Linke jako jedyna partia demokratyczna skutecznie zawalczyła o zasięgi na TikToku, gdzie dotychczas królowała AfD, pompująca w wirtualną sieć hektolitry rasistowskich pomyj. Inwestycja w media społecznościowe opłaciła się, jednak niedzielne wybory z pewnością były czarnym dniem dla niemieckiej lewicy.
Niemcy wybrały nowy parlament federalny. Wybory do Bundestagu wygrała konserwatywna chadecja (CDU/CSU) Friedricha Merza, która wprawdzie zdobyła najwięcej głosów – 28,5 proc. (+4,3 p.p.), nie zdołała jednak przekroczyć psychologicznej granicy 30 proc.
Na drugim miejscu skrajnie prawicowa, rasistowska i flirtująca z putinowską Rosją Alternatywa dla Niemiec (AfD) – na partię Alice Weidel zagłosował co piąty Niemiec (20,8 proc., +10,4 p.p.). To zdecydowanie najlepszy ogólnokrajowy wynik listy wyborczej na prawo od chadecji w całej historii powojennych Niemiec. AfD zdobyła największe uznanie wśród mieszkanek i mieszkańców byłego NRD (aż 32 proc.) oraz robotników (30 proc.), co warte odnotowania, gdyż jej program wyborczy jest do szpiku kości neoliberalny i antysocjalny.
Smutny koniec „koalicji świateł drogowych”
Bezsprzecznymi przegranymi niedzielnych wyborów są partie, które do listopada 2024 roku tworzyły koalicję kanclerza Olafa Scholza – jego Partia Socjaldemokratyczna (SPD) zjechała do katastrofalnego poziomu 16,4 proc. (-9,3 p.p.; to najgorszy ogólnoniemiecki wynik SPD od 1887 roku).
Niemcy mają ostatnią szansę, by głęboko się zreformować [rozmowa]
czytaj także
Partia Zielonych pogorszyła swój wynik z 2021 roku (11,6 proc., -3,1 p.p.), ale utrzymała poparcie na poziomie dwucyfrowym. Liberalna FDP – jedyna centroprawicowa partia w koalicji Scholza – nie zdołała sforsować progu wyborczego (4,3 proc.), tracąc ponad 7 pkt proc. Były minister finansów i lider FDP Christian Lindner, uznawany przez wiele lat za złote dziecko niemieckiego liberalizmu, podał się do dymisji jeszcze w niedzielny wieczór.
Rezurekcja Linke
Niespodzianką wieczoru był zaskakująco wysoki wynik lewicowej Linke (8,8 proc.), która poprawiła swój wynik wyborczy z 2021 roku (+3,9 p.p.). Po odejściu z partii frakcji Sahry Wagenknecht i założeniu przez secesjonistów nowej partii („Sojuszu Sahry Wagenknecht”, w skrócie BSW), Linke znalazła się na skraju upadku – w eurowyborach w maju 2024 roku zdobyła jedynie 2,7 proc. Historia potoczyła się jednak inaczej: dzięki zręcznej kampanii i słabości socjaldemokracji Linke zmartwychwstała, a prorosyjska BSW… nie przekroczyła progu wyborczego.
Kiedy o godzinie 18 pojawiły się pierwsze prognozy, stacja telewizyjna ZDF podała, że wagenknechtowcy zdobyli 5 proc. głosów, tymczasem widzowie ARD zostali poinformowani, że BSW najprawdopodobniej znalazła się pod progiem. Rację mieli eksperci i ekspertki ARD – kiedy w okolicach drugiej w nocy zliczono głosy ze wszystkich lokali wyborczych, okazało się, że BSW zdobyła dokładnie 4,972 proc. (zabrakło 13 435 głosów)!
Gorzkie zwycięstwo Friedricha Merza
Pomimo że chadecja – sojusz CDU i bawarskiej CSU – zdobyła zdecydowanie najwięcej głosów, trudno uznać jej wynik za przekonujące zwycięstwo (warto przypomnieć, że w wyborach do Bundestagu chadecja pod przewodnictwem Angeli Merkel nigdy nie zjechała poniżej 32 proc.). Wśród niektórych komentatorek i komentatorów pojawiły się opinie, że prawicowiec Merz obniżył wynik chadecji przez błąd taktyczny, jakim było sztuczne wywołanie sytuacji, w której uchwała frakcji parlamentarnej CDU/CSU w sprawie ograniczenia migracji została przegłosowana jedynie dzięki głosom posłanek i posłów AfD i BSW.
Wybory w Niemczech: sukces AfD, koniec „koalicji postępu” i „sprawdzam” na lewicy
czytaj także
Ponieważ lider CDU Friedrich Merz wciąż wyklucza jakąkolwiek współpracę z AfD, jedyną sensowną opcją koalicyjną jawi się wspólny rząd z SPD. Merz ma jednak szczęście w nieszczęściu: ponieważ progu nie przekroczyły FDP i BSW, potencjalna „wielka koalicja” miałaby większość mandatów w Bundestagu, co zdecydowanie ułatwi rozmowy między partiami. Gdyby BSW weszła do parlamentu, Merz musiałby, chcąc nie chcąc, negocjować także z Partią Zielonych – i to mimo że premier Bawarii Markus Söder zarzekał się przed wyborami, że jego CSU nie zgodzi się na jakąkolwiek koalicję z Zielonymi.
