Rezydencja byłego prezydenta na Florydzie stała się alternatywną stolicą republikańskiej Ameryki. Przegrany, skompromitowany próbą nielegalnego odwrócenia wyników wyborów Trump nie tylko nie zmienił się w złe wspomnienie amerykańskiej demokracji, ale dla wielu obywateli stał się kimś w rodzaju zbawcy narodu na emeryturze – czy raczej na tymczasowym politycznym wygnaniu.
W Stanach Zjednoczonych trwa sezon prawyborów. Obie partie wybierają kandydatów, którzy jesienią tego roku, w środku kadencji Bidena, zmierzą się w wyborach do Izby Reprezentantów, Senatu, legislatur stanowych, a w wielu stanach także na stanowiska gubernatorów. Dla republikanów to pierwsze prawybory od klęski Trumpa w 2020 roku. Od momentu, gdy były prezydent opuścił Biały Dom, komentatorzy spodziewali się, że prawybory w tym roku będą walką o to, czy jego program zdoła przejąć kontrolę nad Partią Republikańską.
Zbawca Ameryki na tymczasowym wygnaniu
Prawybory potrwają do końca lata, ale patrząc na wyniki dotychczas rozstrzygniętych wyścigów, można powiedzieć, że w pojedynku o polityczną tożsamość republikanów na razie mamy remis ze wskazaniem na Trumpa. Były prezydent z pewnością dowiódł, że ciągle ma wielki wpływ na swoją partię. W ostatnich miesiącach o jego poparcie zabiegały setki kandydatów. Rezydencja Trumpa na Florydzie stała się alternatywną stolicą republikańskiej Ameryki. Wbrew nadziejom liberalno-lewicowej opinii publicznej przegrany, skompromitowany próbą nielegalnego odwrócenia wyników wyborów Trump nie tylko nie zmienił się w złe wspomnienie amerykańskiej demokracji, ale dla wielu obywateli stał się kimś w rodzaju zbawcy narodu na emeryturze – czy raczej na tymczasowym politycznym wygnaniu.
Jednocześnie siła byłego prezydenta musiała czasem uznać swoje granice. Przed popieranymi przez Trumpa konkurentami ze skrajnej prawicy byli się w stanie obronić nawet ci republikańscy kongresmeni, którzy głosowali za impeachmentem – np. David Valadao z Kalifornii. Wspieranym przez Trumpa kandydatom nie udało się też odebrać republikańskiej nominacji obecnemu gubernatorowi i sekretarzowi stanu w Georgii – Brianowi Kempowi i Bradowi Raffenspergerowi. Obaj zawalczą jesienią o reelekcję.
Dla Trumpa walka o Georgię miała wymiar nie tylko polityczny, ale też osobisty. Gdy w listopadzie dwa lata temu okazało się, że przegrał w tym stanie wybory, były prezydent próbował skłonić Kempa i Raffenspergera, by odwrócili werdykt wyborców. Trump naciskał na gubernatora Kempa w rozmowie telefonicznej, by zwołał specjalną sesję zgromadzenia stanowego, która odbierze uprawnienia wyłonionym w wyborach elektorom Bidena i deleguje do kolegium elektorskiego nowych – popierających Trumpa. Z kolei w nagranej rozmowie z Raffenspergerem domagał się, by sekretarz stanu Georgii (odpowiedzialny za organizację wyborów) „znalazł” mu niecałe 12 tysięcy głosów brakujące do zwycięstwa. Trump groził Raffespergerowi, że jeśli nie spełni jego „prośby”, mogą go czekać zarzuty prokuratorskie. Obaj republikańscy urzędnicy oparli się wtedy naciskom odchodzącego prezydenta. Teraz, choć Trump zaangażował swój polityczny kapitał w poparcie ich konkurentów, udało się im utrzymać poparcie swojej partii.
