Nie ufajmy udającym uniwersalne hasłom publikowanym w mediach. Małżeństwo i macierzyństwo to nie recepta na szczęście czy nieszczęście. Jest nią za to życie w zgodzie z sobą i podejmowanie decyzji na podstawie własnej woli, a nie zewnętrznych oczekiwań.
Bezdzietne singielki są najszczęśliwszą grupą społeczną, żyją dłużej i rzadziej chorują. Teza ta zyskała w ostatnich latach globalną popularność, a to za sprawą profesora ekonomii i nauk behawioralnych Paula Dolana, nazywanego ekspertem od szczęścia. Liberalne media od lat powielają tę narrację, ignorując miażdżącą krytykę, z jaką się spotkała, i cytując nawet te wypowiedzi autora, z których on sam musiał się wycofać.
„Małżeństwo służy tylko jednej płci, a najszczęśliwsze są… singielki. Zaskakujące wyniki badań”; „Zadowolone singielki. Niezamężne i bezdzietne kobiety są szczęśliwsze”; „Naukowcy wiedzą, które kobiety są najszczęśliwsze i najzdrowsze”; „Naukowcy potwierdzają: singielki są najszczęśliwsze” – to skromna reprezentacja tytułów, którymi polskie media głównego nurtu raczą nas przynajmniej raz na kilka miesięcy, każdego roku grzejąc temat na nowo. Wspomniani naukowcy to w rzeczywistości jeden naukowiec, profesor Paul Dolan z London School of Economics, na którego powołują się wszystkie wspomniane publikacje.
Swoje przekonania dotyczące małżeństw Dolan wywodzi przede wszystkim z własnej interpretacji wyników telefonicznych ankiet, opublikowanych przez American Time Use Survey (ATUS). Interpretacji, która według wielu osób zajmujących się naukami społecznymi jest zbyt swawolna lub zwyczajnie błędna.
czytaj także
Warto również zaznaczyć, że wbrew temu, co możemy przeczytać w mediach, Dolan nie opiera swoich wniosków na własnych badaniach, jego osławione tezy dotyczące poziomu szczęścia odnoszą się zaś do osób będących (lub nie) w związku małżeńskim oraz będących (lub nie) rodzicami, a nie singielek i singli, przy czym słowniki anglojęzyczne definiują bycie singlem inaczej niż polskie (określane są tak zarówno osoby w związkach niesformalizowanych, jak i nieposiadające stałych partnerów). Według słownika PWN singiel to „człowiek samotny, mieszkający w pojedynkę”. Również w mowie potocznej przyjęło się, że określamy w ten sposób osoby niebędące w stałych związkach, sformalizowanych bądź nie. Oparte na tłumaczeniach zagranicznych artykułów publikacje w polskich mediach wprowadzają więc w błąd, pisząc o singielkach w odniesieniu do twierdzeń Dolana.
Warto mieć na uwadze, że poszczególne tytuły o wiele chętniej rozpisują się o dokonaniach naukowych, które potwierdzają przyjętą w redakcji narrację na dany temat, ignorując wszystkie pozostałe, co skutkuje zwykle zadowoleniem czytelników i czytelniczek, którym owa narracja jest bliska. W dodatku media rzadko kiedy odnoszą się do faktycznych wyników badań, a częściej do ich interpretacji publikowanych przez osoby, które nie brały udziału w ich przeprowadzaniu.
Ale sam Dolan potrafi zasiać ferment. Promując swoją książkę pt. Happy Every After, udzielił wielu wywiadów, racząc odbiorców zaskakującymi twierdzeniami na temat małżeństw i rodzicielstwa. Przekonywał między innymi, że kobiety zamężne są najszczęśliwszą grupą społeczną tylko wtedy, gdy pytanie o poziom szczęśliwości jest im zadawane w obecności małżonka. „Gdy tylko wychodzi, są kurewsko nieszczęśliwe” – mówił.
