Świat

Siwiec: Sytuacja na Ukrainie jest politycznie zablokowana

Między władzą i opozycją nie będzie zaufania, dopóki ukraiński rząd nie wróci do poważnych rozmów z UE.

Cezary Michalski: Wrócił pan właśnie z Kijowa do Brukseli. Co się teraz naprawdę dzieje w obu tych miejscach kluczowych dla przebiegu wydarzeń na Ukrainie? Po pierwsze, jakie są szanse, że Ukraińcom uda się zmieścić pomiędzy tak samo fatalnymi dziś dla nich scenariuszami – z jednej strony stanem wyjątkowym, z drugiej wygaszeniem proeuropejskiego protestu bez politycznych efektów?

Marek Siwiec: Protest trwa, nie ma żadnego pomysłu, jak go zakończyć w sposób sensowny, o jaki pan pyta – czyli jak go politycznie zagospodarować. Żądania demonstrantów są niemożliwe do spełnienia, ponieważ jeśli posłowie do demokratycznie wybranej Rady Najwyższej, którzy nie mają w tej radzie większości, stoją na czele protestu i postulują jej rozwiązanie i dymisję rządu, to w takim pakiecie tego nie da się uzyskać. Natomiast kluczem do odpowiedzi, co dalej, będą rzeczywiste intencje władz w Kijowie, co do ich powrotu do kwestii umowy stowarzyszeniowej z UE. Wilno zakończyło się tak, jak się zakończyło, mleko się rozlało. Dziś chcemy wiedzieć, ile w tej zapowiedzi rządu ukraińskiego twierdzącego, że podtrzymuje plany podpisania umowy stowarzyszeniowej – bo to jest na razie zapowiedź…

W dodatku złożona wyraźnie pod naciskiem zrewoltowanej ulicy.

…ile zatem w tej zapowiedzi władz o powrocie do stołu negocjacji europejskich jest powagi, a ile gry na czas. Będziemy o tym wiedzieć niebawem, kiedy do Brukseli przyjedzie wicepremier Siergiej Arbuzow i przedstawi konkretną negocjacyjną agendę rządu ukraińskiego. Jeśli UE się przekona, że to nie jest tylko alibi, ukraińska opinia publiczna też się o tym dowie. A to może doprowadzić do rozmów pomiędzy władzą i opozycją.

Już na jakiś czas przed szczytem Partnerstwa Wschodniego w Wilnie zarówno Unia, jak i Rosja wiedziały, że Janukowycz zmienił kurs. Obie strony były z tym w pewien sposób pogodzone. Moskwa zastanawiała się, jak maksymalnie ten moment wykorzystać, a Unia – jak złagodzić impakt swojej porażki. Maksymalnie nagłośniono np. parafowanie projektów umów stowarzyszeniowych UE z Gruzją i Mołdawią. Bunt społeczny na Ukrainie w zasadzie zaskoczył wszystkich. Co nowego Unia może dziś zaproponować Arbuzowowi, skoro czołowi politycy UE powtarzają, że wynegocjowanych warunków nie można już zmienić?

Trzeba jednak na to spojrzeć z nieco innej strony. Nie co my Arbuzowowi, ale z jaką propozycją Arbuzow faktycznie do Brukseli przyjedzie, bo dopiero do tej propozycji można dopasować realistyczną odpowiedź. Jakie kalendarium podpisywania czy kalendarium wprowadzenia w życie ustaleń umowy stowarzyszeniowej zaproponują ukraińskie władze. Element nowy, który pojawił się już w Wilnie, ale ludzie na Majdanie bardzo go nagłośnili, to konieczność odpowiedzi na pytanie: czy my skutecznie pomożemy Ukrainie zagrożonej naciskiem ze strony Rosji? Jeśli oczywiście Ukraina powróci w ogóle do rozmów z perspektywą podpisania umowy. I tutaj pakiet gwarancji unijnych musi zostać przygotowany i przedstawiony Ukrainie. On musi być maksymalnie konkretny. Ale to znowu są rzeczy, które muszą iść równolegle. Nie będzie pakietu, jeśli miałoby się okazać, że władze ukraińskie znowu chcą tylko grać na zwłokę, tym razem po to, aby przeczekać i zmęczyć społeczne protesty. Nie możemy sobie zafundować drugiego Wilna.

Jakie teoretycznie możliwości miałaby Unia, żeby osłonić Ukrainę przed konsekwencjami rosyjskich nacisków? Bo przecież nie przejmiemy skutecznie odpowiedzialności za sytuację gospodarczą i społeczną 45-milionowego kraju, którego eksport w 40-procentach trafia do Rosji i którego gospodarka jest głęboko z Rosją powiązana. Już nie mówiąc o zależności energetycznej.

Priorytetowe jest wsparcie obszarów, które generują miejsca pracy. To jest przemysł ciężki, przemysł wydobywczy. Ale jeśli Rosja ukraińskie produkty kupuje, to znaczy, że Rosji te produkty są realnie potrzebne. I nawet w nacisk polityczny nie można inwestować tyle, że zagrozi to sytuacji gospodarczej i stabilności samej Rosji. Jednak Unia musi ustalić, ile i na jakich zasadach potrzeba kroplówki Ukrainie, żeby Rosja poszła po rozum do głowy i zrozumiała, że jej się tego typu bojkot na dłuższą metę po prostu nie opłaca.

Trudno mówić tutaj o kwotach, ale na pewno kluczową kwestią będzie pomoc w przeorientowaniu przynajmniej części handlu ukraińskiego na inne rynki. Olbrzymie znaczenie mają tutaj również Stany Zjednoczone, które powinny być bardziej aktywnym graczem niż do tej pory.

Również poprzez międzynarodowe instytucje finansowe?

Oczywiście, bo przecież MFW to nie jest abstrakcyjny twór, który się rządzi własnymi prawami, ale instytucja polityczna, służąca do realizowania pewnej polityki – w tym wypadku polityki UE i USA – która powinna być polityką poszerzającą pole wyboru społeczeństwa ukraińskiego.

Kroplówka ekonomiczna, być może kroplówka energetyczna, ale to wszystko może wikłać Zachód w ostrzejszy spór z Rosją, być może w wojnę handlową, której ofiarą w największym stopniu padłaby jednak Ukraina. Może dlatego tuż przed Wilnem ukraińskie władze zaproponowały – najprawdopodobniej po konsultacji z Rosją – rozmowy trójstronne. Tłumacząc, że nie chcą, aby „na terytorium Ukrainy toczyła się wojna o wpływy pomiędzy Rosją i UE”. Unia oficjalnie odrzuciła tę propozycję, mówiąc, że takie rozmowy trójstronne ograniczałyby suwerenność Ukrainy. Jednak w globalizacji nie ma czegoś takiego jak absolutna suwerenność kogokolwiek, a tu chodzi o uratowanie Ukrainy przed perspektywą konfliktu wewnętrznego odsuwającego ten kraj od Unii na bardzo długo.

My musimy się jednak zdecydować na jakąś logikę, albo Unia Europejska prowadzi przyjazną politykę wobec Ukrainy, która respektuje suwerenność Ukrainy…

Ale to demokratycznie wybrane władze Ukrainy zaproponowały takie rozmowy „odblokowujące”.

Jak chcą, to niech rozmawiają z Rosją i niech rozmawiają z Unią. To jest wręcz konieczne. Ale my nie mamy żadnego powodu, aby doprowadzać do chorych konstrukcji, do takich trójkątów. Gdyby była dobra wola i usłyszelibyśmy ze strony Rosji deklarację: „Szanujemy wolę narodu ukraińskiego zmierzającą do zbliżenia się z UE i chcemy pomagać temu narodowi, jednocześnie pracując nad utrzymaniem jak najlepszych kontaktów gospodarczych z Ukrainą”, to też nie bylibyśmy w tych rozmowach Ukrainy z Rosją do niczego potrzebni. Ale zaproponowalibyśmy wówczas taką agendę polityki unijnej wobec Rosji, która wspomagałaby wzajemną współpracę wszystkich państw naszego regionu, bez potrzeby konfrontacji. Wiemy jednak, że polityka rosyjska jest dziś zupełnie inna, więc o czym moglibyśmy rozmawiać.

Kiedy wchodziliśmy do NATO, byliśmy suwerennym krajem, jednak istniały kontakty pomiędzy USA i Rosją, które pomogły uczynić kontekst tego wchodzenia maksymalnie niekonfrontacyjnym. Choćby spotkanie Clinton-Jelcyn w Helsinkach pomogło się nam „przesunąć na Zachód”. Nie narzekaliśmy wtedy na „ograniczenie suwerenności”.

Ale Rosja nie miała wówczas żadnych instrumentów, żeby się temu sprzeciwić, gdyby miała, toby się sprzeciwiła.

To czemu Amerykanie rozmawiali z Jelcynem, czemu obiecali mu, że przez jakiś czas na terytoriach nowych członków NATO nie będą stacjonowały amerykańskie wojska, nie będzie rozbudowy niektórych typów instalacji NATO-wskich? Żeby nie było wątpliwości, ja uważam, że taka osłona geopolityczna była dla nas dobra. Ale może nie trzeba o tym głośno mówić, może trzeba Polaków i Ukraińców utrzymywać w mirażu absolutnej i nienegocjowalnej suwerenności w świecie, w którym taka suwerenność nie istnieje? Tylko że wtedy ryzykujemy, że wychowamy naród głupków, który będzie wybierał głupków prowadzących niebezpieczną politykę w oparciu o fałszywe przesłanki.

Jeżeli te ustalenia w Helsinkach były, a to nie jest do końca udokumentowane, ale przyjmijmy, że były, to miały charakter bardziej dostarczenia argumentów na użytek wewnętrzny ówczesnej władzy rosyjskiej niż negocjacji ponad głową Polski dotyczących tak kluczowej kwestii, jakiego typu członkostwo w NATO jest nam oferowane. Mogę powiedzieć, że żadnych tego typu ustaleń ponad głową Polski nie było. Nasze członkostwo w NATO nie ma „ograniczonego charakteru”. I to trzeba jasno powtórzyć, zatem analogia jest nieuzasadniona.

A jeżeli dla Putina także kluczowe znaczenie w kontekście wewnętrznej legitymizacji jego władzy ma to, czy o Ukrainie będzie się z nim rozmawiało, czy nie będzie? Czy takie rozmowy nie toczą się chociażby poniżej poziomu oficjalnego? Dotyczące np. ukraińskich sieci przesyłowych, rosyjskich instalacji obronnych itp.? Jeszcze raz powtarzam, że pytam o to nie w kontekście ograniczania woli narodu ukraińskiego, ale przeciwnie, stworzenia bezpieczniejszej przestrzeni, w której ta wola mogłaby się wyrazić.

Były propozycje pod adresem Rosji, idące od różnych instytucji unijnych. Ale niestety nic się do tej pory nie zdarzyło. Była podnoszona sprawa wspólnego zarządzania siecią energetyczną, mówi się o tym od kilku lat i nic konkretnego nie zrobiono. Szczerze mówiąc, ani w tym kierunku nie jest „wyrywna” Ukraina, ani Rosja, która marzyła o tym, żeby UE została z tego całkowicie wykluczona. I stąd bierze się ten brak efektów. Ale nie można mylić skutków z przyczynami.

Czyli ze strony UE takie próby były podejmowane i one grzęzły?

Pomiędzy stwierdzeniem, że chcemy coś wspólnie zrobić, a podjęciem jakichś wspólnych działań jest przepaść. W tym przypadku ta przepaść nie została pokonana. Ale to nie jest wina UE.

Marek Siwiec, ur. 1955, polityk SdRP, sekretarz stanu w kancelarii prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, od 2004 roku poseł Parlamentu Europejskiego, gdzie należy do grupy Postępowego Sojuszu Socjalistów i Demokratów.

Czytaj specjalny serwis ukraiński Dziennika Opinii.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij