Do tej pory okazywało się, że Ukraina miała rację we wszystkim, co mówiła od 2014 roku. Przestrzegaliśmy Zachód, że Rosja traktuje swoje surowce energetyczne jako broń, mówiliśmy, że nie zatrzyma się na Krymie i Donbasie. Mam więc nadzieję, że Zachód zrozumie też, że – paradoksalnie – im bardziej będzie się angażował wojnę w Ukrainie, tym mniejsze prawdopodobieństwo wybuchu III wojny światowej. Z Wołodymyrem Jermolenką, ukraińskim filozofem i politologiem, rozmawia Jakub Majmurek.
Jakub Majmurek: Minęło 10 miesięcy od inwazji Rosji na Ukrainę, na ukraińskie miasta spadają wymierzone w infrastrukturę krytyczną rosyjskie pociski. Kreml chce złamać morale Ukraińców. Udaje się mu?
Wołodymyr Jermolenko: Nie, oczywiście, że nie. Każda rakieta tylko zwiększa gniew i wolę oporu Ukraińców. Społeczeństwo odbiera to wszystko bardzo stoicko, próbuje przystosować się do nowej rzeczywistości, choć w niektórych miejscowościach od wielu dni nie ma elektryczności ani internetu.
Rosjanie starają się pokazać Ukraińcom, że Rosja to potwór, którego trzeba się bać, i nie ma żadnego innego wyjścia niż mu się podporządkować. Ich działania przynoszą jednak odwrotny skutek.
Spójrzmy na dynamikę wojny – masowe bombardowania infrastruktury przychodzą po jesiennych sukcesach Ukrainy na froncie. Rosjanie sięgają po tę taktykę, gdy czują się słabi. Ich zachowanie można by określić jako „okrucieństwo słabości” – nie mają żadnych innych środków, by militarnie zaszkodzić Ukrainie, więc niszczą jej infrastrukturę, uderzając faktycznie w ludność cywilną. Ukraińcy w ostatnich miesiącach mogli postrzegać konflikt z rosnącym optymizmem – odwrotnie niż Rosjanie. Proszę zobaczyć, jak pesymistyczny ton przybrała ostatnio rosyjska propaganda.
Myśli pan, że ta dynamika się utrzyma? Udało się odsunąć najgorszy scenariusz?
Nie, nie byłbym tak optymistyczny. Wszystko zależy od tego, co stanie się w 2023 roku. Od tego, czy Ukraińcy będą mieli wystarczające zasoby, by kontynuować kontrofensywę. Myślę, że Rosjanie przegrupują środki i przypuszczą nową ofensywę, łącznie z atakiem na Kijów. Czeka nas bardzo trudny rok.
Leonard: Obrazy docierające z Ukrainy przywołują II wojnę światową. Ale to wojna bardzo XXI-wieczna
czytaj także
Jak Ukraińcy rozumieją swój udział w wojnie, w jakich kategoriach definiują swoją walkę?
Najczęściej jako wojnę o niepodległość, o wyzwolenie się spod panowania imperium rosyjskiego. Myślę, że można pokusić się o porównanie obecnej sytuacji Ukrainy z historią Polski w XIX i XX wieku. Idea narodu, który nie ma własnego państwa, który został „złożony do grobu”, ale wierzy w to, że zmartwychwstanie, była bliska w XIX wieku zarówno Polakom, jak i Ukraińcom. Kwestia polska, problem niepodległości Polski pozostawał zawsze szczególnie kłopotliwy dla imperium rosyjskiego właściwie przez cały wiek XIX i dużą część XX. Nie bez przyczyny Związek Radziecki, gdy tylko pojawiła się pierwsza okazja, zawarł pakt Ribbentrop-Mołotow, raz jeszcze dokonując rozbioru Polski.
Podobnie dziś problem niepodległej Ukrainy działa destabilizująco na rosyjski imperializm, osłabia go od środka. Rosja stara się więc zlikwidować niepodległą Ukrainę.
Obecny konflikt jest wojną antykolonialną? Rosja jest wobec Ukrainy mocarstwem kolonialnym?
