Słowacy nie wiedzą, czy ich wymiar sprawiedliwości jest bardziej skorumpowany, czy bardziej niekompetentny. Tego dylematu nie mają Czesi, gdy patrzą na swoich polityków: wiedzą, że jedno i drugie jest prawdą.
Słowacja przeżywa gorzki szok: podejrzani o zlecenie morderstwa dziennikarza śledczego Jána Kuciaka i jego narzeczonej Martiny Kušnírovej zostali uniewinnieni w procesie sądowym. Sam proces i wyrok zostały już omówione dosyć szczegółowo, również przez ludzi lepiej poinformowanych, więc pójdźmy krok naprzód i rozważmy możliwe konsekwencje takiej decyzji sądu.
Dlaczego wypuścili domniemanych zleceniodawców zabójstwa Kuciaka i Kušnírovej?
czytaj także
Od czasu morderstwa i masowych protestów ulicznych, które po nim nastąpiły, śledztwu i rozprawom sądowym nieustannie towarzyszy czujne oko mediów i polityków. Przekłada się to na rosnącą presję, by znaleźć winnego. Presja ta nasiliła się jeszcze, odkąd do mediów zaczęły wyciekać informacje, że śledztwo toczy się przeciwko Mariánowi Kočnerowi (i jego pomagierce/informatorce/pośredniczce Alenie Zsuzsovej). W pewnym sensie Kočner doskonale nadawał się do roli czarnego charakteru w tym scenariuszu: jest bogaty, jest też ewidentnie skończonym draniem (niezależnie od podejrzeń, o których tu mowa, skazano go na dziewiętnaście lat więzienia za oszustwo; czy dojdzie do wykonania tego wyroku po serii apelacji, która niewątpliwie nastąpi, to już inna sprawa), a w przeszłości groził Kuciakowi.
Do tego doszły długie stronice rozszyfrowanej „tajnej” komunikacji, wskazujące na znaczny wpływ Kočnera na postacie świata polityki i wymiaru sprawiedliwości. A, i jeszcze miał mocne powiązania z poprzednim rządem – co było zdecydowanie na rękę nowej koalicji wybranej w marcu tego roku. Ogłoszenie jego winy stanowiłoby świetny happy end dla całej paskudnej sprawy. Arcyzbrodniarz zostałby złapany, sprawiedliwość wymierzona i patrzcie, państwo, jak sobie nasz rząd dobrze radzi z mordercami i korupcją. Skazać wreszcie tę kanalię! Tylko że… Co teraz?
Słowacka Temida: przekupna czy niekompetentna?
Słowackie społeczeństwo zareagowało na werdykt uniewinniający zasadniczo na dwa sposoby, stanowiące zarazem dwie konkurencyjne narracje. Z jednej strony mamy interpretację cyniczną: Kočnerowi jakoś udało się dotrzeć do sędziów. Przecież już kiedyś dawał łapówki śledczym. Nieprawidłowości w ogłoszeniu wyroku i uzasadnieniu ujawniają nieudaną próbę zatuszowania szantażu, łapówki albo jednego i drugiego naraz. Cały establishment jest skorumpowany (co akurat może być prawdą niezależnie od sprawy Kočnera, bo to w końcu Europa Środkowa) i pozwala bogatym dosłownie na wszystko, morderstwa też.
Z drugiej strony jest interpretacja prawna: werdykt świadczy o tym, że słowackie sądy wciąż są niezawisłe. Nie uginają się pod presją polityków ani mediów. Kočner równie dobrze mógłby być winny, ale w rezultacie niekompetentnego obchodzenia się z materiałem dowodowym przez policję i prokuraturę wina nie została należycie udowodniona. Sprawie zaszkodziły zwłaszcza nieustanne przecieki informacji do mediów, w których istniejące dowody jawiły się jako znacznie solidniejsze niż w rzeczywistości – stąd wielkie zaskoczenie po ogłoszeniu wyroku. Przecieki mogły być ponadto elementem taktyki dywersyjnej. Być może prawdziwy sprawca czy jakiś jego wysoko postawiony wspólnik posługiwali się ludźmi z policji i słowackich tajnych służb po to, by wyciekały informacje skupiające uwagę opinii publicznej na Kočnerze.
Obie te narracje stanowią przejaw rozpaczliwej sytuacji, w której znajdują się słowaccy obywatele. Pytają: czy możemy jeszcze ufać naszemu wymiarowi sprawiedliwości? I jak to sprawdzić?
Rodzina Kuciaka wyznaje: „Syna zabiły brudne pieniądze, nie wierzymy w sprawiedliwość”
czytaj także
Prokuratura odwołała się od wyroku. Cała sprawa, wraz z teką obejmującą 25 tysięcy stron, zostanie przekazana do Sądu Najwyższego. Najprawdopodobniej więc wszystkie pytania i podejrzenia wobec obecnego stanu słowackiego wymiaru sprawiedliwości znów znajdą się w centrum uwagi. Zapewne cały spektakl zostanie odegrany ponownie w niezmienionej formie, kwestia po kwestii.
Należałoby z tego wszystkiego wyciągnąć wiele wniosków, głównie dotyczących właściwego i niewłaściwego obchodzenia się z informacjami tajnymi zarówno przez wymiar sprawiedliwości, jak i media. Niezależnie od tego, jaki będzie ostateczny wynik tej sprawy, można się założyć, że ani media, ani śledczy nie nauczą się niczego na swoich błędach. Bo czy kiedykolwiek się nauczyli?
Wybory w Czechach, czyli tragikomedia
Przechodzę dla odmiany do spraw mniej ponurych. W Republice Czeskiej zbliżają się wybory. Tak, znowu! Tym razem będziemy wymieniać jedną trzecią senatorów, a więc decydować, kto będzie nieskutecznie utrudniał uchwalanie kolejnego bełkotu prawnego, jaki wyda z siebie koalicja rządząca. Spróbujemy też wepchnąć do samorządów regionalnych (powyżej władz gminnych, poniżej władz państwowych) zupełnie nieznane twarze z partii, z którymi trochę sympatyzujemy. Bardziej szczegółowego wyjaśnienia, dlaczego, do cholery, kogokolwiek – wliczając polityków – miałoby to obchodzić, udzielę innym razem. Na razie wystarczy wiedzieć, że rozpoczęły się kampanie wyborcze, i to zaiste w czeskim stylu.
Populistyczna partia premiera, ANO, postawiła wszystko na sprawdzoną strategię, która już od 2011 roku wynosi ją do zwycięstwa: przekupywanie wyborców. Tym razem weszła wręcz na poziom metafizyczny. W regionie Czech Środkowych (Pragi i okolic) wystąpiła dotkliwa wysypka plakatów obiecujących darmowe testy na COVID-19 dla osób starszych, jeśli wygra kandydatka ANO (absurdalnie wyretuszowana kobieta stojąca na zdjęciu obok absurdalnie wyretuszowanego premiera). Kandydatka ta, Jaroslava Pokorná Jermanová, jest zresztą gwiazdą pasma skandali, rozciągającego się od dania mężowi kluczyków do samochodu służbowego do celów prywatnych, przez wypłacenie kolegom z partii milionów z kasy regionu za bliżej niezidentyfikowaną pracę, taką jak „monitoring festiwali muzycznych”, do pozwania ratowniczki medycznej, która ośmieliła się powiedzieć głośno, że w regionie nie ma maseczek do użytku szpitalnego. Zapytana przez media o plakaty potwierdziła obietnicę i dodała, że darmowe testy przewidziano tylko dla jej regionu. W ten sposób zdradziła swój szczególny stosunek do zdrowia i bezpieczeństwa publicznego. Plakatowa obietnica zyskała jeszcze dziwniejszy wymiar, kiedy na temat kampanii wypowiedział się premier. „To nonsens, niczego takiego nigdy nie planowaliśmy, cała ta propozycja to nonsens” – tako rzecze Babiš. Jermanová – niemożliwe! – odmówiła dalszych komentarzy.
