Unia Europejska

Scena z koparką. Dlaczego ludzie protestują, zamiast siedzieć nad strumieniem?

Niemiecka ustawa o odejściu od węgla do 2038 roku faworyzuje wielkie koncerny energetyczne i na razie nie przeszkadza w rozbudowie odkrywek węgla brunatnego. W zachodnich Niemczech właśnie wybuchł protest przeciwko takiej inwestycji.

W czerwcu we wsi Keyenberg w zachodnich Niemczech, przeznaczonej pod odkrywkę węgla brunatnego, orkiestra grała symfonię Pastoralną Beethovena. Ludzie w spokoju słuchali Sceny nad strumieniem, patrzyli w niebo i mimo maseczek na twarzach widać było, że niektórzy płaczą. Dzisiaj siedzą na okolicznej drodze L277 i protestują. Zdjęcia telewizji WDR nie pozostawiają złudzeń: ten protest nie ustąpi dobrowolnie. Kiedy zobaczyłam chłopaka wskakującego na koparkę niszczącą asfalt, miałam wrażenie, że on zaraz zginie.

W Polsce i w Niemczech pod koniec lipca ludzie, zamiast leżeć na plaży, protestują przeciwko dalszemu wydobyciu węgla brunatnego. W Polsce protesty odbyły się w Zagłębiu Konińskim, gdzie koncern ZE PAK planuje odkrywkę Ościsłowo, podczas gdy jego właściciel w telewizji Polsat namawia do przystąpienia do Programu Czysta Polska. W tym samym czasie w zachodnich Niemczech, tuż przy granicy z Holandią, młodsi i starsi mieszkańcy miast i wsi sprzeciwiają się rozbudowie kopalni odkrywkowej Garzweiler II, należącej do koncernu RWE. Protestują, mimo że prawo jest po stronie koncernu energetycznego, który także w Polsce lubi się przedstawiać jako lider energetyki odnawialnej (RWE Innogy).

Ekolodzy, czarownice współczesności

czytaj także

Kiedy 3 lipca Bundestag przyjął ustawę o odejściu od węgla do 2038 roku (314 posłów głosowało za, 237 przeciw), pojawiły się komentarze, że jej zapisy to „zły znak dla klimatu”. Z perspektywy Polski mogło się wydawać, że ekolodzy przesadzają, bo przecież ustalono termin zaprzestania spalania węgla i przyznano pieniądze na transformację. Obecne protesty przeciwko kopalni Garzweiler pokazują jednak, że obawy o fasadowy charakter ustawy nie były na wyrost. Właśnie okazuje się, kto będzie rzeczywistym beneficjentem ustawy o końcu węgla w Niemczech. Najwyraźniej ani ludzie, ani klimat.

Ludzie idą na wojnę

Powiązania polityków z przemysłem są w Niemczech od lat przedmiotem wielu kontrowersji. Wystarczy wspomnieć byłego kanclerza Gerharda Schroedera pracującego teraz dla Gazpromu czy byłego szefa partii SPD Sigmara Gabriela, który jako doradca rzeźni Toennies, miał przymykać oko na wyzysk pracowników z Rumunii i Polski, którzy w czasie pandemii pracowali w rzeźni ponad siły i stali się kozłem ofiarnym wybuchu ogniska koronawirusa w Nadrenii Północnej-Westfalii.

Ten land stał się w lipcu bohaterem skandali nie tylko ze względu na aferę w rzeźni Toennies. Region ten jest „bogaty” w zasoby naturalne – to tam mieści się Zagłębie Ruhry i miasta Bochum czy Essen, gdzie wydobycie węgla kamiennego już się zakończyło. Region ten jest też kluczowym obszarem wydobycia węgla brunatnego metodą odkrywkową. Największa w Niemczech odkrywka Garzweiler II oraz nowo podłączona do sieci elektrownia Datteln 4 – zasilana węglem kamiennym sprowadzanym z Kolumbii i Rosji – spowiły cieniem wątpliwości ogłoszoną na początku lipca ustawę o odejściu od węgla.

Kopalnia Garzweiler II jest od lat przedmiotem krytyki ze strony niemieckiego społeczeństwa, które płaci ogromne pieniądze na tzw. Energiewende (transformację energetyczną), a jednocześnie przygląda się, jak przemysł węglowy pochłania kolejne wsie – i to w kraju, który od lat zabiega o tytuł lidera ekologicznego przemysłu i demokracji. Poczynaniom rządu federalnego uważnie przygląda się Polska i przy każdej okazji wytyka takie niepopularne decyzje jak właśnie podłączenie do sieci nowej elektrowni węglowej czy wysiedlanie kolejnych wsi na potrzeby rozbudowy odkrywki Garzweiler II.

Na temat zawiłych meandrów polityki, przemysłu oraz protestów społeczeństwa niemieckiego można by już napisać opasłe tomy historii sporu między społeczeństwem a władzami, szczególnie landowymi. Premier NRW Armin Laschet (CDU) od lat przekonuje społeczeństwo, jak ważny jest dla niego przemysł wydobywczy, i nie kryje swoich sympatii do RWE, wysyłając zastępy policji tam, gdzie są „potrzebne”. Właśnie dostał kolejny powód, bo mieszkańcy okolic nowej odkrywki nie zamierzają dopuścić do jej powstania.

W okolicach zagrożonych przesiedleniem wsi, jak Berverath, Keyenberg, Kuckum i kilku innych, RWE zaczyna niszczyć drogę 277, która przez lata traktowana była jako swego rodzaju czerwona linia – nieprzekraczalna granica. Na drogę wjechały buldożery, niszcząc ją, przygotowując miejsce do rozbudowy kopalni. Mieszkańcy, którzy nie zgadzają się na porzucenie rodzinnych gospodarstw ani na niszczenie zabytkowych układów ruralistycznych, protestują w ramach inicjatywy „Wszystkie wsie zostają” (Alle Dörfer bleiben!).