Na próżno szukać potwierdzenia jego słów w badaniach naukowych, również tych, na które sam się powołuje. Słowa o deklarowanym nieszczęściu po wyjściu małżonka z pokoju oparł na fragmencie badania ATUS, dotyczącym nieobecności spowodowanej odejściem partnera i separacją, a nie opuszczeniem przez niego pomieszczenia. Gray Kimbrough, ekonomista z American University’s School of Public Affairs, mający wieloletnie doświadczenie we współpracy z ATUS, w publicznym wpisie wytknął Dolanowi błąd. Ten zdecydował o usunięciu nieszczęsnego fragmentu z wywiadu oraz wprowadzeniu poprawki do swojej książki.
W serii wpisów na Twitterze Gray Kimbrough zauważył, że Dolan zwyczajnie przekręca wyniki badań, na których opiera swoje wywody. Powołując się na publikację z 2001 roku, twierdził na przykład, że wychodząc za mąż, kobiety nic nie zyskują, choć według źródła zyskują po prostu mniej niż mężczyźni (ale jednak).
Zgodnie z tym samym badaniem śmiertelność wśród żonatych mężczyzn jest pięciokrotnie niższa niż wśród kawalerów, wśród kobiet zamężnych zaś dwukrotnie niższa względem kobiet niezamężnych. Nie przeszkadza to Dolanowi twierdzić (na podstawie tej właśnie publikacji), że zawarcie małżeństwa jest czynnikiem skracającym kobietom życie.
W 2020 roku opublikowano dane zebrane przez amerykańskie Medicare Health Outcome Survey, z podziałem na TLE (całkowitą spodziewaną długość życia) i ALE (spodziewaną długość aktywnego życia, tj. życia bez poważnych chorób i niepełnosprawności). W przypadku mężczyzn pozostających w związkach małżeńskich TLE wynosiło o 2,2 roku więcej, zaś ALE – o 2,4 roku więcej w porównaniu do mężczyzn nieżonatych. Kobiety zamężne miały o 1,5 roku dłuższe TLE i o 2 lata dłuższe ALE względem niezamężnych rówieśniczek (badano osoby w wieku 65 lat i starsze, łącznie 164 597 kobiet i mężczyzn).
Żałuję macierzyństwa. Kiedy bycie mamą bywa cierpieniem, nie spełnieniem
czytaj także
Wśród mężczyzn zarówno TLE, jak i ALE okazało się najniższe w przypadku tych, którzy nigdy nie zawarli małżeństwa. W podgrupach kobiet taki sam wynik otrzymały kobiety, które nigdy nie wyszły za mąż, rozwódki i wdowy. Różnice te są mniejsze lub większe w zależności od badania i kraju, w jakim zostało przeprowadzone. Istnieje również wiele badań, a nawet metaanaliz, które nie potwierdzają podobnej tendencji w przypadku kobiet.
Według danych opublikowanych w 2003 roku przez Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne małżeństwo służy kobiecemu zdrowiu, ale tylko wtedy, gdy samo w sobie jest źródłem satysfakcji. Badanie przeprowadzone przez naukowców z Uniwersytetu w San Diego oraz Uniwersytetu w Pittsburghu objęło 493 kobiety w średnim wieku. W ciągu trzynastu lat parokrotnie poddawano je testom medycznym. Wyniki okazały się nietrudne do przewidzenia – kobiety, które deklarowały wysoką lub umiarkowaną satysfakcję małżeńską, były fizycznie i psychicznie zdrowsze od kobiet niezamężnych, singielek, wdów i rozwódek.
Ciekawe wnioski płyną też z badania niemieckiego Instytutu Badań Demograficznych im. Maxa Plancka – małżeństwo wydłuża życie osobom wszystkich płci, a szczególnie mężczyznom starszym od swoich partnerek, jednak gdy to kobieta jest starsza, skraca je obojgu (według badaczy przynajmniej częściowym wytłumaczeniem może być stres związany z sytuacją łamiącą normy społeczne). Warto przy tym zauważyć, że kobiety na całym świecie żyją od kilku do nawet 11 lat dłużej niż mężczyźni (w Polsce różnica wynosi aż osiem lat).
