Świat

Putin pragnie historii, w której zmieści się i car, i Stalin, i Jelcyn

Bez konfliktów i sprzeczności – mówi Ilja Budrajtskis, badacz i aktywista z Moskwy.

Jakub Majmurek: Podczas konfliktu na Ukrainie i towarzyszącej mu wojny informacyjnej rosyjska polityka historyczna nagle stała się widoczna dla całego świata. Jak zdefiniowałbyś kluczowe filary polityki historycznej Rosji Putina?

Ilja Budrajtskis: Polityka historyczna Putina ma moim zdaniem dwa główne cele. Po pierwsze stawia sobie za zadanie utożsamienie historii Rosji i Rosjan z historią państwa – postrzeganego jako coś zachowującego ciągłość od czasów Rusi Kijowskiej do dziś. Drugim celem jest przedstawienie rosyjskiej historii jako „historii bez sprzeczności”. Co, jak sądzę, jest celem każdej oficjalnej polityki historycznej. W Rosji to jednak dość trudne zadanie. Jeśli przyjrzymy się rosyjskiej polityce historycznej ostatnich dwóch dekad, zauważymy trzy konkurujące ze sobą tożsamości: przedrewolucyjną, związaną z monarchią Romanowów, radziecką i liberalną, związaną z koncepcją „postkomunistycznej transformacji demokratycznej”. Państwowe instytucje przedstawiające historyczne narracje wobec wszystkich trzech starają się być tak bezkonfliktowe i neutralne, jak to tylko możliwe.

Co w takim razie zrobić z pamięcią rewolucji 1917 roku? Czy pamięć rewolucji październikowej jest dziś w Rosji stłumiona, wyparta?

Nie, władze starają się zarządzać nią na swój sposób. Niedawno Władimir Putin wezwał historyków do „obiektywnej naukowej oceny” rewolucji 1917 roku. W 2017 roku, w setną rocznicę wydarzeń, planowane są oficjalne obchody, z konferencjami, wystawami itd. Władze nie mogą udawać, że rewolucji nie było, starają się ją więc umieścić w historii państwa rosyjskiego, przedstawić ją w kontekście ciągłości, nie radykalnego zerwania.

Ty sam pracowałeś dla Muzeum Rewolucji. Możesz powiedzieć o tym coś więcej?

Cóż, po pierwsze już w 1988 roku muzeum zmieniło nazwę na Muzeum Rosyjskiej Historii Współczesnej, co samo w sobie jest dość wymowne. Ja pracowałem w filii muzeum poświęconej pamięci rewolucji roku 1905 w Moskwie. To bardzo ciekawe, jak znaczenie głównej wystawy muzeum zmieniło się po upadku Związku Radzieckiego. W latach 70. i 80. wystawa ta była częścią nudnej, oficjalnej polityki historycznej ZSRR, w którą nikt już wtedy zresztą nie wierzył. W naszych czasach, paradoksalnie, znów stała się ona rewolucyjna.

Co robiłeś w muzeum?

Pracowałem tam jako asystent naukowy, na różne sposoby próbowałem uaktywnić to miejsce – zrobić z niego forum dyskusji o najnowszej historii Rosji.

I popadłeś w kłopoty.

Tak, po zorganizowaniu wystawy 3 dni w październiku straciłem pracę. Wystawa poświęcona była zamachowi stanu z 1993 roku, gdy Jelcyn zgniótł opozycję parlamentu, używając wojska. Starcia miały miejsce na tych samych ulicach, na których w 1905 roku rewolucjoniści broniący barykad ścierali się z wojskami carskimi.

Co pokazałeś na wystawie?