10 powodów, dla których będę przykuwał się do koparek

Na zdjęciach można zobaczyć wsie, do których dosłownie „podchodzi” wielka pożerająca dziura. Stare kościoły, domy i gospodarstwa mają zostać zburzone, ponieważ w ustawie o odejściu od węgla znajduje się zapis o tym, że węgiel z odkrywki Garzweiler II jest „niezbędny dla interesów energetycznych kraju”. Warto dodać, że przyjmując ustawę, niemiecki parlament nie uwzględnił opinii społecznej i eksperckiej, która przygotowywana była prawie rok. Tzw. Komisja Węglowa miała przedstawić rekomendacje do ustawy, ale ani jej autorzy, ani posłowie nie wzięli pod uwagę głosu opinii społecznej, za to pochylili się nad interesami koncernów węglowych – RWE z zachodu Niemiec, LEAG oraz Mibrag ze wschodu i tzw. środkowego zagłębia w okolicach Lipska.

Protest na drodze 277

Akcja protestacyjna dopiero się rozpoczęła. Kolejne dni pokażą, czy przerodzi się w masową akcję, jaką wcześniej wywołał konflikt o las Hambacher Forst. W tamtej sytuacji decydujący okazał się wyrok sądu w Münster, który nakazał sprawdzenie, czy las spełnia kryteria dyrektywy siedliskowej i powinien być włączony do chronionej sieci Natura 2000.

Nie tak obojętni na koniec świata

czytaj także

W przypadku skazanych dziś na wyburzenie wsi i drogi 277 sytuacja nie napawa optymizmem, ponieważ przeciwko obywatelom stoi prawo ich własnego kraju. Prawo to nie tylko budzi kontrowersje w polityce wewnętrznej, ale jest dość kuriozalne w kontekście prezydencji Niemiec w Radzie Unii Europejskiej i trwających właśnie bojów o unijny budżet, który ma być uchwalony i wydawany na podstawie porozumienia paryskiego. Zgodnie z niemiecką ustawą prawie połowa wysokoemisyjnych elektrowni opalanych węglem brunatnym zostanie wyłączona z sieci dopiero po 2034 roku. Takie problematyczne projekty jak właśnie Garzweiler II mają działać jeszcze dłużej, a co więcej, Bundestag ocenił, że wydobycie z tej kopalni jest „niezbędne” dla polityki energetycznej.

Nie wszystkie wsie zostaną

Działająca m.in. w Nadrenii Północnej-Westfalii organizacja BUND sprzeciwia się tym rozwiązaniom i nazywa ustępstwa dla tej kopalni mianem „Lex Garzweiler”. Z punktu widzenia Polski może się wydawać, że całe Niemcy popierają rozbudowę odkrywki i przesiedlenia – należy jednak podkreślić, że negocjacje w tej sprawie prowadził rząd landowy Armina Lascheta (CDU), który ugrał nie tylko fory dla koncernu RWE. Ustawa o odejściu od węgla przewiduje bowiem olbrzymie rekompensaty dla koncernów węglowych, a interesy przemysłu nie kończą się na RWE. Spółka LEAG należąca do czeskiego koncernu EPH wprost szantażuje władze, że jeżeli uniemożliwią jej czerpanie węgla z odkrywki, odmówi wykonania prac przy rekultywacji terenu po zakończeniu wydobyciu.

Regiony węglowe, gdzie będą zamykane kopalnie i elektrownie, mają otrzymać pomoc strukturalną w wysokości 40 mld euro. Dla koncernów wydobywczych RWE i Leag przewidziane są odszkodowania w wysokości odpowiednio 2,6 i 1,75 mld euro. Widać zatem, kto faktycznie wygrał na przyjęciu ustawy o końcu węgla. RWE nie tylko dostanie rekompensatę, nie tylko nie będzie płacić za restrukturyzację regionu i przekwalifikowanie pracowników, ale dostaje także zielone światło na dalszą rozbudowę odkrywki Garzweiler II.

Czy Niemcy na wodorze wyjadą z kryzysu?

W tej sytuacji obywatele zostali z niczym. To wydaje się tłumaczyć determinację i opór mieszkańców wsi oraz aktywistów, których tam codziennie przybywa. Czas pokaże, czy protest przy „czerwonej linii” stanie się kolejnym Hambacher Forst.

Nie wiadomo jeszcze, czy ostaną się wsie, gdzie 1 czerwca orkiestra grała symfonię Pastoralną. Ale tak długo, jak jest nadzieja, ludzie będą walczyć o swój dom. Organizatorzy protestu mówią, że rząd „wypowiedział mieszkańcom wojnę”. Symfonia Pastoralna miała najwyraźniej ukoić nerwy mieszkańców programowymi melodiami, jak Allegro ma non troppo. Obudzenie się pogodnych uczuć po przybyciu na wieś. Sądząc po obrazach, jakie docierają z protestu, koncern RWE wyzwolił zupełnie inne pokłady emocji ludzi związanych z ziemią.

**
Hanna Schudy – eseistka, tłumaczka, dziennikarka, edukatorka i aktywistka. Doktor nauk humanistycznych (filozofia), magister ochrony środowiska (UAM i UWr). Współpracuje z Dolnośląskim Alarmem Smogowym, EKO-UNIĄ oraz Pracownią na rzecz Wszystkich Istot.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij