Chaos na wyspie Lesbos po pożarze obozu Moria pokazuje, że UE nie panuje nad sytuacją związaną z migracjami. Południowe kraje Europy od lat pozostawione są same sobie, podczas gdy codziennie do granic kontynentu docierają kolejne łodzie i pontony. A najwyższą cenę zawsze płacą sami migranci.
Moria jest nie tylko największym obozem dla uchodźców w Europie. To także symbol tzw. kryzysu migracyjnego i niespełnionych obietnic Unii Europejskiej o wzajemnej pomocy w związku z docieraniem na kontynent kolejnych osób.
Dwa pożary
W nocy z wtorku na środę pojawiły się pierwsze płomienie, niszcząc niemal całość zabudowań. Kolejny pożar wybuchł w środę wieczorem i dopalił to, co jeszcze z obozu zostało. Zdaniem lokalnej straży pożarnej straty sięgają 99 proc.
– Nie znamy przyczyn. Wiemy, że pierwszej nocy doszło do zamieszek między policją a mieszkańcami obozu. Funkcjonariusze użyli gazu łzawiącego. Przypuszczamy, że z tego powodu uchodźcy rozpalili ogniska, które miałyby zminimalizować efekty gazu. Podobno okadzanie się dymem bardzo pomaga na łzawienie oczu i kaszel. Ale tamtej nocy wiatr był wyjątkowo silny i błyskawicznie rozprzestrzenił ogień – relacjonuje Sonia Nandzik, współzałożycielka ReFOCUS Media Labs, która zajmuje się edukacją medialną uchodźców. Pożar zaczął się w tzw. Dżungli, czyli gaju oliwnym otaczającym Morię, gdzie mieszkają ci, dla których zabrakło miejsca w obozie. Następnie dotarł do właściwego obozu, trawiąc wszystko.
– Drugi pożar, który wybuchł w środę, na pewno był wynikiem celowego podpalenia. Nie wiemy, kto tego dokonał, ale na godzinę przed tym wydarzeniem słyszeliśmy od uchodźców: „Powiedzieli nam, że dzisiaj dokończą sprawę. Dzisiaj spłonie reszta”. Mówi się, że sprawcami mogły być lokalne faszyzujące organizacje, ale wciąż nie mamy na to żadnego potwierdzenia – dodaje Nandzik.
Wiele portali informacyjnych twierdzi z kolei, że oba pożary wzniecili sami uchodźcy. Taką wersję wydarzeń przedstawił też minister ds. migracji Notis Mitarachi. Jednak na ten moment o przyczynach tragedii nic nie wiadomo na pewno. Faktem jest jednak, że lokalne prawicowe ugrupowania atakowały uchodźców uciekających przed płomieniami do pobliskich miejscowości. Podczas pierwszego pożaru drogę blokowała im też policja. Powód? Zagrożenie ze strony faszyzujących bojówek i… kwarantanna.
Przed tymi fatalnymi wydarzeniami w Morii wykryto 35 zakażeń koronawirusem. To wystarczyło, by podjąć decyzję o zamknięciu obozu. Nakaz spotkał się ze sprzeciwem mieszkańców Morii. Zamieszki, o których wspomina Nandzik, miały wyniknąć właśnie z tego powodu. Izolację 12 tysięcy osób w obozie skrytykowali także Lekarze bez Granic. „Z medycznego punktu widzenia zamknięcie wszystkich, zamiast odizolowania i zidentyfikowania potencjalnie zainfekowanych, jest procedurą absurdalną” – mówili na łamach „la Repubblica”. Pierwsze przypadki wykryto na Lesbos znacznie wcześniej, mimo to przez ostatnie miesiące obóz był wolny od COVID-19.
– U ponad stu osób w Mitylenie na Lesbos wykryto koronawirusa – mówi Nandzik. – Dlatego argument, że uchodźcy nie powinni wyjść poza teren (byłego) obozu z powodu kwarantanny, jest nieco nie na miejscu.
czytaj także
Bez domu, bez jedzenia
Organizacje pozarządowe od lat alarmują o fatalnych warunkach w obozie na Lesbos. Przeznaczony dla trzech tysięcy osób, jeszcze do niedawna z trudem mieścił ponad 20 tysięcy. W kwietniu pisaliśmy o tym, że obóz nie jest w żaden sposób przygotowany na koronawirusa. Jeden kran z zimną wodą przypadał tam na setki ludzi, namioty stały od siebie w odległości jednego metra. Do tego dochodził problem śmieci, wadliwej kanalizacji i braku wystarczającej ilości jedzenia.
Teraz nie ma już niczego.
czytaj także
W międzyczasie, w związku z pandemią, część uchodźców rozlokowano w innych obozach lub zwyczajnie wyrzucono z Morii. W chwili wybuchu pożaru było tam 12 tysięcy ludzi, którzy teraz wylądowali na ulicy, bez koców, jedzenia ani wody. Nie ma choćby kartonów, na których mogliby się położyć. Wśród nich są dzieci i kobiety z niemowlętami, są osoby z niepełnosprawnościami.