Tak, choć innym od tych zachodnich. Zachodni kolonializm miał charakter morski, Anglicy, Francuzi, Holendrzy kolonizowali obszary oddzielone od nich przez morza i oceany. Imperium rosyjskie budowano inaczej – kolonizując sąsiadujące z Rosją obszary i zamieszkującą je ludność.
Kolonializm typu brytyjskiego oparty był na koncepcji różnicy i dominacji: ludy skolonizowane są inne niż my i nigdy nie staną się do nas podobne. Rosjanie używali innej logiki: asymilacji i tożsamości. Rosjanie mówili podbijanym ludom: nie jesteście od nas różni, nigdy nie będziecie mogli się stać inni niż my. To jest komunikat, który dzisiaj słyszą Ukraińcy, Buriaci, Kałmucy: możecie stać się Rosjanami, ale musicie wyrzec się waszej tożsamości na rzecz nowej: rosyjskiej i imperialnej. A ta tożsamość oparta jest na przemocy, ekspansji, podporządkowaniu.
To, że Ukraińcy nie chcą stać się Rosjanami, ma także moralny wymiar – on jest bardzo ważny dla zrozumienia tej wojny. Rosjanie uprawiają prawdziwy kult przemocy. Nie tylko bombardują ukraińskie miasta, ale ostentacyjnie czerpią sadystyczną przyjemność z cierpień, jakie zadają cywilom. Kult przemocy bardzo silnie wpisany jest w rosyjską, a wcześniej radziecką kulturę, ona opiera się na codziennym deptaniu ludzkiej godności. Więc dla Ukraińców obecna wojna to także walka dobra ze złem.
czytaj także
Rosja Putina jest ucieleśnieniem zła?
Podobne słowa często przyjmowane są na Zachodzie z nieufnością, przeszliśmy przez sceptyczny wiek XX, który co najmniej sproblematyzował takie pojęcia jak dobro i zło. Ale myślę, że czasem trzeba po prostu powiedzieć, że istnieje coś takiego jak zło. Takim złem był nazizm, stalinizm, teraz takim oczywistym złem jest putinizm. Jeśli mówiąc o tej wojnie, zrezygnujemy z kategorii moralnych, to zgubimy coś ważnego.
Oczywiście, Rosja próbuje odwrócić kota ogonem: jej propaganda przekonuje, że to „święta Ruś” walczy z „satanistyczną Ukrainą”. Ale zło zawsze próbuje przedstawić się jako dobro.
O wojnie obronnej Ukrainy mówi się też często w kategorii starcia cywilizacji: zachodniej, demokratycznej, do której Ukraina przynajmniej pragnie przynależeć, i tej rosyjskiej. Zgadza się pan z tą diagnozą?
Nie sądzę, by Rosja była osobną cywilizacją. Nie dajmy się nabrać ich propagandzie, mówiącej, że Rosja rzekomo tworzy jakiś unikatowy, „eurazjatycki” ośrodek cywilizacyjny. Rosyjski imperializm zawsze przecież oparty był na mimikrze, na naśladownictwie Zachodu. Wszystkie najważniejsze elementy rosyjskiej kultury politycznej ostatnich kilkuset lat pochodzą stamtąd.
W XVIII wieku Rosja buduje scentralizowane imperialne państwo, posiłkując się wzorcami z Francji i innych zachodnich mocarstw. W XIX wieku próbuje tchnąć w swoje imperium idee narodowe, także podążając za zachodnim przykładem – głównie niemieckim, ale też polskim i ukraińskim. Także z Zachodu Rosja przyjmuje marksizm. Na podstawie zachodniej filozofii marksistowskiej Rosja buduje antyzachodnie imperium radzieckie, co jest jednym z największych paradoksów historii XX wieku.
Chińczycy już swoje wiedzą – Putin uznawany jest za słabszego
czytaj także
Dziś jednak Putin coraz bardziej próbuje zdystansować Rosję od Zachodu.
Jeśli uważnie posłucha się Putina, to widać, że on posługuje się głównie kategoriami wziętymi z zachodniej myśli politycznej: przekonuje na przykład, że w porównaniu z innymi państwami to Rosja jest „prawdziwą demokracją”. Rosja, nawet gdy próbuje przeciwstawiać się Zachodowi, robi to, definiując się w zachodnich kategoriach. Jest to efektem niebywałego ubóstwa intelektualnego kultury rosyjskiej.
