Kibicuję Franciszkowi, chociaż oczywiście widzę, że opowiada głupoty o „ideologii gender”. Wynika to między innymi z braku kontaktu z kobietami i jego, i całej instytucji. To fundamentalna słabość Kościoła. Feminizm jest jednym z elementów unormalnienia świata mężczyzn.
Czyta się Wąską ścieżkę czyli rozmowę Artura Nowaka z panem jednym tchem, ale uderza prawie kompletny brak w tej opowieści o pańskiej drodze życiowej kobiet – jako partnerek intelektualnych, punktów odniesienia etc. Ta nieobecność dotyka jednego z kluczowych problemów związanych z Kościołem: to męski klub, który jednak uzurpuje sobie prawo do decydowania w imieniu kobiet o kluczowych dla nich sprawach. Czemu ten temat nie pojawia się w książce?
Odpowiem nie wprost. Podobne pytanie zadano mi podczas spotkania z Frederickiem Martelem, autorem słynnej Sodomy – książki o homoseksualnym życiu erotycznym watykańskich dostojników. Jak to możliwe, że mieszkałem jako jezuita przez kilka lat w Rzymie i tego nie widziałem? No nie widziałem – jestem heterykiem i cała ta rzeczywistość w ogóle do mnie nie docierała.
To samo niestety dotyczy sprawy kobiet – jak widać, można być w świecie mężczyzn, spełnionym intelektualnie, duchowo i jednocześnie nie dostrzegać, że pięćdziesiąt procent ludzkości jest w tej instytucji nieobecna. To pokazuje jak głęboka jest socjalizacja do patriarchatu w Kościele katolickim.
Mnie otworzyły się w końcu oczy na tę wpisaną w strukturę Kościoła dyskryminację i wykluczenie kobiet. W dużym stopniu stało się tak dzięki żonie, która uświadomiła mi, że byłem okaleczony w postrzeganiu rzeczywistości. Teraz chętnie określam siebie jako feministę. Oczywiście musiałem przejść pewien proces resocjalizacji do normalnego świata a feminizm jest jednym z elementów unormalnienia świata mężczyzn. Uważam, że Kościół powinien poddać się tej terapii.
A jednak po tym całym procesie, choć przez rok toczyliśmy z Arturem Nowakiem tę rozmowę to nie przyszło nam do głowy podjęcie różnych kluczowych w kontekście Kościoła i pontyfikatu Jana Pawła II tematów.
Na przykład jakich?
Na przykład tego, że nie ma żadnych dogmatycznych przeszkód, żeby kobiety mogły pełnić w Kościele te same funkcje co mężczyźni, choć Jan Paweł II zamknął im do tego drogę wbrew opinii watykańskich biblistów. Zakaz święcenia kobiet wynika jedynie z tradycji, a tradycja z kultury patriarchalnej. Jednak różne tradycje uległy zmianie – kobiety na szczęście mogą już studiować i głosować, więc nie ma przeszkód, żeby mogły być kapłankami. To znajduje też potwierdzenie w ewangelii – samodzielne jej czytanie pozwala stwierdzić, że rola kobiet wokół Jezusa była niewspółmiernie większa niż ją potem przedstawiano i że traktował je podmiotowo.
Diduszko-Zyglewska: W odpowiedzi na komentarz siostry Chmielewskiej do mojego tekstu
czytaj także
Rozmawiał z samarytanką na poważne teologiczne tematy. Po zmartwychwstaniu ukazał się kobiecie jako pierwszej i tak dalej.
Jezus chyba w ogóle miałby kłopot z hierarchami. Wbrew ich opinii nie był piewcą tak zwanej „tradycyjnej rodziny” czy „naturalnego porządku”. Wręcz przeciwnie, w centrum swojej refleksji postawił indywidualny wybór, sumienie, wolną wolę. Z kulturoznawczego punktu widzenia był lewicowym rewolucjonistą, sprzeciwiającym się niesprawiedliwym elitom i zastanym tradycjom.
Ewangelia jest zapisem świadomości drugiego pokolenia uczniów Jezusa – bardzo antyjudaistycznym czyli antyestablishmentowym, bo wtedy świątynia i kapłani to były elity, z którymi Jezus wszedł w konflikt.
Wzmianek o tym, że był raczej antyrodzinny jest w Nowym Testamencie sporo, np. kiedy przychodzi do niego matka i rodzeństwo i próbują przekonać go, żeby wrócił do domu, on mówi, że jego rodziną są ci, którzy słuchają jego nauczania. Te elementy antyrodzinne i antyestablishmentowe w dużym stopniu zadecydowały o sukcesie ruchu Jezusa. Przecież on nie zakładał religii i nie był chrześcijaninem.
czytaj także
Kiedy to mówię, ludzie często się dziwią: jak to? No, nie był. Poddał się chrztowi w Jordanie, ale to był rytuał oczyszczania, któremu poddawali się Żydzi. Jan Chrzciciel był przecież prorokiem żydowskim. Jezus mówił o Królestwie Bożym, ale nie zakładał Kościoła. Nie był kapłanem.
Wiele spraw podawanych nam jako prawdy objawione pojawiło się wraz z upolitycznieniem religii, po tym kiedy w czwartym wieku Konstantyn uczynił ją religią państwową. I kiedy chrześcijaństwo musiało stać się użyteczne dla urzędników państwowych. Nawet słynne zdanie „tu es petrus„, „ty jesteś skałą” było późniejszą wstawką mającą legitymizować szczególną rolę biskupa Rzymu, ale o tym się nie dyskutuje, bo to jest w kanonie, jest „nieomylne”. W Piśmie zapisano też kim ma być biskup: ma mieć jedną żonę, nie nadużywać wina i dobrze wychowywać swoje dzieci.
I to także jest w tym kanonie tekstów „nieomylnych”, a jednak nie słyszałem dyskusji na ten temat w polskim kościele.
Pogodzenie źródłowego przekazu z przekazem kościelnym, zwłaszcza w polskim kontekście, gdzie dla biskupów zupełnie inne rzeczy są istotne jest niesłychanie trudne.
W książce mówi Pan o tym bardzo radykalnie: „Polski katolicyzm nie tylko oddalił się w ostatnich 30 latach od chrześcijaństwa, ale wręcz przestał być religią… Kościół porzucił swoją misję”.
Moja teza o odreligijnieniu katolicyzmu polskiego znajduje odzwierciedlenie w wypowiedziach biskupów i listach, które piszą do wiernych – jakby nie było innych sposobów komunikacji – ich zainteresowania są dalekie od treści ewangelicznych.
No właśnie, biskupi interesują się głównie życiem seksualnym wszystkich Polaków i mają ewidentne kłopoty z odróżnianiem dobra od zła, w wypadku kościelnej pedofilii ofiary mylą im się ze sprawcami, w sprawach kobiet nie rozróżniają zalążka człowieka od czującego i cierpiącego człowieka, którym jest kobieta w niechcianej ciąży. Przykłady można mnożyć. Jak wytłumaczyć tę etyczną ślepotę?
Odpowiedzi szukałbym w historii Kościoła, a zwłaszcza w dwóch soborach: trydenckim i watykańskim I. Podczas soboru trydenckiego ograniczono religię do ortodoksji. Katolikiem był ten kto bez wątpliwości wyznaje credo katolickie. Lojalność wobec tej konkretnej wersji chrześcijaństwa stała się wartością nadrzędną. Wzmocnienie tej tendencji miało miejsce na tym drugim soborze – u progu nowożytności, w 1870 roku, ogłoszono dogmat o nieomylności papieża. Niebezpieczeństwo wynikające z przyjęcia tego dogmatu, najlepiej sformułował jego wielki przeciwnik Lord Acton, który napisał w tym kontekście: „Władza korumpuje, a władza absolutna korumpuje absolutnie”.
Katolicyzm został zredukowany do władzy papieskiej. Ci, którzy ośmielają się używać własnego rozumu w swojej wierze, stają się wrogami. Każde krytyczne czytanie tekstu biblijnego jest niesubordynacją, nielojalnością. I te tendencje – jak napisał Tadeusz Bartoś – zostały uosobione w Janie Pawle II, w jego pojmowaniu papiestwa.
czytaj także
Ustawienie w centrum nieomylności papieża i lojalności jako kluczowej cnoty sprawiło, że drogę do papieża torowali sobie tacy ludzie jak Degollado. Bo ważniejsza od elementarnych zachowań etycznych czy moralnych stała się wierność doktrynie i papieżowi.
Który właściwie jest przebóstwiony za życia.
I to rozumienie kapłaństwa, ta aura spływa też w dół na biskupów i zwykłych księży, co prowadzi do kolejnych kłopotów związanych z wytworzonym poczuciem ich nietykalności. Przymykanie oka na niemoralność jest skutkiem tego procesu. A samodzielnie myślący są marginalizowani i uciszani. Tak było na przykład w procesie przygotowywania encykliki Humanae vitae, która tak bardzo utrudniła życie kobietom.
Moi profesorowie jezuici byli dotknięci pewnymi restrykcjami jeszcze za Pawła VI. Niemiecki teolog Joseph Fuchs kierował zespołem większościowym, który razem z katolikami świeckimi, małżeństwami, kobietami, przekonywał papieża do zbliżenia ze światem. Ten zespół opracował memorandum, które odnosiło się do tej encykliki. Chodziło w nim o zalegalizowanie antykoncepcji i potwierdzenie, że używanie jej to nie przestępstwo tylko wola Boga, bo człowiek używając rozumu może odpowiedzialnie wpływać na swoje rodzicielstwo.
Paweł VI je przyjął, ale kiedy ogłaszał encyklikę nie było już po tym memorandum śladu. Ludzie, którzy nad nim pracowali poczuli się oszukani. Bo w swojej pracy przekazali dane pokazujące, jak bardzo nauka Kościoła odstaje od praktyki życiowej katolików i byli przekonani, że ich głos rozsądku zostanie uwzględniony w duchu posoborowym.
Drugi uciszony to amerykański teolog, Charles Curran, który do dziś uczy na uniwersytecie metodystycznym i napisał książkę 50 lat po Humanae Vitae. On został pozbawiony prawa nauczania teologii w 1986 roku przez Wojtyłę. Zresztą był jednym z wielu. Ratzinger i Wojtyła metodycznie dyskryminowali i uciszali wszystkich, którzy nie zgadzali się z Humanae Vitae. Dziś wiemy, że hamletyczny papież Paweł VI miał Wojtyłę wśród swoich doradców. Wojtyła napisał w pseudonaukowym żargonie książkę Miłość i odpowiedzialność i stał się znaczącym głosem w debacie, a jego doradczynią była Wanda Półtawska, która dostarczała mu wiedzy seksuologicznej opartej na ideologii a nie wiedzy naukowej.
czytaj także
Myślę, że można powiedzieć, że to właśnie ten krakowski tandem narzucił Kościołowi opresyjną naukę o seksualności, która kompromituje katolicyzm od 50 lat.
W Wąskiej ścieżce wspomina Pan, że jezuici nie byli ulubieńcami Jana Pawła II.
W środowisku jezuitów ewangelia była postrzegana jako materiał rewolucyjny i progresywny. Sferę ideologii czyli soborów, tradycji interpretacyjnych traktowałem za moimi nauczycielami, mówiąc po derridiańsku, jako materiał do dekonstrukcji.
Ratzinger i Wojtyła metodycznie dyskryminowali i uciszali wszystkich, którzy nie zgadzali się z Humanae Vitae.
Każdy dogmat był traktowany jako zwieńczenie pewnej dyskusji i otwarcie innej.
A Jan Paweł II był uosobieniem establishmentu i kultu jednostki. Przekaz ewangeliczny był tylko dalekim tłem, który pozwalał błyszczeć jego światłu. Dlatego napięcie między Wojtyłą a jezuitami od początku było istotne. O generale jezuitów mawiało się „czarny papież”, z powodu tego jak blisko był papieża. Wojtyła był papieżem, który nie wzywał do siebie generała jezuitów. Uznał ten zakon za niebezpieczną grupę − marksizującą, komunizującą − tak to wyglądało z perspektywy Polaka ciemiężonego przez komunizm. Kto czytał Marksa ze zrozumieniem był dla niego komunistą.
Ja nie byłem rewolucjonistą w Polsce, ale stawałem się nim, kiedy zetknąłem się z ludźmi z pierwszej linii teologii wyzwolenia; którzy na serio brali lekturę Biblii czytając ją w swoich wspólnotach i przekładali ją na codzienność walki o prawa biednych i słabych.
Jan Paweł II z zacięciem zwalczał teologię wyzwolenia.
I to pomimo jego znakomitych encyklik społecznych jak Laborem exercens czy Centesimus annus, w których wskazuje na nadużycia kapitalizmu i noeliberalizmu, i mówi o trzeciej drodze. A przecież jezuiccy teologowie wyzwolenia tę trzecią drogę proponowali i pokazywali, że Marks i ewangelia to dwa świetnie się uzupełniające teksty. Choćby Księga Wyjścia − lud uciemiężony, którego lament dochodzi do ucha Boga. Mojżesz, ich wysłannik, jest pierwszym teologiem wyzwolenia. Niestety wrażliwość papieża na to, co się działo w Polsce, poparcie „Solidarności”, nie przekładało się na zrozumienie podobnych sytuacji w krajach Ameryki Południowej.
czytaj także
Jednak w zachowaniu papieża zdarzały się wyjątki od tej konserwatywnej reguły postępowania. Jednym z nich jest uczynienie kardynałem Mediolanu jezuity Carla Marii Martiniego, o którym mówiono, że to przez niego przegrała we Włoszech chadecja, bo jako pierwszy głośno mówił, że łączenie katolicyzmu z jedną z partii, z chrześcijańską demokracją, jest niewywodliwe z ewangelii. Dla wielu to był szok.
Martini był gabinetowym uczonym, i kiedy został osobą publiczną, nie zatracił wrażliwości naukowca. Stworzył u siebie katedrę dla niewierzących! Często przeciwstawiano go Wojtyle, bo jego droga pokazywała, że są możliwe dwa światy wewnątrz katolicyzmu.
Jednak Sodoma Martela kreśli dość mroczny obraz etyczny współpracowników wybieranych przez Jana Pawła II − to ci najbardziej konserwatywni i pełni hipokryzyji jak np. skrajni homofobi prowadzący po kryjomu bujne życie homoseksualne. Martini wydaje się chwalebnym wyjątkiem. Czy drugie życie większości dostojników z otoczenia Jana Pawła II mogło być dla niego tajemnicą?
Mierni, wierni, choć nie bierni, bo rzeczywiście okazało się, że część z nich miała bardzo bogate życie seksualne jak kardynał Wiednia Groer, Theodor McCarmick czy potwór Degollado.
Jezuiccy teologowie wyzwolenia tę trzecią drogę proponowali i pokazywali, że Marks i ewangelia to dwa świetnie się uzupełniające teksty.
Jak wspominałem sam długo byłem ślepy i na problem traktowania kobiet i na homoseksualizm w Watykanie. To jest jakiś rodzaj daltonizmu i w wypadku Wojtyły ten daltonizm był wzmocniony latami spędzonymi w PRL z zasadą: o Kościele nie można mówić źle, bo to może być wykorzystane przez wrogów Kościoła.
Andrzej Grajewski napisał książkę Kompleks Judasza. Kościół zraniony o współpracy kleru z tajnymi służbami. Orientacyjna, zaniżona liczba współpracujących to 10 proc, a argumenty przekonujące do współpracy to według autora „worek, korek i rozporek”. Wojtyła nawet w tej sytuacji miał dużo zrozumienia dla tych księży, mówił o słabości, grzechu. To taka teologia usprawiedliwiania, której zresztą mistrzami są jezuici z ich słynną kazuistyką.
Katolicyzm także generalnie, przez praktykę spowiedzi, wypracował ten model znieczulania odpowiedzialności.
To wszystko mogło sprawić, że Wojtyła subiektywnie nie słyszał tego, co się działo. No i miał wokół siebie oddanych sobie ortodoksów, którzy byli gotowi przytakiwać. Skrajnym przykładem takiej postaci jest Degollado, szef Legionu Chrystusa, potwór, o którym jednak kardynał Dziwisz do dziś powtarza, że tyle dobrego zrobił dla Kościoła.
Jak sekretarz papieża może pozwolić sobie na tego rodzaju komentarz na temat wielokrotnego gwałciciela dzieci? I jak papież mógł go błogosławić, kiedy już toczyły się procesy, o których trąbiły media? Dzięki mediom społecznościowym, które ułatwiły ofiarom dostęp do opinii publicznej wiemy więcej o tym, co wiedział papież i na co nie reagował. Ofiary z Irlandii informują, że opisywały katolickie piekło w Irlandii w listach do Watykanu już od lat 60. Ujawniono też korespondencję Jan Pawła II z biskupami amerykańskimi z lat 80., w której zalecał ukrywanie informacji o kościelnej pedofilii przed mediami…
W Kościele przyjęty jest aksjomat, że Kościół to kler. A zatem kler ma być chroniony. Najcięższa kara to zsyłka na wcześniejsze emerytury. Mój kolega, Jan Woleński, który był wiele lat w partii, i z którym razem pisaliśmy książkę Dialog z niewierzącymi, był nieraz świadkiem różnych zakazów, którym podlegałem, ale mówił: „Obirek, co wy się dziwicie, to są znane mechanizmy. Ja sam jako młody partyjny intelektualista często zabierałem krytycznie głos na temat różnych patologii w partii. W końcu wezwał mnie szef i powiedział: Woleński, po co wy zaraz o wszystkim piszecie? Przyjdźcie. Porozmawiamy. Wyraźnie macie kłopot z rozróżnieniem dwóch prawd: taktycznej i faktycznej”. Woleński tę rozmowę opłacił kilkuletnim oczekiwaniem na zatwierdzenie habilitacji. Także w Kościele to rozróżnienie na prawdę taktyczną i faktyczną jest mocno przestrzegane. I ja też zetknąłem się z tymi pytaniami: po co zaraz z tym iść do mediów?
czytaj także
Opisuje Pan pontyfikat Jana Pawła II jako konserwatywne zamrożenie wszelkich reform, które już się rozpoczęły. Czy gdyby kto inny został wtedy papieżem, Kościół mógł iść w inną stronę?
Ja byłem świadkiem tego w jakim kierunku poszedł Kościół w wyniku przestawienia zwrotnicy przez Jana XXIII. To był staruszek, który miał szalenie konserwatywne poglądy, ale zrozumiał, że musi coś zrobić – wierzący będą mówić o działaniu Ducha Świętego, a mniej uduchowieni o przebudzeniu się szefa korporacji, który zrozumiał, że musi ratować firmę przed zatonięciem.
On zrozumiał, że uciszanie teologów – z Niemiec, Francji, Ameryki – reprezentujących nową teologię obejmującą krytyczną refleksję na temat przeszłości, to droga donikąd. Kryzys modernistyczny rozpoczęty na soborze watykańskim pierwszym przez Piusa IX, musi zostać pokonany. Pius IX ogłosił siebie więźniem Watykanu i chciał koniecznie dogmatu o nieomylności papieża, żeby mieć władzę absolutną.
Wallerstein: Wybór papieża jest ważny także dla niewierzących
czytaj także
To był histeryczny głos – tak pewnie zdefiniowaliby to psychoanalitycy – po utracie Państwa Kościelnego. Pius IX zamknął Kościół na następne sto lat w tej wieży z kości słoniowej, w oblężonej twierdzy. Wszystko co działo się w nauce, w humanistyce, było przez ten typ antymodernistycznej mentalności odrzucane i stygmatyzowane. Jan XXIII zrozumiał, że musi z tym skończyć i dlatego ogłosił Sobór Watykański II.
Wreszcie mogli zabrać głos ci biskupi, którzy także uważali, że nie można dłużej się zamykać. Przywieźli ze sobą ekspertów, słuchali ich porad. I Kościół stał się jednym z wielu kościołów – otworzył się na inne wyznania. To kolejny paradoks Wojtyły – który był jednym z tych, którzy pomogli kościołowi się otworzyć. Zwłaszcza w jednej deklaracji – o wolności sumienia. W kontekście PRL to służyło temu, żeby naciskać na rządy komunistyczne, żeby dopuszczały istnienie religii jako jednego z możliwych sposobów przeżywania świata.
czytaj także
Niestety patrząc na podejście Jana Pawła II do praw kobiet wygląda na to, że w jego ujęciu wolność sumienia miała obowiązywać tylko w jedną stronę: uznawania praw katolików.
Pytanie brzmi: co się w 1978 roku stało z tym Wojtyłą i Ratzingerem, którzy współtworzyli te nowe nurty, wiosnę Kościoła, że obaj stali się uosobieniem konserwy, zamknięcia. Można snuć różne interpretacje. Tak jak Jan XXIII zrozumiał, że świat jest większy niż on; że Bóg jest pełen niespodzianek; tak Jan Paweł II uznał, że jeżeli sam nie uratuje Kościoła, to Kościół zginie.