Przedmioty i dokumenty z 1993 roku oraz prace współczesnych artystów przedstawiające te wydarzenia. Sam byłem zaskoczony reakcją, jaką to wywołało. W końcu częścią legitymacji Putina jest to, że nie jest on Jelcynem – choć to Jelcyn mianował go swoim następcą. Oficjalna narracja w Rosji mówi dziś, że władza Putina chroni nas przed chaosem lat 90., przed takimi wydarzeniami jak zamach z 1993 roku. Ale jak widać zasada „historii bez sprzeczności” przeważyła i uruchomiła serię zdarzeń, w wyniku których zostałem bez pracy.

Gdy niedawno byłem w Rosji, moi gospodarze z Centrum Rosyjsko-Polskiego Dialogu i Współpracy przekonywali mnie, że współczesna Rosja nic a nic nie ma wspólnego z komunizmem. Z dumą podkreślali, że Putin buduje katedry, że kazał odbudować monastyry na Kremlu zburzone przez bolszewików itd. Okazało się później, że są oni związani z obecnym ministrem kultury Władimirem Medinskim. Zastanawiam się, na ile takie nastawienie jest dziś powszechne wśród rosyjskich elit politycznych.

Moim zdaniem nie tylko Medinski, ale sam Putin osobiście identyfikuje się z białymi z okresu wojny domowej. Putin osobiście kazał sprowadzić szczątki Denikina ze Stanów i pochował je z pełnymi honorami w Rosji w 2005 roku. Ale elity nie mogą tu w pełni podążać za swoimi osobistymi preferencjami. Opowiedzenie się przez państwo w pełni po stronie białych oznaczałoby przyznanie, że w historii Rosji istniał jednak jakieś konflikty i sprzeczności, co ciągle może dziś wywoływać napięcia społeczne. Dlatego też Mauzoleum Lenina jeszcze przez jakiś czas zostanie na placu Czerwonym. Podobnie jak grób Stalina przy murze Kremla.

To samo w sobie nie tworzy sprzeczności? Denikin chowany z honorami i honorowe miejsce pochówku Stalina tworzą dość schizofreniczny efekt.

Tak, dość schizofreniczny. I tę schizofrenie widać w działalności różnych instytucji odpowiedzialnych za tworzenie, utrwalanie i upowszechnianie rosyjskiej polityki historycznej. Na przykład w zeszłym roku w Państwowym Muzeum Historycznym (położonym tuż przy placu Czerwonym) można było zobaczyć wystawę poświęconą Leninowi i jego kultowi w Związku Radzieckim. Wystawa nie ukrywała jego roli w zabójstwie Romanowów, ale jednocześnie kuratorzy starali się oddać sprawiedliwość jego roli w historii XX wieku – na pewno nie chcieli przedstawić go po prostu jako zbrodniarza. Wystawa wyśmiewała też teorie spiskowe głoszące, że Lenin od początku do końca działał jako niemiecki szpieg. W tym samym czasie, kilkaset metrów dalej, w innym państwowym muzeum pokazywano wystawę poświęconą trzem wiekom panowania Romanowów. Tam Lenin przedstawiany jest jako zbrodniarz, mason i niemiecki szpieg od początku do końca.

Jakiś czas temu oglądałem dokument o muzeum Lenina w Gorkim – Leninsland Askolda Kurowa – widać w nim, że w Rosji trudno dziś traktować Lenina poważnie. W dyskusji po filmie Timothy Snyder – sam z pewnością nie leninista – powiedział, że Lenin to być może najważniejsza osoba, jeśli chodzi o wpływ jednostki na historię XX stulecia i cokolwiek by się sądziło o jego polityce, na pewno zasługuje przynajmniej na poważne potraktowanie. Jest to dziś w Rosji w ogóle możliwe?

Na pewno nie jest łatwe. Lenina szalenie trudno też umieścić w narracji „historii bez sprzeczności”. Sam jest poniekąd uosobieniem największej sprzeczności dzielącej Rosję w XX wieku, ciągle mającej wpływ na kształt współczesnego społeczeństwa. Wydaje mi się, że już Stalin jest wygodniejszy dla współczesnej polityki historycznej.