Więc nie sądzę, by Rosja była osobną cywilizacją. Można jednak zdefiniować obecny konflikt jako starcie autorytarnej, rosyjskiej tradycji politycznej z ideą republikańską, demokratyczną. One zawsze były bliskie Ukraińcom, nawet wtedy, gdy nie posiadali własnej państwowości.
To kolejna analogia z Polską. Polska tradycja polityczna też jest republikańska – choć już mniej demokratyczna – w jej centrum stoi doświadczenie arystokratycznej Rzeczpospolitej szlacheckiej. Ukraińska tradycja polityczna ma bardziej oddolny, demokratyczny, antyarystokratyczny charakter. Obie łączy jednak republikański ideał przeciwstawiany tyrańskiej władzy cara czy króla.
Wojnę przeciw rosyjskiej agresji można więc interpretować też jako powrót idei republikańskiej do Europy Wschodniej, obecnej wcześniej w Rzeczpospolitej Polsko-Litewskiej, wśród Kozaków, a do pewnego stopnia także Tatarów krymskich. Ta tradycja od zawsze była problemem dla rosyjskiej imperialnej państwowości. W latach 70. XVIII wieku imperium Katarzyny II uderza we wszystkie te trzy kultury: wtedy następuje pierwszy rozbiór Polski, zniszczenie Siczy zaporoskiej i koniec kozackiej autonomii oraz aneksja Chanatu Krymskiego.
Jak wojna zmieniła ukraińską tożsamość? Co dziś znaczy być Ukraińcem?
Być Ukraińcem znaczy dziś przede wszystkim opowiadać się za wolnością: narodową i indywidualną. Jednocześnie widzimy proces odkrywania narodowych tradycji ukraińskich: muzyki, literatury, kultury, języka. Co nie znaczy, że dzień po inwazji wszyscy w Ukrainie zaczęli mówić po ukraińsku. Język rosyjski ciągle często słychać na ulicy, zwłaszcza w miastach, wieś jest bardziej ukraińskojęzyczna. Wiele osób, które mówią na co dzień po rosyjsku, jest bardzo silnie antyrosyjska i antyputinowska.
Ukraińska tożsamość jest o wiele silniej definiowana w kategoriach wartości politycznych niż języka czy etniczności. Ukraińskość jest raczej tożsamością obywatelską niż etniczną. O te same cele walczą dziś w Ukrainie osoby pochodzenia żydowskiego, rosyjskiego, białoruskiego, krymskiego itd.
Bilewicz: Ukraińcy dokonali wyboru i są gotowi oddać za to życie
czytaj także
Patrząc na ostatnią dekadę, myśli pan, że pełnowymiarowej wojny dało się uniknąć? Czy musiało do niej dojść z uwagi na to, jak rosyjskie elity postrzegają swój interes państwowy i relacje z Ukrainą?
Pewnie można by jej uniknąć, gdyby w Ukrainie nie było rewolucji Majdanu, a w Kijowie rozwinął się reżim podobny do białoruskiego. Rzecz w tym, że jeśli spojrzymy na najnowszą historię Europy Wschodniej, to zauważymy w niej jeden dominujący trend: mieszkańcy tego regionu nie chcą żyć w autorytarnych reżimach.
Przykład Białorusi jest tutaj zresztą kluczowy. Mimo dekad panowania dyktatury mamy tam nowe, wspaniałe pokolenie, które nie chce żyć pod panowaniem Łukaszenki. Oczywiście rewolucja białoruska została zdławiona, wiele osób trafiło do więzień albo zostało zmuszonych do emigracji. Niemniej jednak zobaczyliśmy przebudzenie białoruskiego społeczeństwa.
Rewolucja białoruska pokazała poszerzającą się przepaść między autorytarną dyktaturą i społeczeństwem, które chce być bardziej wolne, demokratyczne, pluralistyczne. Jedyną odpowiedzią, jaką miał na to reżim Łukaszenki, była pacyfikacja społeczeństwa siłą. Tę samą opcję wcześniej zastosowała Rosja.
