Co się tam nie działo! Kule światła, poruszające się przedmioty, ogromne wilki, złowrogie moce, które osaczały badaczy. A nawet spotkanie ze stworzeniem przypominającym ogromną świnię z kolcami na grzbiecie i ogonem bobra. Kosmici? A gdzieżby!
O UFO słyszeli wszyscy, ale dopiero od kilku lat o latających spodkach czy kosmitach można poczytać na popularnych portalach, bez zaglądania w zakamarki internetu. „Pentagon potajemnie śledzi UFO” – donosiła w grudniu 2017 roku „Rzeczpospolita”. „Pentagon opublikował nagrania, na których zarejestrowano UFO. Możemy nie być sami” – informował w 2020 roku portal polsatnews.pl, a to tylko dwa przykłady z wielu.
Tę falę zainteresowania przybyszami z kosmosu rozpoczął tekst opublikowany w 2017 roku w „New York Timesie”. Ujawniono w nim, że Pentagon, choć oficjalnie bagatelizował doniesienia o niezidentyfikowanych obiektach latających, to potajemnie badał je z dużym zainteresowaniem. Udział oficjalnych czynników amerykańskich władz w poważnych badaniach nad UFO i potwierdzenia płynące z największych światowych redakcji pozwoliły milionom ludzi przypuszczać, że być może coś jest na rzeczy. I choć tekst „New York Timesa” do dziś jest za paywallem, prawdopodobnie większość osób zainteresowanych wieściami ze świata wie dzisiaj przynajmniej tyle, że Pentagon badał UFO i potwierdził, że takie zjawisko rzeczywiście istnieje.
Z „Archiwum X” do głównego nurtu: Pentagon ogłosił, że UFO jednak nie jest śmieszne
czytaj także
Tymczasem w oryginalnej opowieści pojawiały się coraz większe dziury, przez które prześwitywała prawdziwa historia amerykańskich badań nad zjawiskami paranormalnymi. Ta historia okazuje się dużo bardziej przyziemna, ale nie mniej intrygująca.
Tajne przez po-ufne
16 grudnia 2017 roku w „New York Timesie” ukazał się artykuł Glowing Auras and „Black Money”: The Pentagon’s Mysterious U.F.O. Program. Tekst relacjonował historię byłego agenta kontrwywiadu Louisa Elizondo, który twierdził, że w latach 2007–2017 w Pentagonie istniał tajny program AATIP (Advanced Aerospace Threat Identification Program) mający na celu analizę doniesień o obserwacjach UFO, zrozumienie istoty tego zjawiska i zbadanie, czy nie stanowi ono zagrożenia dla bezpieczeństwa narodowego.
Inicjatorem programu miał być przewodniczący demokratycznej większości w Senacie, senator Harry Reid z Nevady. Realizacji programu podjął się zaś przedsiębiorca z branży lotniczej, multimilioner Robert Bigelow – zarazem przyjaciel i jeden ze sponsorów kampanii wyborczej Harry’ego Reida, któremu senator przekazał 22 miliony dolarów na badanie obserwacji UFO. Program miał zostać oficjalnie zamknięty w 2012, ale jego dyrektor Louis Elizondo, który ostatecznie ujawnił całą sprawę prasie, miał kontynuować prace aż do października 2017 roku, kiedy to odszedł ze stanowiska w proteście wobec bagatelizowania tematu ze strony władz wojskowych.
Wraz z rewelacjami byłego agenta kontrwywiadu do prasy wyciekły trzy nagrania niezidentyfikowanych obiektów wykonane przez amerykańskie wojsko. Na tej opowieści pewnie by się skończyło, bo podobne przecieki zdarzały się w USA już wcześniej. Tym razem jednak senator Reid przyznał, że taki program faktycznie był prowadzony, a Pentagon potwierdził prawdziwość nagrań. To wystarczyło, aby ta nieprawdopodobna opowieść rozeszła się po całym świecie – choć od samego początku była fałszywa.
Artykuł z „New York Timesa” jest już dzisiaj kultowy, ale tę samą historię przedstawiono też na łamach magazynu Politico pod tytułem The Pentagon’s Secret Search for UFOs. Część komentatorów szybko zwróciła uwagę na nieścisłości między tymi relacjami – nie zgadzały się daty uruchomienia programu, jego nazwa oraz przyczyna i rok zamknięcia. Co więcej, pojawiały się inne sprzeczne informacje: raz rzeczniczka Pentagonu potwierdzała rolę Louisa Elizondo jako dyrektora projektu, innym razem jej następcy oświadczali, że do końca pracy w Pentagonie Elizondo nie miał żadnych obowiązków służbowych związanych z AATIP. Z jednej strony agent twierdził, że program trwał do 2017 roku, a Pentagon konsekwentnie utrzymywał, że został zamknięty w 2012.
