z urzędu po raz kolejny.
Nie tylko Ocasio-Cortez. W Kongresie przybyło młodych demokratów
czytaj także
Warto dodać, że Kemp z pewnością zrobił wszystko, co mógł, żeby Trumpowi pomóc. To właśnie on odpowiadał za proces wykreślania demokratycznych wyborców z list pod byle pretekstem – a przez to właśnie Abrams przegrała wybory dwa lata temu.
Środa 6 stycznia była dniem ważnym nie tylko w kontekście wyborów w Georgii, ale również dlatego, że tego dnia w Waszyngtonie rozpoczął się formalny proces zatwierdzania głosów poszczególnych stanów na prezydenta. Bez tego Joe Biden nie może zacząć urzędowania jako prezydent.
Ponieważ procedura szła alfabetycznie, a Alaska i Alabama głosowały na Trumpa, to Arizona, gdzie zwyciężył Biden, zerwała proces już po dwunastu minutach. Gdy wiceprezydent Mike Pence zapytał reprezentację posłów i senatorów z Arizony, czy zgodnie z wolą wyborców oddaje swoje 11 głosów elektorskich na Joe Bidena, poseł Paul Gosar z rolniczej północno-zachodniej Arizony, w której piszę te słowa, oświadczył, że Arizona zgłasza obiekcje. Zażądał ponownego przeliczenia głosów w swoim stanie, za co zebrał oklaski po republikańskiej stronie Senatu. Ponieważ nie poparł go żaden z dwóch demokratycznych senatorów z Arizony, Gosar znalazł sobie (bo musiał, takie reguły) innego senatora, który się ujął za Arizoną – naszego dobrego znajomka Teda Cruza z Teksasu, który kilka lat wcześniej rzucał się Rejtanem, gdy demokraci wprowadzali Obamacare, reformę ochrony zdrowia z 2013 roku.
Jeszcze nigdy kongres USA nie uznawał zwycięzcy wyborów prezydenckich w takich warunkach
czytaj także
Kongres rozszedł się wtedy po izbach, żeby ustalić, co z tą Arizoną – a tymczasem Trump wyszedł przed Biały Dom i walnął zagrzewającą przemowę do ludu o tym, że władzy nie odda, a wiceprezydent Mike Pence musi się opowiedzieć, po której jest stronie. Nieco później Georgia ogłosiła zwycięstwo Ossoffa; wygrana Warnocka była oczywista już nad ranem.
Zagrzany lud ruszył na Kapitol, wyminął policję kapitolińską i wtargnął do środka. Kongresmenów ewakuowano. Jedną osobę z grupy lojalistów Trumpa postrzelono. Grupa ludzi weszła do biura Nancy Pelosi i przywłaszczyła sobie jakieś bibeloty. Około 16 Trump w końcu powiedział ludziom, żeby poszli do domu, ale nadal tweetował o „ukradzionych” wyborach. Wezwano posiłki, w tym Gwardię Narodową Dystryktu Kolumbii i zaprowadzono spokój przed zachodem słońca. Ponieważ Trump nadal chwalił lud za okazane akty patriotyzmu, Twitter wieczorem zablokował mu konto. Kongres wrócił do obrad i przerwanego liczenia głosów elektorskich o 20 lokalnego czasu.