Tak jak Jan XXIII zrozumiał, że świat jest większy niż on; że Bóg jest pełen niespodzianek; tak Jan Paweł II uznał, że jeżeli sam nie uratuje Kościoła, to Kościół zginie.
Ten mesjanistyczny wątek w jego myśleniu został wzmocniony przez nieudany zamach na samym początku pontyfikatu, w 1981 roku. Jest w tym wątek mistycyzmu, że Matka Boska z Fatimy go ocaliła, poprowadziła inaczej zabójczy nabój. On zapewne tak to zinterpretował: jeśli Matka Boska mnie uratowała, to muszę mieć epokową misję do spełnienia. A jeżeli ktoś ma taką misję, to trudno z nim dyskutować. Staje się osobą autorytarną i otacza się tymi, którzy podzielają przekonanie o misji – takim kimś był np. jego sekretarz Dziwisz, który na tym zbudował swoje życie i karierę.
Sekretarz idealny.
I do tego mamy wykładnię wiersza Słowackiego o tym, że przyjdzie papież ze świata słowiańskiego.
Paradygmat romantyczny nie pierwszy raz podstawia nogę modernizacji w naszej historii.
I to bardzo osobliwie rozumiany. A przecież nasi romantycy wcale nie byli papistami. Wręcz przeciwnie, byli w nieustannym konflikcie z ortodoksją. Mroczny wyjątek stanowił Towiański i jego kółko. Jest biblioteczka książek napisanych przez polskich mesjanistów, z Pawłem Rojkiem na czele, którzy widzą w Janie Pawle II dopełnienie rojeń Towiańskiego i jego kółka.
czytaj także
Myślę, że niestety Jan Paweł II dobrze się w tych rojeniach czuł – jako ten, który spełnia proroctwa wypowiedziane w Europie Środkowo-Wschodniej w połowie XIX wieku.
To podglebie od kilku dekad służy prawicy w dziele utrzymywania nas na pozycji Chrystusa narodów czyli ofiary wszystkich, która wszystkich zrechrystianizuje i nauczy jeść widelcem.
Niestety Jan Paweł II wybrał i promował konkretny nurt polskiej tradycji. W swoich kazaniach lubił cytować Piotra Skargę, dość wątpliwego rzecznika dialogu i ekumenii, za to zwolennika państwa teokratycznego.
A był taki moment w biografii Wojtyły, który mógł popchnąć go w innym kierunku – myślę o jego głębokiej przyjaźni ze Stefanem Świeżawskim, jego starszym kolegą i recenzentem jego habilitacji. Listy które pisali do siebie na przestrzeni pięćdziesięciu lat zostały opublikowane i widać z tej korespondencji, że Wojtyła słuchał Świeżawskiego – do 1978 roku. Świeżawski był jedynym świeckim obserwatorem Soboru Watykańskiego II, publikował wtedy ważne książki i był bardzo zaangażowany w model kształcenia księży. Obok Turowicza, Stommy, reprezentował katolicyzm otwarty.
czytaj także
Po 78 roku spotykał się nadal z Wojtyłą, pisał do niego listy, w których stawiał ważne pytania, np.: po co konkordat? Zwracał uwagę na to, że Kościół często źle wychodził na wdawaniu się w politykę. Pytał dlaczego seminaryjne wykształcenie w Polsce jest wyraźnie prawicowe. Przestrzegał, że chrześcijaństwu nie do końca po drodze z prawicą.
Niestety odpowiedzi Wojtyły są zdawkowe. Wiemy też, że papież otaczał się już wtedy zwolennikami mocnej obecności Kościoła w przestrzeni polityki – otaczał się menedżerami, takimi jak Józef Kowalczyk, który został nuncjuszem. Swoją drogą, to fenomen, że nuncjuszem w danym kraju zostaje obywatel tego kraju. To zaprzeczenie funkcji nuncjusza, który powinien być instancją kontrolną. Do tego Wojtyła nominował biskupów, którzy do tej pory świecą specyficznym przykładem jak Sławoj Głódź w Gdańsku.
Świeżawski przestrzegał, że chrześcijaństwu nie do końca po drodze z prawicą.
Katolicki publicysta Sebastian Duda napisał w „Więzi”, że Wojtyła „nie miał ręki do nominacji”. Ja uważam, że miał rękę – po prostu musimy zmierzyć się z tym, że realizował tymi nominacjami taką a nie inną wizję, która wymagała współpracowników nieskażonych pogłębioną refleksją. Ja to nazywam dworską teologią.
W tej wizji mieściło się też niezwykłe wsparcie dla Opus Dei.
Opus Dei dzięki niemu rozkwitło i ustabilizowało się jako istotny gracz. A niestety ich wybory dotyczące tego, jakie sprawy i kogo wspierali w Ameryce Południowej i Hiszpanii sytuuje ich w nurtach zbliżonych do faszyzmu. Przeciwstawienie Opus Dei jezuitom i umieszczanie na kluczowych stanowiskach ludzi z Opus Dei było konkretnym wyborem papieża. Opus Dei w przeciwieństwie do wszystkich zakonów zyskało własnego biskupa a zatem możliwość wyświęcania kapłanów bez zgody lokalnego biskupa diecezjalnego. To niesłychana niezależność.