Konserwatystę i liberała gospodarczego Friedricha Merza czekają więc trudne negocjacje z keynesistowską SPD, która za wejście do koalicji zapewne żądąć będzie podwyżki pensji minimalnej do 15 euro/godz., utrzymania taniego ogólnoniemieckiego biletu na komunikację miejską i regionalną (tzw. Deutschlandticket) oraz gwarancji dotyczących państwowego systemu emerytalnego.
Jest raczej wątpliwe, by socjaldemokraci zgodzili się na postulowane przez Merza zmiany w systemie podatkowym (w tym m.in. obniżki podatku dochodowego dla najbogatszych) oraz najbardziej neoliberalne pomysły chadecji na reformę niemieckiego państwa opiekuńczego.
Z kolei kluczowa dla CDU kwestia ograniczenia migracji stanowi potencjalną kość niezgody w negocjacjach z SPD (socjaldemokraci mają poważne wątpliwości, czy zaproponowane przez Merza działania służące ograniczeniu „nieregularnej migracji” są zgodne z prawem unijnym).
Poturbowana SPD, wzmocniona Linke
Niedzielne wybory z pewnością były czarnym dniem dla niemieckiej lewicy – trzy „tradycyjne” partie na lewo od centrum (SPD, Zieloni, Linke) zdobyły łącznie jedynie 36,8 proc. Z lewicowej perspektywy za jedyne pozytywy tych wyborów można uznać udaną akcję ratunkową Linke oraz skuteczną obronę wrót Bundestagu przed BSW, która łączy „konserwatywną lewicowość” z antywokeizmem, sprzeciwem wobec dotychczasowej polityki migracyjnej i – co najgorsze – sympatią wobec putinowskiej Rosji.
czytaj także
Socjaldemokracja została ukarana za chłodny styl kanclerza Scholza, który nie tylko nie znalazł odpowiedniego języka komunikacji z elektoratem i nie zdołał podtrzymać więzi emocjonalnej ze swoimi wyborcami, ale przede wszystkim nie był w stanie utrzymać w ryzach protagonistek i protagonistów chaotycznej „koalicji świateł ulicznych” (nazwanej tak po barwach partii, które były jej częścią – czerwień SPD, żółć FDP, zieleń Zielonych).
Część projektów koalicji została zakomunikowana w fatalny sposób, np. nowelizacja ustawy regulującej źródła ciepła (która sprowadzała się do zakazu instalacji nowych kotłów opalanych gazem i ropą naftową), w konsekwencji której doszło do ogromnej publicznej kłótni między Zielonymi a FDP. Choć Niemcy potrzebują miliardów euro na pilne inwestycje – na modernizację czekają tysiące kilometrów linii kolejowych, pogarsza się stan infrastruktury samorządów, rozbudowa sieci przesyłu energii wymaga ogromnych nakładów – liberalny minister finansów Christian Lindner stanowczo odmawiał rozluźnienia zasad tzw. hamulca zadłużenia, który ogranicza możliwości zaciągania nowego długu publicznego. FDP nie zgodziła się nawet na reformę świadczeń opiekuńczych, której głównym celem było ograniczenie ubóstwa wśród niemieckich dzieci, wskazując na zbyt wysokie koszty takiego rozwiązania.
czytaj także
Smutnym finałem koalicji były negocjacje budżetu na 2025 rok, kiedy Lindner nie zgodził się na to, by pomoc dla walczącej Ukrainy była finansowana z nowych kredytów – sugerował, by koalicjanci poszukali oszczędności w swoich ministerstwach, na co nie zgodzili się SPD i Zieloni. W konsekwencji kanclerz Scholz zdymisjonował ministra Lindera, następnie FDP wyszła z koalicji, rząd stracił większość, rozwiązano Bundestag i ogłoszono nowe wybory. Liberałowie dostali słony rachunek za swoje postępowanie w koalicji i będą mogli się przyglądać rozwojowi sytuacji z „ław” opozycji pozaparlamentarnej.
Coś się kończy, coś się zaczyna
Olaf Scholz błyskawicznie wziął odpowiedzialność za przegrane wybory, pogratulował Friedrichowi Merzowi wygranej i pokornie ogłosił, że nie będzie ubiegać się o stanowisko w nowym rządzie. Głównym negocjatorem w „koalicyjnym pokerze” z ramienia SPD, a także nowym liderem partii będzie najprawdopodobniej minister obrony narodowej Boris Pistorius.