W innych wyścigach poparcie Trumpa okazywało się kluczowe. Dwa najbardziej dyskutowane w mediach przypadki to J.D. Vance, który dzięki poparciu byłego prezydenta wygrał – choć zdobywając zaledwie 32,2 proc. głosów – prawybory na republikańskiego kandydata do Senatu z Ohio, oraz doktor Mehmet Oz, który z podobnym wynikiem zdobył republikańską nominację jako kandydat na senatora z Pensylwanii.
Oba przypadki są głośne, gdyż zwycięzcy z Ohio i Pensylwanii już wcześniej byli osobami o dużej rozpoznawalności publicznej. Vance zasłynął jako autor zekranizowanych przez Hollywood wspomnień Elegia dla bidoków. Zawarł w nich historię trzech pokoleń swojej rodziny z Appalachów, przedstawił swoją drogę od świata białej klasy pracującej do dyplomu prawa z Yale i pracy w sektorze finansowym. Oz, świetnie wykształcony lekarz, przez kilkanaście lat gościł na ekranach amerykańskich telewizorów. Zasłynął jako stały medyczny ekspert w programie Oprah Winfrey, a następnie jako gospodarz własnego programu Dr Oz Show.
czytaj także
Celebrycki status Oza jest chyba głównym czynnikiem, który zapewnił mu poparcie Trumpa. Były prezydent sam wszedł do polityki po tym, gdy cała Ameryka poznała go jako osobowość telewizyjną w programie The Apprentice. Trump wierzy w siłę telewizji i w to, że status celebryty da Ozowi i republikanom zwycięstwo. Jak powiedział Trump, ogłaszając swoje poparcie dla Oza: „Jeśli ktoś jest od kilkunastu lat w telewizji, to znaczy, że ludzie go lubią. To jest jak sondaż wyborczy”.
Jako telewizyjna gwiazda Oz wielokrotnie oskarżany był o to, że powołując się na swoje kompetencje lekarskie, promował pseudonaukowe poglądy oraz zalecał widzom korzystanie z suplementów diety, których skuteczności nie potwierdzały żadne niezależne, prawidłowo przeprowadzone badania. Został z tego powodu nawet wezwany przez specjalną komisję Senatu, a John Oliver poświęcił mu wtedy program tłumaczący błyskotliwie wszystkie wątpliwe etycznie wymiary działania lekarza-celebryty.
Czy zachwalanie w swoich programach „magicznych ziaren kawy, gwarantujących utratę wagi” zaszkodzi Ozowi – trudno powiedzieć, bo elektorat republikanów nie słynie ze swojego przywiązania do nauki. Ozowi może za to zaszkodzić fakt, że z Pensylwanią związany jest od niedawna; przez lata pracował w Nowym Jorku, a mieszkał w północnym New Jersey. W dodatku prawe skrzydło republikanów atakuje go jako osobę nie dość konserwatywną. W przeszłości Oz zajmował całkiem racjonalne stanowisko w sprawie osób transpłciowych czy kontroli dostępu do broni i aborcji. Bazę Trumpa może też odstraszać to, że były lekarz jest dzieckiem tureckich emigrantów, wciąż posiadającym tureckie obywatelstwo (by go nie utracić, odbył nawet służbę zasadniczą w tureckiej armii) i definiuje się jako „świecki muzułmanin”.
Oz stara się jak może, by uwiarygodnić się przed radykalnie prawicowym elektoratem. Nagrał reklamę, gdzie z determinacją obiecuje bronić prawa Amerykanów do posiadania broni i demonstruje swoją sprawność w posługiwaniu się jej różnymi odmianami. Zaostrzył też swoje stanowisko w sprawie aborcji – wyraził uznanie dla decyzji Sądu Najwyższego odwracającej wyrok Roe vs. Wade i deklarował, że dopuszcza aborcję tylko w sytuacji gwałtu, kazirodztwa i zagrożenia życia kobiety.
Konserwatywna mniejszość szykuje kobietom piekło – i nie tylko im
czytaj także
Kto przekona klasę pracującą?