W niepewnym, rozpadającym się świecie ultrakonserwatyści karmią się strachem
czytaj także
Dzięki pięcioletniemu pobytowi w Rzymie mogłem obserwować na własne oczy jak ta organizacja rosła w siłę. Jednak jezuici byli długo przekonani, że to organizacja intelektualnie miałka, słaba, i nie docenili ich. Tymczasem Opus Dei założyło w Rzymie własny uniwersytet Santa Croce, w którym wielu dzisiejszych polskich biskupów studiowało i wykładało. Dość szybko wyrosło na potęgę finansową i organizacyjną, dlatego że miało własnych biskupów i kardynałów. Prowadzi przemyślaną rekrutację wśród elit finansowo-biznesowo-uniwersyteckich.
Wojtyła realizował nominacjami taką a nie inną wizję, która wymagała współpracowników nieskażonych pogłębioną refleksją.
Ma w swoich szeregach kobiety i mężczyzn, księży i świeckich. Ma bardzo przemyślany rodzaj formacji oparty na bezwzględnym posłuszeństwie wobec wyższej hierarchii. Musisz zdawać sprawozdania nawet z tego, co czytasz i oglądasz. Członkowie tej organizacji twierdzą, że teraz to oni są prawdziwymi jezuitami – i coś jest na rzeczy, w tym sensie, że w XVI czy XVII wieku tacy byli jezuici. Opus Dei przejęło tę przednowoczesną funkcję jezuitów. I mają poczucie, że lepiej wiedzą, czego trzeba ludziom niż Jezus z Ewangelii. W tej chwili mają około osiemdziesiąt tysięcy członków, podczas gdy jezuici mają piętnaście tysięcy członków – w tym większość to starcy. Opus Dei jest wielkim hamulcowym procesów modernizacyjnych w Hiszpanii i Ameryce Południowej. Tworzy elitę katolicyzmu feudalnego, ale jednocześnie – i to jest niebezpieczne – tego umiejącego czerpać ze zdobyczy technologicznych.
O ile dobrze pamiętam, oni byli w kontakcie z Wojtyłą jeszcze przed 1978 rokiem – bywali w Krakowie. O bliskości ich późniejszej relacji z polskim papieżem może świadczyć fakt, że przy beatyfikacji i kanonizacji papieża cuda były potwierdzane właśnie przez nich.
Czy wiemy kto w Polsce należy do Opus Dei?
Ta wiedza jest reglamentowana. Nie wiemy czy niektórzy ministrowie obecnego rządu, znani dziennikarze z TVN czy TVP nie należą do tej organizacji, bo to by dekonspirowało i osłabiało działanie organizacji. Jednym ze sprytnych sposobów oddziaływania na społeczeństwo, także polskie, to także tworzenie własnych szkół. To luksusowe szkoły, także z internatami. To także system stypendiów. Nie mam statystyk, ale podejrzewam, że połowa polskich wykładowców na uczelniach katolickich, w seminariach, przeszła przez szkoły Opus Dei. Nawet biskup Pieronek wykładał na uniwersytecie Santa Croce.
Nie mam statystyk, ale podejrzewam, że połowa polskich wykładowców na uczelniach katolickich, w seminariach, przeszła przez szkoły Opus Dei. Nawet biskup Pieronek wykładał na uniwersytecie Santa Croce.
Wielu księży przeszło przez Universidad de Navarra, jedną z ich najlepszych szkół. Wpływ tej międzynarodowej organizacji na katolicyzm polski jest niedoszacowany i niezbadany. Nie ma w Polsce woli, żeby to dookreślić i nazwać.
Miał Pan osobiste doświadczenia z Opus Dei?
Miałem taki epizod, związany z ich wpływami. Po odejściu z zakonu starałem się o pracę. Najpierw kardynał Dziwisz pozbawił mnie skutecznie pracy w Krakowie, bo nastraszył Akademię Modrzewskiego, że nie poświęci im jakiegoś gmachu, jeśli ja tam będę dalej pracował. Dlatego zwolnili mnie, co prawda po roku, choć chcieli od razu, ale przestraszyli się nacisków mediów. W drugiej uczelni, do której aplikowałem, w Szczecinie, okazało się, że działa tam właśnie Opus Dei, i rektor miał się pytać biskupa o zgodę na zatrudnienie mnie. To pokazuje, że wpływy zarówno dostojników kościoła jak Opus Dei, nie są w Polsce teoretyczne.
Aktywiści walczący o prawa ofiar Kościoła w Irlandii mówili mi o tym, że o ile udało się ujawnić skalę zbrodni, to nie udało się pociągnąć sprawców do odpowiedzialności, bo ludzie Kościoła są wpleceni w struktury władzy. Pańska opowieść potwierdza, że w Polsce toczy się ten sam proces. Chodzi o wpływanie na prawo, o zmuszanie ludzi do lojalności wobec Kościoła pod groźbą zamykania różnych dróg. Wygląda na to, że to jednak − wbrew temu do czego chcieliby nas przekonać katoliccy publicyści − nie jest unikalna specyfika Irlandii.
Pół rządu regularnie literalnie tańczy do melodii intonowanych przez księdza biznesmena z Torunia. Jest też cała sekcja prawicowych tygodników, na różne sposoby dofinansowywanych przez państwo, które mają na sztandarach swój związek z Kościołem. Fundamentaliści ze skrajnie prawicowych organizacji pojawiają się w Sądzie Najwyższym i na funkcjach ministerialnych.
czytaj także
Te skrajnie prawicowe tendencje rozkwitały już od lat 90. także dzięki Rydzykowi, który dał temu nurtowi pewne ramy organizacyjne. Bycie antysemitą czy homofobem przestało być wstydliwe.