Sierakowski: Nie będzie niepodległej Ukrainy bez niepodległej Białorusi
czytaj także
Ukrainie udało się uniknąć tego scenariusza?
W Ukrainie ten wolnościowy projekt wygrywał kilkukrotnie: w latach 90., w trakcie pomarańczowej rewolucji 2004–2005, wreszcie w trakcie rewolucji godności w 2013–2014 roku. Co z punktu widzenia Putina oznacza, że w Ukrainie doszło do instytucjonalizacji tego, czego on się najbardziej obawia: wolności.
Putin próbował podporządkować sobie Ukrainę na wiele sposobów: przez popkulturę, propagandę, wojnę informacyjną, relacje gospodarcze, swoich agentów, przejmujących struktury państwa – w czasach Janukowycza Ukraina była faktycznie kolonią rządzoną z Moskwy.
Teraz sięgnął po wojnę jako po ostateczny środek, gdy wszystko inne zawiodło. W ten sposób zniechęcił jednak do Rosji niemal wszystkich Ukraińców: dziś liczba Ukraińców o prorosyjskich sympatiach jest bliska zeru, to może 2–3 proc. społeczeństwa. Paradoks polityki Putina wobec Ukrainy polega na tym, że im bardziej Ukraina oddala się od Rosji, tym bardziej sięga on po przemoc, a im bardziej sięga po przemoc, tym bardziej Ukraina oddala się od Rosji. Putin przypomina w tym trochę bohatera greckiej tragedii: cokolwiek by robił, tylko przyspiesza w ten sposób swój upadek.
czytaj także
Co dziś konkretnie znaczy dla Ukraińców Zachód i zachodnie wartości?
Z jednej strony w Ukrainie panuje dość powszechne przekonanie, że powinniśmy przesunąć się na Zachód, w kierunku Europy. Z drugiej, obecny jest pewien sceptycyzm wobec Zachodu.
Z czego on wynika?
Społeczeństwo ukraińskie ma poczucie, że Zachód reaguje zbyt wolno, że nie postrzega tej wojny jako swojej. Co do pewnego stopnia jest nawet zrozumiałe. Są takie państwa jak Polska, kraje bałtyckie i nordyckie oraz oczywiście Stany Zjednoczone, które są wyraźnie po stronie Ukrainy, i są państwa, które trochę siedzą okrakiem na barykadzie: jednego dnia mówią jedno, następnego drugie – jak Francja i Niemcy. Wreszcie także na Zachodzie są państwa będące po prostu trojańskimi końmi Rosji, jak Węgry, silne prorosyjskie sympatie obecne są też w Bułgarii, na Cyprze, w Słowacji.
Myślę, że największe źródła napięcia między ukraińską opinią publiczną a częścią Zachodu wynikają z tego, że Ukraińcy mają poczucie, iż Zachód nie rozumie tego, że czasem docieramy do miejsca, gdzie nie ma już sensu dalej rozmawiać. Nie można negocjować z masowym mordercą.
Zachodnia cywilizacja opiera się na dwóch etosach: etosie rycerskim i mieszczańskim, burżuazyjnym. Pierwszy jest etosem agonu, walki. Drugi etosem agory: handlu i negocjacji. Po wojnie Zachód, a przynajmniej Europa, rozwijał się w przekonaniu, że agora zastąpi agon. Że agon zostanie ograniczony do rywalizacji sportowej i niektórych elementów konkurencji gospodarczej. To przekonanie było błędne. Jeśli zakładamy, że z każdym można negocjować i robić interesy, to w końcu sprzedamy samych siebie, własne życie. Ukraińcy tego nie chcą. Nie chcą handlować własnym życiem. To z kolei wywołuje niezrozumienie w tej części Zachodu, gdzie etos agonu został całkowicie utracony.
czytaj także
Wojna w Ukrainie może tchnąć nową energię w liberalne wartości Zachodu?
Na pewno już zweryfikowała dominujące na Zachodzie w ciągu ostatniej dekady przekonania: że europejskie demokracje są skazane na klęskę, że demokracja cierpi z powodu własnej słabości, że to, co mogło się wydawać jej siłą, jest tak naprawdę źródłem jej słabości. Oczywiście, demokracja musi być krytyczna wobec samej siebie – ale moim zdaniem w ostatniej dekadzie to poszło zbyt daleko. Trzeba umieć rozróżnić samokrytykę od autodestrukcji.