Jak wskazują sondaże, to właśnie 64-letni Pistorius, były burmistrz miasta Osnabrück i minister spraw wewnętrznych Dolnej Saksonii, jest dziś najpopularniejszym politykiem Niemiec. W listopadzie 2024 roku pojawił się nawet pomysł, by wystartował w przyspieszonych wyborach jako lider listy SPD, ale będąc lojalnym „żołnierzem partyjnym”, zrezygnował na rzecz urzędującego kanclerza (są też tacy komentatorzy, którzy twierdzą, że specjalnie dał Scholzowi przegrać). Jako szef MON-u nadzoruje wielomiliardowy program modernizacji Bundeswehry i z dużym zaangażowaniem udrożnił niemiecką pomoc wojskową dla armii ukraińskiej.
czytaj także
Od 1949 roku SPD cztery raz współtworzyła z chadecją „wielką koalicję”: w latach 1966–1969, 2005–2009, 2013–2017 i 2017–2021. Dwukrotnie rządy z CDU/CSU zakończyły się dla SPD katastrofą elektoralną (w 2009 i 2017 roku), niemniej dwa razy socjaldemokraci zdołali po wyborach utworzyć nowy rząd federalny bez udziału chadeków (w 1969 i 2021 roku). To, czy SPD wyjdzie z koalicji z CDU Merza osłabiona czy wzmocniona, zależeć będzie nie tylko od tego, w jakim stopniu zrealizuje swój program wyborczy (i zablokuje najmniej rozsądne pomysły probiznesowej CDU), ale też od tego, czy znajdzie znów język, który trafi do jej tradycyjnych wyborczyń i wyborców: robotników i szeroko pojętego salariatu, czyli pracującej klasie średniej, w której zaczęła buszować skrajnie prawicowa AfD.
Linke – wzór do naśladowania dla europejskiej lewicy?
Spektakularny powrót do Bundestagu Linke to przede wszystkim zasługa odważnej kampanii ugrupowania, które nie miało już nic do stracenia. Choć Linke po odejściu BSW jest po prostu bardziej lewicową wersją SPD – tatuaż z Różą Luksemburg na przedramieniu współliderki listy Heidi Reichinnek czy oficjalne memy z Marksem to po prostu socjalistyczny folklor – udało jej się wykreować populistyczny przekaz, że jako jedyna formacja walczy z miliarderami, drogimi czynszami oraz wysokimi rachunkami za ciepło i żywność (nie wypinając się tak jak BSW na mniejszości seksualne, cudzoziemców czy osoby szukające schronienia w Niemczech).
Jako jedyna partia demokratyczna skutecznie zawalczyła o zasięgi na TikToku, gdzie dotychczas królowało skrajnie prawicowe ugrupowanie Alice Weidel, pompując w wirtualną sieć hektolitry rasistowskich pomyj. Inwestycja w media społecznościowe opłaciła się: wśród wyborczyń i wyborców do 30. roku życia Linke prześcignęła AfD w stosunku 23 do 21 proc., co przyczyniło się do jej dobrego wyniku.
Czy Linke jest wzorem do naśladowania dla partii europejskiej lewicy? Niestety nie do końca. Choć po odejściu wagenknechtowców z ugrupowania zniknęli sympatycy i sympatyczki putinowskiej Rosji, Linke wciąż żyje antyimperialistycznymi fantazmatami zachodnioeuropejskiej lewicy: potępia agresję rosyjską na Ukrainę, nawet przyznaje Ukrainie prawo do samoobrony, ale nie zgadza się na wysłanie walczącej Ukrainie niemieckiej broni i sprzętu wojskowego. Popiera sankcje, ale tylko przeciwko rosyjskim oligarchom i rosyjskiemu przemysłowi wojskowemu, nie przeciwko „zwykłym Rosjankom i Rosjanom”. Jest przeciwna NATO, nadal kręci nosem na rozszerzenie Sojuszu na obszar byłych państw członkowskich Układu Warszawskiego (czyli Polski, Czech, Węgier i krajów nadbałtyckich), ale równocześnie nie popiera stworzenia europejskiej armii. Nie zgadza się też na zwiększenie wydatków na obronność, żyjąc w naiwnej iluzji, że inne mocarstwa też będą się rozbrajać jak w latach 90. ubiegłego wieku.
Ostateczna porażka rządu Scholza. Do władzy w Niemczech powróci chadecja
czytaj także
Podczas kampanii wyborczej Linke umiejętnie schowała kwestię Ukrainy, ale lewicowa czytelniczka, zwłaszcza mieszkająca w Europie Wschodniej i Środkowej, powinna mieć świadomość, że ugrupowanie to nie odrobiło swojej lekcji z wojny w Ukrainie.
Choć wybory do Bundestagu wzmocniły AfD, zmobilizowały też wiele Niemek i Niemców sprzeciwiających się skrajnej prawicy – w głosowaniu wzięło udział aż 82,5 proc. wyborców (to najwyższa frekwencja od 1998 roku) – to od polityczek i polityków tworzących przyszły rząd federalny będzie zależeć, czy Niemcy pójdą drogą austriacką, czy jednak uda im się odzyskać zaufanie wyborczyń i wyborców, neutralizując śmiertelne zagrożenie dla niemieckiej demokracji ze strony antyunijnej i proputinowskiej skrajnej prawicy.