W założeniach Europejski Zielony Ład ma przestawić unijną gospodarkę na ekologiczne, odnawialne, zrównoważone tory. Problem w tym, że Unia robi jednocześnie co najmniej sześć innych rzeczy, które udaremnią powodzenie zielonej transformacji.
Dwa tygodnie temu UE obchodziła swój coroczny Zielony Tydzień, podczas którego europejska elita obrońców środowiska gromadzi się, aby nawzajem pogratulować sobie własnej „zieloności”.
Unia twierdzi, że do kryzysu klimatycznego podchodzi bardzo poważnie, zwłaszcza w ramach flagowego Europejskiego Zielonego Ładu pilotowanego przez Komisję Europejską. Ogłoszony w 2019 roku ład obejmuje niemal wszystkie obszary polityki. Ma na celu sprawić, że Europa stanie się pierwszym kontynentem, który do 2050 roku osiągnie neutralność pod względem emisji dwutlenku węgla, oraz pierwszym, który przyjmie prawnie obowiązujące docelowe ograniczenia emisji dwutlenku węgla.
W mediach mówiło się o tym projekcie stosunkowo niewiele – być może dlatego, że wiadomości dotyczące UE postrzegane są jako równie pasjonujące co wywołane zmianami klimatu burze piaskowe. Jednak wszyscy, którym zależy na – powiedzmy wprost – życiu na planecie Ziemia, powinni teraz pilnie nasłuchiwać. W ubiegłym roku magazyn openDemocracy rozpoczął serię artykułów skupionych wokół tematu Europejski Zielony Ład w centrum uwagi (Spotlight on the European Green Deal), aby dopilnować postępów ładu, sprawując niezbędną kontrolę ze strony mediów.
czytaj także
Będę szczera – redagowanie tego działu niekiedy sprawia, że czuję się, jakbym piła herbatkę w towarzystwie Orwella i Kafki, a niekiedy przyprawia o rozpacz, czy w ogóle jeszcze mamy jakąkolwiek szansę na powstrzymanie katastrofy klimatycznej. Pracując przy programie, dowiedziałam się przede wszystkim, że Europejski Zielony Ład nie jest tym, za co się go podaje.
Dlaczego? Z sześciu powodów.
1. EZŁ kurczowo trzyma się dogmatu wzrostu gospodarczego
Amerykański Zielony Nowy Ład zaproponowany w Kongresie przez Alexandrię Ocasio-Cortez w ogóle nie porusza tematu wzrostu gospodarczego. W ten sposób unika uwikłania w zażartą debatę między zwolennikami „zielonego wzrostu” a tymi, którzy twierdzą, że wzrost, czyli nieograniczone powiększanie się gospodarki, jest nie do pogodzenia z zielonym programem. Bo przecież wzrost gospodarczy z pewnością nie jest celem samym w sobie: ostatecznie liczy się zbudowanie gospodarek, w których wszyscy będą mogli dobrze żyć w ramach planetarnych granic. Zielone Łady nie muszą opowiadać się po jednej lub drugiej stronie wzrostowego sporu.
A jednak to dokładnie czyni Europejski Zielony Ład. Zobowiązuje do „nowej strategii wzrostu”, w której wzrost gospodarczy nie będzie powiązany z wykorzystaniem zasobów. Aby udowodnić, że jest to możliwe, Komisja podaje, że pomiędzy 1990 a 2017 rokiem emisje dwutlenku węgla w Europie zmniejszyły się o 22 proc., podczas gdy europejska gospodarka wzrosła o 58 proc. Nie wspomina jednak, że w ciągu ostatnich dwóch dziesięcioleci import z Chin – którego nie uwzględnia się, obliczając poziom europejskich emisji – zwiększył się czterokrotnie, z 90 do 420 miliardów euro.