W 2016 roku Pensylwania była jednym ze stanów, gdzie Trump wygrał, zdobywając poparcie białej klasy pracującej. Przeciwnikiem doktora Oza w wyścigu do Senatu będzie John Fetterman – polityk pokazujący się najczęściej w bluzie z kapturem i zwracający się wprost do klasy pracującej. Przedstawia się jako outsider, który pojedzie do Waszyngtonu, by w końcu reprezentowany był tam głos zwykłych ludzi z Pensylwanii. Walcząc z takim konkurentem, Oz może mieć problem z dotarciem do wyborców Trumpa z 2016 roku, dlatego jego kampania stara się przedstawić Fettermana jako polityka „skrajnej lewicy”, którego pomysły zrujnują Amerykę.
O głosy klasy pracującej walczyć będzie też J.D. Vance w Ohio. Publikacja Elegii uczyniła z Vance’a ulubionego medialnego eksperta od białej klasy pracującej. Wydanie Elegii zbiegło się z serią triumfów Trumpa w republikańskich prawyborach wiosną 2016 roku, więc prestiżowe liberalne redakcje udzielały mu swoich łamów, a telewizje czasu antenowego, by tłumaczył, czemu biała klasa ludowa popiera radykalną prawicę.
Wielu spodziewało się już wtedy, że Vance prędzej czy później wejdzie do amerykańskiej polityki. Mało kto, że zrobi to pod patronatem Trumpa. Sześć lat temu Vance postrzegał sukcesy Trumpa jako problem. W artykule dla „Atlantica” z lipca 2016 roku porównał miliardera i celebrytę do „kulturowej heroiny”, a jego obietnice nazwał „igłą wbitą w kolektywną żyłę Ameryki”. W tym roku Trump zachęcił swoich zwolenników, by głosowali w Ohio na Vance’a, chociaż ten mówił o nim w przeszłości złe rzeczy. Pojednawcze spotkanie Vance’a i Trumpa w rezydencji byłego prezydenta na Florydzie miał pomóc zorganizować radykalnie prawicowy miliarder z Doliny Krzemowej Peter Thiel – który zasilił komitet wyborczy popierający Vance’a w prawyborach kwotą 15 milionów dolarów.
czytaj także
Vance postrzegany jest jako jeden z liderów ruchu narodowego konserwatyzmu. Jest to nurt posttrumpowskiej Partii Republikańskiej, który stara się nadać populistycznej rewolcie Trumpa pewne intelektualne ramy. W największym skrócie, narodowi konserwatyści uważają, że republikanie powinni łączyć trafiający do białej klasy ludowej konserwatyzm kulturowy z populistyczną, umiarkowanie prospołeczną polityką gospodarczą – a przynajmniej z językiem, który stara się wyjść naprzeciw bytowym troskom białych Amerykanów bez dyplomu college’u.
Przedstawiciele tego ruchu są zdania, że największym błędem republikanów było skojarzenie partii z neoliberalnym indywidualizmem, globalizacją i wielkim biznesem. Zamiast indywidualizmu proponują komunitaryzm, stawiający w centrum polityki uzdrowienie lokalnych wspólnot, które według frakcji Vance’a niszczone są dziś przez negatywne przemiany gospodarcze, demograficzne i kulturowe.
Ideałem narodowych konserwatystów byłyby Stany z co do zasady zamkniętymi granicami, silnymi lokalnymi wspólnotami, dobrze płatnymi miejscami pracy w przemyśle i wysokimi cłami, które ochronią ten przemysł przed konkurencją, ale też z idącymi w pakiecie często otwarcie reakcyjnymi normami kulturowymi, zwłaszcza tymi, które mają gwarantować stabilność heteroseksualnej rodziny z dziećmi. Wśród liderów ruchu nadreprezentowani są konserwatywni katolicy, sam Vance przyjął niedawno chrzest w tym Kościele.
