Niedzielne wybory nie przyniosą Niemcom politycznego trzęsienia ziemi. Wzmocnienie radykalnych skrzydeł Bundestagu nie zmienia faktu, że niemieckie głosy dość równomiernie rozłożyły się między lewicą a prawicą, a władzę obejmie centrum. Jednak nawet jeśli koalicja CDU-SPD dojdzie do skutku, nie stworzy silnego rządu.
Na zachodzie bez większych zaskoczeń. Niedzielne wybory parlamentarne wygrała chadecja, czyli CDU (28,6 proc.), drugie miejsce zajęła skrajnie prawicowa AfD (20,8 proc.), podium zamknęli socjaldemokraci z SPD (16,4 proc.). Do Bundestagu weszli również Zieloni (11,6 proc.) oraz Lewica (8,8 proc.), tuż pod progiem znaleźli się liberałowie z FDP oraz BSW – alt-leftowa partia Sahry Wagenknecht.
Wybory w Niemczech: sukces AfD, koniec „koalicji postępu” i „sprawdzam” na lewicy
czytaj także
Wszystko wskazuje na to, że kanclerzem zostanie konserwatywny liberał Friedrich Merz, a nowy niemiecki rząd utworzą CDU i SPD. Oznacza to powrót do GroKo – „wielkiej koalicji”. Ostatni raz rządziła Niemcami za czasów Angeli Merkel. I choć wydawało się wtedy, że dominacja masowych, centrowych partii dobiega końca, dziś to właśnie takiej tradycyjnej kombinacji oczekuje spora część niemieckiego społeczeństwa.
Historyczny spadek SPD, AfD i Lewica w natarciu
Nie oznacza to jednak, że w sztabach CDU i SPD panuje radość. Chadecy oczekiwali wyniku powyżej 30 proc., a socjaldemokraci osiągnęli najgorszy wynik od 1887 roku. To pokłosie utraty tradycyjnego elektoratu – wielkoprzemysłowej klasy robotniczej – oraz fatalnej reputacji poprzedniego rządu, kierowanego właśnie przez SPD.
Trepka: Niemiecka demokracja jest poobijana, ale pacjent wciąż żyje
czytaj także
Zieloni też nie mają się z czego cieszyć – zdobyli nieco mniej głosów niż w 2021 roku, gdy Europa, a szczególnie młodzi wyborcy, przejmowali się przede wszystkim klimatem. Z drugiej strony stracili najmniej ze wszystkich koalicjantów z poprzedniej kadencji. Totalną porażkę ponieśli liberałowie, którzy w ostatnich wyborach zrobili dwucyfrowy wynik, a do nowego Bundestagu nie wejdą wcale. To właśnie upór ministra finansów i dotychczasowego lidera FDP Christiana Lindnera doprowadził do rozpadu ustępującego rządu.
Świętują za to partie skrajne – AfD oraz Lewica. Skrajna prawica wypadała co prawda lepiej w niektórych sondażach, ale i tak w porównaniu z poprzednim rozdaniem podwoi liczbę swoich mandatów. Szczególnie wielu wyborców zdobyła w dawnym NRD, a także wśród robotników i młodych mężczyzn.
Młodzi Niemcy bardziej czerwoni niż brunatni
Wygląda na to, że czasy, gdy prawicowi populiści byli otoczeni przez niemiecką debatę publiczną tzw. kordonem sanitarnym, dobiegły końca. Strategia „no platform”, stosowana dotychczas przez niemieckie media, okazała się nieskuteczna. Z AfD nikt nie chce wchodzić w koalicję, ale mocne drugie miejsce z pewnością pozwoli partii domagać się wysokich stanowisk, np. w Bundestagu.
Niemcy mają ostatnią szansę, by głęboko się zreformować [rozmowa]
czytaj także
Jednocześnie to właśnie postulat „no platform” wobec AfD przyniósł Lewicy względny sukces. Postkomunistyczna Die Linke wydawała się wymierać wraz ze swoim wschodnioniemieckim elektoratem, a gwoździem do trumny partii miało być odejście najcharyzmatyczniejszej z jej twarzy – Sahry Wagenknecht. Przed wyborami nie było pewne, czy Lewica wejdzie do rządu. Zmieniła to tyrada młodej posłanki Heidi Reichinnek, która skrytykowała chadeków za poszukiwanie wsparcia u posłów AfD. Był to najgłośniejszy bodaj tiktokowy viral tej kampanii.
@heidireichinnek Die spontane Rede nach dem Dammbruch.
Lewica zdobyła serca młodych wyborców. Zgodnie z wynikami sondaży exit poll w grupie wiekowej 18–24 zgarnęła 25–27 proc. głosów. AfD była druga z wynikiem 20–21 proc. Nie miałam więc do końca racji, pisząc parę miesięcy temu, że niemiecka młodzież brunatnieje. W mniejszym stopniu dotyczy to młodzieży wielkomiejskiej. Najlepiej Lewica poradziła sobie oczywiście w Berlinie – zwyciężyła tam wybory, i to właśnie głosami młodych. W kampanii mówiła dużo o kryzysie mieszkaniowym, który dotyka przede wszystkim studentów. Niewykluczone, że jakiś wpływ na ten sukces miała też egzotyczna jak na niemieckie warunki propalestyńska postawa partii. To temat, który rozgrzewa serca wielu młodych Niemców – szczególnie tych z tłem migracyjnym.
