Ławnicy uznali Trumpa za winnego, sąd wkrótce ogłosi wyrok. W niczym nie przeszkodzi to Trumpowi wygrać wyborów, a satysfakcji z tego, że „nawet prezydent” odpowiada za swoje uczynki, nie ma żadnej.
W piątek 31 maja dwunastu nowojorczyków zdecydowało, że były prezydent Donald Trump jest winny wszystkich trzydziestu czterech postawionych mu zarzutów.
Po raz pierwszy w historii USA prezydent został uznany za przestępcę. Trumpowi dowiedziono ukrywania podczas kampanii wyborczej w 2016 roku faktu, że zapłacił gwieździe porno za milczenie o ich romansie – przy czym zapłacić miał prawo, ale nie miał prawa kłamać i fałszować ksiąg. Media i demokraci świętują, mając nadzieję, że werdykt zagwarantuje Joe Bidenowi wygraną w listopadowych wyborach. Czy mają rację?
„To nie był proces sądowy, tylko polityczny” – skomentował spiker kontrolowanej przez republikanów Izby Reprezentantów w Kongresie, Mike Johnson.
czytaj także
Senatorka z Maine, Susan Collins, która głosowała za impeachmentem Trumpa po powyborczych zamieszkach z 6 stycznia 2021 roku i jeszcze do niedawna zarzekała się, że nie zagłosuje na Trumpa w tym roku, oświadczyła, że werdykt sądu był motywowany politycznie. Podobnego zdania jest Mitch McConnell, który wciąż jest przywódcą republikańskiej mniejszości w Senacie. Warto pamiętać, że do połowy 2016 roku McConnell drwił z Trumpa i prywatnie do dziś uważa go za klauna.
Mimo to Trump zdołał nie tylko wygrać prezydenturę, ale przetrwać dwie próby impeachmentu i oskarżenia o powiązania z Rosją, z których go zresztą oczyszczono.
Już pierwsze sondaże po zakończeniu procesu pokazują, że 85 proc. republikanów nadal zamierza głosować na Trumpa (to zaledwie 2 proc. mniej niż kilka tygodni wcześniej, na początku procesu). Wśród wyborców niezależnych na Trumpa zamierza oddać głos 42 proc. ankietowanych. To odrobinę zwiększa prowadzenie Bidena, z 0,7 do 1,7 proc.
Po werdykcie zwolennicy Trumpa deklarują jedynie większy zapał, twierdząc, że były prezydent jest męczennikiem. Przemoc w razie wygranej Bidena jest dość prawdopodobna, bo trumpowska prawica odgraża się, że gdy wódz zawoła, chwycą za broń – i niestety, nie jest to metafora. „Jeśli mogą skazać mnie, mogą skazać każdego” – powtarza Trump, dodając, że prawdziwy werdykt otrzyma 5 listopada, w dzień wyborów.
„To polowanie na czarownice” – powtarzał wielokrotnie Trump, któremu jednak musi być nieprzyjemnie, że skazano go w jego własnym mieście. „Jestem bardzo niewinnym człowiekiem” i „nikt nigdy nie widział nic podobnego” – to tylko parę ostatnich zabawnych cytatów z Trumpa. Mimo że Trump podkreśla, że sędzia był „skorumpowany”, tak naprawdę został uznany za winnego przez dwunastu nowojorczyków, co pokazuje raz jeszcze, że Nowy Jork pozostaje, jeśli nie progresywny, to przynajmniej liberalny.
Mainstreamowe media, od „New York Timesa” aż po BBC, triumfują, poświęcając mnóstwo czasu na monitorowanie każdego ruchu w sali sądowej. Ich zdaniem werdykt pokazuje, że nikt nie stoi ponad prawem i że demokratyczne instytucje nadal działają. Jeśli Trump wygra, będzie to koniec demokracji – powtarzają, nie zauważając, że USA nigdy demokracją nie były, a są jedynie nędzną republiką zdominowaną przez klasy posiadające.
Być może dlatego lewicowe media, w tym portale takie jak Jacobin i Common Dreams, praktycznie odpuściły temat, skupiając uwagę na ludobójstwu w Gazie i na sytuacji amerykańskiego prekariatu. Słusznie uznają, że soczysty reality show z gwiazdą porno w roli głównej nie ma znaczenia dla amerykańskich obywateli. Więcej, jest policzkiem wymierzonym obywatelom, którzy zamiast polityki o nas i dla nas muszą się zadowolić wewnętrznymi gierkami elit, do których należy przecież nie tylko Trump, ale też politycy Partii Demokratycznej.
Progresywna lewica na wybory prawdopodobnie nie pójdzie, podobnie jak znaczna część wyborców niezależnych, czując, że między demokratami a republikanami różnica jest niewielka i że to Trump pokazuje światu prawdziwą twarz Ameryki, dobrze znaną na całym świecie. Nam też dobrze byłoby pamiętać, że jeśli Polska i Ukraina znajdują się (na razie) w gronie „przyjaciół i sojuszników” USA, to jest to kwestia przypadku, napędzana wspólną nienawiścią do mocarstwowych zapędów Rosji.