Ukraińcy pokazują, że demokracja potrafi być silna właśnie dlatego, że wzmacnia jednostkę, że daje ludziom poczucie, iż mogą kształtować świat wokół siebie. To jest największa różnica między Ukrainą i Rosją. Jeśli Ukraina wygra tę wojnę z pomocą Zachodu, to będzie to znaczyło, że demokracja ma przyszłość i że jest silniejsza od autokracji. W co Zachód zwątpił zwłaszcza w obliczu pandemii COVID-19.
Jeśli Ukraina przegra, to świat odczyta to jako dowód, że to model autorytarny, gdzie władza zniewala obywateli, jest bardziej efektywny. Stworzy to potężny, globalny kontrrewolucyjny impuls: w Stanach, Europie, wszędzie indziej.
Ukraina: Słabe państwo inaczej niż dotąd zdefiniowało źródło siły [rozmowa z Edwinem Bendykiem]
czytaj także
Ostatnie miesiące zmieniły postrzeganie Ukrainy i Europy Wschodniej na Zachodzie?
Mam taką nadzieję. Jeśli porównamy to, jak prasa na Zachodzie relacjonuje to, co my w Ukrainie nazywamy Wielką Wojną, to zobaczymy, że dziennikarze mają znacznie mniej złudzeń wobec Rosji, niż mieli w 2014 roku. Patrząc na francuską prasę, mogę powiedzieć, że ona dość dobrze orientuje się w tym, co dziś się realnie dzieje w ramach wojny. Problemem jest jednak nie tylko diagnoza stanu faktycznego, ale też pytanie, co robić dalej. I tu ciągle są różnice między ukraińską i zachodnią opinią publiczną.
Jakie?
Ukraińcy znacznie bardziej wierzą w zwycięstwo niż nasi partnerzy z Zachodu. Rozumieją, że żeby wygrać, muszą mieć możliwość ataków na rosyjskie terytorium, na obszary, gdzie widoczna jest istotna akumulacja broni ofensywnej. Takie ataki przerażają wiele środowisk w Europie Zachodniej. Zachód boi się trzeciej wojny światowej, ciągle słyszymy, że powinniśmy za wszelką cenę uniknąć takiego scenariusza. Tymczasem jeśli Rosja wygra wojnę w Ukrainie, to trzecia wojna światowa będzie nieunikniona.
Rosja postrzega obecną wojnę jako wojnę z Zachodem. Jeśli uzna, że pokonała Zachód w Ukrainie, to uwierzy, że może go pokonać także na innych frontach. Rosja dziś nie zaryzykuje wojny z NATO. Jest na to za słaba. Ale inaczej będzie kalkulować, jeśli pokona Ukrainę.
Do tej pory okazywało się, że Ukraina miała rację we wszystkim, co mówiła od 2014 roku. Przestrzegaliśmy Zachód, że Rosja traktuje swoje surowce energetyczne jako broń – i okazało się to prawdą. Mówiliśmy, że Rosja nie zatrzyma się na Krymie i Donbasie – i tak się właśnie stało. Mam więc nadzieję, że Zachód zrozumie też, że – paradoksalnie – im bardziej będzie się angażował wojnę w Ukrainie, tym mniejsze prawdopodobieństwo wybuchu trzeciej wojny światowej.
W Ukrainie trwa kolejny Majdan, tym razem ogólnonarodowy [rozmowa]
czytaj także
Jaki byłby w takim razie preferowany dla Ukrainy koniec obecnego konfliktu? A jaki akceptowalny?
Ująłbym to pytanie inaczej: co możemy zrobić, by obecna wojna skończyła się jak najszybciej i by się nie powtórzyła? W niektórych kręgach na Zachodzie popularna jest opinia: Ukraina i Rosja muszą usiąść do stołu negocjacyjnego, niech Ukraina pogodzi się z utratą części terytorium i to będzie koniec wojny.