Istnieją setki badań na temat wpływu małżeństwa na długość życia i stan zdrowia, a wyniki zdecydowanej większości z nich wskazują, że kobiety i mężczyźni w trwających związkach małżeńskich żyją dłużej od innych grup społecznych, przy czym mężczyźni korzystają bardziej. To ostatnie badacze tłumaczą przede wszystkim odmienną socjalizacją, która sprawia, że kobiety są bardziej wyczulone na sygnały płynące z ciała, niezależnie od stanu cywilnego bardziej dbają o swoje zdrowie, częściej odwiedzają lekarzy. Są też uczone opiekuńczości, w związku z czym troszczą się o zdrowie swoich mężów bardziej niż mężczyźni o zdrowie żon i swoje własne.
To tylko częściowe wytłumaczenie nierówności w korzyściach kobiet i mężczyzn decydujących się na zawarcie małżeństwa. Mężczyźni zdrowi, mający wyższe zarobki lub będący na drodze do ich osiągnięcia, są postrzegani jako bardziej atrakcyjni kandydaci na mężów, co bez wątpienia wpływa na wyniki cytowanych badań. Mężczyzna schorowany, ze skłonnością do depresji, nieradzący sobie na polu zawodowym, nie wpisuje się we wciąż funkcjonujący wzorzec męskości, a tym samym ma mniejsze szanse na wejście w związek małżeński. W przypadku kobiet może to mieć nieco mniejsze znaczenie ze względu na wzorzec kobiecości, w którym mieści się cechy odbierane jako świadczące o słabości. Dolan, a za nim media, ignoruje powyższe czynniki, całą odpowiedzialnością za tę nierówność obarczając małżeństwo jako takie.
Dość banalnym wnioskiem płynącym z badań jest szkodliwość pozostawania w małżeństwie (i w ogóle związku) toksycznym, dającym niską satysfakcję, a tym bardziej przemocowym. Nijak nie wspiera to jednak entuzjastycznych twierdzeń o bezdzietnych singielkach jako najzdrowszej grupie społecznej o najdłuższej spodziewanej długości życia, które forsują liberalne media.
Kobiety nie powinny mieć kieszeni. Tak uważali kiedyś mężczyźni
czytaj także
Macierzyństwo skraca życie?
I znów: jeden badacz powie tak, drugi badacz powie nie. Z przytłaczającej większości dostępnych badań wynika jednak, że matki żyją nieco dłużej niż kobiety bezdzietne. Dlaczego? To już zgadywanka.
Naukowcy wskazują na bliskie więzi (z własnymi dziećmi) oraz większą liczbę społecznych interakcji (np. z innymi rodzicami) jako czynniki wydłużające życie. W 2019 roku w czasopiśmie naukowym „European Journal of Population” opublikowano badanie na 4 mln szwedzkich kobiet urodzonych w latach 1915–1960, przeprowadzone przez Kierona Barclaya z Instytutu Badań Demograficznych im. Maxa Plancka oraz Martina Kolka z Uniwersytetu Sztokholmskiego. Wzięto pod uwagę zarówno matki biologiczne, jak i adopcyjne. W obydwu przypadkach kobiety mające dzieci żyły średnio dłużej od swoich bezdzietnych rówieśniczek. Badacze wskazują jednak, że osoby (kobiety i mężczyźni) zdrowsze, lepiej zarabiające i wykształcone mają większe szanse na znalezienie osoby chętnej do wspólnego spłodzenia lub adoptowania potomstwa oraz posiadają lepsze ku temu warunki.
Żywotność może więc wynikać z czynników, które istniały jeszcze przed podjęciem decyzji o macierzyństwie. Gdy badacze porównali osoby mające dzieci i bezdzietne o takim samym poziomie wykształcenia i podobnym statusie społecznym, okazało się, że różnica w żywotności znacząco maleje, choć nie znika. Tłumaczą to zmianą stylu życia, jaka wiąże się z przyjściem na świat bądź adopcją dzieci – zarówno matki, jak i ojcowie przyjmują zdrowsze nawyki (co skutkuje m.in. mniejszą podatnością na choroby krążenia), rzadziej też ulegają różnego rodzaju wypadkom.
Największą przewagę odnotowano wśród rodziców (matek i ojców) adopcyjnych, zwłaszcza tych decydujących się na adopcję dzieci z innego kraju – można to jednak łatwo wytłumaczyć selekcją, jakiej poddawane są osoby biorące udział w procesie adopcyjnym (faworyzuje się kandydatów i kandydatki o stabilnej sytuacji finansowej, cieszący się lepszym zdrowiem). Badanie opublikowane w 2016 przez Uniwersytet Kalifornijski w San Diego wykazało, że kobiety, które decydują się na ciążę po 26. roku życia, mają o 11 proc. większe szanse, by dożyć 90 lat niż kobiety bezdzietne.
Można jednak znaleźć badania, których wyniki wskazują na poród (pierwszy i każdy kolejny) jako czynnik skracający życie. Z badania opublikowanego w 2006 roku w „American Journal of Human Biology”, obejmującego kobiety z różnych regionów Polski, które urodziły (lub nie) w latach 1886–2002, wynika, że z każdym porodem ubywało im 95 tygodni życia. Do tych wyników należy jednak podchodzić sceptycznie, jako że bierze pod uwagę kobiety rodzące w czasach, w których opieka okołoporodowa była na bardzo niskim poziomie.
Badacze zajmujący się związkiem między rodzicielstwem a długością życia ostrzegają przed zbyt pochopną interpretacją wyników, zaznaczając, że dowodzą one korelacji, a nie związku przyczynowo-skutkowego. To, że według zdecydowanej większości z nich osoby mające dzieci żyją dłużej, nie oznacza, że jest to skutkiem rodzicielstwa. Nie ma też żadnych dowodów na to, by osoby bezdzietne żyły krócej dlatego, że nie mają dzieci. Tak czy inaczej, popularne hasła o bezdzietności jako czynniku wspierającym długowieczność nie znajdują poparcia w źródłach naukowych.
czytaj także
Co z tym szczęściem?
Jako krytyk instytucji małżeństwa i presji, jakiej poddane są osoby niebędące w formalnych związkach, Paul Dolan nie jest bez racji. W swoich publikacjach wskazuje na wiele faktycznych nierówności. Dla kobiet ślub oznacza więcej obowiązków domowych, podczas gdy mężczyznom zdecydowanie ich ubywa. Kobiety, nawet jeśli pracują zawodowo, poświęcają pracom domowym i związanym z opieką nad dziećmi znacznie więcej czasu niż mężczyźni. Nie dowodzi to jednak prawdziwości twierdzeń o małżeństwie jako instytucji, która co do zasady odbiera kobietom zdrowie i szczęście, wynagradza zaś wyłącznie mężczyzn. Choć bez wątpienia wynagradza ich hojniej.
Według danych z 2016 roku, opublikowanych przez Kanadyjską Państwową Agencję Statystyczną, kobiety zamężne raportowały nieco wyższy poziom szczęścia niż te niezamężne, ale różnica była niewielka (7,97 i 7,39 na 10). Warto przy tym zaznaczyć, że według innych badań (jak to opublikowane w 2007 roku w czasopiśmie „Journal of Behavioral and Experimental Economics”) osoby szczęśliwsze chętniej decydują się na zamążpójście. Ponadto warto wziąć pod uwagę, że presja związana z decyzją o ślubie może obniżać poziom szczęścia odczuwanego przez kobiety niemające mężów.
Odnosząc się do publikacji Dolana, kanadyjska psycholożka, psychoterapeutka i autorka dwóch książek na temat małżeństw Sara Dimerman stwierdziła, że badania takie jak to, które ten błędnie zinterpretował, same w sobie bazują na zbytnich uproszczeniach, wskazując, że szczęście jest stanem przejściowym, wynikającym z szeregu oddziałujących na siebie czynników. „Prowadziłam terapię zamężnych kobiet, które odczuwały w życiu więcej wsparcia, ale mniej wolności niż kobiety niezamężne, jak i tych niebędących w sformalizowanych związkach, odczuwających większą samotność, ale mniej wewnętrznie skonfliktowanych. Rozmawiałam z niezamężnymi kobietami odczuwającymi życiową satysfakcję i nie mniejszą liczbą tych żyjących w żalu i rozczarowaniu. To samo dotyczy mężatek” – stwierdziła.
W artykule opublikowanym na portalu Psychology Today doktor Bella DePaulo, której praca zawodowa skupia się na badaniu singielek i singli, wskazuje, że większość dotychczasowych badań nad poziomem szczęśliwości wśród osób będących i niebędących w związkach małżeńskich opiera się na błędnych założeniach. Nie da się uzyskać wiarygodnych wyników, porównując obydwie grupy, ponieważ nie możemy po prostu uznać, że dana osoba jest szczęśliwa lub nie właśnie dlatego, że jest bądź nie jest po ślubie.
Co więcej, nawet jeśli wyniki badania wskazują na wyższy poziom szczęśliwości wśród osób pozostających w małżeństwach, nie oznacza to, że zmiana stanu cywilnego uszczęśliwiłaby te w niesformalizowanych związkach lub niemające stałych partnerów. Dodatkowo badania skupione na tej kwestii często pomijają osoby rozwiedzione, wdowy i wdowców. Jeśli nawet dowodzą wyższego poziomu szczęścia wśród tych pozostających w małżeństwie, dotyczy to zwykle związku, który trwa. O ile więc teza o małżeństwie jako „kurewskim nieszczęściu” nie znajduje poparcia we współczesnej wiedzy naukowej, o tyle forsowane przez konserwatywne media, badaczy i dziennikarzy twierdzenia o tym, że jest ono gwarantem szczęśliwości, mają równie luźny związek z rzeczywistością.
Jak nietrudno się domyślić, najbardziej zajadłych krytyków swojej pracy Paul Dolan znajduje właśnie wśród konserwatystów. Obrońcy instytucji rodziny chcą przekonać nas, że decyzja o małżeństwie i rodzicielstwie oznacza same korzyści. Dolan słusznie zauważa, że presja związana z wyjściem za mąż i urodzeniem dziecka negatywnie wpływa na poziom kobiecej szczęśliwości. Kobiety, które decydują się na to pod naciskiem bliskich bądź otoczenia, a nie z własnej chęci i przekonania, są mniej szczęśliwe (i częściej nieszczęśliwe) niż kobiety niezamężne i bezdzietne z wyboru.
Nie oznacza to jednak, że bez względu na własne potrzeby i pragnienia powinnyśmy pójść za radą Dolana, który mówi: „Jeśli jesteś mężczyzną, weź ślub. Jeśli jesteś kobietą, odpuść”. Tym bardziej nie ufajmy udającym uniwersalne hasłom publikowanym w mediach. Małżeństwo i macierzyństwo to nie recepta na szczęście czy nieszczęście. Jest nią za to życie w zgodzie z sobą i podejmowanie decyzji na podstawie własnej woli, a nie zewnętrznych oczekiwań.
czytaj także
Stygma goni stygmę
Artykuły o bezdzietnych singielkach jako najszczęśliwszej grupie społecznej budzą powszechny entuzjazm wśród bezdzietnych kobiet niebędących w związkach. Twierdzenia Paula Dolana oddają sprawiedliwość tym, które zdecydowały się na życie w pojedynkę, uderzając w stereotyp nieszczęśliwej, sfrustrowanej panny z pięcioma kotami. Stygmatyzacja tej grupy kobiet wpływa negatywnie na ich poziom szczęśliwości, w przeciwieństwie do decyzji podjętej na bazie własnych przekonań, pragnień i potrzeb.
Jedna z najczęściej cytowanych wypowiedzi Dolana brzmi: „Widząc samotną czterdziestolatkę, która nigdy nie miała dzieci, pomyślisz »Och, co za szkoda. Może pewnego dnia spotka odpowiedniego mężczyznę i jej los się odmieni«. Nie – może spotka nieodpowiedniego faceta i wszystko się zmieni. Takiego, który sprawi, że będzie mniej szczęśliwa, pogorszy się stan jej zdrowia i szybciej umrze”.
W tym miejscu trudno nie przyznać mu racji. Warto jednak zastanowić się, jak oparta na nieuzasadnionej generalizacji narracja o małżeństwie i macierzyństwie jako czynnikach odbierających szczęście, zdrowie i życie odbić się może na matkach i kobietach zamężnych. Pozwolę sobie odwrócić słynny cytat. Widząc zamężną czterdziestolatkę, która ma dzieci, pomyślisz: och, co za szkoda. Gdyby tylko nie poddała się społecznej presji, byłaby zdrowsza, szczęśliwsza, żyłaby dłużej. A może decyzja o małżeństwie i rodzicielstwie była zgodna z jej pragnieniami, dała poczucie sensu i spełnienia?
W narracji Dolana i liberalnych mediów, które powielają ją dość bezrefleksyjnie (nierzadko przekręcając jego własne słowa, jakby nie wystarczyło, że on sam przekręca wyniki badań, na które się powołuje), próbują zastąpić stereotyp starej panny jako ofiary losu stereotypem ofiary w postaci mężatki z wózkiem.
Uwagę na to zwróciła m.in. doktor Marina Adshade z Uniwersytetu Kolumbii Brytyjskiej. Adshade przyznała, że jako singielka z wyboru początkowo przyjęła twierdzenia Dolana z dużym entuzjazmem i satysfakcją wynikającą z zewnętrznego potwierdzenia słuszności własnych decyzji. Kiedy jednak przeczytała o popełnionych przez autora błędach w interpretacji, zaczęła zastanawiać się nad własną reakcją oraz potencjalną szkodliwością rewolucyjnych tez, które ją wywołały.
Kolejna ofiara patriarchatu. Epitafium dla Mateusza Murańskiego
czytaj także
Zwróciła uwagę, że to kolejny sposób na mówienie kobietom, co jest, a co nie jest dla nich dobre, który może sprawić, że „zamężne kobiety odczują to tak, jakby społeczeństwo mówiło im: dokonałyście kiepskiego wyboru”, a mężczyznom wysyła komunikat: „osoba, z którą wzięliście ślub, lepiej radziłaby sobie bez was”. Vicki Larson, amerykańska dziennikarka i pisarka, odniosła się do głoszonych przez Dolana rewelacji słowami: „Zamężne i niezamężne kobiety chcą przekonać się wzajemnie, że to one mają w życiu najlepiej. Nie znoszę tego, że musimy licytować się na to, kto jest szczęśliwszy”.
Podsumowując: nauka nie zna odpowiedzi na pytanie o to, czy małżeństwo i macierzyństwo same w sobie zwiększają szansę na lepsze zdrowie, dłuższe życie i wyższy poziom odczuwanego szczęścia. Zarówno artykuły mediów prawicowych przekonujące, że formalizacja związku i spłodzenie dziecka przynoszą kobietom same korzyści, jak i publikowane przez liberalne tytuły teksty o bezdzietnych singielkach jako najszczęśliwszej grupie społecznej, mają mniej wspólnego z faktami, a więcej z przekonaniami autorów i autorek oraz oczekiwaniami grup czytelniczych. Zamiast więc zajmować radykalne stanowisko po którejkolwiek ze stron, warto zadać sobie pytanie, czy stawianie sprawy na ostrzu noża jest korzystne dla kogokolwiek, w tym przypadku przede wszystkim kobiet.