– Policja odgradza uchodźców śpiących na ulicach i parkingach i nie pozwala im się przemieszczać. Utrudnia działania organizacjom pozarządowym, które z tego powodu nie mogą dostarczyć im żywności i podstawowych środków do życia. Ci ludzie nie jedli ani nie pili od dwóch dni. A temperatura nie spada poniżej 30 stopni. Niektórzy wracają na zgliszcza po wodę, ale ona absolutnie nie nadaje się do picia – relacjonuje dalej Sonia Nandzik.
Na razie podejmowane są działania doraźne. Część osób przeniesiono do niedalekiego obozu Kara Tepe, wiele osób koczuje na ulicy przed nim.
– Sytuacja pod obozem jest dramatyczna. Ulicą, która de facto jest terenem obozowiska, jeżdżą samochody osobowe i skutery. Jedynie uchodźcom nie pozwala się opuszczać tego miejsca. Na tym odcinku drogi zamknięto również wszystkie sklepy i stacje benzynowe. Gdy około godz. 14 przyjechały ciężarówki z wodą, ludzie zaczęli wyrywać sobie wzajemnie butelki. Rzucano zgrzewkami wody mineralnej w ludzi, aby dać szansę tym, którzy stali nieco dalej. Woda z ciężarówki znikała w niesamowitym tempie. Zgrzewki, które upadły na ziemię, błyskawicznie chwytały dzieci. Nie zapomnę widoku na oko pięcioletniego chłopca ledwo niosącego osiem półtoralitrowych butelek. Podejrzewam, że ważyły niewiele mniej niż on sam. Każdy brał tyle, ile tylko mógł unieść – opowiada Magdalena Grzymkowska, reporterka współpracująca m.in. z „Newsweekiem”, która aktualnie przebywa na Lesbos. Dodaje: – Obawiam się, że trudne warunki, w jakich przebywają uchodźcy, mogą doprowadzić do napięć i eskalacji przemocy. Ludzie są zdesperowani i nie mają już nic do stracenia.
Pomoc z Unii?
Na wyspie ogłoszono stan wyjątkowy. Pomocy udzieliła uchodźcom prywatna firma transportowa Blue Star Chios, obsługująca na wyspie promy. Jeden z nich został na czas kryzysu przekazany mieszkańcom obozu. Mieści tysiąc osób, a do pomocy mają zostać oddane jeszcze dwa greckie statki – tymczasowo to właśnie one będą schronieniem dla ludzi, którzy stracili dach nad głową w pożarze. Ci, którzy się tam nie zmieszczą, mają być rozlokowani w dwóch wojskowych obozach na wyspie, które będą zamknięte. Samoloty wojskowe przywiozły na Lesbos dodatkowe namioty.
Unijna komisarz ds. wewnętrznych Ylva Johansson zgodziła się na zakwaterowanie i pokrycie kosztów natychmiastowego transportu 400 dzieci i nastolatków, którzy pozostają bez opieki rodziców.
– To niewielka grupa, ale Grecja nie ma środków ani możliwości przyjęcia na kontynent kolejnych osób, w tamtejszych obozach też brakuje miejsc. Z tego powodu większość tych, którzy dotąd mieszkali w Morii, nadal ma zostać na wyspie – mówi Nandzik. – Nie obejdzie się bez pomocy Unii Europejskiej.
Ta pomoc była konieczna już od dawna. Mimo zapewnień o wspólnej odpowiedzialności za uchodźców UE pozostawiła bez pomocy kraje na zewnętrznych granicach Europy, uniemożliwiając relokację uchodźców w głąb kontynentu. Dzieje się to m.in. za sprawą rozporządzenia Dublin III, wedle którego wniosek o status uchodźcy musi być rozpatrzony w pierwszym kraju, do którego dociera wnioskodawca.
– Grecja musiała sobie radzić z kryzysem migracyjnym, ekonomicznym, a teraz jeszcze pandemicznym. Do tego wszystkiego największy obóz dla uchodźców w kraju właśnie spłonął. Grecja potrzebuje całego wsparcia i kooperacji, jakie Unia może zapewnić – komentuje z kolei Shirin Tinnesand Secilmis z organizacji Stand by me Lesvos. Dodaje, że według najnowszych informacji władze zapowiedziały odbudowę obozu na terenie poprzedniego. Ma mieć lepsze warunki i mieścić pięć tysięcy osób.
czytaj także
Państwa sąsiadujące z Morzem Śródziemnym, nierzadko także z woli UE, decydują się na stosowanie tzw. pushbacków, czyli nielegalnego odpychania ludzi dopływających do granic Europy. Każdego roku setki uchodźców i migrantów umierają na morzu. W zeszłym roku według oficjalnych danych zginęły 923 osoby. Niewykluczone, że w rzeczywistości było ich znacznie więcej.
ReFOCUS Media Labs we współpracy z krakowską organizacją Rethinking Refugees uruchomiły zbiórkę na pomoc uchodźcom na Lesbos: https://gogetfunding.com/emergency-support-for-moria/