Piętrzące się pytania nie znajdowały jednoznacznych odpowiedzi. W czerwcu 2019 roku w magazynie The Intercept stwierdzono, że po dwóch latach od artykułu w „New York Timesie” nie udało się jednoznacznie potwierdzić, czy rzeczony program w ogóle istniał, a jeśli tak, to czy rzeczywiście Elizondo był jego dyrektorem.
Co straszy na ranchu Skinwalker
Przełom nastąpił w październiku 2021 roku wraz z publikacją książki Skinwalkers at the Pentagon: An Insiders’ Account of the Secret Government UFO Program. Już w przedmowie senator Harry Reid, polityczny patron tajnego programu, oświadcza, że co prawda pamiętny artykuł w „New York Timesie” zrobił dla badań nad UFO wiele dobrego, ale też zafałszował historię całego projektu.
Wśród autorów książki byli ludzie rzeczywiście zaangażowani w rzeczony program, w tym jego dyrektor, fizyk nuklearny James T. Lacatski (Louis Elizondo wspominał o wcześniejszym dyrektorze, ale nie wymieniał go z imienia i nazwiska). Według nich tajny program działający w Pentagonie nazywał się nie AATIP, tylko AAWSAP (Advanced Aerospace Weapon System Application Program), a obserwacje UFO były zaledwie fragmentem jego zainteresowań. Główne środki skupione były na badaniach rozmaitych anomalii występujących jakoby na tzw. ranczu Skinwalker. Jest to nieruchomość w stanie Utah, o której krążyły przedziwne opowieści – rzekomo obserwowano tam nie tylko UFO, ale także kręgi w zbożu, okaleczanie zwierząt, obecność duchów, wilkołaków czy Wielkiej Stopy.
czytaj także
Ranczo Skinwalker należało do wspomnianego już milionera Roberta Bigelowa, prywatnie entuzjasty UFO i zjawisk paranormalnych. Bigelow z prywatnych środków finansował badania rancza przez grupę ekscentrycznych naukowców w latach 1995–2004. W 2005 roku badacze ci napisali książkę, w której przedstawili cały wachlarz nieprawdopodobnych zdarzeń zaobserwowanych na ranczu. Książka trafiła w ręce Lacatskiego, który pracował wtedy dla wywiadu Departamentu Obrony.
Lacatski zainteresował się ranczem, odwiedził je w towarzystwie Roberta Bigelowa i podobno przeżył tam swoje własne niewytłumaczalne doświadczenie. Uznał wtedy, że ranczo jest siedliskiem anomalii, które dla dobra USA trzeba naukowo zbadać. Robert Bigelow przekonał więc swojego przyjaciela senatora Raida (również wierzącego w UFO), aby uruchomił tajny program badawczy.
Tylko jak przekonać oficjalne amerykańskie czynniki, żeby wyłożyły pieniądze podatników na badania UFO, duchów i wilkołaków? Najlepiej tak, by ani słowem nie wspomnieć o UFO, duchach i wilkołakach. Tak właśnie się stało i już w 2008 roku rozpisano konkurs na program mający za cel „rozumienie fizyki i inżynierii i ich zastosowań w odniesieniu do zagrożeń zagranicznych w perspektywie długoterminowej do 2050 roku”. Do konkursu zgłosiła się tylko jedna firma, której właścicielem był, bez zaskoczenia, Robert Bigelow.
Paranormalny Disneyland
Kiedy wszystko było już oficjalnie zatwierdzone, a Pentagon odkręcił kurek z dolarami, dyrektor programu James T. Lacatski skompletował zespół badaczy i zainstalował ich na ranczu Skinwalker, które ze względu na obfitość występujących tam anomalii autorzy nazywali Paranormalnym Disneylandem.