Przy wszystkich swoich intelektualnych pretensjach narodowy konserwatyzm często sięga też po język brutalnej wojny kulturowej, atakując mniejszości, migrantów, liberalne elity czy akademię. Sam Vance, wyraźnie radykalizujący się w ostatnich latach, udzielił w trakcie prawyborów wywiadu, w którym sugerował, że administracja Bidena celowo nie pilnuje granicy z Meksykiem, by umożliwić napływ do Stanów narkotyków, dziesiątkujących białe społeczności z klasy pracującej, głosujące na Trumpa i republikanów.
czytaj także
Demokraci w wyścigu senackim w Ohio także postawili na kandydata odwołującego się do klasy robotniczej, mówiącego o konieczności budowy dobrze płatnych miejsc pracy w przemyśle i odbudowy lokalnych wspólnot – Tima Ryana. To, który z nich przekona klasę ludową w Ohio, może mieć istotne znaczenie nie tylko dla polityki tego stanu.
Demokraci igrają z ogniem
Głównym tematem republikańskich prawyborów nie są jednak amerykańscy pracownicy, ale rzekomo „skradzione wybory” z 2020 roku. Większość popartych przez Trumpa kandydatów łączy to, że mniej lub bardziej negują to, że dwa lata temu Biden faktycznie został wybrany na prezydenta. Jak w połowie czerwca policzył „Washington Post”, ponad stu zwycięzców republikańskich prawyborów publicznie głosiło tezy mniej lub bardziej otwarcie podważające wyniki wyborów z listopada 2020 roku.
Są wśród nich kandydaci do Kongresu, legislatur stanowych, ale także na stanowiska gubernatorów i sekretarzy stanów. To władze stanowe organizują wybory prezydenckie w danym stanie – zwycięstwa kandydatów głoszący tezy o „ukradzionych wyborach” w 2020 roku są więc szczególnie niepokojące w tym ostatnim przypadku.
Obawy budzą zwłaszcza dwie postaci, kandydat na gubernatora Pensylwanii – gdzie gubernator nominuje organizującego wybory sekretarza stanu – Doug Mastriano oraz kandydat na gubernatora stanu Maryland, Dan Cox.
Zwycięstwo Coxa w prawyborach w Maryland ma dla Trumpa podobne symboliczne znaczenie jak klęska wspieranych przez niego kandydatów w Georgii – tylko odwrotne. Ustępujący gubernator Maryland Larry Hogan żywił polityczne ambicje, by skupić wokół siebie antytrumpowską część republikanów. Tym planom nie pomoże z pewnością to, że wybrana i wspierana przez niego kandydatka w prawyborach, Kelly Schulz, przegrała z Coxem, którego Hogan nazwał „świrem od QAnona”.
Faktycznie, Cox ma na koncie wypowiedzi, w których wydaje się flirtować ze słynną teorią spiskową o Trumpie walczącym przeciw międzynarodowemu spiskowi pedofilsko-globalistycznych elit. Samo w sobie byłoby to niepokojące, ale jeszcze bardziej niepokoi, że Cox nie tylko popierał twierdzenia Trumpa o „skradzionych wyborach”, ale także – jak ustalił „New York Times” – organizował autokary zwożące zwolenników prezydenta do Waszyngtonu 6 stycznia 2021 roku. W trakcie procedury zatwierdzania wyborów przez Kongres nazwał też na Twitterze Mike’a Pence’a zdrajcą.
Także Mastriano miał organizować autokary do amerykańskiej stolicy w dniu ataku na Kapitol. Kandydat na gubernatora zgłaszał pomysły wymiany maszyn do głosowania w Stanach. Oznaczałoby to konieczność ponownej rejestracji przez wszystkich wyborców – a gdyby wygrał, sam by ją nadzorował.