Przechodzimy od komedii do tragedii. Niewiele widziano ostatnio smutniejszych rzeczy w czeskiej polityce niż spot wyborczy Partii Socjaldemokratycznej, mówiący o nieudolnej reakcji rządu na kryzys związany z koronawirusem. Zamyka go ujęcie twarzy lidera partii wyrażającej desperackie pragnienie, by wreszcie zakończyć tę produkcję. Teoretycznie był to dobry pomysł, ponieważ socjaldemokraci, a szczególnie Jan Hamáček, rzeczywiście przeżyli chwilowy skok popularności za sprawą pewnego czerwonego swetra. Niestety zatrudniony przez partię geniusz PR-u zapomniał, że istnieje coś takiego jak czas, który niesie ze sobą różne przykrości. Na przykład teraz już wiemy, jak źle poradzono sobie z całym kryzysem i ile dokładnie nas kosztowały wadliwe środki ochrony osobistej, które zakupiliśmy dzięki wybitnym umiejętnościom negocjacyjnym Hamáčka. Niemniej, spot reklamowy, który opowiada o porażce, sam jest porażką sztuki filmowej i najprawdopodobniej skończy się porażką w wyborach, na pewno zasługuje na zauważenie. Tak że tak. Proszę zauważyć.
Mój autobus, moje zasady
Z wyborami wiąże się też przynajmniej jedna optymistyczna wiadomość. Skrajnie prawicowa populistyczna partia SPD najwyraźniej uznała, że jej elektorat został już wystarczająco nastraszony imigracją i oswojony z rasizmem. Postanowiła skierować swój gorejący płomień nienawiści na inny cel: edukację integracyjną. W czeskiej polityce tradycyjnie jest to obszar problematyczny, ponieważ edukacja od lat cierpi na niedofinansowanie. Ponadto dominuje w niej prawicowy paradygmat, który zadowala się odsyłaniem dzieci niepasujących do systemu – czy to z powodu rasy, zaburzeń rozwojowych, czy szczególnych potrzeb – do szkół specjalnych. W rezultacie właściwie pozbawia je szans na pełną edukację, a to tylko po to, by „normalne” dzieci pozostały normalne i krzewiły normalność dla przyszłych pokoleń. SPD zdołała jednak wymyślić taki slogan, który wykopał kolejne dno pod tą kwestią. „Zdrowe szkoły bez integracji” – głosi plakat, ilustrując hasło portretami dwóch polityków, którym być może integracja by się akurat przydała (chociaż „palant” to nie jest jeszcze diagnoza medyczna).
czytaj także
Tak się składa, że plakaty te można zobaczyć w środkach transportu publicznego. Każdy pasażer tramwaju czy autobusu musi się dowiedzieć, jakim durniem jest lokalny kandydat SPD. W tej sprawie odezwał się jednak głos protestu: Josef Prokeš, kierowca autobusu z Brna (Brno górą!), przyszedłszy do pracy i zobaczywszy tę szkaradę przyczepioną do pojazdu, po prostu odmówił jego prowadzenia. Wyjaśnił, że jego córka z autyzmem uczy się w zwykłej szkole. Doszło do eskalacji konfliktu, pojawiły się słowa o odejściu z pracy, kierowca zwrócił się nawet do ratusza i otrzymał pozwolenie, by nie prowadzić akurat tego konkretnego autobusu. Szczęśliwe zakończenie.
Ważniejszy skutek tej sprawy stanowi rozpoczęcie debaty o granicach tego, co do przyjęcia w reklamie, zwłaszcza politycznej (a już w ogóle w kampaniach ekstremistów). Republice Czeskiej brakuje zarówno środków prawnych, jak i chęci, by obwarować takie reklamy regulacjami. Jedyną niedawną sytuacją, przy której ten problem wypłynął, było rozpoczęte trzy lata temu usuwanie przydrożnych reklam wielkoformatowych. Do 2020 roku udało się pozbyć jednej trzeciej billboardów. Jednak według Prokeša Zakład Transportu Publicznego w Brnie pracuje teraz nad określeniem, co można, a czego nie można przyklejać na jego pojazdach.
Cieszmy się nawet z małych zwycięstw.