Raworth: Światowy kryzys to doskonała pora na wielką transformację
czytaj także
Nie ma dowodów na to, że całkowite zniesienie powiązań między wzrostem gospodarczym a wykorzystaniem zasobów jest możliwe na skalę całego globu w czasie, jaki nam pozostał. Trzymając się kurczowo wzrostu, UE robi to, co w kręgach obrotu kryptowalutami nazywa się HODLingiem (z ang. hold on for dear life), tj. kurczowym trzymaniem się produktu, którego wartość leci na łeb na szyję, w nadziei, że pewnego dnia odbije się od dna. Tak się nie stanie.
2. EZŁ opiera się na „zielonym kolonializmie”
Zielona technologia leży w samym sercu Europejskiego Zielonego Ładu. Jednak panele słoneczne i baterie do pojazdów elektrycznych wymagają użycia litu, kobaltu, niklu i innych rzadkich surowców. A te znajdują się głównie w regionach świata, których ludność już teraz ponosi bolesne skutki opartego na przemocy wydobycia, którego korzenie tkwią w zwykłym kolonialnym plądrowaniu.
Ład rzeczywiście mówi o przejściu na „gospodarkę o obiegu zamkniętym”, ale jako że wzrost gospodarczy nie podlega negocjacjom, samo mówienie o tym daleko nas nie zaprowadzi. Całkowita wartość importu do UE, w tym importu minerałów, trzykrotnie przewyższa całkowitą wartość unijnego eksportu.
W BBC pojawił się niedawno tekst pod tytułem Dążenie do zerowego poziomu emisji netto oznacza nieunikniony wzrost wydobycia. Ale czy wszyscy musimy posiadać elektryczny samochód? Czy nie możemy się zdecydować na bardziej wspólnotowe rozwiązania, zmniejszające potrzebę wydobycia minerałów? Należy zadać pewnie podstawowe pytania o to, jakiego wydobycia tak naprawdę potrzebujemy, kto o tym decyduje, jak to wydobycie przebiega i kto na nim korzysta.
3. EZŁ finansuje wielkich trucicieli
Europejski Bank Inwestycyjny ma być ponoć motorem finansowania Zielonego Ładu. Bank nie jest jednak zobowiązany do stosowania konkretnych kryteriów ochrony środowiska. Podobnie jak unijne fundusze „spójności” czy „sprawiedliwej transformacji” nie wykluczają inwestycji w paliwa kopalne. Jednym z największych beneficjentów tych funduszy jest Polska, która liczy właśnie na to, że jeszcze przez dziesięciolecia swoje potrzeby energetyczne będzie zaspokajać węglem. Zamiast tego pieniądze powinny być przeznaczane na rozwiązania inicjowane przez społeczności z regionów wydobycia w celu odejścia od paliw kopalnych.
Tymczasem, kiedy uderzył COVID, Europejski Bank Centralny rozkręcił program luzowania ilościowego, wykupując rządowe i korporacyjne obligacje na kwotę 1 biliona 850 miliardów euro. Wśród korporacji będących beneficjentami tego programu znalazły się Repsol, Airbus, BMW, Total Capital, E.ON oraz Shell – najwięksi „truciciele” na europejskim kontynencie.
4. EZŁ bazuje na fałszywych rozwiązaniach
Frans Timmermans, wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej i brodacz odpowiedzialny za Europejski Zielony Ład, powiedział: „Wodór rządzi”. W teorii wodór można wytwarzać w „zielony”, ekologiczny sposób, jeśli energia elektryczna wykorzystywana w tym procesie pozyskiwana jest z odnawialnych źródeł energii, takich jak wiatr czy słońce. Jednakże w Europie w ten sposób wytwarza się jedynie 0,1 proc. wodoru, natomiast 90 proc. wodoru to tzw. wodór szary, pozyskiwany przy użyciu paliw kopalnych, takich jak gaz ziemny.
czytaj także
Przejście na wodór w gruncie rzeczy oznacza zatem odejście od jednego rodzaju paliw kopalnych (ropy czy węgla) na rzecz innych – gazu. Przemysł wydobycia gazu promuje wodór jako „paliwo pomostowe” odgrywające kluczową rolę w przejściu na ekologiczne technologie. Jednak badanie opracowane przez Energy Watch wykazało, że przejście z węgla na gaz może w rzeczywistości doprowadzić do 40-procentowego zwiększenia efektu cieplarnianego.