Część ultrakonserwatywnych prawników głosi „teorię niezależnej legislatury stanowej” – mówi ona, że konstytucja daje legislaturom stanowym wyłączne prawo do delegowania wskazanych przez siebie elektorów do kolegium wybierającego prezydenta, niezależnie od wyników głosowania w danym stanie. Pod koniec 2020 roku Mastriano, wtedy senator stanowy, proponował, by zdominowana w obu izbach przez republikanów legislatura stanowa delegowała do kolegium elektorów popierających Trumpa – wybory wskazujące zwycięstwo Bidena w Pensylwanii były jego zdaniem sfałszowane.
Coxowi i Mastriano pomogło nie tylko poparcie Trumpa, ale także… pieniądze organizacji związanych z demokratami. Partia Demokratyczna przyjęła bowiem w tym roku kontrowersyjną taktykę: w trakcie prawyborów wspiera ekstremalnych kandydatów republikanów, licząc, że łatwiej będzie pokonać ich jesienią niż kandydatów bardziej umiarkowanych. W Maryland liberalne organizacje wydały 1,16 miliona dolarów na reklamy mające pomóc kampanii Coxa, kampania demokratycznego kandydata na gubernatora Pensylwanii, Josha Shapiro, wydała ponad 840 tysięcy na reklamy atakujące ekstremalnie konserwatywne poglądy Mastriano, wiedząc doskonale, że pomogą one zmobilizować poparcie radykalnej prawicy dla stanowego senatora.
Mastriano może faktycznie wydawać się łatwym przeciwnikiem. Głosi skrajne poglądy nie tylko w kwestii wyborów sprzed dwóch lat, ale także praw kobiet – jest np. zwolennikiem całkowitego zakazu aborcji, także wtedy, gdy ciąża jest efektem gwałtu. Z tego samego powodu w Illinois demokratyczne organizacje wydały 35 milionów na wsparcie ubiegającego się o nominację republikanów na stanowisko gubernatora Darrena Baileya – nie tylko zwolennika całkowitego zakazu aborcji, ale także covidowego negacjonistę.
Mściwy, bystry, potworny buc. „Florida man” na miarę amerykańskiej prezydentury
czytaj także
Liberalne media krytykują tę taktykę jako wątpliwą etycznie. Amerykański „Newsweek” napisał, że demokraci nie mogą jednocześnie przedstawiać się jako jedyna i ostatnia siła broniąca amerykańskiej demokracji przed coraz bardziej zradykalizowaną Partią Republikańską, a jednocześnie wspierać jej najbardziej skrajne, otwarcie antydemokratyczne, wrogie prawom kobiet i mniejszości elementy. Można do tego dodać, że ta taktyka może okazać się zwyczajnie niebezpieczna. Dziś prawdopodobieństwo zwycięstwa Mastriano w Pensylwanii ocenia się na 25 proc. Jednocześnie większość mieszkańców stanu negatywnie ocenia administrację Bidena. Co, jeśli zechcą dać temu wyraz, głosując jesienią na republikańskiego kandydata na gubernatora? Co, jeśli piąty pod względem ludności stan, mogący zadecydować o wyniku następnych wyborów prezydenckich, znajdzie się pod władzą polityka gotowego wywołać kryzys konstytucyjny i zignorować wolę jego mieszkańców, by pomóc bliskiemu sobie ideologicznie kandydatowi?
czytaj także
Jeszcze większa polaryzacja
Do końca republikańskich prawyborów jeszcze trochę zostało, ale można na pewno powiedzieć, że nadzieje na to, że Trump i jego odmiana polityki były tylko złym snem amerykańskiej demokracji, okazały się płonne. W listopadzie zobaczymy Partię Republikańską wręcz jeszcze bardziej ekstremistyczną niż dwa lata temu. Czeka nas pełna agresji i napięcia kampania, pogłębiająca polaryzację amerykańskiego społeczeństwa.
Wszyscy zgadzają się przy tym, że polaryzacja w Stanach zbliża się do granicy, za którą demokratyczna polityka staje się niezwykle trudna, jeśli nie niemożliwa. Nikt jednak nie ma na razie pomysłu, jak ją powstrzymać.