„Polscy żołnierze łapali nas i wywozili, a białoruscy bili, aby zmusić do powrotu na granicę” – słyszę od wielu uchodźców, którym udało się dotrzeć do Niemiec. Niemieckie ośrodki przy granicy z Polską szybko się zapełniają i coraz częściej pojawiają się głosy o przywróceniu kontroli na granicy.
Samochód zatrzymuje się tuż przed mostem w Słubicach. Pasażerowie graniczną rzekę muszą pokonać pieszo – kierowca nie chce ryzykować. Po drugiej stronie stoją niemieccy policjanci. – Od razu poprosiliśmy ich o azyl – mówi płynnie po angielsku Aya, 28-latka z Syrii, którą spotykam na dziedzińcu ośrodka recepcyjnego Eisenhüttenstadt.
Gubin, Słubice, Zgorzelec – za „taksówkę” do tych miast ze wschodu Polski migranci płacą 1–2 tysiące dolarów. Tym, którzy nie mają pieniędzy, zostają pociągi, ale w nich ryzyko złapania i odesłania na Białoruś jest większe.
czytaj także
Od początku września do graniczących z Polską landów: Brandenburgii, Saksonii i Meklemburgii-Pomorza Przedniego oficjalnie dotarło ponad 6 tysięcy osób, głównie z Iraku, Syrii oraz Afganistanu. – Codziennie przyjeżdża tu 70–80 nowych osób – mówi Olaf Jansen, kierownik ośrodka recepcyjnego w Eisenhüttenstadt. – Na granicy z Polską nigdy nie notowaliśmy tak dużej liczby wniosków azylowych.
Nie wiadomo, ile osób wjeżdża do Niemiec niezauważonych. – Przechodziliśmy przez rzekę w nocy – opowiada Zaak, 20-latek z Iraku. – Chciałem jechać do Holandii, ale policja zatrzymała nas na autostradzie i tu przywiozła.
Co dalej z uchodźcami?
Murowane budynki byłych koszar NRD-owskiej milicji, za nimi baraki, a jeszcze dalej namioty. Cały teren ogrodzony siatką. Największy w Brandenburgii ośrodek recepcyjny dla uchodźców znajduje się w Eisenhüttenstadt – szarym, 25-tysięcznym miasteczku leżącym na granicy z Polską. To tu kończy się szlak, który z Bliskiego Wschodu biegnie przez Białoruś i Polskę.
– Z domu wyjechaliśmy w sierpniu – opowiada łamanym angielskim Baran, 30-latek z Zacho, miasta w irackim Kurdystanie, który do Niemiec przyjechał z dwoma kuzynami. – Osiem razy łapała nas polska straż graniczna. Prosiliśmy o azyl, ale oni i tak wywozili nas na granicę. Białoruscy żołnierze biciem zmuszali do kolejnych prób, w końcu zabrali nas na Litwę i tam od razu udało się przejść.
W Eisenhüttenstadt cudzoziemcy dostają dach nad głową, wyżywienie, odbywają kwarantannę, mogą się zaszczepić i po rejestracji są kierowani do innych ośrodków. – Wszystko dzieje się niezwykle wolno – mówi Greta von der Decken z organizacji KommMit, która na terenie Eisenhüttenstadt prowadzi punkt porad prawnych. – Sytuacja zaskoczyła nasze władze, które chyba nadal nie wiedzą, co robić z uchodźcami.
W ośrodku przebywa około 1600 osób, miejsc jest 2100, ale część z nich w wojskowych namiotach. – To tylko na pierwsze dni, później wszyscy trafiają do budynków – zapewnia Olaf Jansen. Od uchodźców słyszę, że w namiotach są już tydzień. Narzekają, że mimo ogrzewania w nocy robi się zimno.
Ośrodek w Eisenhüttenstadt jest w teorii otwarty, jednak za bramę wypuszczane są tylko zarejestrowane osoby. – Jesteśmy tu cztery tygodnie i nadal nie możemy wyjść – żali się Baran.
– To więzienie – wtrąca inny mężczyzna.