Problem w tym, że próbowaliśmy tego w 2014 roku. Przestrzegaliśmy wtedy, że Rosja nie chce pokoju i prędzej czy później znów zaatakuje – i to się właśnie stało. Jeśli dziś podpiszemy pokój, w którym odstąpimy Rosji cześć ukraińskiego terytorium, to Moskwa wykorzysta to, by przegrupować siły i znów zaatakować za rok albo dwa.
Co w takim razie zrobić, by wojna się nie powtórzyła?
Są tylko dwie możliwości. Albo Ukraina stanie się członkiem NATO, albo odzyska swój status mocarstwa nuklearnego. Ludzie na Zachodzie powinni się zastanowić, co jest dla nich lepsze, bo dla Ukrainy obie opcje są w porządku.
Jeśli Ukraina dołączy do NATO, to odstraszy Rosję od przyszłych ataków, tak samo jak NATO odstrasza Rosjan przed atakami na Polskę czy kraje bałtyckie. W momencie gdy Ukraina zostanie członkiem NATO, wojna się skończy.
Wracając do pana pytania o to, co powinno stać się po wojnie: Ukraina powinna odzyskać wszystkie terytoria w granicach z 1991 roku, rosyjska flota powinna zostać usunięta z Krymu, Ukraina powinna stać się bardziej transparentnym i nowoczesnym państwem, zdolnym do dynamicznego rozwoju gospodarczego na poziomie 5–7 proc. rocznie. Tak więc zwycięstwo w tej wojnie nie będzie wydarzeniem, będzie procesem. Będzie zależeć od tego, czy będziemy w stanie zbudować nową Ukrainę.
Zostaje jeszcze tylko jedno pytanie: co z Rosją?
No właśnie, co?
Myślę, że odpowiedź na to pytanie nie powinna ograniczać się do upadku reżimu putinowskiego, konieczne jest przemyślenie samej idei rosyjskiej. Rosja powinna przestać być imperium, przejść proces deimperializacji.
Traumazone, czyli ekonomia polityczna nihilizmu – krótki kurs
czytaj także
Co konkretnie miałoby to oznaczać?
Na przykład dalszy rozpad rosyjskiej państwowości. Nie sądzę co prawda, by było to możliwe w najbliższej przyszłości, ale możliwe jest to, by we wstępnej fazie Rosja przekształciła się w realną federację, ze znacznie ograniczoną władzą Moskwy, a większą regionów. Taka struktura ograniczyłaby władzę „carskiej” prezydentury, dokonałaby redystrybucji władzy do innych instytucji, także parlamentu i sądów. Taka Rosja nie mogłaby tak łatwo atakować innych państw.
Takiej Rosji Ukraina chciałaby jako sąsiada?
Chciałaby takiej Rosji, która przestanie być imperium i stanie się albo realną federacją, albo – jeszcze lepiej – będzie zajmować znacznie mniejsze terytorium niż obecnie. Hiszpania była kiedyś globalnym imperium, dziś jest państwem narodowym średniej wielkości. Francja kontrolowała kiedyś olbrzymie połacie Afryki, dziś jest państwem niemal wyłącznie europejskim. Dlaczego więc Rosja nie miałaby być w przyszłości ograniczona do rozmiarów Francji albo Wielkiej Brytanii? Dlaczego zakładamy, że musi być wielkim imperium?
Myśli pan, że demokratyzacja Rosji jest w ogóle realną perspektywą?
Myślę, że nie jest niemożliwa. W Rosji, podobnie jak w Białorusi, widać lukę pokoleniową. Obecny reżim rosyjski nie jest reżimem młodych, to pod każdym względem władza starych ludzi.
Władzę Putina wspierają głównie osoby, które przeżyły młodość w czasach Breżniewa, w latach 70. To pokolenie ma poczucie, że żyło w gorszych dla ZSRR czasach niż pokolenie ich rodziców, a na pewno w dużo bardziej cynicznej epoce. Było na tyle rozczarowane swoimi doświadczeniami z młodości, że pragnęło symbolicznego powrotu do czasów swoich rodziców, gdy Związek Radziecki budził respekt na całym świecie.
Czyli do stalinizmu?
Tak, Putin jest Breżniewem, który nieudolnie próbuje być Stalinem, putinizm to próba budowania stalinizmu czy faszyzmu, która kończy się powrotem do problemów ZSRR czasów Breżniewa.
Więc w ciągu kilku dekad w Rosji musi nastąpić jakaś zmiana. Wierzę, że wśród młodych Rosjan myślenie w kategoriach imperialistycznych będzie słabsze niż u starszych pokoleń.
czytaj także
Jakie społeczeństwo wyłoni się w Ukrainie po wojnie? Stare linie sporu – jak prorosyjski wschód kontra prozachodni zachód kraju – znikną i zastąpią je nowe?
Spór wschód–zachód zniknie, temat rosyjski jest dziś w Ukrainie zamknięty. Podziały będą przebiegać raczej między tymi, którzy zostali w kraju, i tymi, którzy wyjechali; tymi, którzy walczyli na froncie, i tymi, którzy nie. Traumy czasów wojny znajdą swój wyraz także w czasie pokoju. Nie wszyscy ludzie odnajdą się w powojennej rzeczywistości, a wśród tych, którym się to nie uda, będą też bohaterowie wojenni. Zwłaszcza ranni, osoby z niepełnosprawnościami – grozi im ryzyko marginalizacji.
Wróci konflikt między nastawioną na westernizację klasą średnią a oligarchami?
Oligarchowie zubożeli przez wojnę, są dziś znacznie mniej widoczni, niż byli przed rosyjską inwazją. Po wojnie będziemy mieli do czynienia z nowym porządkiem gospodarczym, jeśli będą w nim odgrywać rolę oligarchowie, to raczej ci związani z obecną prezydencką administracją.
Jakie będzie największe wyzwanie stojące przed powojenną Ukrainą?
Poradzenie sobie z wojennym traumami. Traumy nie jednoczą ludzi – każdy ma własną, każdy ma swój własny ból. Ciężko jest zakomunikować je innym.
Będziemy też musieli podjąć wysiłek budowy innej Ukrainy. Z niezależnym sądownictwem, silnymi instytucjami walczącymi z korupcją i brakiem społecznego przyzwolenia na praktyki korupcyjne. To ostatnie już się zresztą zaczyna w Ukrainie zmieniać. Wystarczy porównać, jak dziś się zachowuje policja, a jak zachowywała się 20 lat temu.
Olbrzymim wyzwaniem będzie też po prostu odbudowa wojennych zniszczeń. Wiele wiosek na wschodzie i południu Ukrainy zostało po prostu zrównanych z ziemią, praca kilku pokoleń została zniszczona w ciągu kilku godzin.
„W zielonej Ukrainie…”. Bariery i szanse powojennej odbudowy
czytaj także
Jaki będzie ekonomiczny porządek nowej Ukrainy? Czy w Ukrainie może powstać nowoczesne europejskie państwo opiekuńcze?
Jeśli Rosja ciągle będzie zagrażała Ukrainie, to ta będzie musiała budować raczej państwo obronne niż opiekuńcze. Po wojnie istotna część środków publicznych zostanie najpewniej skierowana do sektora zbrojeniowego: na odbudowę armii, wojskową produkcję przemysłową. Na państwo opiekuńcze nie zostanie już wiele.
To nie rozsadzi ukraińskiego projektu demokratycznego i społecznej spójności?
Ukraina nigdy nie była państwem opiekuńczym. Panował raczej model „anarchicznego libertarianizmu”, gdzie każdy sam radził sobie ze swoimi problemami z pomocą rodziny, przyjaciół itd. Zamiast państwa opiekuńczego mieliśmy pewne pozostałości z czasów socjalizmu. Część z nich można zachować – na przykład w takich obszarach jak edukacja czy opieka przedszkolna. Ale nie widzę możliwości, by w najbliższych kilku dekadach Ukraina stała się państwem opiekuńczym w takim sensie jak Francja albo Niemcy. Nie mamy do tego zasobów.
**
Wołodymyr Jermolenko – ukraiński filozof, politolog, wykładowca Akademii Kijowsko-Mohylańskiej, redaktor naczelny anglojęzycznej strony UkraineWorld, publikował m.in. w „The Economist” i „Foreign Policy”.