Do tego dochodzi kwestia, że jeśli pojawią się jakiekolwiek spory, niejasności lub podejrzenia o fałszowanie wyborów, o następnej prezydenturze zadecydują nie wyborcy, ale Sąd Najwyższy, tak jak miało to miejsce w 2000 roku. Jeśli do tego dojdzie, wygrana Trumpa jest murowana.
czytaj także
Proszę mnie źle nie zrozumieć, Trump to oszust i przestępca, któremu kibicuje obsadzony skrajną prawicą Sąd Najwyższy. Tyle że ani Departament Stanu, ani Departament Bezpieczeństwa Narodowego pod rządami demokraty Bidena nie prezentują się o wiele lepiej. I faktycznie to jakoś dziwaczne, że mimo że praktycznie każdemu prezydentowi USA można by dowieść odpowiedzialności za zbrodnie wojenne, za przestępcę uznano kogoś, kto próbował ukryć, że sypiał z gwiazdą porno, podczas gdy w domu czekała na niego żona z nowo narodzonym dzieckiem. Ostatecznie, co nas to właściwie obchodzi?
Dla przeciętnego Amerykanina, przyzwyczajonego od dziecka codziennie przysięgać wierność amerykańskiej fladze i nadal uważającego, że reszta świata to banda brudasów, kwestia polityki zagranicznej USA nie ma zupełnie żadnego znaczenia. Tymczasem dla ludzi na całym świecie to sprawa najważniejsza.
Mieliśmy zresztą okazję porównać efekty prezydentury Bidena i Trumpa. Obaj sprawowali już władzę przez cztery lata, a przy całej, tak odmiennej retoryce, różnice w polityce zagranicznej, włączając w to kwestię migracji, są minimalne. Trump przeniósł ambasadę USA z Tel Awiwu do Jerozolimy, to prawda. Lecz teraz Biden pomaga prawicowemu rządowi Izraela mordować Palestyńczyków w Gazie, gdzie według aktualnych na dziś danych od ataku Hamasu 7 października 2023 roku zginęło przynajmniej 35 tysięcy osób, w większości cywilów.
Od początków istnienia USA amerykański rząd interweniował w suwerennych państwach ponad 390 razy; 72 razy od roku 2000. Pod rządami Kennedy’ego, Jacksona i Nixona Amerykanie zamordowali w Wietnamie od 35 do 75 tysięcy cywilów, głównie w bombardowaniach. Podczas wojny w Korei (za prezydenta Trumana) w samej tylko Korei Północnej zginęło półtora miliona cywilów. W rezultacie inwazji na Irak zginęło 300 tysięcy cywilów.
Do tego należy doliczyć tysiące zamordowanych w Salwadorze, Nikaragui, Haiti, Kubie i Panamie. Od początku wojny w Afganistanie (za którą odpowiedzialny jest tak samo Bush, jak i Obama) zabito 70 tysięcy cywilów – tylko po to, żeby oddać władzę talibom w 2021 roku. Żaden z tych prezydentów, podobnie jak nikt w Pentagonie, nie został rozliczony. Ale kłamanie amerykańskiemu wyborcy w sprawie seksu z gwiazdą porno – tego wybaczyć się nie da!
Nic z tego nie ma oczywiście znaczenia dla przeciętnego mieszkańca Ameryki, chyba że przyjechał z któregoś z tych zniszczonych krajów i odetchnął z ulgą, że u morderców swoich rodziców znalazł dach nad głową.
czytaj także
Co konkretnie może się stać w polityce zagranicznej, jeśli Trump po raz kolejny zostanie prezydentem? Mimo pogróżek nie rozwiąże NATO, choć będzie szantażował i przyduszał, żeby Europa płaciła swojemu amerykańskiemu ochroniarzowi za protekcję przed Rosją. Z pewnością Ukraina znajdzie się w gorszej sytuacji, bo przynajmniej początkowo Trump będzie próbował dogadać się z Putinem i zakończyć wojnę – być może za oddanie wschodu Ukrainy i zagwarantowanie Rosji utrzymania wojskowej władzy na Krymie.
Dla nas, Polaków, wydaje się to oczywiście końcem świata, lecz nie dziwmy się, że cała reszta tego wielkiego globu ma własne i większe problemy. Być może Trump skutecznie ziści republikańskie marzenie, którym jest wielka wojna z Iranem. Nie będzie za to żadnych zmian w agresywnej polityce wobec Chin, wobec Bliskiego Wschodu ani wobec imigrantów na południowej granicy USA. Nic się poważnie nie zmieni – a tragedia w Gazie będzie trwać nadal, bo tę gwarantuje każda możliwa prezydentura.