Jako zwycięzca drugiej wojny światowej?

Tak, wojna z nazizmem jest w ogóle jednym z filarów narracji „historii bez sprzeczności”. Nadaje się do tego idealnie.

Mówiąc o zwycięskiej walce z Hitlerem, można połączyć nacjonalistyczną i komunistyczną narrację w jedną, mniej więcej spójną opowieść.

Zresztą to sam Stalin poniekąd wynalazł ideę „historii bez sprzeczności”. Jako pierwszy dla legitymizacji swojej polityki zaczął używać i komunistycznych, i nacjonalistycznych (a nawet szowinistycznych) figur. W czasie wojny sięgnął nawet po Cerkiew.

Jaką rolę prawosławie odgrywa dziś w polityce historycznej Rosji?

Przedstawia ona Rosję jako głównie, jeśli nie wyłącznie, prawosławny kraj. Rosja, rosyjska kultura i prawosławie przedstawiane są jako coś nierozerwalnie splecionego ze sobą.

Cerkiew próbuje prowadzić jakąś własną politykę historyczną, niezależną od państwa?

Nie, w Rosji to tak nie działa. Rosyjska Cerkiew to nie Kościół katolicki. Od XVIII wieku w Rosji Cerkiew jest po prostu ideologicznym urzędem państwa, całkowicie podporządkowanym jego polityce. Co ciekawe, najnowsza historia rosyjskiej Cerkwi poniekąd odzwierciedla ideę „historii bez sprzeczności”. W latach 90. dwie rozdzielone przez historię frakcje rosyjskiej Cerkwi ponownie się zjednoczyły. Pierwsza, „biała”, założona przez rosyjskich emigrantów po rewolucji na Zachodzie; i druga, działająca w Związku Radzieckim, do pewnego stopnia tolerowana przez władze, używana przez nie, silnie infiltrowana przez tajne służby. Jaka była jedna z pierwszych decyzji ponownie zjednoczonej Cerkwi? Kanonizacja zamordowanych przez bolszewików Romanowów. Zrobili z nich „męczenników za chrześcijaństwo”, zamordowanych przez „bezbożnych komunistów”. Może się to wydawać silnym zwrotem w stronę „białej” interpretacji historii XX wieku, ale z drugiej strony taką politykę Cerkwi wdrażają ludzie bardzo silnie zaangażowani wcześniej w system radziecki.

A co z kolonialnym doświadczeniem Rosji w Azji Środkowej? Jak ono jest przedstawiane w polityce historycznej?

Jakakolwiek refleksja nad kolonialnym wymiarem obecności Rosji w regionie została usunięta z oficjalnej historycznej narracji w końcówce czasów stalinowskich. Zastąpiła ją idea Rosji jako „starszego brata”, który w regionie zawsze odgrywał „obiektywnie postępową rolę”.

Współczesne rosyjskie państwo myśli o sobie jako o produkcie takiego „postępu”. Federacja Rosyjska – jak głosi konstytucja – nie jest narodowym państwem rosyjskim, ale wielonarodową rodziną, złączoną wspólnym losem.

Państwo – od czasów Romanów do dziś – ma być „organiczną formą”, w której ta rodzina może żyć ze sobą wspólnie. Ta narracja zawiera w sobie jednak pewną wewnętrzną sprzeczność. Mniejszości narodowe w Rosji – Czeczeni, Tatarzy, Czuwasze itd. – mają swoje własne republiki autonomiczne, ich języki mają status urzędowych. Wszystko dzięki polityce samostanowienia narodów wdrażanej przez bolszewików, radykalnie sprzecznej z zasadami, na jakich opierała się polityka narodowa cesarstwa.

Co z innym aspektem kolonialnej historii Rosji, jej stosunkiem do islamu?