Rację mieli więc ci, którzy zapowiadali, że to pierwsze niemieckie wybory, w których znaczącą rolę odegrają media społecznościowe. Zarówno AfD, jak i Die Linke świetnie sobie w nich radzą – zapewne również dlatego, że ich logika premiuje polaryzujący kontent. Z kolei wyjątkowo agresywna w tych wyborach rosyjska dezinformacja wymierzona była przede wszystkim w partie centrowe.
the_ad_group id=”30186″]
Wyjątkiem od tej reguły jest porażka BSW – Sojuszu Sahry Wagenknecht. Nowa, skupiona wokół postaci liderki partia nie przekroczyła progu wyborczego (zabrakło jej zaledwie 13 tys. głosów), choć sama Sahra świetnie sobie radzi w internecie. W przeciwieństwie do swojej poprzedniej partii Die Linke, nie udało jej się dotrzeć do młodych wyborców. Swój alt-leftowy przekaz kierowała głównie do starszych, grając na strunach nostalgii za starymi, dobrymi Niemcami, których obywatele jeżdżą samochodami rodzimej produkcji, ogrzewają domy tanim rosyjskim gazem i latają na wczasy na Majorkę, nie martwiąc się o ocieplenie klimatu.
Trudna koalicja i wyzwania dla Polski
Niedzielne wybory nie przyniosą Niemcom politycznego trzęsienia ziemi. Wzmocnienie radykalnych skrzydeł Bundestagu nie zmienia faktu, że niemieckie głosy dość równomiernie rozłożyły się między lewicą a prawicą, a władzę obejmie centrum. Jednak nawet jeśli koalicja CDU-SPD dojdzie do skutku, nie stworzy silnego rządu. 328 mandatów w 650-osobowym Bundestagu to nieznaczna większość. Dochodzi do tego fakt, że partie te nie zgadzają się ze sobą w kilku kluczowych kwestiach.
czytaj także
Najtwardszą kością niezgody będzie polityka gospodarcza – SPD zechce utrzymać prosocjalny kurs, podczas gdy CDU stoi w tej kwestii na twardych liberalnych pozycjach. Trudno będzie zatem o wspólną receptę na kryzys, w którym od dłuższego czasu znajduje się niemiecka gospodarka. Socjaldemokraci będą zapewne również opierali się radykalnemu zaostrzeniu kursu w polityce migracyjnej, które zapowiadają chadecy. A to właśnie te dwa tematy były w kampanii najważniejsze.
Bezprecedensowo ważna była też polityka obronna i zagraniczna. Przyszły (najprawdopodobniej) kanclerz Friedrich Merz zapowiadał twardy proeuropejski i proukraiński kurs. Straszył, że Donald Trump może nie wywiązać się ze swoich sojuszniczych zobowiązań w ramach NATO, dlatego Europa – w tym Niemcy – muszą się zbroić. Wśród swoich kluczowych partnerów wymieniał Francję i Polskę. To nie do końca w smak pacyfistycznej i prorosyjskiej części SPD, ale wszystko wskazuje na to, że nie będzie miała ona po wyborach wiele do powiedzenia. Po porażce kanclerza Scholza przywództwo w partii ma szansę objąć bardzo popularny w Niemczech, a przy tym wyraźnie proukraiński minister obrony Boris Pistorius.
W realizacji tych zapowiedzi może jednak przeszkodzić blokująca mniejszość prorosyjskiej AfD i pacyfistycznej Lewicy. Większe machinacje budżetowe – a więc np. utworzenie specjalnego funduszu dla Bundeswehry czy reforma hamulca zadłużenia – wymagają większości kwalifikowanej (dwie trzecie głosów), której koalicja nie będzie miała nawet z głosami Zielonych. Lewica czysto teoretycznie nie miałaby problemu ze zwiększaniem długu, jednak lider Die Linke Jan van Aken jednoznacznie wykluczył poparcie dla rozwiązań mających na celu zwiększenie wydatków na zbrojenia.
czytaj także
Trudno przy tym wyrokować, jak w praktyce będzie wyglądało zapowiadane przez Merza zbliżenie z Polską. Między chadekami Merzem i Tuskiem pewnie zaiskrzy, jednak nowemu rządowi niełatwo będzie rozwiązać problemy, które położyły się cieniem na relacjach polsko-niemieckich w ubiegłej kadencji Bundestagu. Na wypłatę reparacji dla polskich ofiar nazizmu nie znajdą się zapewne pieniądze, a irytujące Polskę kontrole na granicy polsko-niemieckiej według kampanijnych zapowiedzi Merza mają zostać tylko wzmocnione.