Co się tam nie działo! Kule światła, poruszające się przedmioty, dźwięki nieznanego pochodzenia, ogromne, kuloodporne wilki, złowrogie moce, które osaczały badaczy, niszcząc im zdrowie i uprzykrzając życie nie tylko na ranczu, bo podążały za swoimi ofiarami do ich domów, oddalonych o tysiące mil. Do najbardziej przejmujących relacji z pewnością zalicza się spotkanie ze stworzeniem przypominającym ogromną świnię z kolcami na grzbiecie (takimi, jak miały dinozaury) i ogonem bobra.
O tym, jak miliarderzy się zorganizowali, a reszta z nas to przespała – i kto wyszedł na swoje
czytaj także
Wkrótce do Pentagonu zaczęły spływać pierwsze raporty. Odkrycia miały być „wstrząsające” i na tyle wrażliwe, że senator Harry Reid postanowił je chronić przed potencjalnymi wrogami w Departamencie Obrony i przed zainteresowaniem Rosji i Chin, które miały rzekomo prowadzić własne, podobne programy. Już w maju 2009 roku Reid wystąpił więc o nadanie programowi statusu „specjalnego dostępu”, który pozwoliłby skuteczne go ukryć, a grono osób informowanych o nim ograniczyć do kilku osób. Wniosek Reida odrzucono, a finansowanie programu wstrzymano wcześniej, niż początkowo zakładano – już w 2010 roku źródełko publicznych pieniędzy wyschło.
Dwa lata później oficjalnie zamknięto program. A gdzie w tym wszystkim Louis Elizondo i program AATIP badający UFO, który opisał „New York Times” w tekście, o którym wszyscy słyszeliśmy? Autorzy książki podają, że AATIP był jedynie pseudonimem wymyślonym na potrzeby wniosku senatora Reida o nadanie specjalnego statusu programowi AAWSAP po to, by ukryć jego rzeczywistą nazwę. Nie było żadnego odrębnego programu badania UFO. Był tylko Paranormalny Disneyland AAWSAP, na który przeznaczono łącznie 22 miliony dolarów.
Sam Elizondo występuje w książce tylko raz, gdy w 2009 roku zostaje zaproszony przez jednego z członków zespołu na wspólny obiad i opowiada, jak jego nadnaturalna intuicja i zdolność do dalekowidzenia (polegającego na rozpoznawaniu właściwości odległego lub niewidzialnego przedmiotu, który rzekomo odczuwa się umysłem) uratowała w Afganistanie życie jego i jego ludziom.
UFO ląduje w mainstreamie
Jak to się stało, że historia o tajnym badaniu Paranormalnego Disneylandu nawiedzanego przez świnio-bobro-dinozaury ukazała się w „New York Timesie” jako materiał o badaniach Pentagonu nad doniesieniami o obserwacjach UFO? Wśród autorów tekstu z 2017 roku znalazła się dziennikarka Leslie Kean, która od dekad pisze o UFO i jest przekonana o prawdziwości tego zjawiska. Zapytana, dlaczego wspomniała wyłącznie o UFO, a pominęła inne dziwaczne relacje, odpowiedziała, że celem reportażu było nadanie wiarygodności zjawisku UFO. Dlatego skupiła się właśnie na tym, opisy zjawisk, których ludzie nie są jeszcze gotowi zaakceptować, odłożyła na bok.
Rekonstrukcję prawdziwej historii przedstawił dziennikarz śledczy Steven Greenstreet w serii reportaży napisanych dla „The New York Post”. Opierając się na ujawnionych dokumentach i wypowiedziach uczestników, Greenstreet uważa, że grupa UFO-entuzjastów i ekscentrycznych naukowców z pomocą UFO-entuzjasty milionera Roberta Bigelowa przekonała innego UFO-entuzjastę, senatora Harrego Reida (którego kampanie wyborcze od lat wspiera Bigelow), by zorganizował oficjalny program i publiczne środki na badanie Paranormalnego Disneylendu, a badania obserwacji UFO stanowiły zaledwie skromną część całego przedsięwzięcia. Grupa ta od początku wprowadzała urzędników Pentagonu w błąd co do rzeczywistych celów i faktycznie prowadzonych badań w ramach programu.
Kiedy zaczęły spływać pierwsze raporty, w kuluarach zaczęto zadawać coraz trudniejsze pytania. Ubiegając się o status „specjalnego dostępu”, senator Reid próbował zataić Paranormalny Disneyland, lecz jego wniosek został odrzucony i przyniósł skutek odwrotny do zamierzonego. Zamiast ukryć program, zwrócił na niego uwagę. A gdy urzędnicy Pentagonu zorientowali się wreszcie, czym rzeczywiście zajmował się program, zakręcili kurek z dolarami, licząc, że ten trup nigdy nie wypadnie z szafy.
Dopiero Louis Elizondo wykorzystał okazję, przywłaszczył sobie pseudonim programu i skontaktował się z dziennikarką, UFO-entuzjastką Leslie Kean. Opowiedział jej częściowo zmyśloną historię, z której ona znów usunęła niektóre paranormalne elementy, zostawiając jedynie obserwacje UFO. I tak trafiła do nas opowieść o tym, jak Pentagon na poważnie badał UFO, do dziś bezkrytycznie powielana.
Media również nie spieszą się relacjonować prawdziwą wersję wydarzeń, bo uwaga publiczności zainteresowanej UFO skupiona jest już na nowych rewelacjach sygnalistów. Intrygująca opowieść o odwiedzinach kosmitów klika się znacznie lepiej niż wątpliwości i głosy krytyczne.
Sceptycy pytają, spodki lecą dalej
Można zapytać: kogo obchodzi prawdziwość historii opisanej przed siedmiu laty w „New York Timesie”? Być może powinna. Bo jeśli dziś pisze się o UFO częściej i poważniej niż dotychczas, to powiedzmy jasno: całe to zainteresowanie zbudowane jest na tym pierwotnym tekście, który znacząco zwiększył wiarygodność zjawiska UFO i badań na nim. (Od tamtej pory pojawił się nawet rzekomy sygnalista, który twierdzi, że Amerykanie nie tylko odzyskali latające spodki z katastrof, ale także posiada ciała ich pilotów). Po drodze zainicjowano w Pentagonie grupy robocze do badania UFO, a ostatnio nawet odrębną instytucję, AARO (All-domain Anomaly Resolution Office). Swoje zaangażowanie ogłosiła też NASA.
Tekst z „New York Timesa” jest już odległą przeszłością, ale jak słusznie pyta w swoim reportażu Steven Greenstreet, „Gdzie bylibyśmy dzisiaj, gdyby w 2017 roku zgodnie z prawdę doniesiono, że senator Harry Reid odwdzięczył się swojemu sponsorowi, przekazując 22 miliony dolarów z pieniędzy podatników na badanie UFO, duchów i wilkołaków w Paranormalnym Disneylandzie?”. A na tym się przecież nie skończyło, bo opowieść o UFO snuje się dalej i wciąż nabiera rozpędu, a ton nadaje jej ta sama wąska grupa dobrze usadowionych entuzjastów. Osoby, które występują dziś publicznie jako niezależni dziennikarze, byli wojskowi, cywilni kontraktorzy, a nawet sygnaliści, są ze sobą głęboko powiązane, a ich zaangażowanie w UFO czy inne paranormalia można prześledzić dekady wstecz.
czytaj także
Czy zatem małe, ale prężne UFO-lobby zmanipulowało media, Pentagon i Kongres, aby wcisnąć im swoją narrację? Czy nie brzmi to zbyt nieprawdopodobnie, aby było możliwe? Może się tak wydawać, ale Amerykanie mają za sobą historię podobnie ekscentrycznych badań. W latach zimnej wojny prowadzili projekt Stargate, w ramach którego usiłowano wykorzystać paranormalne zdolności widzenia i odczuwania na odległość do prowadzenia akcji szpiegowskich przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Istniał swego czasu także First Earth Batalion, złożony na podobieństwo X-menów z żołnierzy posiadających różne nadludzkie umiejętności – na podstawie tej historii powstał zresztą znany film Człowiek, który gapił się na kozy z George’em Clooneyem w roli głównej.
Warto również przypomnieć, że Amerykanie kochają UFO i miliony z nich są przekonani o prawdziwości tego zjawiska – politycy, dziennikarze i wojskowi nie są tutaj żadnym wyjątkiem. Dlatego następnym razem, gdy kolejny amerykański sygnalista, generał, naukowiec czy polityk przedstawi wstrząsające informacje o latających spodkach, ciałach kosmitów czy przybyszach z równoległych wszechświatów, warto przyjrzeć się nie tylko samej opowieści, ale także sprawdzić, kto i dlaczego ją opowiada.
**
Bartosz Migas – koneser pseudonauki i teorii spiskowych, autor kanału Archiwum XD na YouTubie i TikToku.