– Wszystko przebiega zgodnie z procedurami – zapewnia Olaf Jansen. – Każdy z przybyszów musi odbyć kwarantannę i to ona opóźnia moment rejestracji.
„Dżungla” bezpieczniejsza niż morze
– Ile można mieszkać w namiocie? – pyta retorycznie Aya. Dziewczyna pochodzi z syryjskiego miasta Homs, o które w czasie wojny toczyły się ciężkie walki. – Przeżyłam dwa lata oblężenia, później siedem lat w obozie dla uchodźców w Libanie, chcę wreszcie normalnie żyć.
W obozie pod Bejrutem Aya poznała Abdela, Nuzina, Dilina i Evitę. Wszyscy pochodzą z Syrii, wszyscy są przed trzydziestką i wszyscy angażowali się po stronie opozycji. – Nie jesteśmy rodziną, a grupą przyjaciół – wyjaśnia Abdel. – Niemieckie władze nie przyjmują tego do wiadomości i ciągle nas rozdzielają.
Według danych UNHCR w Libanie, który od kilku lat pogrąża się w kryzysie ekonomicznym, przebywa blisko milion uchodźców z Syrii. – Nie ma pracy, szkół, dostępu do lekarzy – mówi Aya. – Wszyscy chcą wyjechać do Europy lub Ameryki, bo wracać do Syrii nie mamy po co.
Podróż z Bejrutu do Brandenburgii kosztowała Ayę około 3 tysięcy dolarów, zrzuciła się cała rodzina. – Samolotem do Mińska, kilka dni w mieście, dalej autobus i „taksówka” – opowiada dziewczyna. – Chcę pójść na studia, zostać inżynierem i może kiedyś wrócić do wolnej Syrii.
– Dlaczego wybraliście szlak przez Białoruś? – pytam.
– Miało być łatwo – odpowiada Abdel. – W internecie widzieliśmy, że do pokonania jest tylko jedna granica.
– W lesie byliśmy pięć nocy, widzieliśmy umierających ludzi – mówi Aya. – Ale ta dżungla jest i tak o wiele bezpieczniejsza niż płynięcie przez morze.
Uszczelnianie granicy
„Chroń swoją ojczyznę przed nielegalnymi obcokrajowcami” – wezwała na swojej stronie skrajnie prawicowa partia niemiecka Trzecia Droga i na 23 października zapowiedziała „patrole” na granicy z Polską.
Tego samego dnia w granicznym Guben antyfaszyści zorganizowali 24-godzinną pikietę solidarnościową z uchodźcami. – Mamy ciepłe napoje, jedzenie, koce – wylicza Juliana Koenig, mieszkanka Guben. – Chcemy pokazać, że uchodźcy są tu mile widziani i nie chcemy oddać regionu neonazistom.
W akcji uczestniczy 100 osób, powiewają flagi SPD, Die Linke, są Zieloni oraz anarchiści. Większość uczestników przyjechała z Berlina i Cottbus, z Guben są tylko dwie osoby. W przygranicznym powiecie Spree-Neiße ostatnie lokalne wybory wygrała AfD, która uzyskała 26,5 proc. głosów. W samym Guben burmistrzem jest Fred Mahro z CDU, który publicznie wzywał do wzmocnienia ochrony granicy.
O przywrócenie kontroli na granicy niedawno zaapelował też Horst Teggatz, szef związku zawodowego niemieckiej policji. Jak podało Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, w okolice granicy wysłano już 800 dodatkowych funkcjonariuszy. – Będziemy ściśle kontrolować obszar graniczny i zieloną granicę z Polską – powiedział szef MSW Horst Seehofer w wywiadzie dla „Bild am Sonntag”. Wcześniej proponował polskim władzom wspólne patrole na granicy, które już się rozpoczęły.
W Eisenhüttenstadt nie chcą słyszeć o zamknięciu granicy. – 20 proc. naszych pracowników to Polacy – podkreśla Olaf Jansen. – Jesteśmy w Unii Europejskiej i takie rozwiązanie może mieć bardzo niekorzystne skutki ekonomiczne.
Na akcji antyfaszystów nie pojawił się żaden uchodźca, ale w nocy niemiecka policja zatrzymała 50 prawicowych bojówkarzy i znalazła przy nich kije bejsbolowe, maczety i gaz pieprzowy.
Rzeczy z Polski mogą być dowodami
Jedziemy wzdłuż polsko-niemieckiej granicy. We wsi Markosice trafiamy na stary poniemiecki most na Nysie Łużyckiej. Jedno z przęseł jest zawalone i na drugi brzeg można przejść jedynie pieszo. Tuż przed mostem leżą porzucone w pośpiechu ubrania, buty, plecaki, pieluszki, a między nimi jedzenie z Białorusi i karty pokładowe Belavii na lot z Istambułu do Mińska.
Przez wieś, w kierunku granicznego mostu biegnie stara brukowana droga. – Za wsią są już tylko pola i granica. Zwykle przywożą ich tu w nocy – mówi nam mieszkaniec Markosic.
Dwa tygodnie temu niemieckie władze rozebrały schody, które umożliwiały zejście po niemieckiej stronie mostu. – Rzeka jest płytka, o, tak, do kolan – pokazuje mężczyzna. – Nawet bez mostu można spokojnie przez nią przejść.
– W taki sposób granicę przekraczają osoby, które chcą jechać gdzieś dalej – wyjaśnia Greta von der Decken. – Bardzo trudno oszacować skalę tego zjawiska i dopiero po czasie zobaczymy, ile osób dotarło do innych państw.
– Dlaczego uchodźcy wyrzucają wszystkie rzeczy?
– To, co przywiozą z Polski, wskazuje, że byli już w innym państwie UE, a oni nie chcą tam być odesłani.
Odeślą nas do Polski?
Władze ośrodka Eisenhüttenstadt raz na tydzień organizują wejścia dla dziennikarzy. W ośrodku spotykam przedstawicieli największych niemieckich redakcji. Zainteresowanie tematem jest coraz większe. Wielu uchodźców otwarcie opowiada, że przyjechali przez Białoruś i Polskę.
– Po zatrzymaniu niemiecka policja zabrała nam telefony, oddali je dopiero po kilku dniach – skarży się dziennikarzom Zaak. Informacje o rekwirowaniu telefonów potwierdza jeszcze kilka innych osób. Policja tłumaczy to względami bezpieczeństwa.
Zgodnie z umową dublińską cudzoziemcy o azyl powinni się starać w pierwszym kraju UE, do którego wjechali. Jeśli pojadą dalej, mogą zostać odesłani. – Może władze chcą na tej podstawie ustalić, czy uchodźcy byli w Polsce – zastanawia się Greta von der Decken.
czytaj także
– Logowanie telefonu do sieci nie może być podstawą do odesłania – mówi Olaf Jansen. – Każda sprawa jest rozpatrywana indywidualnie, ale nie sądzę, żeby te osoby były masowo odsyłane, bo większość nie została w Polsce zarejestrowana.
Skala przyjazdów uchodźców jest dużo mniejsza niż w 2015 roku, gdy w Niemczech 1,1 miliona osób prosiło o azyl, nie widać też otwartości, z jaką wtedy witano uchodźców. Szef MSW Horst Seehofer dziękował polskim władzom za „ochronę wspólnej granicy” i „zapobieganie nielegalnej migracji”, a polityk liberalnej FDP Alexander Graf Lambsdorff w DW zwracał uwagę, że to „Polska zgodnie z dublińską konwencją jest odpowiedzialna za osoby wjeżdżające na jej terytorium” i że niektóre osoby już są zawracane.
– Wiesz, że jeśli mówcie o tym, że byliście w Polsce, to mogą was tam odesłać? – pytam Ayę, po tym, gdy opowiedziała swoją historię przed kamerą niemieckiej telewizji.
– Dlaczego? Przecież w Polsce nas nie chcą – odpowiada zaskoczona.
**
Tekst powstał dzięki projektowi „Wsparcie bez granic” realizowanemu z dotacji Program Aktywni Obywatele – Fundusz Krajowy – Fundusz Krajowy EOG.
***
Materiał powstał dzięki wsparciu Fundacji im. Róży Luksemburg.