Oczywiście wąska strużka tego rodzaju narracji płynęła nieprzerwanie już wcześniej. Były kościoły, w których wisiały tablice poświęcone Dmowskiemu, a Glemp pisał wstępy do londyńskich wydań jego dzieł. Rydzyk i to co jest na prawo od niego, a co wkroczyło do mainstreamu, w latach dziewięćdziesiątych było czymś wstydliwym, niechcianym. Nikt nie podejrzewał, że możliwe jest takie wzmocnienie tego pokracznego katolicyzmu spod znaku Dmowskiego, ateisty, czyli katolicyzmu pozostającego na służbie prawicowej nacjonalistycznej wizji państwa.
W najgorszych koszmarach wtedy bym nie przewidywał, że biskup Krakowa stanie się twarzą tego katolicyzmu. Człowiek wykształcony, utytułowany − w młodości człowiek dialogu! Co się z nim stało?
W najgorszych koszmarach wtedy bym nie przewidywał, że biskup Krakowa stanie się twarzą pokracznego katolicyzmu pozostającego na służbie prawicowej nacjonalistycznej wizji państwa.
Co się stało z Ryszardem Legutko i innymi stanowiącymi teraz intelektualne zaplecze PiS-u? Brunatny katolicyzm, w kraju, w którym zdarzył się Holocaust brzmiało jeszcze nie tak dawno temu jak coś absolutnie niemożliwego.
Zresztą chodzi także o inne przykłady z historii europejskiej: wojna domowa w Hiszpanii i trwający dziesiątki lat reżim Franco, wojna światowa. Kościół w XX wieku sparzył się na skręcaniu ku ideom skrajnej prawicy.
A jednak w tej chwili to raczej przedstawiciele lewicowego nurtu w Kościele polskim są stygmatyzowani i niechciani. Kościół prowadzony przez Episkopat przejął znaną rolę wiodącej siły narodu, której nie wolno krytykować. Jako człowiek, który spędził część życia w PRL-u widzę, że pewne schematy się tu w nowym wariancie powtarzają. Dlatego od paru lat lansuję tezę, że Kościół katolicki w Polsce przypomina późnego Breżniewa. Breżniew też sobie nie zdawał sprawy, że to niebawem się rozleci. Pustoszejące kościoły, rezygnacja z praktyk religijnych to przyśpieszające w Polsce procesy.
A jednak narracja o odwiecznym splocie Polak-katolik jest wszechobecna jak nigdy dotąd. To łabędzi śpiew?
Mam takie poczucie. A ten splot nie powstał spontanicznie. Polak-katolik stał się ciałem w XVI wieku, kiedy arystokracji w wielokulturowej i wieloreligijnej Rzeczpospolitej opłacało się zostać katolikami. To nastąpiło podczas długiego panowania Zygmunta III Wazy, zwanego królem jezuitów, który rozdawał beneficja tylko katolikom.
Kościelna krucjata niszczy demokrację i zagraża bezpieczeństwu polskich kobiet i dzieci
czytaj także
Arystokraci zrozumieli, że ten kto chce dostawać tytuły i władzę musi stać się rzymskim katolikiem. I się nawracali. Później, w XVII wieku, podczas potopu szwedzkiego z kolei arianie żyjący w Polsce posłużyli jako kozły ofiarne, oskarżono ich o współprace ze Szwedami i wygnano, choć statystycznie rzecz biorąc to głównie polscy katolicy współpracowali ze Szwedami. Splot z Kościołem mógł się znów zacieśnić.
Niestety kiedy uczymy się w szkołach o tym splocie, często pomijane są fakty dotyczące negatywnych aspektów tej relacji, np. ogólnie rozpoznawalnym symbolem zdrady w Polsce jest Targowica, ale już mało który z krzyczących „Targowica!” pamięta, że ogromną grupę zdrajców targowickich stanowili polscy biskupi współpracujący z ówczesnym papieżem i Katarzyną Wielką przeciwko Polsce. Takich wydarzeń historycznych, w których Kościół wystąpił przeciwko polskiej racji stanu jest przecież więcej.
Paweł Jasienica sporo o tym pisał. To jest fakt kulturowy, który rzeczywiście w trakcie dokonywanej od jakiegoś czasu operacji na polskiej pamięci historycznej jest wymazywany.
Ta operacja toczy się dość brutalnie − wystarczy pomyśleć o brunatnych marszach w Hajnówce wysławiających tzw. żołnierzy wyklętych, na które muszą patrzeć dzieci ofiar tych żołnierzy czy o narracji wokół Holocaustu, w której znikają ofiary a zostają sami sprawiedliwi, choć bez kontekstu ich strachu przed własnymi sąsiadami.
Kościół ochoczo bierze udział w tej operacji. Czy kryzys etyczny tej instytucji wynika także z kiepskiej jakości edukacji seminaryjnej? W książce opisuje Pan seminaria kształcące księży diecezjalnych jako kiepskie szkoły zawodowe. Przygnębia to, że ich absolwenci stają się autorytetami w lokalnych społecznościach.
W niedawnym numerze Miesięcznika „Znak” jest ciekawa rozmowa z księdzem Grzegorzem Strzelczykiem, który na tyle ostro zdiagnozował tę sytuację, że po tym wywiadzie został zesłany na prowincję. Z wykładowcy stał się proboszczem. Ta nadreakcja biskupów pokazuje też skalę problemu. Ksiądz Strzelczyk mówił m.in. o tym, że po nowym podziale na diecezje, który wprowadzono w latach 90., jest ich teraz o wiele więcej − i każdy biskup ma swoje seminarium, swoich rektorów, kanclerzy. Kadry trzeba było bardzo szybko wyszkolić, więc większość profesorów w tych seminariach poziomem wiedzy bardziej przypomina studentów zwykłych uczelni niż ich profesorów.
Krótko mówiąc, zmiana administracyjna sprawiła, że nie najwyższy poziom seminariów drastycznie się obniżył. Nawet wydziały teologiczne na świeckich uczelniach są wyłączone z rygorów i standardów, które obowiązują inne wydziały, bo nie podlegają rektorowi tylko biskupowi. Są państwem w państwie.
czytaj także
Tak jak religia w szkole, na której program i nauczanie nie mają wpływu dyrektorzy szkół.
Tak samo. Niestety, w efekcie księża polscy bardzo odstają od swoich kolegów np. z sąsiedzkich Niemiec. Zakony próbują chronić poziom nauki i studiów teologicznych, ale to także zostało ograniczone w tzw. demoludach. W Polsce kardynał Wyszyński podporządkował sobie zakony, w ramach podejścia, że dobry zakonnik ma być tak posłuszny i pozbawiony krytycznej refleksji jak ksiądz diecezjalny. Udało się temu systemowi umknąć tylko tym, którzy tak jak ja zostali wysłani zagranicę. Choć oczywiście nie wszyscy skorzystali z tej szansy na emancypację. Zresztą przykłady arcybiskupa Jędraszewskiego czy księdza Oko pokazują, że można dobre wykształcenie obrócić w służbę ideologii.
Kościół to organizacja feudalna, hierarchiczna, ale ten archaiczny model zarządzania przestaje działać. Po zachowaniu polskiego episkopatu widać, że autorytet papieża, o ile to nie jest „nasz człowiek”, nie jest bezdyskusyjny. Czy bardziej liberalny Franciszek ma szansę zdyscyplinować swoich podwładnych i skierować te instytucję w inną stronę − dalej od skrajnie prawicowych polityków, władzy i publicznych pieniędzy − bliżej ewangelii?
Światełko w tunelu jest takie − opisał to obecny generał jezuitów w tekście podsumowującym siedem lat pontyfikatu Franciszka − wreszcie Franciszek pozwala nam jasno powiedzieć, że istotny podział między ludźmi przebiega nie między wierzącymi a niewierzącymi, ale między moralnymi a niemoralnymi. To znaczy, że ortodoksja wróciła na swoje miejsce, funkcji moralności. Mam wrażenie, że Franciszek próbuje mozolnie przypomnieć o moralności, prawdziwej wrażliwości na potrzebujących.
Mam wrażenie, że Franciszek próbuje mozolnie przypomnieć o moralności, prawdziwej wrażliwości na potrzebujących.
Kościół katolicki w Polsce swoim konserwatyzmem i prawicowo-nacjonalistycznym zabarwieniem odbiega od wielu kościołów, dla których dziedzictwo pontyfikatu Jana Pawła II to przykry brak recepcji Soboru Watykańskiego II i zamrożenie reform. Dlatego w wielu Kościołach katolickich na świecie wraz z pontyfikatem Franciszka ożyła nadzieja na wdrożenie dziedzictwa Jana XXIII. Pontyfikaty Pawła VI, Jana Pawła II i Benedykta XVI są traktowane jak okres wielkiej smuty, które można wreszcie wziąć w nawias. Dlatego jeśli Franciszek pożyje jeszcze kilka lat i zdąży nominować odpowiednią liczbę biskupów, to może skutecznie przestawić zwrotnice w Kościele.
czytaj także
Jestem optymistą i kibicuję Franciszkowi, chociaż oczywiście widzę, że jest dzieckiem swojego czasu i opowiada głupoty o „ideologii gender” jak wielu innych księży. Z pewnością wynika to między innymi z braku kontaktu z kobietami i jego i całej instytucji czyli z fundamentalnej słabości, którą omawialiśmy na początku tej rozmowy.
Dlatego warunkiem niezbędnym zmian w Kościele jest opór społeczny. Bez niego Franciszek będzie co jakiś czas mówił o tym, że jest antyklerykałem i wykonywał pewne gesty, ale w wielu krajach ten walec będzie toczył się dalej bez zmian. Ale zakończmy ewangelicznie: ziarno musi obumrzeć, żeby przynieść owoc. Ja wierzę, że na gruzach obecnej formy Kościoła coś wyrośnie, choć nie wiemy jeszcze co to będzie.
**
Stanisław Obirek – historyk, antropolog kultury, były jezuita, profesor zwyczajny nauk humanistycznych. Interesuje się miejscem religii we współczesnej kulturze, dialogiem międzyreligijnym, konsekwencjami Holokaustu i możliwościami przezwyciężenia konfliktów religijnych, cywilizacyjnych i kulturowych.
Wąska ścieżka. Dlaczego odszedłem z Kościoła, wyd. Agora, 2020 r.