Szacuje się, że do 2030 roku trzeba będzie wydać 430 miliardów euro na zwiększenie skali stosowania wodoru – jedna trzecia tej kwoty może pochodzić z kasy publicznej, a będą to pieniądze przeznaczone, w ramach przejścia na „zieloną” gospodarkę, na paliwa kopalne. Już wiecie, co miałam na myśli, wspominając o Orwellu i Kafce?
5. EZŁ przejmują lobbyści działający w imieniu korporacji
Dlaczego właściwie Timmermans i inne unijne tuzy tak przekonali się do wodoru? Przemysł paliw kopalnych wydał w 2019 roku niemal 60 milionów euro na lobbowanie za wodorem. Od 2010 roku zaledwie pięć wielkich firm branży paliw kopalnych – Shell, BP, Total, ExxonMobil i Chevron – wydało na lobbing w ramach UE ponad 250 milionów euro.
Wodorowa łata jest wynikiem właśnie takich działań. Kolejnym jest rozwodnienie przepisów klimatycznych zaproponowanych w marcu ubiegłego roku. Po ich przyjęciu zaczną obowiązywać zdefiniowane prawnie poziomy docelowych redukcji emisji dwutlenku węgla. Z przepisów tych jednak ostało się tyle, że Greta Thunberg nazwała je wręcz „kapitulacją”.
Nie chodzi jednak tylko o lobby energetyczne. Działającemu w Europie lobby rolniczemu udało się już stłamsić cele dotyczące ekologicznego rolnictwa. Lobbyści działający na rzecz handlu zdołali zaś skłonić UE do rozwodnienia przepisów dotyczących importu oleju palmowego, głównego czynnika napędzającego wylesianie.
6. Traktat Karty Energetycznej strzela EZŁ w kolano
Być może nigdy nie słyszeliście o tym mało znanym traktacie podpisanym przez 50 państw. Pozwala on korporacjom z branży energetycznej pozywać do sądu rządy za strategie, które mogą negatywnie wpłynąć na ich zyski – w tym za przepisy dotyczące klimatu. W lutym tego roku energetyczny gigant RWE ogłosił, że złożył przeciwko Holandii pozew opiewający na 1,4 miliarda euro za plany stopniowego wycofania węgla.
Organizacja Investigate Europe obliczyła, że UE, Wielka Brytania i Szwajcaria mogą w ciągu kilku następnych lat zostać zmuszone do wypłacenia 345 miliardów euro w związku z działaniami zmierzającymi do ochrony klimatu. Najbardziej narażona na potencjalne pozwy jest Wielka Brytania, która jako pierwsze duże państwo przyjęła ustawę o zerowym poziomie emisji, jako że aktywa chronione na mocy TKE szacuje się tam na 141 miliardów euro.
Traktat Karty Energetycznej – brzmi jak flaki z olejem? No to się zdziwicie
czytaj także
Sama Komisja Europejska nazwała traktat „przestarzałym” i nawołuje do jego unowocześnienia. Jednak naukowcy i ustawodawcy z całej Europy twierdzą, że traktatu nie da się zreformować – jedyną możliwą drogą jest wypowiedzenie go już teraz.
**
Laura Basu jest redaktorką działu europejskiego w magazynie ourEconomy oraz badaczką w Instytucie Badań Kulturowych na Uniwersytecie w Utrechcie, a także w Goldsmiths College na Uniwersytecie Londyńskim. Jest również autorką książki Media Amnesia: Rewriting the Economic Crisis oraz współredaktorką książki The Media & Austerity.
Artykuł opublikowany w magazynie openDemocracy na licencji Creative Commons. Z angielskiego przełożyła Katarzyna Byłów.