Już podczas pierwszej wojny czeczeńskiej państwo przyjęło politykę odróżniającą dobry, tradycyjny islam od jego ekstremistycznych form. Próbowano wspierać „tradycyjny islam”, to znaczy islam nieupolityczniony, niekontestujący władzy państwa. Rezultaty tego były dość mierne.

A jak polityka historyczna przedstawia dziś takie obszary jak Ukraina, Białoruś czy kraje bałtyckie?

Dziś tu przebiegają fronty „wojen historycznych”. Oficjalna polityka historyczna państw bałtyckich głosi, że Rosja – jako sukcesorka Związku Radzieckiego – powinna uznać swoją winę i wyrazić skruchę za okupację i masowe deportacje z lat 40. Przyznawanie się do winy i wyrażanie skruchy to ostatnia rzecz, do jakiej gotowa jest polityka zagraniczna Putina. Takie żądania wywołują więc wręcz przeciwne efekty. Prowadzą często do zaprzeczania przez stronę rosyjską, że jakakolwiek okupacja w ogóle miała miejsce. Nawet dziś funkcjonuje w Rosji sponsorowana przez Kreml fundacja Pamięć Historyczna. Specjalizuje się w badaniu historii drugiej wojny światowej na zachodniej Ukrainie i w krajach bałtyckich. Publikują wiele dokumentów i książek, przedstawiających kolaborację UPA Bandery i litewskiej partyzantki z Niemcami. Wszystkie te publikacje mają dowieść, że dla radzieckiej okupacji tych ziem nie było tak naprawdę alternatywy.

Jak progresywna część opinii publicznej może odnieść się do tej oficjalnej rosyjskiej polityki historycznej? Wiosną miałem okazję przysłuchiwać się wykładowi Iriny Prochorowej w Wiedniu. Mówiła o konieczności skonstruowania liberalnej narracji o rosyjskiej historii, podkreślającej wagę takich postaci jak Hercen. Jak wyglądać by mogła analogiczna lewicowa narracja?

Szczerze mówiąc, nie sądzę, by lewica jej w ogóle potrzebowała. Powinniśmy raczej – podążając za tradycją historycznej refleksji wyznaczaną przez takie postaci jak Michaił Pokrowski – pokazywać warunki możliwości tworzenia się historycznych mitów, kształtowania się takich jednostek dyskursywnych jak „naród”, „Rosja” itd.

Moim zdaniem najważniejszym zadaniem dla osób dziś zajmujących się w Rosji historią jest pokazanie, że państwo nie jest jedynym podmiotem historii i jedynym przedmiotem badań historycznych. Musimy przepisać historię Rosji z punktu widzenia różnych podmiotów historycznych, społeczności, walk klasowych.

Pokazać w ten sposób, jak wewnętrznie sprzeczną ideą jest w ogóle taki konstrukt jak „Rosja”.

Lewicowa Rosja nie potrzebuje swoich mitów? Dekonstrukcja istniejących nie zmobilizuje wokół was szerokich mas. Jeśli lewica powstrzyma się od tworzenia mitów, odda to zupełnie drugiej stronie.

Pozostaję dość sceptyczny wobec takiej „sorelowskiej” mobilizacji politycznej. A już na pewno jako historyk nie jestem zainteresowany jej uprawianiem. Nie sądzę, by to historycznych mitów potrzebowała dziś rosyjska lewica.

Ilja Budrajtskis – badacz i aktywista z Moskwy. Członek redakcji pism „Moscow Art Magazine” i „OpenLeft.ru”. Współredaktor (razem z Jekateriną Degot i Martą Dziewańską) książki Post-post-Soviet? Art, Politics and Society in Russia in the turn of the decade (2013), oraz (razem z Andriejem Żylajewem) Pedagogical Poem. The Archive of the Future Museum of History (2014).

***

Artykuł powstał w ramach projektu Europa Środkowo-Wschodnia. Transformacje-integracja-rewolucja, współfinansowanego przez Fundację im. Róży Luksemburg


__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij